Miasta, w których mieszka już ponad połowa populacji świata, od dawna są przedmiotem badań i powoli rozumiemy je coraz lepiej. Natomiast niewiele miejsc i idei budzi takie poczucie obcości jak współczesna wieś. Rem Koolhaas, który od kilku lat zajmuje się naukowo wszystkim, co nie jest miastem, przeczuwa jednak, że to właśnie tam jest nasza Przyszłość. Nie są to bezpodstawne hipotezy. Jak mówi sierpniowy raport IPCC ziemia jest zasobem o decydującym znaczeniu, a rolnictwo, gospodarka leśna i inne sposoby użytkowania terenu odpowiadają za 23% emisji gazów cieplarnianych związanych z działalnością człowieka. Z drugiej strony globalne ocieplenie już teraz powoduje nasilenie się susz, erozji i pożarów. A kiedy ziemia jest zdegradowana, staje się mniej produktywna, co ogranicza zarówno plony, jak i możliwość absorpcji przez glebę dwutlenku węgla. Prognozy, że czeka nas nie tylko ocieplenie klimatu, ale i potężny kryzys żywnościowy wydają się więc całkiem realne. Wykarmienie prawie 8-miliardowej światowej populacji nie jest łatwym zadaniem. Dodatkowo, według szacunków, do 2050 roku powiększy się ona o 2 miliardy. W odpowiedzi na to ogromne zapotrzebowanie, jak również rozbudowany konsumpcyjny styl życia, powstała przywoływana przez Rema Koolhaasa wieś-laboratorium zaspokajająca głód na masową skalę, w maksymalnie efektywny sposób i z wykorzystaniem najnowszych zdobyczy techniki. Jednak współczesne trendy i nadzieje są zupełnie inne – za najbardziej ekologiczne rozwiązanie uznawana jest produkcja żywności bezpośrednio w rozrastających się miastach, z pominięciem mającego swój ślad węglowy transportu. O mieście-farmie i realnych możliwościach prowadzenia takich „zurbanizowanych” upraw na większą skalę mówi w swoim tekście Valérie de Saint-Do. Adam Sutherland powraca zaś do starego marzenia mieszczuchów o wsi – rajskim ogrodzie, i wyjaśnia na czym polega starcie miejskości z wiejskością, także na gruncie sztuki i architektury. (AD)
Zdumiewające piękno – zaplecza Rem Koolhaas
Współczesny świat jest zaabsorbowany miastami. Ponad połowa ludzkości to mieszkańcy miast, więc fakt ten posłużył za pretekst do skupienia się niemal wyłącznie na miastach. Uważa się, że napędzają gospodarkę, promują emancypację, dyktują styl życia. Od czasów publikacji Delirious New York (1978) byłem zapewne tak jak inni kojarzony z koncentrowaniem się na mieście, na metropolii, na urbanistyce. Jednak w następnych latach będę zajmował się wszystkim, co nie jest miastem, przygotowując wystawę w ważnej instytucji (o spiralnym kształcie) w Nowym Jorku (zatytułowaną Countryside: Future of the World, jej otwarcie planowane jest na koniec tego roku – przyp. red.). Obecnie mało kto prowadzi badania dotyczące wsi. Jednak po bliższym przyjrzeniu się widać, że zmienia się ona szybciej i bardziej radykalnie niż „miasto”, które pod wieloma względami pozostaje starodawną formą koegzystencji.
W Engandynie zniknęły krowy razem ze swoim zapachem, pojawiły się natomiast minimalistyczne renowacje, obfite poduszki niwelujące miejskie lęki swych nowych właścicieli
Po raz pierwszy zdałem sobie z tego sprawę w szwajcarskiej wiosce w Engandynie, którą często odwiedzałem w minionych dwudziestu pięciu latach. Zacząłem tam zauważać drastyczne zmiany. Wioska równocześnie rozrastała się i pustoszała. Mężczyzna, którego uważałem za rolnika, okazał się niezadowolonym naukowcem nuklearnym z Frankfurtu. Zniknęły krowy razem ze swoim zapachem, pojawiły się natomiast minimalistyczne renowacje, obfite poduszki niwelujące miejskie lęki swych nowych właścicieli. Samo rolnictwo pozostawiono w rękach robotników ze Sri Lanki. Nianie, pielęgniarki i asystentki ściągnięte z Malezji, Tajlandii i Filipin opiekowały się teraz domami, dziećmi i zwierzętami wirtualnych, przebywających tam przez jeden tydzień w roku mieszkańców, którzy spowodowali rozrost wsi. To właśnie leżało u podstaw szerszych, globalnych badań nad wsią. Prowadziło do uświadomienia sobie, że by nakarmić, utrzymać i zabawić nieustannie rozrastające się miasta, wieś staje się kolosalnym zapleczem zorganizowanym z nieugiętym kartezjańskim porządkiem. Ten system, nie zawsze przyjemny, rozrasta się na bezprecedensową skalę. Wynikające z niego przekształcenia są radykalne i wszechobecne, a przejawiają się na różne sposoby na całym świecie. Na przykład w Ameryce przez środek kraju biegnie strefa, gdzie bezpośredni wpływ na rolnictwo mają informacje satelitarne.
