Fragment noty prasowej opublikowanej przez Zachętę – Narodową Galerię Sztuki
Liczba danych wytwarzanych każdego dnia jest przytłaczająca. Rozwój cywilizacyjny i technologiczny sprawił, że jesteśmy uzależnieni od produkowania, gromadzenia i przetwarzania informacji. Wnioski płynące z przetwarzanych cyfrowo treści wykorzystywane są m.in. w architekturze, urbanistyce i planowaniu przestrzennym. Wierząc w ich nieomylność, pozwalamy algorytmom obliczać i projektować domy i miasta. Datament – monumentalna instalacja, prezentowana w Pawilonie Polskim na 18. Międzynarodowej Wystawie Architektury w Wenecji, pozwala doświadczyć danych w ich „fizycznej” postaci. Przestrzeń pawilonu wypełnia szkielet czterech odwzorowanych w rzeczywistej skali domostw. Z pozoru chaotyczna, pełna niedorzecznych rozwiązań konstrukcja wiernie odwzorowuje źródłowe dane. Wystawa ma stać się punktem wyjścia do dyskusji o tym, że choć nowe technologie nie są w stanie zaproponować nam gotowych rozwiązań, mogą pomóc w stawianiu lepszych pytań. Szacuje się, że wytwarzamy codziennie 1,145 tryliona megabajtów danych. Do 2025 roku ilość wyprodukowanych przez nas treści ma sięgnąć 181 zettabajtów (czterokrotnie więcej niż w roku 2020). Takie liczby nie tylko trudno sobie wyobrazić – tylu informacji nie da się w żaden sposób przyswoić i uporządkować. Samo przesłanie ich za pomocą typowego łącza internetowego zajęłoby około 2 miliardów lat. Dlatego większość informacji jest gromadzona, systematyzowana i przetwarzana bez udziału człowieka.
W architekturze, urbanistyce i planowaniu przestrzennym analizy danych statystycznych i wykorzystanie algorytmów w projektowaniu znacząco wpływają na to, jak mieszkamy i jak będziemy to robić w przyszłości. Coraz rzadziej mamy jednak do czynienia z danymi w surowej postaci. Przetwarzane za pomocą nowych technologii informacje tworzą skrzywiony obraz rzeczywistości. Na podstawie tej cyfrowej iluzji podejmowane są jednak decyzje, których konsekwencje są jak najbardziej realne. W Pawilonie Polskim widz ma możliwość doświadczenia danych w ich „fizycznej” postaci. Imponujących rozmiarów instalacja, która wypełnia pawilon, odwzorowuje w skali 1:1 kształty przestrzenne domostw z czterech krajów. Konstrukcja składająca się z niemal 2 tysięcy metrów kolorowych profili stalowych powstała na podstawie uśrednionych i uogólnionych danych dotyczących kształtu, rozmiaru i układu funkcjonalnego mieszkań w różnych strefach geograficznych. Kraje zostały wybrane pod kątem tego, jak dużo wytwarzają i gromadzą danych statystycznych. Instalacja wiernie odzwierciedla źródłowe informacje, nie ma jednak żadnego przełożenia na faktyczną sytuację mieszkaniową w miejscach, z których informacje te pochodzą. Narzędzie, które miało porządkować rzeczywistość, staje się źródłem błędu.
Datament jest zapisem dialogu pomiędzy artystką a architektem. Anna Barlik zajmuje się sztuką wizualną, kontekstami lokalnymi oraz zagadnieniami koloru i kompozycji. Marcin Strzała jest architektem badającym zależności między danymi cyfrowymi a ich fizyczną manifestacją w projektowaniu. We współpracy z kuratorem Jackiem Sosnowskim opracowali konstrukcję opartą na cyfrowej analizie danych. Tytułowy neologizm Datament oznacza wszechobecny „establishment danych” nieustannie kształtujący rzeczywistość, w której przyszło nam żyć, tworzyć i mieszkać. Dzielimy świat z danymi. Wierząc w ich nieomylność, pozwalamy algorytmom obliczać i projektować domy i miasta. Z pominięciem wrażliwego i świadomego projektanta cyfrowo przetworzone dane tworzą jednak wypaczone rozwiązania, takie jak te prezentowane w Pawilonie Polskim – zauważają autorzy instalacji.
