Karpiele-Bułecki – architekci Zakopanego

i

Autor: archiwum serwisu Dom przy ul. Królewskiej w Kościelisku, proj. Karpiel Steindel Architektura, 2015; Fot. Daniel Rumiancew

Karpiele-Bułecki – architekci Zakopanego

2017-11-30 9:40

Zawsze chciałem, żeby Zakopane wyglądało po góralsku. Nowocześnie, ale po góralsku. Ilekroć przychodzi moment, że wydaje się, że już tak będzie, nagle komuś coś we łbie się przewraca i w planie zagospodarowania dopuszcza się rzeczy, które w ogóle nie powinny tu powstać. O zmieniającym się Zakopanem i współczesnym projektowaniu „po góralsku” nie tylko na Podhalu opowiadają Tomaszowi Żylskiemu dwaj architekci – Janowie Karpiele-Bułecki senior i junior.

Jest Pan uznawany za jednego z najlepszych podhalańskich prymistów. Za popularyzację góralskiego folkloru i muzyki ludowej Karpat w 2007 roku został Pan uhonorowany prestiżową Nagrodą im. Oskara Kolberga. Czuje się Pan bardziej architektem, czy muzykiem?

Jan Karpiel-Bułecka senior: Wszyscy kojarzą mnie raczej ze skrzypcami, bo muzyka jest bardziej medialna niż architektura. Mediów nie interesuje moja codzienna praca. W telewizji czy w prasie występuję od lat przy okazji różnych muzycznych przedsięwzięć – z czystej przyjemności, pasji i tradycji rodzinnej, która jest u nas tak samo długa jak ta związana z działalnością architektoniczną. Muzyką zajmuję się jednak tylko w weekendy i biorę udział jedynie w takich przedsięwzięciach, w których warto uczestniczyć. Jestem zdania, że jak się dać powiesić, to w dobrym towarzystwie. Stąd takie moje epizody muzyczne, jak choćby współpraca ze Zbyszkiem Namysłowskim czy Zbyszkiem Preisnerem. A na co dzień siadam do deski. Od 1993 roku jestem już zupełnie na swoim i robię to, co wszyscy architekci, czyli, po pierwsze, walczę z urzędnikami. Praca koncepcyjna odbywa się dopiero po godzinach, bo większość dnia zajmują utarczki z decydentami. Przez jakiś czas, krótko po studiach, byłem zatrudniony w Pracowni Regionalnej Politechniki Krakowskiej w Zakopanem, a potem ze Stanisławem Michałczakiem, moim wspólnikiem, świetnym technikiem, otworzyłem Podhalańską Pracownię Architektoniczną Buduj a woloj.

Co dokładnie znaczy buduj a woloj?

JK-B senior: W latach 90. firmom nadawano głównie angielsko brzmiące nazwy, jak Exbud czy słynny Stefbud z serialu Czterdziestolatek, a my postanowiliśmy dać nazwę góralską. To jest takie zawołanie ochocze, głośny okrzyk przy śpiewie, na przykład po zakończonej frazie śpiewki góralskiej: Hej, buduj, a woloj! Brzmi trochę ironicznie, a znaczy twórz i niszcz, dosłownie buduj i rozwalaj. Cechą ludzi twórczych jest, że nigdy nie są do końca zadowoleni ze swojej pracy i to gdzieś w góralach tkwi, bo to bardzo stare zawołanie.

Jak długa jest tradycja architektoniczna w Państwa rodzinie?

JK-B senior: Ojciec, czyli dziadek Jaśka, Bolesław Karpiel-Bułecka, był technikiem budowlanym. Skończył Szkołę Przemysłu Drzewnego w Zakopanem. Jej absolwenci mieli doskonałe przygotowanie do projektowania, nawet dość dużych rzeczy. Ojciec miał pełne uprawnienia nadzorcze i projektowe. Pięknie rysował. Projektował domy w stylu góralskim, z których nadal kilkadziesiąt stoi w Zakopanem. Zarówno drewniane, jak i z innych materiałów. Mamy jego rysunki z czasów szkolnych i późniejsze matryce na kalce. Dziadek, Stanisław Karpiel- Bułecka, był z kolei doskonałym cieślą. Tradycje budowlane są zatem w rodzinie od kilku pokoleń, zarówno tej najbliższej, jak i dalszej, bo przecież Stanisław Karpiel to nasz krewny. Jest znany głównie jako autor obiektów sportowo-rekreacyjnych. Nie tylko tu, ale i w Syrii. Na Bliskim Wschodzie razem z Wojciechem Zabłockim zrealizowali wiele budynków, jest też współautorem skoczni na FIS-a w 1962 roku i Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem. Inny znowu krewny, bliższy, Wacław Karpiel, w latach 80. był głównym architektem Zakopanego. Jest to więc naturalna kontynuacja tradycji rodzinnej i każde pokolenie osiąga jakiś kolejny stopień. Od cieśli, poprzez technika, po architektów. Ale wszyscy mamy też doświadczenia ciesielskie i stolarskie. Nasz dom rodzinny pod Lipkami ojciec postawił z dziadkiem i jego braćmi, sam, z siekierą i dłutem w ręce. Zresztą mój syn, Jasiek, również przeszedł przez różne warsztaty. Jak to się mówi po naszemu, jak trza urżnąć prosto deseckę, to umiemy.

