Moja pierwsza realizacja – szkoła w Indiach

i

Autor: archiwum serwisu BASADHI SCHOOL, BIHAR, PROJ. KAJA GERATOWSKA, 2014-2015. POW. UŻYTK. 187, 65 M². PARTNERZY PROJEKTU: SONNE INTERNATIONAL (AUSTRIA), BUDDHA EDUCATIONAL FOUNDATION SOCIETY (INDIE). FINANSOWANIE: LAND STEIERMARK FAIR STYRIA – ENTWICKLUNGSZUSAMMENARBEIT; FOT. STEFAN LEITNER

Moja pierwsza realizacja – szkoła w Indiach

2017-03-22 18:47

Program nauczania na uczelniach austriackich różni się od tego w Polsce. Student ma wolną rękę; sam decyduje o tym, w jakim kierunku chce się wyspecjalizować i w jakim tempie studiować. Ważne jest to o tyle, że realizacja takiego projektu jak szkoła w Basadhi trwa o wiele dłużej niż przygotowanie pracy teoretycznej. W moim przypadku od pomysłu budowy szkoły do zakończenia studiów minęły aż cztery lata – z Kają Geratowską, polską architektką, która w wiosce Basadhi we wschodnich Indiach zrealizowała swój projekt dyplomowy, rozmawia Agnieszka Skolimowska.

Jak to się stało, że udało ci się zbudować szkołę w Indiach? Nieczęsto zdarza się, że studenci realizują swoje prace dyplomowe.

Kiedy przeprowadziłam się do Wiednia, żeby rozpocząć studia magisterskie z architektury, zostałam wolontariuszką w organizacji charytatywnej Sonne International, która zajmuje się wspieraniem edukacji w krajach rozwijających się – Bangladeszu, Etiopii, Birmie, a od 2012 roku również w Indiach. Wtedy właśnie okazało się, że potrzebna jest szkoła w wiosce Basadhi w stanie Bihar we wschodnich Indiach. Dotychczas zajęcia prowadzone były na zewnątrz, ale po zmianie przepisów, istniejąca tam placówka straciła prawo do nauczania. Warunkiem wznowienia zajęć było powstanie budynku na działce należącej do organizacji.

A skąd pomysł, żeby to był twój dyplom?

Od zawsze wiedziałam, że chcę połączyć architekturę z tzw. development cooperation – współpracą rozwojową. To właśnie dlatego zainteresowałam się działalnością Sonne i już podczas studiów inżynierskich wzięłam udział w projekcie charytatywnym w Tanzanii, realizowanym w ramach zajęć na Uniwersytecie w Grazu. W Afryce również budowaliśmy szkołę. Już wtedy zaimponowała mi idea zaangażowania w proces powstawania budynku, od pierwszego szkicu do zakończenia budowy i pracy dla kogoś, kto nie mógłby pozwolić sobie na zatrudnienie architekta. Pod koniec studiów wiedziałam, że chcę zrobić projekt dyplomowy, który nie trafi po egzaminie do przysłowiowej szuflady.

Uczelnie architektoniczne w Austrii zachęcają studentów do realizacji projektów tego typu?

Jeżeli ma się motywację, by zaangażować się we współpracę rozwojową, można znaleźć wsparcie. Są stypendia, o które można ubiegać się podczas prac naukowych zagranicą. Program nauczania na uczelniach austriackich różni się od tego w Polsce. Student ma wolną rękę; sam decyduje o tym, w jakim kierunku chce się wyspecjalizować i w jakim tempie studiować. Ważne jest to o tyle, że realizacja takiego projektu trwa o wiele dłużej niż przygotowanie pracy teoretycznej. W moim przypadku od pomysłu budowy szkoły, do zakończenia studiów, minęły aż cztery lata. Ważne było też to, że na uniwersytecie w Wiedniu pracuje profesor Peter Fattinger, który realizuje projekty typu design-build w RPA i Austrii. To właśnie on został moim promotorem i był dla mnie dużym wsparciem.