Motywem przewodnim tegorocznego biennale architektury jest hasło Laboratorium przyszłości. Zespół autorski projektu Datament kwestionuje nieomylność danych jako czynnika kształtującego decyzje dotyczące rozwoju, w tym architektury i urbanistyki przyszłych miast. Wystawa stanowi punkt wyjścia do dyskusji o tym, jak dalece zniekształcony jest obraz świata oglądanego wyłącznie przez pryzmat danych, oraz do wypracowania nowego rodzaju interakcji z nimi. Przedstawienie obliczonych przez algorytm, a oderwanych od rzeczywistości przestrzeni prywatnych w Pawilonie Polskim jest głosem w toczącej się, także w ramach biennale architektury, dyskusji o stanie i przyszłości mieszkalnictwa. Autorzy projektu nie postulują całkowitego odrzucenia danych jako źródła wiedzy. Wskazują, że nowoczesne technologie nie dostarczą nam gotowych rozwiązań, ale mogą pomóc w stawianiu lepszych pytań.
Wystawa w Pawilonie Polskim Tytuł: Datament Artystka: Anna Barlik Architekt: Marcin Strzała Kurator: Jacek Sosnowski Komisarz Pawilonu Polskiego: dr Janusz Janowski, dyrektor Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki Biuro Pawilonu Polskiego: Michał Kubiak, Joanna Waśko
Pawilon Polski w klatce
Tekst: Tomasz Malkowski
Polska na biennale architektury w Wenecji zadebiutowała w 1996 roku falstartem. Pierwsza wystawa okazała się pomyłką, która przyczyniła się do rezygnacji naszego kraju z udziału w tej imprezie przez kolejne trzy edycje. Nie był to jednak okres całkowicie zmarnowany. W międzyczasie udało się stworzyć nowy model organizacji wystawy w narodowym pawilonie w Giardini della Biennale. Od 2004 roku organizatorem polskiej ekspozycji jest Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, a nad całością pieczę trzyma Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nowe otwarcie polskiego pawilonu miało mocną wystawę kuratorowaną przez Adama Budaka, który pokazał zarówno prace architektów z Polski i zagranicy, jak i zaproszonych artystów, nadając tym samym kierunek kolejnym ekspozycjom – powracającym motywem jest przenikanie się światów architektury i sztuki. Bywały nawet wystawy, których głównym „aktorem” był zaproszony przez kuratora artysta lub artystka, jak w 2006 roku rzeźbiarz Jarosław Kozakiewicz czy w 2012 roku autorka instalacji dźwiękowych Katarzyna Krakowiak. Ta strategia okazała się trafna. Wspomniany projekt Krakowiak, kuratorowany przez Michała Liberę, otrzymał na biennale wyróżnienie.
Dotychczas największym sukcesem Polaków na tej imprezie był 2008 rok, kiedy kuratorzy Grzegorz Piątek i Jarosław Trybuś przygotowali wystawę Hotel Polonia. The Afterlife of Buildings. Efektowne zestawienie zdjęć Nicolasa Grospierre'a ikonicznych, polskich budynków z przygotowanymi specjalnie na biennale kolażami autorstwa Kobasa Laksy, prezentującymi w zabawny sposób możliwe przyszłe wykorzystanie obiektów, np. zaadaptowanie bazyliki w Licheniu na potrzeby aquaparku, zachwyciło wenecką publiczność i ekspertów. Polski pawilon otrzymał wówczas główną nagrodę – Złotego Lwa. Od tego czasu jesteśmy w zasięgu radarów zagranicznych mediów i krytyków, a nasze wystawy często rezonują szerzej, przykładowo w 2016 roku ekspozycja Fair Building architektów Dominiki Janickiej i Michała Gdaka została zaliczona przez „The New York Times” do grona sześciu najciekawszych prezentacji w pawilonach narodowych.
Po tych sukcesach oczekiwania wobec wystawy w Pawilonie Polskim są wysokie. Tegoroczna Datament – kuratorowana przez Jacka Sosnowskiego, który do współpracy zaprosił artystkę Annę Barlik i architekta Marcina Strzałę – na razie przeszła bez większego echa. Zarzuca się jej, że nie odpowiada na przewodnie hasło biennale, Laboratorium przyszłości, sformułowane przez główną kuratorkę Lesley Lokko. Wystawa zbudowana z siedmiu ton stalowych prętów budzi również wątpliwości ze względu na jej ślad węglowy. Jest to o tyle niefortunne, że biennale podąża z duchem czasu i chce, by ekspozycje były bardziej zrównoważone. W listopadzie zeszłego roku w Wenecji odbyły się warsztaty Towards the Green Lion (W stronę Zielonego Lwa). Była to oddolna inicjatywa 20 organizatorów i producentów wystaw w pawilonach narodowych, którzy debatowali nad wypracowaniem sposobów, by ekspozycje stały się bardziej ekologiczne i zgodne z założeniami gospodarki cyrkularnej. Choć może wystawa nie skończy się na jednorazowej ekspozycji w pawilonie. Podobno Instytut Adama Mickiewicza chciałby pokazać ją gdzieś na świecie, z kolei Zachęta planuje sprowadzić ją z Wenecji i zaprezentować u siebie.