Karpiele-Bułecki – architekci Zakopanego

i

Autor: archiwum serwisu Dom przy ul. Królewskiej w Kościelisku, proj. Karpiel Steindel Architektura, 2015; Fot. Daniel Rumiancew

Projektuje Pan głównie domy drewniane, niektóre z nich stoją nawet zagranicą. W jakich okolicznościach powstawały te zagraniczne realizacje?

JK-B senior: Pierwszy dom powstał w latach 90. koło Weißwasser nad Nysą. Pojawił się tu klient, który przed wojną mieszkał w Jeleniej Górze i pamiętał, że ich dom budowali górale z Zakopanego. Przywiózł projekt – dom z charakterystycznym dachem naczółkowym. Na tej podstawie zrobiłem swój. Do Niemiec pojechali nasi cieśle, m.in. Andrzej Jakubiec z Cichego, zresztą architekt, tylko bez dyplomu. Zbudowaliśmy mu ten dom, po czym poprosił, żeby zaprojektować jeszcze potężne garaże z poddaszem mieszkalnym połączone przewiązką w powietrzu z tym budynkiem oraz skład i szopę w tym samym stylu. I tak w dawnym NRD, na Łużycach, powstał obiekt hybryda, który miał ścianę góralską – bo mu się podobała taka płazowa, o przekroju pryzmy, choć tak buduje się tylko na Podhalu – oraz dach o mniejszym spadku, z naczółkami i wykuszami szczytowymi, a także mnóstwo elementów niegóralskich. Potem były jeszcze kolejne realizacje w Niemczech i mały, weekendowy domek w Szwecji. W tej części Skandynawii nie ma dobrych warunków siedliskowych dla drzew, rosną tam świerki najwyżej 30-centymetrowe. Gdy ten „szałas” z potężnych połówek stanął, chciano nawet zaskarżyć inwestora, zarzucając mu, że zniszczył 1000-letnie drzewa. Dom był jednak przywieziony, złożony tu, z naszego drzewa. Musieliśmy iść do tamtejszego urzędu, pokazać projekt. Dach miał spadek 50 stopni, kazali zmienić, miał mieć 45. Narysowaliśmy, ale postawiło się 50. Bo nawet naszych cieśli drażnił, że klapniok, to znaczy za bardzo rozłożysty.

Ma Pan też realizacje w Czechach.