By nakarmić, utrzymać i zabawić nieustannie rozrastające się miasta, wieś staje się kolosalnym zapleczem zorganizowanym z nieugiętym kartezjańskim porządkiem. Ten system, nie zawsze przyjemny, rozrasta się na bezprecedensową skalę. Wynikające z niego przekształcenia są radykalne i wszechobecne
Dokładna wiedza o każdym calu kwadratowym terenu przekazywana jest na laptop rolnika. Laptop jest nową ziemią. Rolnik przesyła dane z laptopa do traktora-robota. Co sezon armada skomplikowanych kombajnów żniwnych, tak wielkich i drogich, że są wspólne i pracują 24 godziny na dobę, funkcjonuje niemalże jak kampania wojskowa, przesuwając się powoli z południa na północ, w miarę wzrostu temperatury, tworząc linearną tabula rasa i dzieląc Amerykę na dwie połówki. Innym przykładem jest Rosja. Wraz z pojawieniem się gospodarki rynkowej z niegdyś bardzo rozbudowanej sieci połączeń lotniczych Aerofłotu pozostał jedynie ułamek. Dawniej skomunikowane ze sobą miasta dziś zostały skazane na powrót do XIX wieku i poszukiwanie nowej racji bytu. Rezultaty są zaskakujące. Czasami prowadziło to do wzrostu odczucia spokoju: możliwie jak najlepszego wykorzystania faktu mimowolnego znalezienia się poza siecią, powstania licznych muzeów, w których cenny jest każdy prowincjonalny bibelot. Na to nakłada się wpływ globalnego ocieplenia: topienie się trwałej zmarzliny na północy, niszczenie obiektów i infrastruktury, możliwość upraw na nowych terytoriach i przesunięcie się dużych terenów rolniczych na północ. Inne przykłady przekształceń na wsi sięgają od sposobności powstałych w Niemczech, gdzie kieruje się uchodźców do ożywienia zamarłych i na wpół porzuconych regionów, po chińskie koleje przekształcające serce Afryki. Mamy też do czynienia z szeroko zakrojonymi skutkami potężnych działań politycznych, podejmowanych nie tylko przez dyktatorów, takich jak Stalin i Mao, ale także w ramach wspólnej polityki rolnej Unii Europejskiej. Krótko mówiąc, na dobre czy złe (a często jedno i drugie), wieś bierze udział w modernizacji i to na skalę globalną. Jako architekta fascynują mnie fizyczne skutki wirtualnej propagandy Doliny Krzemowej. Nowa skala pojawia się w ośrodkach danych i centrach dystrybucyjnych. Budynki stają się coraz większe; jak dotychczas, największa jest produkująca akumulatory Gigafactory Tesli niedaleko Reno w Nevadzie. W żadnym z tych budynków nie przebywa duża liczba ludzi, ponieważ są coraz bardziej zautomatyzowane i zrobotyzowane. Ludzka skala może okazać się nieistotna. W niektórych współczesnych wielkich cieplarniach nie używa się światła dla przyjemności ludzi, tylko redukuje się je do tej wąskiej części spektrum, która wspomaga wzrost roślin. Oznacza to powrót do krańcowej funkcjonalności. Biorąc pod uwagę potężne budowle na wsi i ograniczenie ludzkiej obecności, architektura może stać się bardziej radykalna. Potrzebujemy dzisiaj koloru beżowego: nie możemy znieść ostrych kontrastów ani intensywnych barw. Jednak w nowych przestrzeniach technologicznych uderza nas intensywność. Kodowanie kreuje własną estetykę. Jesteśmy świadkami wyłaniania się nowej wzniosłości. Wszystko to będzie miało reperkusje nie tylko dla architektury, ale także szerzej, dla obywateli. Niesie piękno, które samo w sobie jest naprawdę zdumiewające. © The World In 2018, The Economist Newspaper Limited, London
