Książka Anthony’ego Flinta rysuje postać Le Corbusiera w pełnym wymiarze: jako artysty – wizjonera, szefa pracowni zmagającego się z zamówieniami i człowieka konsekwentnie podążającego własną twórczą drogą. Zmysł autokreacji towarzyszył mu od zawsze: bardziej lub mniej świadomie budował wokół siebie trudno dostępną przestrzeń. Intelektualista, nienaganne maniery, wystylizowany. Projektował, pisał książki, podróżował zeppelinem, a niedługo potem pierwszym odrzutowcem. Rozdawał autografy na ulicy. Jego trwałemu związkowi z modelką Yvonne Gallis nie przeszkodziły liczne romanse.
Recepta „jak żyć” zawiodła go bodaj raz – wtedy, gdy poparł rząd Vichy, a potem nawiązał flirt z komunistyczną Moskwą. Etykieta „bezwstydnego oportunisty” zaważyła na budowie mitu artysty. Jednak klimat emanujący z pracowni przy rue de Sèvres okazał się trwalszy, a zgrupowane wokół niej postaci to bohaterowie historii sztuki pierwszej połowy XX wieku. Flint dzieli swoje zainteresowanie równo: na dzieje obiektów i losy samego Le Corbusiera. Biografia pisana jest równolegle z historią światowej architektury. Le Corbusier pochodził z kalwińskiej rodziny i w tym fakcie upatruje się źródeł prostoty jego twórczych wypowiedzi. Miał szczęście do klientów, którzy akceptacją, a nie rzadko zachwytem utwierdzali go w przekonaniu, że podąża słuszną drogą. Książka odsłania kulisy dochodzenia do ostatecznych kształtów dziś podstawowych dzieł historii architektury: willi Savoye w Poissy, kościoła w Ronchamp, Jednostki Marsylskiej czy wizji stolicy Penżadbu – Czandigarh, ale także, dla przeciwwagi, przypomina pracę nad ekstrawaganckim voiture minimum – miejskim samochodem o skrajnie ograniczonym gabarycie. Flint nie zapomniał też o trudnej amerykańskiej drodze Corbusiera, kiedy to przyszło mu, jak sławnemu aktorowi na castingu, udowadniać swój talent. Najpierw, w 1932 roku, „New Yorker” odrzucił jego pisarską ofertę, potem zachowawcze gremium Uniwersytetu Harvarda nie zachwyciło się realizacją centrum sztuk wizualnych uczelni. Może zapamiętano mu, że kiedyś Nowy Jork nazwał „piękną katastrofą”? Wobec ogromnej literatury poświęconej Le Corbusierowi, przewagą książki Flinta jest obszerne podsumowanie losów spuścizny architekta. Autor zdał egzamin jako rasowy biograf: musiał osobiście objechać świat i dotknąć wszystkiego, co pozostało. Dla wyznawców papieża architektury jest to obraz budujący. Minimalistyczny cabanon – domek letni Le Corbusiera, do niedawna opuszczony i dewastowany – został przywrócony architektonicznemu życiu, w Jednostce Marsylskiej można wynająć lokal i eksperymentalnie w nim pomieszkać, a Renzo Piano osobiście stworzył turystyczne centrum poniżej kościoła w Ronchamp. Znakomitą większość słynnych realizacji otaczają opieką liczne fundacje, jak zurychska Heidi Weber Museum, zaś zebrane w paryskiej willi La Roche archiwum architekta dostępne jest badaczom. Dla przeciwwagi Flint pisze o regularnym wyłuskiwaniu ruchomych elementów (najczęściej klamek, mebli, a nawet metalowych klap studzienek) z zespołu Czandigarh i wystawianiu ich na internetowych aukcjach, czy nieprzemijających konsekwencjach współpracy z rządem Vichy: w 2010 roku pewien wiodący bank zrezygnował z kampanii reklamowej z wykorzystaniem wizerunku Le Corbusiera, a władze Zurychu wycofały się z pomysłu uhonorowania jego nazwiskiem jednego z centralnych placów miasta. Świeże spojrzenie Flinta na twórcę Modulora, wobec nieprzemijających problemów, z jakimi i dziś mierzy się architekt i urbanista, usprawiedliwia podtytuł książki. Wielki Corbu jest nadal architektem jutra.
Hanna Faryna-Paszkiewicz