JK-B senior: Tak, na Zaolziu. Tam są górale śląscy, czyli ci sami, co w Izdebnej i Koniakowie po naszej stronie. W Mostach koło Jabłonkowa, gdzie teraz zbiegają się trzy granice: polska, czeska i słowacka, zaszła potrzeba rekonstrukcji starego wójtostwa: domu góralskiego wójtów tej wsi, który miał 9,5 na 19 metrów. Cztery izby z jednej strony, cztery z drugiej; drzwi piękne, półokrągłe, jak na Podhalu, piękny dach półszczytowy, tylko o mniejszym kącie niż u nas, wielkie okapy. Pół tego stało tylko, bo na część kiedyś zwaliła się lipa. Zrobiliśmy projekt rekonstrukcji według starych zdjęć, po czym wójt zgłosił go do konserwatora zabytków w Ostrawie. Przyjechała pani od konserwatora, tłumaczyliśmy, że będziemy to rozbierać, potem wyczyścimy i złożymy, a tę drugą połowę, symetryczną, mamy z identycznego drzewa. Ale nie dali rozebrać. A tam był robak na robaku, grzyb, ściany w środku powycinane, poprzemurowywane. Wójt postawił trzymetrowy płot, w jeden wieczór rozebraliśmy więc to, co trzeba i na trzeci dzień już stały nowe izby. Identyczne, co do centymetra szerokości drewna dobrane. Znalazł się jednak donosiciel i zapłacili karę 55 tys. koron. To nie było dużo, natomiast dom stoi – idealna rekonstrukcja. Później szybko dostaliśmy zlecenia na dwa następne. Jeden w Jabłonkowie, drugi w Nytku, a w końcu polski związek kulturalno-oświatowy w Mostach przystąpił do przebudowy swojego domu, który powstał przed wojną jako siedziba Raiffeisen Bank, z salą widowiskową dla mieszkańców, jak w tzw. domu ludowym. Budynek miał czterospadowy dach, ale mój przyjaciel, Andrzej Niedoba, wymyślił, żeby zrobić dach góralski jak u nich, czyli w stylu Beskidu Śląskiego. W tej chwili już kończą budowę. Wyszło fantastycznie. I już pracujemy nad kolejnymi obiektami w okolicy, żeby je w ten sposób poprzebudowywać. Jeżdżą tam nasi kamieniarze i cieśle. Ciesielkę robi na przykład Kuba Gąsienica-Giewont. Szczyty szaluje tak jak tam, robimy detal i powstaje taki Witkiewicz w szacie Beskidu Śląskiego. W porównaniu z Podhalem, różnice są niewielkie, ale jednak są: inny kąt dachu, maksymalnie 45 stopni. Teraz według mojego projektu zrealizowali przystanek, szklano-drewniany, z daszkiem góralskim.

Jak powstają wasze projekty, zawsze zaczynacie od szkicu?

JK-B senior: Myślę, że zawsze zaczyna się od rysunku. Bierze się ołówek i siada do deski. Ja wciąż rysuję przy desce, z przykładnicą. Zanim zdążę jakąś kreskę znaleźć na komputerze, to już ją sobie narysuję.

Jan Karpiel-Bułecka junior: Też zaczynam projektowanie od kartki i ołówka. Na szczęście jestem jeszcze z pokolenia, w którym na rysunek odręczny kładziono duży nacisk. Tak jest dużo szybciej. Dzięki temu możemy szybciej projektować, szybciej przenosić pomysły na papier. Dopiero później można zobaczyć, jak to wygląda na komputerze. Jeżeli ktoś zaczyna projektować w komputerze, dobrze to nie wróży.

JK-B senior: Zwykle szkicowo rozrysowuję rzuty, zarys elewacji, perspektywę. Młodzież siedzi w drugiej izbie i wrzuca moje rysunki do tej bezdusznej maszyny, potem daję jeszcze jakiś ostatni szlif. Ale zanim to w te elektroniczne sfery wejdzie, już jest całe narysowane, jak to się mówi po góralsku, w pazdurach [pazdur – drewniana ozdoba wieńcząca końce dachu – przyp. red.].

Karpiele-Bułecki – architekci Zakopanego

i

Autor: archiwum serwisu Odtworzony i rozbudowany zespół dawnego folwarku w Chorowicach, proj. Karpiel Steindel Architektura, 2017; Fot. Krystian Morawetz

Jest Pan wykładowcą Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Targu, więc z młodzieżą ma do czynienia na co dzień. Czym różni się dzisiejsze pokolenie od pańskiego?

JK-B senior: Zauważam teraz straszny regres, jeśli chodzi o rysunek odręczny. Przez dwa pierwsze lata na studiach architekci powinni bezwzględnie używać tylko kartki i ołówka. Przecież to im zawsze będzie potrzebne. Często zdarza się, że muszę na budowie naszkicować coś szybko na tzw. odlatku, czyli na kawałku deski, na przykład, jak robotnik ma wyciąć jakiś profil konkretny, wspornik rysia. Biorę ołówek i rysuję 1:1. Rysunek to jest wręcz nasza podstawowa umiejętność. Jak Jasiek mówi – sposób porozumiewania się. W szkole w Nowym Targu mamy ostatnio problem z naborem. Oczywiście, jej prestiż nigdy nie będzie taki jak Politechniki Krakowskiej, ale zajęcia prowadzą często ci sami wykładowcy, są te same przedmioty. Traktowanie jej z przymrużeniem oka trochę mnie denerwuje. Trzeba pamiętać, że wydziały na politechnikach są przeładowane. Jeśli w Krakowie jest 300 osób na roku, to kto się nimi zajmie?

A ile osób jest na roku w szkole w Nowym Targu?