W niektórych współczesnych wielkich cieplarniach nie używa się światła dla przyjemności ludzi, tylko redukuje się je do tej wąskiej części spektrum, która wspomaga wzrost roślin. Oznacza to powrót do krańcowej funkcjonalności. Biorąc pod uwagę potężne budowle na wsi i ograniczenie ludzkiej obecności, architektura może stać się bardziej radykalna
Wieś na nowo – Adam Sutherland
Odkąd powstały miasta, ludzie przenoszą się do nich opuszczając wieś. Tak jest nadal, mimo naszej coraz bardziej romantycznej wizji wiejskości – dopiero od niedawna trochę więcej osób przeprowadza się w wiejskie okolice. Zjawisko to ilustruje nasze pragnienie przebywania razem jako wspólnoty, a także ucieczki od żywiołów, od tego, co na zewnątrz, od pracy fizycznej i błota – od rzeczywistości, którą można postrzegać jako chaotyczną, dysfunkcjonalną, splątaną i głęboko sprzeczną. Mieszkaniec wsi jest często postacią znacznie bardziej złożoną niż można by się spodziewać: znakomity strzelec i miłośnik przyrody, troszczący się o zwierzęta, a równocześnie entuzjastyczny, czasem wręcz żarliwy, pożeracz mięsa. Znałem kiedyś rolnika, produkującego na własne potrzeby, który spędzał wieczory na czytaniu klasycznych tekstów w starożytnej grece. Ten z natury pluralistyczny sposób myślenia jest być może niepokojący w epoce racjonalności i niewykluczone, że stanowi jeden z powodów, dla których wieś bywa tak dezorientująca dla mieszkańca miasta. Oczywiście, jest ono bardziej złożone niż wieś, ale z reguły podąża się przez nie po pewnej trajektorii, linii pragnień, która sprawdza się jako droga postępu, wiodąca w określonym kierunku.
Naczelne miejsce zajęła nowa wrażliwość, która wyklucza wielką część bogactwa wiejskiego życia, sprawia, że ma ono tylko ograniczony logiczny sens
Gdy mieszkałem w Londynie, moje aktywności skupiały się wokół osobistych zainteresowań, fragmentów większych, wysoce ezoterycznych tematów. Po przeprowadzce na wieś, nagle znalazłem się pośród zajęć, które nigdy przedtem nie przyszłyby mi do głowy – nocy poezji, mainstreamowej rozrywki, kontaktów towarzyskich z farmerami i właścicielami ziemskimi, entuzjastami psów, itd.. Zawsze uważałem wieś za określony, choć przypadkowy zbiór źródeł, które razem wzięte, dostarczają bogaty zasób materiałów do wykorzystania na prawie wszystkie sposoby. Nigdy tego nie czułem w środowisku miejskim. To paradoksalna zagadka istniejąca między kulturami, między światami, gdzie przetrwały pozostałości dawnej wsi jako efektywnego, choć pogardzanego, producenta żywności; miejsca pełnej przyzwolenia złożoności, w którym wciąż działają ciemne siły. Aktualnym przykładem może być This Country, serial nadawany na trzecim kanale BBC. Ponownie wprowadza on postać wiejskiego głupka w wersji z XXI wieku, z miejskiej perspektywy umacniając wyobrażenie o potwornościach wsi. Jednak to szkalowane miejsce wciąż ma wartość; wciąż go w pewnym stopniu potrzebujemy – na poziomie praktycznym, a moim zdaniem także kulturowym. Dochodzi do nieuchronnej kolizji, która wymaga, byśmy próbowali ułożyć nowy, hybrydowy świat. Jak może ewoluować to coraz bardziej złożone rozumienie wsi, skoro istnieje stara gwardia oddana produkcji rolnej jako biznesowi, niemal niewidocznej dla społeczeństwa, i nowa wiejskość skierowana na wypoczynek, dobrostan oraz wiek emerytalny?