Czyli warunkiem obrony i ukończenia studiów była realizacja całego projektu?

Tak, taka była umowa z promotorem. Główną część mojej pracy dyplomowej stanowił opis procesu budowy i doświadczeń w Indiach. Tak naprawdę zaprojektowanie szkoły było tylko niewielką częścią całego przedsięwzięcia.

Dlaczego wybrałaś akurat to miejsce, by ją zbudować?

Wybór miejsca nie był moją decyzją. Sonne International współpracowało w Basadhi z małą hinduską organizacją charytatywną, Buddha Educational Foundation Society, która potrzebowała nowego budynku szkoły. Basadhi to wioska w stanie Bihar we wschodnich Indiach, uznawanym za najbiedniejszą, najgorzej rozwiniętą i najmniej stabilną część kraju. Jest on, nawet jak na hinduskie warunki, bardzo gęsto zaludniony, a poziom analfabetyzmu jest najwyższy w całym kraju.

Ile czasu trwała sama budowa?

Siedem miesięcy, w dwóch turach.

I przez cały ten czas mieszkałaś w Indiach?

Tak. Łącznie spędziłam tam dziewięć miesięcy

W jaki sposób opisana przez ciebie sytuacja wpłynęła na realizację projektu?

Z pewnością negatywny wpływ na warunki pracy miał wspomniany analfabetyzm – żaden z moich współpracowników nie potrafił pisać ani czytać, więc nie mogłam zostawić na budowie rysunków czy listy zadań. Zrozumienie architektonicznych planów nie było możliwe, nie wspominając już o znajomości angielskiego. Wpływ ma proces budowlany miała też silna hierarchia społeczna. Zdarzało się, że doświadczeni pracownicy nie ośmielali się wypowiedzieć swojego zdania przy moich partnerach hinduskich, którzy pochodzili z najwyższej kasty. Sytuację na miejscu komplikuje też lokalizacja Basadhi w pobliżu najważniejszego ośrodka buddyzmu – Bodhgayi. Niestety część mieszkańców wykorzystuje sławę tego miejsca i dużą liczbę turystów, zakładając na przykład organizacje, które tylko pozornie prowadzą działalność charytatywną. Z tego względu niektórzy traktowali mnie jak kolejną osobę, która przyjechała tylko na chwilę i tak naprawdę wcale nie ma zamiaru pomóc.

Ale mimo trudności udało ci się w proces projektowy zaangażować przyszłych użytkowników szkoły. Jak tego dokonałaś?

W marcu i kwietniu 2014 roku pojechałam do Indii, by zebrać informacje o miejscu, dostępnych materiałach, lokalnych technikach, itd. Bardzo istotne było także poznanie hinduskich partnerów i ich oczekiwań. Wtedy też odbyły się warsztaty z przyszłymi użytkownikami. Zależało mi na ich zaangażowaniu, co moim zdaniem jest podstawą dobrego funkcjonowania projektu w przyszłości. Od razu można było zauważyć, jak silna jest hierarchia i kto bierze udział w dyskusji. Ważna była nie tyle pozycja w szkole czy organizacji, lecz to z jakiej kasty wywodziła się dana osoba. Kobiety prawie w ogóle nie zabierały głosu.

Współpracowałaś z lokalnymi architektami? Ktoś doradzał ci w kwestiach dotyczących prawa budowlanego czy tradycyjnych technik?

Opierałam się na prawie budowlanym, które obowiązuje w Indiach. Regulacje są mniej restrykcyjne od europejskich. W całym regionie brakuje architektów czy wykształconych inżynierów. Pomogli mi za to inni, czasem przypadkowo napotkani ludzie. Udało mi się na przykład poznać najstarszego mieszkańca wsi, który w wieku 20 lat zbudował swój dom i do teraz jest niezwykle dumny z tego, co stworzył. Sufit wykonał z belek z drewna palmowego, które wzmocnił bambusem, przykrył jutą i pokrył grubą warstwą gliny. Postanowiłam zastosować taką samą konstrukcję w budynku szkoły jako podwieszony sufit pod dachem z blachy falistej, a on pokazał mi, jak to zrobić.