JK-B senior: Pięćdziesiąt kilka, czasem cztery grupy, czasem trzy. Tak że człowiek jest w stanie to towarzystwo ogarnąć. Do swojej pracowni zawsze biorę praktykantów z naszej szkoły. Oczywiście, muszą mieć trochę bożej iskry, bo to zawód łączący dwa przeciwległe bieguny: zdolności artystyczne i trzeźwe, techniczne podejście. Można wszystko narysować, ale trzeba to jeszcze umieć potem zrobić.

Prowadzi Pan zajęcia ściśle związane z architekturą regionu?

JK-B senior: Tak, na pierwszym roku przedmiot architektura Podtatrza. Wtedy mam najlepszy przegląd umiejętności uczniów, bo każę im rysować ręcznie. Podtatrze składa się z czterech regionów: Podhala, Orawy, Spisza i Liptowa po słowackiej stronie. Dziś traktujemy je jako całość, nie ma granic, jesteśmy znów jak za najjaśniejszego pana Franciszka Józefa. Znów kultura może się swobodnie przenikać, stąd tak silne związki z tamtą stroną Tatr i zarówno słowacka, jak i polska architektura w zakresie moich zajęć. Drugi przedmiot, który prowadzę to architektura drewniana. Pokazuję im przykłady architektury ludowej i nowoczesnej z całej Europy – obszar alpejski, Skandynawia, Rosja Północna. Są wspaniali artyści, tacy jak choćby Imre Makovecz, którzy wciąż pracują w tym materiale. Obecnie mam też zajęcia z projektowania i właśnie się zastanawiam, co by wymyślić, żeby mogli stworzyć coś z drewna, wiedząc, jak ono się zachowuje i ile może przetrwać. A przetrwać jest w stanie naprawdę długo. Najlepszy przykład to 500-letnie kościoły na Podhalu – w Dębnie, w Łopusznej. Jedyne co im może zagrozić to czerwony kur. Nas drewno przeżyje na pewno. Chciałbym ich tego nauczyć, bo sam jako student odebrałem pewną pogardę dla drewnianej architektury. Byli tacy profesorowie, bardzo zasłużeni architekci, którzy twierdzili, że nie należy z drewna budować, bo się lasy niszczy. A to jest materiał odnawialny, zdecydowanie bardziej ekologiczny niż beton. Mieliśmy też profesorów, którzy mówili, że pod skośnym dachem mieszkają tylko psy, choć do dziś nikt nic lepszego na deszcz czy śnieg nie wymyślił.

Dyplom obronił Pan u Witolda Cęckiewicza. W jaki sposób wpłynął on na Pana stosunek do regionalizmu?

JK-B senior: Profesor Cęckiewicz kocha Podhale i ma w swoim dorobku fantastyczne projekty dla tego regionu. Znakomicie wyczuwał, w jaki sposób tradycyjną formę góralską zastosować w nowoczesnym budownictwie. Pamiętam jego projekt basenów na Antałówce, które miały mieścić się w wielkim „szałasie” o drewnianej konstrukcji. Doskonale by się to wpisywało w krajobraz i na pewno byłoby tańsze w budowie, niż kompleks zrealizowany w 2006 roku. Dawał nam dużo wolności. Uważał, że przenoszenie tradycyjnych form regionalnych do nowoczesnej architektury to właściwy kierunek. Na dyplom w 1982 roku przygotowałem projekt urbanistyczno-architektoniczny zagospodarowania zbiegu ulic Nowotarskiej, Krupówki i Kasprusi. Była to rewitalizacja starozakopiańskiego centrum, wtedy zarośniętego potwornie różnego rodzaju budami, zresztą również i dziś pozostawiającego wiele do życzenia. Koncepcja od ogółu do szczegółu, z konkretnymi propozycjami architektonicznymi, nawet z rzutami w skali 1:50. Zawsze chciałem, żeby Zakopane wyglądało po góralsku. Nowocześnie, ale po góralsku. Ilekroć przychodzi moment, że wydaje się, że już tak będzie, nagle komuś coś we łbie się przewraca i w planie zagospodarowania dopuszcza się rzeczy, które w ogóle w Zakopanem nie powinny powstać.

Bez wątpienia Zakopane w ostatnim czasie bardzo się zmieniło, ale Pan również dorastał w czasach, gdy miasto podlegało gwałtownym przeobrażeniom. Przygotowywano się wówczas do Mistrzostw Świata Federacji Narciarskiej FIS w 1962 roku, budując wiele bardzo nowoczesnych obiektów.