Rodzaj wiejskiego parku, którego bardziej wyraziste wizualnie obszary są wykorzystywane do robienia selfie i samorozwoju, a te mniej atrakcyjne do zabudowy mieszkaniowej i usług. Przez kilkaset lat wieś zmieniła swoją pozycję zgodnie z miejską perspektywą, co znaczy, że stosowano do niej miejską wrażliwość, logiczne i liniowe pojęcie miejsca i kultury, często uproszczenie wiejskości, którą odczytywano raczej jako podstawową, a nie ekstremalnie skomplikowaną. Ideę przyrody jako nauczycielki głosiło wielu luminarzy, w tym Wordsworth i Ruskin, absolutni protoplaści (nadal?) naszych systemów kultury i edukacji. Na skalę międzynarodową koncepcje te propagowały takie osobowości, jak John Dewey i John Muir, wciąż często cytowani przez system szkolnictwa. Popularne w mediach postacie, David Attenborough czy John Craven, promują podobne podejście. Są to idee podtrzymujące wizję wiejskości jako łagodnej siły, źródła wszelkiej wiedzy, zrozumienia świata i jego działania. Te koncepcje pozostają wciąż aktualne. Zachowanie istot ludzkich nie odbiega zanadto od zachowania roślin, chociaż nawet taka idea natury, przy bliższym oglądzie, została uproszczona dla szerszej publiczności. Przyrodę częściej niż kiedyś postrzega się dziś jako dobrą, piękną, naturalną, mającą funkcję coraz bardziej odległą od naszego pojęcia o ziemi i wypoczynku. Ten powierzchowny obraz stał się zasadniczo jednowymiarowy, nieużyteczny i nudny – kulturalny nieużytek, który można odwiedzić od czasu do czasu, ale w którym trudno żyć. Oczywiście, to całkowite niezrozumienie przyrody i jej surowości: brutalnej, o zakrwawionych kłach i pazurach, jak pisał Tennyson, a być może, co ważniejsze, jej złożonego i wewnętrznie sprzecznego charakteru. Naczelne miejsce zajęła nowa wrażliwość, która wyklucza wielką część bogactwa wiejskiego życia, sprawia, że ma ono tylko ograniczony logiczny sens. Wiejska wrażliwość oddziałuje na dwa sposoby. Z jednej strony mamy działanie wiejskości, złożone i często zapomniane wpływy na współczesne życie. Wielkie migracje ze wsi do miast pozostawiły ogromną spuściznę. Jednym, raczej zaskakującym, przykładem byłaby tu wielka migracja w 1919 roku, gdy uwolnieni czarni niewolnicy przenieśli się z wiejskich południowych stanów Ameryki na północ, przynosząc z sobą kulturę będącej pod wielkim religijnym wpływem lokalnej muzyki, modę i język. Najpierw trafili do Nowego Jorku i zapoczątkowali renesans Harlemu, potem do Chicago i Detroit, gdzie stworzyli miejski blues i soul. Tak rozwinęła się jedna z dominujących sił kulturowych późniejszego XX wieku – czarna muzyka i związana z nią kultura, pełna wiejskich odniesień, moralności i obrazowości. Nasza miejska kultura zbudowana jest z niezliczonych wiejskich kultur, tematów i wrażliwości. Eklektyczny i twórczy „zastrzyk” w kulturę głównego nurtu to jeden z najcenniejszych aspektów wiejskości, choć najwyraźniej o nim zapominamy i mu zaprzeczamy. Jej obrazy przetłumaczono na cywilizujący wpływ, i być może to powszechnie spotykane widoki krajobrazów bez ludzi uformowały i zdominowały miejski ogląd. Malarstwo krajobrazowe, związane z ideą edukacji i wychowania, wykorzystywano, szczególnie pod koniec epoki wiktoriańskiej, jako sposób przybliżenia niezdyscyplinowanej i buntowniczej klasy robotniczej do Boga. Można argumentować, że stąd właśnie wzięła się przesłodzona estetyka bombonierki, uproszczony powrót do Edenu przez „przyrodę jako edukatora”. Galerie sztuki budowano, by pokazać miejskiej klasie robotniczej przyrodę przez pejzaże i wiejskie alegorie. Tate i Whitechapel to dwa z wielu przykładów instytucji, gdzie używano krajobrazów do przedstawienia niebios, aspiracji i doskonalenia siebie, miejsca powrotu. Drugą stroną wiejskiego wpływu jest zawłaszczenie wizerunku i przetłumaczony etos, znormalizowane przez media i kulturę, a pod wieloma