Oceny polskiej wystawy
Anna Dudzińska, dziennikarka radiowa i autorka wielokrotnie nagradzanych reportaży, przygotowała z weneckiego biennale specjalną relację w formie audycji dla podcastu Dariusza Rosiaka Raport o stanie świata. Nie pada w niej ani jedno słowo o polskiej wystawie. Uznałam, że nie ma za bardzo o czym mówić, bo polski pawilon zupełnie rozminął się z tematem biennale – wyjaśnia Dudzińska, na co dzień związana z Radiem 357. Dla niej opowieść o liczbach i statystykach z ekspozycji, nie przekłada się na to, co dla świata jest obecnie ważne i czym żyje współczesna architektura. Owszem, to dobrze wykonana instalacja artystyczna, do której można dorobić różne opowieści, ale nie przekonuje mnie jako całość. Ta edycja biennale oddawała głos ludziom, którzy dotychczas nie byli słyszani, wspomnę poruszającą opowieść o Saamach w nordyckim pawilonie. Duże wrażenie zrobiła na mnie szeroka reprezentacja architektów z krajów afrykańskich: Senegalu, Mozambiku, Ghany, Nigerii, którzy bazując na tradycyjnych technikach budowania, pokazali, ile możemy wyciągnąć pouczających i inspirujących lekcji z dorobku dawnych pokoleń czy ludzi żyjący z dala od technologii świata Zachodu. Dla mnie różnokolorowa, monumentalna klatka polskiej ekspozycji jest nieporozumieniem na tym tle. Chyba że jej autorzy chcieli zawrzeć w tym drugi sens i ta konstrukcja symbolizuje zamknięcie, wyobcowanie albo mur na naszej wschodniej granicy – dodaje dziennikarka.
Bardzo krytyczna jest opinia architektki Patrycji Okuljar, prowadzącej polsko-szwajcarską pracownię Studio Okuljar, która na naszych łamach („A-m”, nr 6/2023) nazwała wystawę bezsensowną instalacją bez treści, na którą zmarnowano publiczne pieniądze.
Architekt Robert Konieczny, który w trakcie trwania biennale na wystawie TIME – SPACE – EXISTENCE w Palazzo Bembo zaprezentował swój niedawno ukończony budynek Galerii Sztuki Współczesnej PLATO w Ostrawie, uważa, że polska ekspozycja choć ma mocną formę, to jednak nietrafioną. Mam problem z tą wystawą, bo jeżeli mówi o statystycznych przestrzeniach domostw z czterech krajów, to wykonanie ich struktury jako ażurowych klatek totalnie mija się z celem. Nie odczuwałem na wystawie ograniczenia kubatur tych domków, ale cały czas otwartą przestrzeń, a przenikające się siatki i kolory utrudniają skupienie się na jednej rzeczy. Nie mam nic przeciwko, że ta praca jest formalna i lapidarna. Zestawiłbym ją nawet z pawilonem szwajcarskim, który w 2018 roku zdobył Złotego Lwa (wystawa Svizzera 240: House Tour – przyp. red.). Pokazywano tam wówczas różne skale, iluzje i zakłamywanie naszego odbioru przestrzennego. Jednak szwajcarska wystawa broniła się bez słowa opisu, bawiła, ale też pobudzała do refleksji, a tego zabrakło mi w polskim pawilonie. Zwiedzający błąka się w tych klatkach trochę bez celu.
Małgorzata Kuciewicz, architektka z Grupy Centrala, która była współautorką wystawy Amplifikacja natury w polskim pawilonie na biennale w 2018 roku, podkreśla, że ekspozycja Datament jest taka, jak nie-architekci mogą wyobrażać sobie, co na tego typu wydarzeniu się zwykle prezentuje. Pod tym względem polski pawilon jest skierowany do bardzo szerokiej publiczności. Ale biennale to impreza również dla ludzi dociekliwych, dla których architektura nie jest ani sztuką, ani rzemiosłem, ale intelektualnym wyzwaniem. Więc dla mnie wystawa przede wszystkim sprawia wrażenie atrakcyjnego anonsu plastycznego, który na razie, bo nie ma jeszcze katalogu pogłębiającego warstwę merytoryczną, nie prowadzi do niczego. W nieoficjalnych rankingach biennalowych, polski pawilon jest klasyfikowany w grupie sexy but empty. Teza wystawy, że projektantów nie powinny zastąpić liczące maszyny, aspirowała do wywołania dyskusji o rolę architektów, ale na razie samo stwierdzenie nie zrobiło z pawilonu laboratorium przyszłości. Z doświadczenia wiem, że wystawy w Giardini są zwykle procesualne, nie trwają tylko przez dwa dni otwarcia, lecz pół roku, a pełne podsumowanie biennale można zrobić dopiero na koniec imprezy. Sama tematyka przenikania się architektury i świata cyfrowego, jaką prezentuje nasz pawilon, jest aktualna. Niedawno Holendrzy wydali pokaźną publikację Datapolis poświęconą tym zagadnieniom. Gdyby na koniec biennale polski pawilon zyskał podobną książkę w formie katalogu, wchodzącą w szerszy dyskurs międzynarodowy, to zmieniłabym ocenę naszej wystawy i uznała ją za fantastyczną. Ale jeżeli zatrzyma się tylko na tym, co jest obecnie prezentowane, będzie to stracona szansa wejścia naszej reprezentacji w światowy obieg – przekonuje Kuciewicz.