JK-B senior: Miałem wtedy osiem lat. Mój ojciec prowadził budowę bloków na Równi Krupowej. To była pierwsza straszna rzecz, która się wydarzyła w Zakopanem. Przed wojną realizowano wielkie kubatury, na przykład sanatoria na południowym stoku Gubałówki, ale one nie raziły, bo były doskonale wkomponowane w krajobraz, a tu nagle, tuż przed FIS-em, w płaskim terenie powstają 6-kondygnacyjne bloki. Oczywiście większość obiektów zbudowanych na mistrzostwa reprezentuje bardzo wysoki poziom. Niestety z czasem zostały zaniedbane i zdarzało się, jak u Orwella w Roku 1984, że hotel klasy lux miał drzwi zabite dyktą. Ale był kryzys, nie było takich możliwości jak dziś. Gdy poszła szyba, która miała 3 x 4 metry, to w jej miejsce wstawiano po prostu dyktę. Teraz pomału zaczyna się przywracać tym modernistycznym obiektom dawną świetność. Sala gimnastyczna projektu Staszka Karpiela jest już fajnie odnowiona. Na swoją kolej czekają bary Pod Smrekami i FIS, które wprawdzie nie miały bezpośrednich cech architektury góralskiej, ale czuło się w nich ten region. Był fantastycznie wyeksponowany, świetnie wymurowany kamień, szkło, ogromne okapy. To wszystko dawało wrażenie uniwersalnej architektury górskiej. Żałuję jednak starej skoczni, zaprojektowanej przez Karola Stryjeńskiego, a rozebranej przed FISem. Drewniana oprawa, wieża, całe otoczenie stadionu, bramy – można to było zdemontować i gdzieś przenieść, stworzyć coś w rodzaju skansenu. Wszystkie drewniane elementy były pięknie zrobione, wykonane przed wojną przez najlepszych cieśli, ale wtedy, w latach 60., były jeszcze stosunkowo nowe, dlatego je zniszczono. Powstał aluminiowo-szklany pawilon, metalowe trybuny i wieża sędziowska, bardzo nowoczesna, na jednym słupie. Ta część Zakopanego była wówczas prawdziwą wizytówką miasta. Dziś nie ma nawet z czym tego porównać, nie chciałbym ubliżać Bangladeszowi. Jak pracowałem w Wiedniu u człowieka, który znał Zakopane tylko z FIS-u, to nie mógł się nachwalić. Przyjechał akurat wtedy, kiedy spadło dwa metry śniegu, więc drobny bałaganik był przykryty. Dla ludzi z Zachodu to było wstrząsające, że za żelazną kurtyną zobaczyli tak nowoczesną architekturę.

Karpiele-Bułecki – architekci Zakopanego

i

Autor: archiwum serwisu Dom w Tarnowie, proj. Karpiel Steindel Architektura, 2017; Fot. Krystian Morawetz

Kto odpowiada za dzisiejszy chaos przestrzenny na Podhalu?

JK-B senior: Wszystkiemu winne jest to ciągłe szukanie powierzchni dodatkowej, tych PUM-ów oraz tzw. budowanie pod gościa: Ej, tu jesce byśmy łotworzyli dach, będziemy mieli kolejny pokoik. I powstają te koszmary. Proszę zwrócić uwagę, co powstało na Białce Tatrzańskiej. Poza nielicznymi wyjątkami, to, co stoi pod wyciągiem, to tragedia. Na pewno nie było tak narysowane. Nieprawdą jest, że u nas na Podhalu prawo budowlane się nie przyjęło, tylko niestety zbyt wiele osób ma rodzinne tradycje architektoniczne. Wszyscy się znają na architekturze, geny budowniczego mają we krwi. Przez dekady trudnili się budownictwem, pracowali przy realizacjach w wielkich miastach: w Krakowie, Budapeszcie, Wiedniu.

Mam pytanie do Jana Karpiela juniora. Prowadzi Pan pracownię razem z Marcinem Steindlem. Na swojej stronie odwołujecie się do regionalizmu krytycznego w ujęciu Kennetha Framptona. Jak rozumiecie ten nurt? I czy są w Polsce inne biura, które projektują w tym duchu?

JK-B junior: Na pewno są, ale trudno mi wymienić konkretne pracownie. Wiele zależy od tego, w jakiej skali projektuje się obiekty. Według mnie im większa skala, tym trudniej przemycić regionalizm, ale nie jest to niemożliwe. Mamy w Polsce przykłady wybitnej architektury w dużej skali, która inspirowana była tradycją regionalną. Co ciekawe, jeden z najlepszych tego typu obiektów nie stoi w Zakopanem czy na Podhalu, ale w stolicy. To zaprojektowany przez Jana Witkiewicza-Koszczyca budynek SGH, który jak na początek lat 30. XX wieku miał niesamowite przestrzenie otwarte i doświetlenie, a ewidentnie nawiązuje do stylu zakopiańskiego.