względami podobne do przykładów historycznych (ruch Arts and Crafts, romantyzm). Nasz racjonalny i spójny ogląd wiejskości ma wpływ na aspekty miejskiego życia: miejski wieśniak celebruje to, co naturalne, a projektowanie skupia się na surowcach. Mieszkaniec Shoreditch-on-the-Wold ubiera się w naturalne włókna, żyje w dizajnerskiej estetyce pełnej odniesień do natury. Je żywność kupioną na straganach u rolników, unika plastiku, znajduje się na liście oczekujących na ogródek działkowy i tak dalej. W sumie jest znacznie bardziej wiejski niż wieś, pełna włókien sztucznych, samochodów i technologii (wnętrze współczesnego traktora to skomputeryzowany cud). Obecna zmiana – ucieczka białych na przedmieścia, przechodzenie na emeryturę, eskapizm (dla ludzi z problemami i dochodami Pierwszego Świata) – polega na przeniesieniu miejskiej-wiejskiej wrażliwości na wieś i do wiejskich społeczności. Ten rodzaj racjonalnego, uproszczonego stylu wiejskiego dla wsi jest jaśniejszą wizją tego, jaka powinna ona być i jaka byłaby lepsza.
Mieszkaniec wsi jest często postacią znacznie bardziej złożoną niż można by się spodziewać: znakomity strzelec i miłośnik przyrody, troszczący się o zwierzęta, a równocześnie entuzjastyczny, czasem wręcz żarliwy, pożeracz mięsa
Dobry przykład to Hauser & Wirth Somerset (galeria i centrum sztuki współczesnej – przyp. red.). Zagęszczenie wartości i estetyki. Rodzaj gentryfikacji, lecz i proces, który nie tylko zastępuje i ożywia gospodarkę, ale także zmienia sposób myślenia, naturalny pluralizm chaosu redukując do strawnego i dającego się sprzedać towaru. Czysto rolniczy krajobraz wygląda dość niewesoło, szczególnie tam, gdzie duże obszary ziemi uprawnej pokryte są plastikowymi tunelami (odmiana plastikultury), a pory roku zostają odwrócone, by służyć rynkowi oraz ułatwić kontrolę szkodników i chorób. Usprawnienie tego, co wiejskie, które jest niemal miejskie. A równocześnie szerzymy pogląd, że przyroda powinna powrócić do dzikości, że pozostawiona samej sobie wyleczy siebie i nas wszystkich, a jej cudowne moce wezmą górę. Czy możemy pogodzić się z ideą dziedziczonego gospodarstwa, niewielkiej farmy, produkcji na niskim poziomie łączącej się z rolnictwem przemysłowym, stanowiącej związek, który jest rzeczywisty, ale niewidoczny? Dla wsi nie jest to wielki przeskok. Te sprzeczności należą do natury – dla nowej miejskiej-wiejskiej populacji jest to niemal niemożliwie obłąkane. Ilustracją swego rodzaju „przyszłościowej” hybrydy jest Dartington Hall Estate w Wielkiej Brytanii, gdzie w latach trzydziestych XX wieku przeprowadzono eksperyment polegający na podziale majątku na dwie części – jedną tradycyjną, drugą nowoczesną. Nowoczesna farma może pochwalić się wynalezieniem chowu przemysłowego kurcząt i znacznym wkładem w opracowanie sztucznej inseminacji. Pod względem architektonicznym Dartington ilustrował hybrydową jakość staranną odbudową średniowiecznych budynków obok modernistycznej infrastruktury budownictwa mieszkaniowego dla robotników, zaprojektowanej przez Williama Lescaze przy udziale wielu architektów działających w pierwszej połowie XX wieku. Rodzaj wiejskiego odrodzenia, hybryda czerpiąca z Ruskina i idei przyrody jako nauczycielki, połączona z powojennym modernizmem i poszukiwaniem lepszego świata. Taliesin Franka Lloyda Wrighta może stanowić kolejny przykład, nawiązujący do podobnych korzeni Arts & Crafts, będący pod wpływem Gurdżijewa, edukacyjny, rolniczy i utopijny. Dartington nie był modelem realnym, ponieważ finansowano go głównie ze źródeł prywatnych, stanowił jednak ciekawy eksperyment i ilustrację licznych dzisiejszych problemów. Obecnie bowiem próbuje wymyślić się na nowo w obliczu opozycji ze strony tych właśnie kultur, za których łączenie był ceniony. W ostatnich latach padło wiele propozycji, by wprowadzić produkcję