W swojej pracy dyplomowej piszesz jednak, że te lokalne techniki budowlane i rzemieślnicze zanikają.

Moi współpracownicy wywodzili się z młodszego pokolenia, które nie chce mieć do czynienia z tradycyjnymi technikami. Stare, lokalne rozwiązania uznawane są za niemodne, a rzemiosło wymiera. Bardzo dużo czasu zajęło mi, żeby przekonać partnerów z organizacji hinduskiej i moich pracowników budowlanych, by użyć naturalnych materiałów i zrobić tradycyjny, pochyły dach zamiast modnego obecnie płaskiego, na którym podczas monsunu zbiera się woda.

Dlaczego tak bardzo ci na tym zależało?

Oczywiście ze względów ekologicznych i klimatycznych. Temperatury w tym regionie sięgają nawet 50 stopni, a dzięki zastosowaniu gliny w klasach nie jest aż tak wilgotno ani gorąco. Niestety jest to także materiał wykorzystywany przez najbiedniejszych, co wpływa na jego negatywny wizerunek, z którym musiałam się zmierzyć.

W jaki jeszcze sposób wykorzystałaś lokalną wiedzę i tradycje?

Współpracowałam z rzemieślnikami, którzy wykonali drewniane łóżka dzienne do kącika wypoczynkowego w sali wielofunkcyjnej – najtańsze i najprostsze meble zrobione metodami znanymi „od zawsze”. W drewniane ławy i siedziska wyposażyliśmy też klasy, pomimo sprzeciwu miejscowych, którzy na początku chcieli plastikowych krzeseł. Zamiast betonu wykorzystałam niepalone gliniane cegły i gliniany tynk. Na początku na budowie pracowałam przede wszystkim z mężczyznami, ale tynk pozostawiał wiele do życzenia, dopóki nie pojawiły się panie, które naprawdę się na tym znają. W technice kładzenia tynku kobiety z najbiedniejszych domostw nie mają sobie równych. To one dbają o swoje gliniane domy i wykonują prace naprawcze. Również cegły były produkowane lokalnie przez rodziny, około stu metrów od placu budowy. Oprócz względów klimatycznych, zaletą niewypalanych cegieł jest to, że są o wiele tańsze od wypalanych, a ja miałam oczywiście ograniczony budżet.

Ale mimo wszystko zastosowałaś betonową ramę.

Nie było innej możliwości. Moi partnerzy hinduscy powiedzieli, że jeśli nie zastosujemy ram żelbetonowych, nie dopuszczą do budowy. Ta konstrukcja jest po prostu modna. W końcu stanęło na kompromisie. Powstała rama żelbetonowa wypełniona niepalonymi cegłami z tradycyjnym glinianym sufitem, pokrytym dachem z blachy falistej. Dopiero później, gdy szkoła była już gotowa, moi partnerzy docenili tę konstrukcję i to, że we wnętrzach jest przyjemnie chłodno.

Jaki był program funkcjonalny?

Szkoła została zaprojektowana dla setki dzieci. Ma pięć sal – przedszkolną, trzy szkolne i duże pomieszczenie wielofunkcyjne, w którym w czasie deszczu mogą się odbywać różne uroczystości. Bihar jest nie tylko najbiedniejszym, lecz także najbardziej niebezpiecznym regionem Indii, dlatego powstał budynek zamknięty wokół wewnętrznego dziedzińca. Zdecydowały o tym również względy kulturowe i klimatyczne – potrzeba zacienienia. Potrzebne było miejsce, gdzie mogą odbywać się uroczystości, których jest w Indiach sporo, bo oprócz świąt państwowych obchodzi się hinduistyczne, muzułmańskie i buddyjskie. Dziedziniec stał się więc sercem budynku. Najbardziej charakterystycznym elementem jest tutaj konstrukcja wielofunkcyjnych stopni, po których dzieciaki mogą biegać, wspinać się lub po prostu na nich przesiadywać. Moim zadaniem było też zaprojektowanie ogrodu, bo przyszli użytkownicy chcieli mieć możliwość sadzenia roślin. Są tam owoce, warzywa i zioła, które mogą być wykorzystane podczas lekcji.

