Historyczny wzór
Siedzę przy stole w cudzym domu w obcym mieście – zapisała pewna kobieta 75 lat temu na gruzach Breslau. I choć trudno pojąć współczesny Wrocław nie przyjrzawszy się najpierw temu momentowi, długo nie zabierałem się za Obce miasto. Spodziewałem się lektury bardziej pouczającej, niż przyjemnej. Jakże się myliłem! Thum jest akademickim historykiem, nawet nie próbuje udawać reportera czy gawędziarza, ma jednak talent do przejrzystego opowiadania i wyławiania istotnych szczegółów. Unika rozwlekłego opisywania całeeeeego tła i chwalenia się wszyyyyystkim, co udało mu się zebrać i ustalić. Przedstawia historię zniszczenia miasta, proces wymiany ludności oraz urządzania, odbudowywania i nadawania nowej tożsamości niby prasłowiańskiemu, a jednak „obcemu miastu”. Z wielką ostrożnością rozprawia się z wieloma mitami, które już wtedy zaczęły narastać po obu stronach granicy. Passusy dotyczące architektury i urbanistyki bywają dość powierzchowne, ale zawsze można sięgnąć po Całe morze budowania Agaty Gabiś i pójść w szczegóły. Natomiast jako opowieść z gatunku historii społecznej książka Thuma jest niezastąpiona. Brawa należą się też za: świetny przekład, w którym nie szeleści niemiecki, projekt graficzny, który nie próbuje być atrakcją samą w sobie, cienki papier i miękką acz solidną oprawę, dzięki którym 500-stronicowy tom jest lekki oraz za format – poręczny, ale wystarczająco duży, by dało się coś zobaczyć na ilustracjach. Wzór dla autorów i wydawców książek historycznych.
Na drugim brzegu
Wszyscy w Warszawie zgodzą się, że położona na prawym brzegu Praga to skarb. Niezniszczona w czasie wojny pozostała rezerwatem gęstej, przedwojennej tkanki miejskiej. A jednak mało kto z wychowanych na lewym, „lepszym” brzegu Wisły, tu zagląda. Wciąż wlecze się za Pragą sława dzielnicy tyleż malowniczej, co niebezpiecznej. Mnie, wychowanemu na zachodnim końcu stolicy, główne skrzyżowanie z cerkwią, gmachem dyrekcji kolei i usuniętym niedawno pomnikiem Braterstwa Broni, zawsze wydawało się bramą na Wschód. Druga linia metra zlikwidowała barierę komunikacyjną, ale przyzwyczajenia trudno zmienić i nadal rzadko skręcam na Pragę. Może pomoże PRA? To siódmy z serii atlasów architektury warszawskich dzielnic, projektowanych przez Magdę Piwowar, i za każdym razem pisanych przez inną parę znawców-entuzjastów (ja współtworzyłem tom o Saskiej Kępie). I tu budynków nie pokazano na zdjęciach, lecz na ilustracjach: bryły wyjęte z otoczenia i oczyszczone z całego miejskiego szumu. Czasami nawet narysowane w pierwotnej formie, sprzed przebudów. Są też niearchitektoniczne świadectwa dziejów dzielnicy: napisy wyryte przez rosyjskich żołnierzy czy właz do kanalizacji. Okazuje się, że nowoczesną sieć zaczęto budować na Pradze kilkanaście lat później niż na drugim brzegu, studzienka ta jest więc kolejnym symbolem odwiecznego urbanistyczno-inwestycyjnego apartheidu, który trapi prawobrzeżną Warszawę. Zawstydzony swoim lewobrzeżnym uprzywilejowaniem obiecuję tego lata zaliczyć wszystkie 60 punktów wyróżnionych w przewodniku.
Towarzyski Frank Gehry
W styczniu udałem się w długo odkładaną podróż do Los Angeles i wreszcie zobaczyłem w przekroju dorobek Franka Gehry’ego – od pierwszych domków, drobnych biurowców czy pasaży handlowych po pomnikowy Walt Disney Hall. Poznałem miasto, w którym rozkwitł jego talent i zacząłem się głowić: jakim cudem ten pół-hipis, który kiedyś klecił domy z siatki i desek skończył jako budowniczy wielkich filharmonii i muzeów? Moją ciekawość zaspokoił Paul Goldberger – krytyk, który odkrył Franka dla szerszej publiczności, na bieżąco śledził jego karierę i przegadał z nim setki godzin. Okazuje się, że jedną z przyczyn tryumfów architekta, a jednocześnie obciążeniem, które sprawiało, że nastąpiły one stosunkowo późno, jest towarzyski sposób, w jaki pracuje. Nie jest – jak na przykład Koolhaas – twardym zawodnikiem, którego podnieca konflikt. Kiedy pracuje dla bezosobowej instytucji, staje się zupełnie bezradny. Prowadzi firmę roztropnie, ale nie jest groszorobem, który weźmie każdą pracę. Natomiast kiedy lubi i podziwia swojego klienta, kiedy przy kolacji klei się rozmowa i można nawet popływać razem łódką i zapalić zioło, to zaczyna się – jak sam mówi – wspólna „zabawa” nad projektem i powstają niesamowite budynki. Czasem nawet poniżej budżetu! Miło, że w tym trudnym zawodzie da się osiągnąć szczyt, pozostając tak szczerym i uroczym facetem, który bywa trudny, ale w żadnym wypadku nie jest cynikiem, ani primadonną i nigdy nie stracił ciekawości i radości tworzenia.
Praga z domu
Ta rekomendacja jest trochę na wyrost, bo pierwszy egzemplarz Osobistego przewodnika kupiłem na prezent. Zanim zawinąłem go w papier i przewiązałem wstążką, zdążyłem tylko ostrożnie przekartkować. Zaraz jednak kupię kolejny. Nie jest to przewodnik ściśle po architekturze, lecz po duszy miasta i mentalności jego mieszkańców, ale Mariusz Szczygieł ma słabość do architektury i sztuk wizualnych, a na okładkę wybrał słynną willę Müllerów projektu Adolfa Loosa. Dużo chodzenia po schodach! – ostrzega lojalnie. Książka nie zastąpi oczywiście wspinania się po schodach, włóczenia się, patrzenia i dotykania, słuchania i wąchania miasta. Jednak w roku domykania granic, kiedy planowanie wakacji się skomplikowało, nie można wybrzydzać. Autor zastrzega zresztą na samym początku, że każdy kto postanawia zdobyć tę turystyczną twierdzę, ROBI TO NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Tym bardziej więc zostanę w domu, uruchomię wyobraźnię i dam się oprowadzić Szczygłowi, który zna Pragę jak własną kieszeń, a poza tym umie opowiadać tak, jakby zwracał się bezpośrednio do czytelnika – oraz Springerowi, który do miast ma wyjątkowe oko.