żywności do miast w postaci na przykład pionowych upraw i systemów akwaponicznych. Jednak postępy w przemysłowej produkcji żywności faworyzują laboratoria. Rozwój terenów przyległych do magazynów sugeruje, że istnieje alternatywne miejsce produkcji żywności. Coraz większe zrozumienie dla sposobu odczuwania zwierząt, przekonanie, że sztuczna inseminacja jest gwałtem, że tradycyjne „szkodniki” (kawki, borsuki, jastrzębie, wilki, itp.) reprezentują dziką, trwałą przyrodę, ponowne wprowadzenie niepomocnych gatunków i środowisk – wszystko to kieruje nas ku czystym, dającym się sterować, sterylnym rozwiązaniom w produkcji żywności. Przy czym wieś pozostaje „dzikim”, naturalnym hobby rolnym i strefą rekreacji. Czy to tarcie między różnymi sposobami myślenia przynosi korzyści? Niewątpliwie jest rozgrywane w pracy wielu architektów, malarzy i projektantów, tworzących hybrydy, myślących o alternatywnych rozwiązaniach dla życia na wsi i w mieście, łączących estetyki, a w niektórych przypadkach także funkcje. Holenderski architekt Rem Koolhaas od wielu lat podnosi te kwestie: odwrócenie miejskości i wiejskości, przy czym wiejskość nie jest już wcale taka, jak sobie wyobrażamy. Koolhaas interesuje się nią jako ożywioną przyszłością, politycznie silnym kompleksem przemysłowym zdominowanym przez naukę i inżynierię. Według starej szkoły, to, co pozostało, staje się rodzajem teatralnego tła dla rozlicznych działań, również wielu niekonkretnych hobby, czyli rekreacyjnego stylu życia. Zawsze istniało to w niewielkich mniejszościach, często opartych na religii lub sztuce, teraz jednak w szybkim tempie okazuje się normą.
Potwierdzeniem jest przeprowadzone w 2012 roku przez Koolhaasa badanie holenderskiej wsi opisujące ją jako zdominowaną przez dziedzictwo i przejawy kultury. Pojawiają się już hybrydowe obiekty, kombinacje miejskości i wiejskości dla farm, mające raczej formę ośrodków informacyjnych, połączenie dziedzictwa, rolnictwa, a często współczesnej architektury i sztuki. Projektanci zaczynają odchodzić od przekonania, że wszelkie budowle na wsi powinny odzwierciedlać wiejskość, a rzecz zbyt miejska jest niewłaściwa (pogląd wciąż dominujący nawet wśród współczesnych architektów). Shatwell Farm Nialla Hobhouse’a i dokonana przez Stephena Taylora przeróbka użytkowych budynków, grają na idei wiejskiego chaosu, łącząc ze sobą niejednorodne elementy. Pod wieloma względami to kolejne odwołanie do estetyki japońskiej, integrowania chaosu z całością. W Japonii wydaje się on być ignorowany, w Shatwell jest celebrowany. W Irlandii Dominic Stevens pracował nad „nowoczesnymi” budynkami gospodarczymi, przerabiając je i adaptując, by mogły przyjąć współczesny styl życia, który jest równocześnie miejski i wiejski. Takimi pomysłami bawi się wielu artystów. Futurefarmers, Fritz Haeg i Tomás Saraceno (czerpiąc z datujących się na lata siedemdziesiąte XX wieku eksperymentów Buckminstera Fullera i Bonnie Sherk) testują zintegrowane rolnictwo i zamieszkiwanie. Najwięcej przykładów, jak można się było spodziewać, pochodzi z Japonii – głównie miejskich, ale rośnie zainteresowanie wiejskością i hybrydowością. Jaki jest model na przyszłość? Jaki złożony patchwork kultur, współistnienie rozbieżnych elementów weźmie górę? Wiejskość jest przykładem takiego patchworku, będąc terenem coraz bardziej niewygodnej kolizji, ale też w najlepszych wypadkach budując tolerancję i współpracę wymagane, by złożone połączenie stało się możliwe. To, co musi przetrwać, to podstawa kreatywności pochodząca z eklektycznych kolizji, kultury zderzeń czołowych dawnego ruralizmu, niekoniecznie z sensem. Być może jest to scenariusz, którego nie zdołamy uniknąć: możemy jedynie dodać złożoność do zamętu. Czeka nas ekscytująca, energetyzująca i nieunikniona przyszłość, choć nie taka, jakiej by ktokolwiek świadomie pragnął.