Jak wyglądała współpraca z lokalnymi partnerami austriackiej organizacji? Przyjechałaś z Europy, jesteś kobietą...

Kobieta z Europy, w dodatku dwa razy młodsza i nagle mówi członkom najwyższej kasty, co mają robić. Było to trudne. Na początku traktowałam ich trochę z dystansem. Później niestety stwierdzałam, że jeżeli nie potraktuję ich inaczej niż wszyscy, projekt nigdy nie zostanie doprowadzony do końca. Zachowywałam się bardzo po europejsku, jak profesjonalny architekt, biorący odpowiedzialność za realizacje i ukończenie projektu.

Czyli przejęłaś rolę nie tylko architekta, ale też kierownika budowy?

Tak. Chciałam nadzorować projekt od początku do końca, co typowe jest dla przedsięwzięć typu design-build. Na początku hinduska strona nie chciała się na to zgodzić, dlatego znaleziono dla mnie kierownika budowy. Dopiero później dowiedziałam się, że ten człowiek pracę dostał po znajomości i nie ma żadnych kwalifikacji. Wtedy przejęłam pałeczkę.

Co było najtrudniejsze?

Musiałam kontrolować cały proces. Nie tylko mieć nadzór artystyczny i kierować budową, ale też zająć się poszukiwaniem rzemieślników, zakupem materiałów, etc. Jeżeli nie było mnie na budowie, bo musiałam na przykład odebrać przygotowane dla nas materiały, mój projekt był zmieniany – nagle ściana biegła inaczej niż na planie lub demontowano główne słupy nośne. Do tego byłam tam zupełnie sama, wszystkie zadania spoczywały na mnie. To było ogromnym wyzwaniem, ale jednocześnie było bardzo satysfakcjonujące, ponieważ każda decyzja, którą podjęłam i każdy szczegół, który zaplanowałam, stawały się widoczne.

Jak radziłaś sobie w Indiach jako kobieta?

Myślę, że na placu budowy nie miało to większego znaczenia. Byłam traktowana nie jak kobieta czy mężczyzna, lecz wykształcony inżynier z zagranicy, co zapewniło mi wysoką pozycję. Przez współpracowników byłam nazywana Kaja Ingeneer Sir – Sir, a nie Madam. Prawdopodobnie dlatego, że kobieta-architekt, stojąca na czele budowy, to coś niewyobrażalnego. Trudne było natomiast życie codzienne. Im dłużej mieszkałam w Indiach, tym bardziej byłam świadoma pozycji kobiet. Moi współpracownicy chcieli płacić -tym, które pracowały na placu budowy niższe wynagrodzenie niż mężczyznom, na co oczywiście się nie zgodziłam.

KAJA GERATOWSKA WYJECHAŁA DO AUSTRII W RAMACH PROGRAMU ERASMUS. PO STUDIACH INŻYNIERSKICH NA UNIWERSYTECIE TECHNICZNYM W GRAZU, UKOŃCZYŁA STUDIA MAGISTERSKIE NA UNIWERSYTECIE TECHNICZNYM W WIEDNIU, GDZIE POD KIERUNKIEM PROFESORA PETERA FATTINGERA ZREALIZOWAŁA SWÓJ PROJEKT DYPLOMOWY – BUDYNEK SZKOŁY W INDIACH. OBECNIE SZUKA KOLEJNYCH PROJEKTÓW I PARTNERÓW DO ICH REALIZACJI.