Kontrowersje wokół składu jury
Ocenianie wystawy – krytyczne lub nie – to oczywista rzecz po wizycie na biennale architektury. Jednak obecnej polskiej prezentacji w Wenecji zaczęły też towarzyszyć negatywne opinie odnoszące się do samej procedury wyboru projektu kuratorskiego. Tu również wyjątkowo krytyczna okazała się Okuljar, która we wspomnianym artykule, uznała, że konkurs na wystawę złamał wszystkie możliwe standardy etyczne. Na swoim profilu facebookowym architektka napisała: Jury wybrało kuratorski projekt J. Sosnowskiego – syna Joanny Sosnowskiej zasiadającej w radzie programowej CSW z nadania P. Glińskiego MKiDN, zasiadającej w radzie MSN z nadania MKiDN, [to] pani promująca schody smoleńskie, Mizioła w MNW etc. (…) I to tyle na temat nowego kuratora, który zapewne nawet nie wie, że architektura parametryczna to temat aktualny, ale jakieś dwie dekady temu. I jak na dobry reżim przystało, nie udało się, jak na razie, ujawnić Zachęcie treści tego odkrywczego, wygranego w <<konkursie>>, założenia kuratorskiego.
Postowi towarzyszy też skład jury z przypisanymi powiązaniami osób z rządzącą partią. Okuljar na 13 członków jury wskazała aż 7 osób mających związki z PiS, w tym architekta Piotra Walkowiaka, prywatnie męża Anny Bieleckiej, bliskiej znajomej prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Na marginesie trzeba dodać, że Walkowiak brał już wcześniej udział w sędziowaniu w tym konkursie. Wpis Okuljar powiedział jednak na głos to, co wiele osób pomyślało po ogłoszeniu wyników konkursu i przedstawieniu składu jury – w tej edycji było ono mocno zdominowane przez osoby z prawej strony politycznej.
Zapytaliśmy członkinie jury „z drugiej strony”, jak one odebrały pracę w tym konkursie. Dominika Janicka, jedna z poprzednich reprezentantek Polski w Wenecji, wskazała raczej na braki w składzie: Osobiście widziałbym tam więcej osób związanych z projektowaniem, kuratorowaniem wystaw architektonicznych czy zajmujących się pracą badawczą w temacie architektury.
Dorota Leśniak-Rychlak z Instytutu Architektury, która brała udział w obradach na polski pawilon już po raz trzeci, przyznaje, że skład w tej edycji był mało różnorodny: Zwykle był jeden przedstawiciel ministra kultury, tym razem były aż dwie osoby (Jarosław Denisiuk, zastępca dyrektora Departamentu Narodowych Instytucji Kultury Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Mateusz Adamkowski, Departament Mecenatu Państwa MKiDN – przyp. red.) brakowało też przedstawicielek mediów branżowych, choćby właśnie z „Architektury-murator” czy „Architektury & Biznes”. Nie jestem jednak pewna, czy skład jury zdominowany przez osoby związane z prawą stroną sceny politycznej miał faktyczny wpływ na wybór zwycięskiej pracy. Nie głosowałam na ten projekt, natomiast on nie jest politycznie ukierunkowany. Jest neutralny, a dla mnie osobiście raczej niezbyt pogłębiony. Wraz z Dominiką Janicką i Wojtkiem Mazanem wskazaliśmy w liście do zespołu kuratorskiego wątpliwości dotyczące ujęcia tematu danych.
Podczas obrad jury, które odbyły się 27 października 2022 roku w Zachęcie, nie pojawił się jeden członek: prof. Andrzej Maria Szczerski, dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie. Zwycięska praca otrzymała 10 głosów jury, druga praca 3. Głosowanie było – zgodnie z regulaminem – tajne.
