Strategia była taka: nie mamy szans, więc zróbmy to! Budżet wydawał się niemal absurdalny i nic by się nie udało bez sponsorów, jak wkrótce sami odkryliśmy. Pewnego dnia odwiedziły mnie dwie młode damy, Coco Kühn i Constanze Kleiner [artystka i kuratorka, inicjatorki budowy pawilonu w Berlinie – przyp. red.], a usłyszawszy o Kunsthalle w Wiedniu, poprosiły o wskazówki, jak tanio zbudować dobrej jakości salę wystawową. W czasopiśmie „Monopol” właśnie ogłoszono konkurs na taki obiekt na Schlossplatz w Berlinie. Jednak na realizację interesujących propozycji zgłoszonych przez wybitnych niemieckich architektów nie sposób było znaleźć środki.
Dlatego mój pomysł trafił na krótką listę, razem z projektem grupy Graft. Decydująca w tym momencie okazała się inicjatywa przemysłowca Dietera Rosenkrantza, który hojnie wspomógł nasz projekt milionem euro. Udało mi się także zebrać donacje wartości pół miliona euro od uczestniczących w przedsięwzięciu firm. Dzięki zaangażowaniu dwóch młodych kobiet i patrona sztuki, Berlin przynajmniej na dwa lata dostał salę dla działań artystycznych. Została zbudowana z prefabrykowanych elementów drewnianych, dalekich od uwodzicielskiej afektacji formalnej: skrzynka na wydarzenia w środku, a płótno dla artystycznych znaków na zewnątrz – wizerunek geometrycznej chmury Gerwalda Rockenschauba; przyciągająca uwagę nie jako architektura, ale jako wydarzenie; nie jako rzeźba, a raczej miejsce tworzenia zmiennych idei.