Klub Studio na AGH przed rozbudową przypominał popeerelowski barak obwieszony reklamami. Czy wykorzystanie istniejącego zasobu było dla Pana walorem tego projektu czy utrudnieniem?
Utrudnieniem. Zawsze przebudowa czegoś jest zadaniem trudniejszym niż budowa. Ten "barak" to była tak naprawdę typowa stołówka z lat 60., obiekt funkcjonalny o dobrej architekturze. Jadłem w takim jako student Politechniki w Gliwicach. Tak się jednak składa, że obiekty z tamtych lat zużyły się i fizycznie i moralnie. Tamten modernizm nie wytrzymał próby czasu. Kiedy zbiorowe żywienie stało się przeżytkiem, stołówka przekształciła się w klub studencki.
Szef klubu, bardzo uparty człowiek, po 10 latach doprowadził do ogłoszenia konkursu, który wygraliśmy. W świecie przetargów na AGH konkurs był ewenementem. Tkanka pozostała po wyburzeniach była powodem ograniczeń i wielu problemów projektowych, te zaś w trakcie budowy stały się wyzwaniem dla budowlańców. Ocalało trochę ze starego budynku: słupy i stropy. Ponieważ jest tam wysoki poziom wód gruntowych, trzeba było zrobić z Klubu statek. Niestety, słupy musiały zostać, przebijają dno. To uroki, w różnym tego słowa znaczeniu, pracy z "zabytkami". Wywodzę się ze szkoły, dla której architektura to perfekcyjne rzemiosło. W krótkich momentach bywa ono sztuką. Nie mają dla mnie znaczenia przeszkody techniczne.
Klub jest zwieńczeniem osi kompozycyjnej kampusu. Czy przez trzy lata od oddania go do użytku wpłynął pozytywnie na tamtejszą przestrzeń publiczną?
Tam nie ma prawdziwej przestrzeni publicznej, bo modernizm nie umiał jej tworzyć. Prof. Tomasz Mańkowski, generalny projektant tego kompleksu z 1964 roku, narysował prostokąt i nazwał go Agorą. Nazwa miała w magiczny sposób stworzyć rzecz, która nie mogła zaistnieć. To słabość urbanistyki tamtych czasów, ale i dzisiaj nie jest lepiej. Budynek Klubu Studio wraz ze swoją funkcjonalnością, z amfiteatrem jest zaczynem. Tętni energią kontaktów międzyludzkich i przekłada się to na najbliższe otoczenie. Budowanie przestrzeni publicznych wymaga długofalowych planów i nakładów, a rzadko są one priorytetowe. Stworzyliśmy dla Miasteczka Studenckiego koncepcję, która generuje przestrzeń publiczną z prawdziwego zdarzenia, ale jest to tylko wizja.
Nagradzana przebudowa Teatru Rozrywki w Chorzowie połączyła zdobną w detale elewację hotelu Graf Reden z początku XX wieku z potężnymi, betonowymi słupami we wnętrzach. Czemu zdecydował się Pan na taki radykalny kontrast?
Dawny hotel to obiekt drugoligowy, na elewacji ma mieszankę różnych stylów, typowe gzymsiki, naczółki, łuki zaczerpnięte z popularnych wtedy katalogów i sklejone w całość. Trochę tego, trochę owego. Ciężko nie leczyć tego kontrastem.
Wyburzyłem we wnętrzach, co się tylko dało, żeby stworzyć przestrzeń budzącą emocje. Strefa od drzwi teatru do drzwi sali to nie pas transmisyjny na lotnisku. Wykreowałem tam inną, zaskakującą rzeczywistość, która jest równolegle funkcjonalna. Teatr z zasady służy doświadczaniu Innego. Powinniśmy dać ludziom szansę na zdziwienie. Bo jak mówił Starowieyski "Sztuka jest zdziwieniem". Betonowe słupy podtrzymują pozostałe cztery piętra wiszące nad holem. Burząc, wnieśliśmy transparentność w przestrzeń budynku. Dzięki temu hermetyczny obiekt, jakim zawsze jest teatr, otworzył się na świat. Nie da się pokazać sali teatralnej, ale hol razem z ludźmi w środku już tak. A przy okazji jeszcze sąsiednie podwórka z czerwonej cegły.
Buduje Pan tężnie solankowe. Jedna z nich, w Radlinie otrzymała wyróżnienie Marszałka Województwa Śląskiego za najlepszą przestrzeń publiczną. Obiekt był elementem rewitalizacji obszaru zdegradowanego, na czym to polegało?
Budujemy tężnie przez przypadek. Tężnia to obiekt inżynieryjny. W Radlinie tężnia stanęła w miejscu dawnego basenu, przestrzeni totalnie zdegenerowanej, pełnej ścieków, odpadów i śmieci. Nagle okazało się, że ludzie przybywają tak tłumnie, sam widziałem jednocześnie trzy autokary. Gmina musiała zbudować parking, gastronomię, toalety. Organizują tam koncerty i co się tylko da. Myślę, że to najbardziej atrakcyjne miejsce w Radlinie. Kiedyś w każdym mieście budowano fontanny, a dziś – tężnie. Bardzo modne się to zrobiło i budzi społeczną namiętność. To nowy rodzaj generatora przestrzeni publicznej. Zwłaszcza dla osób starszych, które gremialnie okupują tężnie, szukając namiastki morskiego klimatu.
Przed budynkiem firmy Rectus w Dębowcu stoją kamienne rzeźby. Chętnie łączy Pan sztukę z architekturą, jak Pan tę łączność widzi w tym przypadku?
Lubię kiedy architektura jest kompletna. Potrzeba mi rzeźb i obrazów. Szukam pretekstów. Chodzi o to, żeby rozwiązanie było totalne, ale nadal sensowne.
W Klubie Studio AGH rzeźb i obrazów są tony, współpracowaliśmy tam z ludźmi krakowskiej ASP. To, co stoi przed siedzibą Rectus Polska, to naprawdę kwiatowa rabatka w niezniszczalnej formie mojego autorstwa. Diabazowe bloki w kielichach ze stali. Z ciekawością obserwowałem jak 20-milimetrowa blacha z wdziękiem wygina się pod ciężarem kamieni wkładanych przez dźwig. Takie wydarzenia budują emocje, które z architekturą tworzą jedną całość.
Postawiliśmy kilka biurowych budynków w zespołach przemysłowych. Pokazują ambicje okresu transformacji. Przedsiębiorcy po upadku PRL budowali sobie przemysłowe pałace, jak kiedyś w Łodzi. Dzięki rzeźbom od razu czujemy, że jesteśmy w lepszym miejscu. Dla siedziby Spetech w Bielsku-Białej, producenta wielkoformatowych uszczelek, stworzyłem ze stali coś w rodzaju księgi pustek, które oni próbują uszczelnić. Inwestorzy lubiący bawić się sztuką, to współcześni mecenasi, sól tej ziemi.
Jerzy Stożek, architekt, prowadzi katowicką pracownię ASA Stożek Architekci. Najważniejsze realizacje: Modernizacja i rozbudowa Klubu Studio AGH (Kraków, 2018) oraz Teatru Rozrywki (Chorzów, 2008), siedziby firm Rectus (Dębowiec 2013),Sew Eurodrive (Tychy, 2013), Canea (Cieszyn, 2009), Spetech (Bielsko-Biała 1997), tężnie solankowe w Chorzowie, 2020; w Radlinie, 2014, w Wieliczce, 2013