Czy istnieje dziś jakiś słownik form, dzięki którym nowoczesną architekturę można by jednoznacznie określić jako „góralską”, utrzymaną w stylu zakopiańskim?

JK-B junior: Miałem to szczęście, że wyczucie tradycyjnej architektury zakopiańskiej wyssałem niejako z mlekiem matki. Mam na myśli również cechy najdawniejszego budownictwa na Podhalu, tego sprzed rewolucji, jakiej dokonał Witkiewicz, czego na studiach nie uczą. To mi na pewno bardzo pomogło. Architekci nieznający zasad góralskiego projektowania popełniają dużo błędów. Nie wystarczy przenieść detal, skopiowany gdzieś z innej chaty i oblepić nim dom. Przede wszystkim musi być odpowiednia forma oraz dach, który na Podhalu występował od zawsze, a także jego proporcje. Dach musi być w odpowiednim momencie przełamany. Ważne są też proporcje bryły. Budynek zakopiański zdaje się składać w rzucie z prostokątów, broń Boże z kwadratów. Te tzw. czwórki, których pobudowano masę, to jakaś tragedia. Nawet laicy, którzy nie mają pojęcia o architekturze, widzą, że coś jest nie tak. Reasumując, najważniejsze są proporcje okapów, dachu i rzutu. Później sprawa jeszcze bardziej skomplikowana, jak przetworzyć i przemycić detal do architektury współczesnej, żeby nie było to banalne. Nam w biurze czasem się wydaje, że coś ogołociliśmy już totalnie z detalu, ale jednak ludzie z zewnątrz od razu wiedzą, że to jest stąd, że jest regionalne. Dopiero teraz zaczynamy czuć tego bluesa, a fakt, że zostaliśmy już gdzieś docenieni kilka razy dodaje nam skrzydeł, żeby dalej się rozwijać w tym kierunku. Projektujemy teraz dwie wille, w Kościelisku i Zakopanem, praktycznie w stylu zakopiańskim, ale o totalnie nowatorskich rozwiązaniach konstrukcyjnych. Łączymy drewno z bardzo dużymi przeszkleniami, co bardzo niedobrze ze sobą współpracuje, bo drewno osiada, pracuje, a szkło jest kruche. Ale udało się to zrobić. Działa.

Jak ojciec ocenia Pana projekty? Pyta go Pan czasem o radę?

JK-B junior: Ojciec zawsze mnie wspierał, choć czasem, jak pokazywałem mu projekt, mówił, że to dla niego wstrząs. Nieraz powtarza, że najbardziej żałuje, iż kiedy on kończył studia, nie było takich narzędzi jak teraz. Zaraz po studiach mamy przecież najwięcej pomysłów, wydaje się nam, że cały świat należy do nas. My dziś projektujemy w Szwajcarii. Świat się zmniejszył.

Czy jest coś, czego zazdrości Pan pokoleniu ojca?

JK-B junior: Nie mieli tyle papierologii co my. Projekt miał wtedy 10 kartek, dziś ma nawet 100, a przecież tamte realizacje są świetne. Zazdroszczę im tego, że dokumentacja była niewielka, ale skuteczna, a dziś jest olbrzymia i mimo to często nieskuteczna, bo wcale nie ma gwarancji, że budynek powstanie tak, jak go zaprojektował architekt. Często zmagamy się z inwestorami, którzy chcą wprowadzać jakieś zmiany w trakcie realizacji, co na przykład w Szwajcarii jest niedopuszczalne – budynek musi powstać zgodnie z projektem. Ponieważ wciąż gonią nas sprawy administracyjne, projektujemy właściwie po nocach, kiedy jest wolna chwila. Mimo że mamy sztab ludzi, zawsze musimy się pojawić w jakimś urzędzie, czytać te wszystkie litanie. To powinno się zmienić. Na pewno poprawiłaby się wtedy architektura i w ogóle urbanistyka w Polsce.

Niedawno, na zboczu Gubałówki, zbudował Pan dom własny. Jadwiga Grabowska-Hawrylak, która swój zrealizowała u szczytu kariery zawodowej, mówiła w wywiadzie dla „A-m”, że od takiej realizacji powinien zaczynać swoją działalność każdy architekt, bo wtedy najłatwiej przekona się, jakie błędy może popełnić.