Z tak mocną krytyką konkursu nie zgadza się inny członek jury – Wojciech Mazan, architekt z pracowni PROLOG, który zgodnie z przyjętym w Zachęcie zwyczajem (ale niezapisanym w regulaminie konkursu na wystawę w Pawilonie Polskim), został zaproszony do składu, jako przedstawiciel poprzedniego zespołu autorskiego na biennale: Nie zgadzam się z zarzutami Patrycji, które „A-m” opublikowała na swoich łamach. Krytyka wymierzona w autorów zwycięskiego projektu uderza w strukturę konkursu i organizację polskich wystaw w Wenecji. A to dobrze działający mechanizm, który uniemożliwia korupcję. Dopiero w trakcie obrad sądu konkursowego otwierane są wszystkie prace. W pierwszym etapie sprawdzane jest wspólnie, czy spełniają warunki formalne. Zwykle w konkursach architektonicznych robi to sekretarz konkursowy. W tym dzieje się to na oczach wszystkich jurorów. W drugim etapie zgłoszenia oceniane są merytorycznie w otwartej dyskusji, a każdy z sędziów przedstawia na forum kilka wylosowanych prac. Gdyby wybór zwycięskiego projektu dało się zmanipulować, to w 2021 roku, jako nieznana ekipa PROLOG+ 1 z niezbyt popularnym tematem, nie wygralibyśmy konkursu. Wracając do ostatnich obrad, podczas dyskusji nie widziałem linii podziału po metryce. Był rozłam, ale merytoryczny. Dominika, Dorota i ja nie głosowaliśmy na pracę, która zwyciężyła – mówi Mazan.
Jedynym zarzutem architekta do konkursu, w którym sędziował, był zbyt krótki czas na dyskusję nad zgłoszonymi pracami, a tych w tej edycji było wyjątkowo dużo. Zgodnie z informacjami, jakie otrzymaliśmy z Zachęty (które potwierdziliśmy w rozmowach z jurorami), na konkurs nadesłano 40 prac, z których sześć zostało zdyskwalifikowanych z powodów formalnych. Pod ocenę brane były zatem 34 zgłoszenia.
Na zarzuty o zdominowanie jury przez osoby związane z rządzącą partią odpowiada Joanna Waśko, wieloletnia koordynatorka Biura Biennale w Zachęcie, od czerwca 2023 roku już niepracująca w galerii: Zgadzam się, że to jury mogło być bardziej zdywersyfikowane. Ale w tej edycji procedura wyłonienia składu jury była podobna jak w poprzednich latach. Dyrektor Zachęty Janusz Janowski zwrócił się do Narodowego Instytutu Architektury i Urbanistyki (istniejącego od 2017 roku – przyp. red.) o wskazanie propozycji nominatów i nominatek do jury. Otrzymaliśmy od NIAiU szeroką i zróżnicowaną listę – wiekowo, genderowo, politycznie. Ze strony Zachęty zaproponowaliśmy kilka nazwisk, czyli poprzednich uczestników wystawy, przedstawiciela albo przedstawicielkę SARP, którzy finalnie znaleźli się w jury. Ale lista jurorów miała przede wszystkim opierać się na osobach wskazanych przez NIAiU. Niestety w trakcie ich wstępnego zapraszania, ponad połowa osób odmówiła nam udziału, bo brała udział w konkursie na wystawę. Żałuję, że ten merytorycznie mocny skład nie doszedł do pełnej realizacji. Zostały więc te osoby, które ostatecznie znalazły się w jury, a Janowski zdecydował o nieposzerzeniu listy o nowych nominatów/ki. I taki skład został wysłany do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Był więc on przede wszystkim wynikiem możliwości uczestnictwa osób na tamtą chwilę, a nie czyjejś złej woli, choć na pewno można było zawalczyć o większe zróżnicowanie, ale to było w gestii dyrektora. Warto też dodać, że procedury konkursowe są zależne od decyzji w ministerstwie, niestety często trwają bardzo długo, zanim Zachęta dostanie akcept ministra, czy to odnośnie do składu jury, treści regulaminu, czy do wyników obrad, a to spowalnia organizację.
To nie jest konkurs architektoniczny
A może w tej dobrze naoliwionej maszynerii organizującej polskie wystawy na biennale, zaczęło się coś psuć? Zapytałem kilku uczestników tej edycji, co myślą o konkursie. Grzegorz Layer, architekt i scenograf z Katowic, mówi wprost: Wiele osób od udziału w konkursie na polski pawilon odstraszają warunki konkursowe. Niejasne są kryteria wyboru zwycięskiej pracy, nie ma żadnej publicznej informacji, za co są przyznawane punkty. Nie ma też podanego z góry terminu ogłoszenia wyników. I co więcej – nieznany jest skład jury. Dla architektów przyzwyczajonych do branżowych konkursów ze szczegółowymi wytycznymi i ustalonymi składami sądów konkurs Zachęty jest pełen niejasności. Architekt zwraca też uwagę, że na stronie galerii do dziś nie opublikowano w całości założeń zwycięskiego projektu, tylko jego streszczenie.