JK-B junior: To są święte słowa! Zgadzam się w 100 procentach. Ale miałem to szczęście, że już wcześniej prowadziłem inwestycje od projektu do realizacji. My postawiliśmy najpierw cudze domy. Jesteśmy jednym z niewielu biur architektonicznych w Polsce, czuwających nad każdym etapem budowy. To zawsze jest nasz budynek, nasz dom od początku do końca.

Macie stały zespół współpracowników?

JK-B junior: To nierealne. Posiłkujemy się podwykonawcami, tyle że zgranymi z nami zespołami. Na pewno ten nadzór to ciężka praca, kolejny obowiązek. Dochodzą nam dojazdy na budowy, których na przykład w tym roku mamy 14, z czego cztery prowadzimy od A do Z, z własnymi ekipami. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak przechwałki, ale architekt po takiej praktyce ma naprawdę ogromną wiedzę z budownictwa. Zdarzają się nawet sytuacje, kiedy pouczamy ludzi od instalacji wodno-kanalizacyjnych czy elektrycznych, w jaki sposób mają pewne rzeczy wykonać. Przy czym nasze projekty są zazwyczaj konstrukcyjnie skomplikowane. Czasami jest to dla nas ogromna mordęga, ale nikt z wykonawców już nas na budowie w konia nie zrobi.

Karpiele-Bułecki – architekci Zakopanego

i

Autor: archiwum serwisu Projekt domu dla Tomasza Gudzowatego w Zakopanem, proj. Zaha Hadid Architects, przy współpracy biura Karpiel Steindel Architektura, 2011

Kim są wasi klienci? To również ludzie z Zakopanego?

JK-B junior: Nie mieliśmy dotąd klientów stąd, jeśli chodzi o budowę. Zazwyczaj są to osoby majętne, bo działki w Zakopanem i Kościelisku należą do drogich. Zaczęliśmy nieśmiało, z jedną realizacją, która została zauważona i doceniona w kilku konkursach. Teraz, jak wspomniałem, prowadzimy cztery takie przedsięwzięcia, od projektu do realizacji. Nie chcemy tego za bardzo rozbudowywać. To są nasze perełki, trzeba im poświęcić czas. Nie wspominając o tym, że nieraz robimy też projekty wyposażenia, wszystkich mebli w nowoczesnym stylu zakopiańskim, więc dochodzą jeszcze konsultacje ze stolarzami. Czasem klniemy strasznie, że już nigdy więcej, ale efekt zdecydowanie wart jest zachodu.

Ile osób teraz zatrudniacie?

JK-B junior: Mamy biuro w Zakopanem i w Krakowie. W sumie dziewięć osób, plus ja i Marcin Steindel. Czasem, jeśli jest duży temat, mamy zaprzyjaźnionych architektów, bierzemy ich do pomocy, łączymy siły.

Razem z biurem Zahy Hadid projektowaliście dom dla Tomasza Gudzowatego. Jak doszło do tej współpracy?

JK-B junior: Po prostu wybrali nas jako lokalne biuro, które pomoże przeprowadzić całą procedurę tutaj, na miejscu. Fajne było to, że braliśmy też udział w samym projekcie. Daliśmy im sporo materiałów, inspiracji. To były cztery lata wytężonej pracy. Począwszy od tworzenia specjalnie dla nich planu zagospodarowania, w czym też braliśmy udział. Władze miasta nam zaufały, opracowano dla tego terenu taki plan, w którym określona została tylko wysokość i powierzchnia zabudowy. Dom planowy był na pięknej, hektarowej działce, zaraz przy otulinie Parku Narodowego. Mieliśmy już pozwolenie na budowę, wszystkie projekty wykonawcze. Po śmierci Zahy Hadid biuro w Londynie, co nie jest tajemnicą, przechodzi reorganizację. Jest problem z ogromnymi projektami w Abu Zabi, dwie osoby mają roszczenia do praw autorskich. Zaha miała projektować też wnętrza domu, ale nie zdążyła. Inwestor chciał wziąć innego architekta i poprosił nas, żebyśmy z nim prowadzili projekt. Napisaliśmy bardzo szczery list z podziękowaniami, odmawiając dalszej współpracy. Pod Zahą Hadid mogliśmy się podpisać, ale pod nikim innym. Kosztowało nas to wiele pracy, czasu. Po kilku miesiącach inwestor powiedział: Przyjeżdżam do Zakopanego na miesiąc, chcę z wami porozmawiać. Jak się okazało, przyjechał specjalnie do nas, żeby uczestniczyć w projekcie, bo zdecydował, że chce mieć dom inspirowany tradycją. Wcześniej pokazywał domy zakopiańskie swojej żonie, z którą był tu w podróży poślubnej. Ona pochodzi z Dominikany. Stwierdziła, że choć była już na całym świecie, to Zakopane jest najpiękniejszym miejscem, jakie widziała. Tak się zaczęła nasza historia. Długo się wahaliśmy, bo to jednak ogromne wyzwanie. Na szczęście „drugiej Zahy Hadid” robić nie musieliśmy. Ale styl zakopiański też nie był do końca po naszej myśli, trzeba było go jakoś przełamać. Dziś mamy ukończony projekt. Jestem z niego dumny. Będzie to pierwsze na świecie tego typu połączenie drewna, szkła i stali. Technologia kosmiczna, jeśli chodzi o konstrukcję. Z zewnątrz, na pierwszy rzut oka, willa będzie wyglądała tradycyjnie, jak Dom pod Jedlami, ale przełamany inną bryłą, bardzo nowoczesną, z granitu, z płaskim dachem, nie od razu widoczną. Najpierw powstanie żelbetowa kostka, a później przyjdą cieśle i wybudują na niej drewniany dom. Ten budynek, tak jak tradycyjny dom góralski, będzie sam osiadał. A przeszklenia to już nie elementy wsadzane między jakieś słupy wiązane czy drewniane ramy – będzie to szkło strukturalne specjalnie osadzone na zamówienie w drewnie.