Zygmunt Borawski, architekt, który startował już kilka razy w konkursie na pawilon, też podkreśla, że nigdy nie znał składu jury w momencie składania pracy. Dodaje, że to również konkurs bez puli nagród, co dodatkowo może odstraszać czynnych architektów od udziału w nim.
Joanna Waśko przez wiele lat spotykała się z podobną krytyką ze strony środowiska: Architekci przyzwyczajeni są do innych standardów. Dlatego od początku zastrzegliśmy w regulaminie (w drugim punkcie – przyp. red.), że to nie jest konkurs architektoniczny (nie ma nic wspólnego z projektowaniem budynku), a konkurs na kuratorski projekt wstawy. Z drugiej strony znam opinie, że środowisko architektów jest na tyle małe, że to właśnie ogłaszanie nazwisk jurorów mogłoby ustawić konkurs. Niemniej, jak przeprowadziłam research konkursów na wystawy w pawilonach narodowych na biennale architektury – przynajmniej te, które są opublikowane – to dla większości podawane są tam składy jury przed składaniem prac, poza pawilonem niemieckim. Żadna z wcześniejszych dyrektorek czy obecny dyrektor Zachęty nie zdecydowali jednak o zmianie w regulaminie tej kwestii ani nie poddali tego otwartej środowiskowej debacie.
Waśko tłumaczy też, dlaczego nie opublikowano w całości projektu zwycięskiego: Zgodnie z regulaminem wszystkie projekty są upubliczniane obligatoryjnie w wersji minimalnej (koncept i streszczenie scenariusza, bez wizualizacji). Wersja maksi, czyli pełen opis kuratorski wraz z wizualizacjami, jest publikowana pod warunkiem, że kurator wyrazi na to pisemnie zgodę, i w tym przypadku nie było takowej. Należy pamiętać też, że dla projektu zwycięskiego budowana jest promocja, sama wystawa również rozwija się podczas przygotowań do biennale, więc nie wszystkie rzeczy są udostępniane od razu. Nie doszukiwałbym się w braku pełnej publikacji jakichś ukrytych intencji.
Trzeba oddać sprawiedliwość organizatorom konkursu, że wszystkie oceniane prace po ogłoszeniu wyników można przejrzeć i porównać – przynajmniej w wersji streszczeń. W Zachęcie za dyrekcji Hanny Wróblewskiej wprowadzono taką zasadę, o co zresztą mocno walczyło środowisko architektoniczne. Baza projektów konkursowych to intrygujący zapis stanu świadomości polskiej krytyki architektonicznej i aktualnej myśli kuratorskiej.
Rozmawiałem również z jedynym zagranicznym jurorem w tym konkursie. To czeski architekt Tadeáš Goryczka, który współpracuje z pracownią KWK Promes (wspierał ich jako lokalny architekt przy realizacji Galerii Plato w Ostrawie). Koleguję się od lat z Jarkiem Denisiukiem z MKiDN, jeszcze z czasów kiedy szefował Centrum Sztuki Galeria EL w Elblągu. Wspomniał mi, że był problem, żeby zebrać skład jury na konkurs na pawilon, a czas ich gonił. Poprosił mnie, żebym zaproponował kilka nazwisk z zagranicy, z racji moich kontaktów. Pamiętam, że wysłałem kilka propozycji, m.in. Rafiego Segala z MIT czy Valerie Mulvin z Dublina. Ale po jakimś czasie Jarek zapytał, czy sam bym nie zasiadł w jury, bo znam polski i tutejszą specyfikę. Byłem zaskoczony, ale uznałem to za zaszczyt. Byłem jurorem w wielu konkursach architektonicznych w Czechach i Słowacji, ale nigdy nie brałem udziału w konkursie na biennale.
Niski poziom prac
Pochodzący z Zaolzia Goryczka przyznaje, że przed samym przyjazdem na obrady do Warszawy miał pewne obawy: Czytam codziennie, co się dzieje w Polsce, jak społeczeństwo jest spolaryzowane. Zastanawiałem się, czy konkurs ministerialny nie będzie tendencyjnie prowadzony. Ale na miejscu się uspokoiłem. W Zachęcie wszystko było profesjonalnie zorganizowane. Nie było żadnego nacisku politycznego. Była rzeczowa dyskusja na argumenty. Głosowałem na zwycięski projekt, bo był najlepszy. Połowa nadesłanych propozycji była dla mnie szkolnymi pracami. Reszta była zbyt polska, lokalna, momentami nawet zaściankowa, nie nadawała się na wystawę na międzynarodowym forum. Mówię to nie jako obcokrajowiec, ale jako człowiek, który każdego dnia ma z Polską kontakt. Zwycięski projekt ujął mnie tym, że był współczesny i uniwersalny. Ten intrygujący labirynt wyraża nasze zagubienie w tych wszystkich informacjach, którymi jesteśmy bombardowani każdego dnia. Byłem jednym z nielicznych, który mówił otwarcie, że to jest dobry projekt. Potem dołączyli się kolejni jurorzy, w tym dyrektor Zachęty.