Kiedy rozpocznie się realizacja?

JK-B junior: Mamy już wszystkie pozwolenia, więc może rozpocząć się w każdym momencie. Może zabrzmi to nieskromnie, ale mówię to z całą odpowiedzialnością: będzie to budynek, który stanie się wizytówką Zakopanego. Nawet najwięksi tradycjonaliści będą musieli się zgodzić, że obiekt jest dobrze osadzony w kontekście. Mam nadzieję, że wyznaczymy kierunek, w który może zmierzać nasze wspaniałe drewniane budownictwo, nie tracąc swoich największych walorów, czyli zasad konstruowania, proporcji. To będzie nasz manifest.

Czy udało wam się współpracować razem przy jakimś projekcie?

JK-B senior: Jasiek razem z Marcinem mieli praktyki u mnie w firmie. Przygotowywaliśmy projekt przybudówki do zabytkowej willi Poraj w Zakopanem i oni się tym zajmowali. Na pewno udało im się wchłonąć trochę tej atmosfery, szacunku do architektury regionalnej. Może, jak Bóg da, jeszcze kiedyś coś razem zrobimy.

Jan Karpiel-Bułecka senior, dyplom na WA PK (1982), od 1993 roku razem ze Stanisławem Michałczakiem prowadzi w Zakopanem Podhalańską Pracownię Architektoniczną Buduj a woloj. Wśród realizacji biura znajdują się liczne domy jednorodzinne, a także m.in. siedziba Caritasu przy Krupówkach w Zakopanem, szkoła podstawowa i gimnazjum w Świętajnie na Mazurach i ośrodek wypoczynkowy Akademii Ekonomicznej w Krakowie. Jan Karpiel-Bułecka senior jest też uznanym muzykiem, założycielem i prymistą kapeli Zakopiany, a także popularyzatorem folkloru góralskiego. Współpracował m.in. z Zbigniewem Preisnerem, Mieczysławem Nowakowskim i Zbigniewem Namysłowskim. Od 2009 roku wykłada architekturę regionalną w Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nowym Targu. Jest przyrodnim bratem Sebastiana Karpiela- Bułecki, wokalisty zespołu Zakopower, który z wykształcenia również jest architektem. Ma 3 synów, w tym architekta Jana Karpiela-Bułeckę juniora.

Jan Karpiel-Bułecka junior, dyplom na WA PK (2007), od 2006 roku razem z Marcinem Steindlem prowadzi w Zakopanem pracownię Karpiel i Steindel Architektura, od 2015 roku z oddziałem w Krakowie. W 2016 roku za projekt domu przy ul. Królewskiej w Kościelisku zdobyli Nagrodę Województwa Małopolskiego im. Stanisława Witkiewicza w kategorii architektura mieszkaniowa. Ten sam obiekt uzyskał również tytuł najlepszego budynku jednorodzinnego z Polski w konkursie European Property Awards 2017. Projektanci na koncie mają też pierwsze miejsce w plebiscycie członków Małopolskiej Okręgowej Izby Architektów Salon Architektury 2017 za Dom w Tarnowie (2017).