O jakości nadsyłanych prac na konkurs wspomina Leśniak-Rychlak: Ogólny poziom konkursu nie był zbyt wysoki. W poprzednich edycjach, w których sędziowałam, kiedy wygrała Dominika Janicka z Fair Building czy Centrala z Amplyfing nature, nie było specjalnie lepiej. W tym roku także były prace, które nosiły znamiona, że mogą rozwinąć się w dobrym kierunku, bo mówią o czymś istotnym – choćby propozycja kuratorowana przez Adama Przywarę Gruzy odzyskane, na którą głosowałam, mierząca się z tematem powojennej odbudowy. Dla mnie odpowiedzią na hasło Lesley Lokko – Laboratorium przyszłości – była próba ze zmierzeniem się z sytuacją wojny za naszą granicą. Sama jechałam na obrady z myślą o znalezieniu dobrego projektu polsko-ukraińskiego. Uważam, że prezentacje na biennale w części pawilonów narodowych są mocniejsze, kiedy próbują się zmierzyć z hasłem przewodnim. W tej edycji zostało ono dość ogólnie sformułowane, ale w kuratorskim wprowadzeniu pojawiło się kilka wątków, na które warto było odpowiedzieć, chociażby temat Afryki jako kontynentu przeszłości, dekolonizacji, społecznych aspektów architektury. I tego mi zabrakło w obradach jury konkursu na nasz pawilon. Wśród większości członków jury mało odnoszono się do propozycji kuratorki biennale 2023 oraz faktu, że architektoniczna geografia świata się zmienia. Zabrakło świadomości, że trzeba się przyjrzeć projektom dekolonizacyjnym, a takie propozycje zostały nadesłane, przykładowo deColoNNize, kuratorzy: A-A Collective (Zygmunt Borawski, Srdjan Zlokapa, Furio Montoli, Martin Marker), Michał Murawski, czy Poza Centrum, kuratorzy: Warebi Brisibe, Sofia Dyak, Alicja Gzowska, Łukasz Stanek.
Waśko, znająca konkurs na Pawilon Polski od podszewki, mówi że część zgłoszeń, choć ciekawych merytorycznie, nie nadaje się do prezentacji w Wenecji. Słyszę ten argument podnoszony przez jurorów na każdych obradach, że jakiś projekt jest dobry, ciekawy, ale nie sprawdzi się na biennale czy w przestrzeni pawilonu. Potem zazwyczaj te ciekawe projekty wyskakują w innych muzeach w Polsce.
Tak było i w tym roku. Wspomniana trójka jurorów – Leśniak-Rychlak, Janicka i Mazan – głosowała na projekt Gruzy odzyskane kuratora Adama Przywary, który miał pokazać powojenne polskie doświadczenie odbudowy i ponownego wykorzystywania gruzów w połączeniu z przyszłą odbudową Ukrainy. Wystawę miały wzbogacać cztery instalacje autorstwa ukraińskiej architektki Dany Dominy i Patrycji Okuljar. Przywara ostatecznie zrealizował część z tych propozycji w Muzeum Warszawy, przygotowując tam wystawę Zgruzowstanie Warszawy 1945–1949, za której projekt architektoniczny odpowiadało Studio Okuljar. Ekspozycja jest jednak pozbawiona wątków ukraińskich.
To właśnie praca Przywary podzieliła jury. Goryczka nie był jej zwolennikiem: Pamiętam, że grupka osób forsowała ideę, że musimy wybrać projekt, który powinien z góry spełniać jakieś tezy, np. że musi być coś o recyklingu albo związanego z Ukrainą. Uznałem, że to tendencyjne podejście. Praca o wykorzystaniu gruzów (Przywary – przyp. red.) miała mieć w centralnym punkcie pawilonu kopię szwajcarskiego urządzenia do mielenia gruzów i robienia z nich gruzobetonu. Dla mnie to był totalny absurd. Jeden z jurorów, profesor, którego nazwiska nie pamiętam, wspomniał, że komuniści po wojnie na siłę wyburzali kościoły, żeby było czym karmić te kombajny do przetwarzania gruzu.
Jaka przyszłość konkursu?
Czy brak konkretnych kryteriów oceny w konkursie na wystawę w Pawilonie Polskim jest jego wadą? Joanna Waśko mówi, że bywa to jego zaletą: Brak sztywnych kryteriów daje dużą swobodę wypowiedzi uczestnikom. To jury podczas obrad wypracowuje w toku dyskusji kryteria ocen. Przez lata ten mechanizm działał jak żywy organizm albo samoorganizująca się struktura, która pozwalała zwykle wybrać najlepszy na dany moment projekt. Kluczowe znaczenie ma więc jury. Ważne jest, żeby było ono nie tylko złożone z profesjonalistów, lecz także aby znalazły się w nim osoby, które znają specyfikę biennale. Według mnie nie do końca udało się to w tej edycji.
Tak wypracowana procedura konkursowa zwykle przynosiła dobre rezultaty. Wyjątkiem jest 2010 rok, kiedy ówczesne jury uznało, że żaden z nadesłanych projektów nie nadaje się do zaprezentowania na weneckim biennale. Wówczas poza trybem konkursu komisarz pawilonu, ówczesna dyrektorka Zachęty Agnieszka Morawińska, po zasięgnięciu opinii środowiskowej, wskazała kuratora Eliasa Redstone'a, który z artystką Agnieszką Kurant i architektką Aleksandrą Wasilkowską przygotował w polskim pawilonie wystawę Emergency Exit.
Była koordynatorka Biura Biennale wspomina, jak wielkim wyzwaniem jest sama organizacja konkursu na wystawę w pawilonie i jak często jego uczestnicy nie radzą sobie z aplikacją konkursową: Wiele nadesłanych projektów, co można prześledzić na stronie Zachęty, nie ma wyraźnego pomysłu albo jest on przedstawiony nieumiejętnie. I tutaj rola mądrego jury polega na tym, że jeżeli nie ma jakiegoś projektu, który od razu powala na kolana, to jest ono w stanie wyłuskać z tych wszystkich propozycji tę jedną, która ma potencjał, by przełożyć się później na dobrą wystawę.
Konkurs na biennale architektury na pewno zmieni się w najbliższym czasie, a zwiastunem tego jest obecnie toczący się konkurs na pawilon na biennale sztuki, w którym regulamin już uległ pewnym modyfikacjom. Główna zmiana polega na tym, że wprowadzono dwuetapowość. Do drugiego etapu awansują maksymalnie trzy projekty wskazane przez jury i – ewentualnie – czwarty, wskazany dodatkowo przez komisarza pawilonu, czyli dyrektora Zachęty. Janusz Janowski zyskał więc dużo większy wpływ na ostateczne wyniki konkursu niż jego poprzedniczki: Hanna Wróblewska, Agnieszka Morawińska czy Anda Rottenberg. Zmiana regulaminu to decyzja dyrektora Zachęty, która – zgodnie z procedurami – została zaakceptowana przez ministra kultury.
Nowością jest też wynagrodzenie, które przysługiwać będzie zespołom w drugim etapie konkursu. Każdy z nich otrzyma 4500 zł brutto. Kwota jest bardzo skromna, można ją potraktować jako pokrycie kosztów wydruków, na pewno nie jako pełen zwrot kosztów pracy wieloosobowych teamów przez kilka dni czy tygodni. Gdy analizowałam konkursy w innych krajach, spotkałam w kilku z nich kwoty oscylujące wokół tysiąca lub dwóch tysięcy euro – tłumaczy Waśko. W przypadku biennale architektury dwuetapowość może się sprawdzić, bo architekci lubią taką formułę. Do drugiego etapu można się lepiej przygotować, uszczegółowić koncepcję. Szkoda jednak, że te zmiany przeprowadzono, jak to zwykle bywa, pod presją czasu. Zabrakło mi też głębszego zastanowienia i zebrania opinii przedstawicieli środowiska sztuki i architektury. Ale, szczerze mówiąc, nowy regulamin mógł być gorszy – dodaje.
Jaka będzie przyszłość konkursu i samych polskich wystaw na biennale architektury w Wenecji? Dorota Leśniak-Rychlak nadziei upatruje w rozwijającym się w naszym kraju dyskursie architektonicznym. Mamy w Polsce bardzo żywą debatę architektoniczną. Z roku na rok obserwuję, że coraz więcej się dzieje, tworzą się ciekawe środowiska, grupy, że wspomnę ekipę skupioną wokół „Rzutu” czy tematy, jakie poruszają Łukasz Wojciechowski, PROLOG, Centrala. Wierzę, że mamy odpowiednie zasoby, z których w przyszłości mogą wypączkować ciekawe propozycje na biennale.
Ale czy takie progresywne projekty będą wybierane, jeśli kolejne składy jury będą jeszcze mocniej upolitycznione? Czy zmiana regulaminu to nie oznaka większego dokręcania śruby i przejęcia kontroli nad wynikami konkursu przez dyrektora Zachęty, nominata partii rządzącej? Czas pokaże.