© The Architectural Review, 4/2018, Rethinking the Rural (www.architectural-review.com/10029180.article)
Farm Follows Function – Valérie de Saint-Do
Od mikroogródków w brazylijskich slumsach przez zaawansowane technologicznie rolnictwo na dachu domu towarowego w Paryżu i rewaloryzację podupadającego Detroit po dachy Toronto – miejskie rolnictwo obejmuje tak różnorodne sektory – produkcję żywności, działania społeczne i kulturalne – że wszelka generalizacja szybko traci znaczenie. Po co uprawiać rośliny w mieście? To jedno pytanie pociąga za sobą wielość odpowiedzi związanych z historią, geografią, kontekstem środowiskowym, socjologią, urbanistyką, krajobrazem, edukacją… Widoczna jest jednak wyraźna tendencja: od lat dziewięćdziesiątych XX wieku miejskie rolnictwo dosłownie podbija nowe tereny na całym globie. Według danych FAO (Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw wyżywienia i rolnictwa), na początku stulecia zapewniało ono zaopatrzenie 700 milionom ludzi. Obecnie daje też zatrudnienie 800 milionom. W krajach rozwijających się, gdzie produkcja rolna jest niewystarczająca, najbardziej trafnej odpowiedzi na niedostatek żywności udzieliło Belo Horizonte, stolica prowincji Minas Gerais w Brazylii. Burmistrz miasta liczącego 2,5 miliona mieszkańców wdrożył tam proaktywną politykę rolną, a później został ministrem rolnictwa. W ramach tej inicjatywy organizowano przetargi na prowadzenie niewielkich gospodarstw wokół Belo Horizonte, utworzono wiele ogrodów warzywnych przy tanich jadłodajniach subsydiowanych przez radę miejską i wykorzystujących tę lokalną produkcję, a także zaopatrujących stołówki. Sukces eksperymentu umożliwił przeniesienie go na poziom federalny, dzięki czemu w 2014 roku Brazylię usunięto z map głodu ONZ.
To tylko jeden przykład pośród wielu innych w Ameryce Łacińskiej, Afryce i Azji, sprawdzonych i wspieranych przez programy FAO. Ten typ upraw i tworzona przez nie sieć nie jest bynajmniej przemijającą modą, co potwierdził Urban Food Policy Pact podpisany w Mediolanie w 2015 roku. Szczególną cechą rolnictwa miejskiego we Francji, a także szerzej w Europie, jest to, że w większości nie zajmują się nim rolnicy. Pionierami w tej dziedzinie często są obywatele, aktywiści, architekci i artyści, podejmujący działania w reakcji na masowe rolnictwo i apetyt konsumentów na żywność bezpośrednio od producenta. To właśnie przedstawiała wystawa Capital agricole: chantiers pour une ville cultivée, prezentowana do lutego 2019 roku w Pavillon de l’Arsenal w Paryżu. Jej kuratorem był Augustin Rosenstiehl, dyrektor pracowni SOA Architectes. Stoimy przed poważnym kryzysem środowiska, ale przez trzydzieści minionych lat architekci ograniczali się do rozwiązań technicznych. Zainteresowanie rolnictwem oznacza rozważenie i przemyślenie związków między architekturą a przyrodą. Z drugiej strony przez ostatnich pięćdziesiąt lat od rolników wymagano tylko produkcji żywności, utracili więc poczucie, że ich misją jest zajmowanie się tym, co żyje – twierdzi ten pasjonat, który przygotowując ekspozycję, prześledził rolniczą przeszłość Paryża. Choć dość pobieżnie znamy jednak historię warzywniczej Petite Ceinture (paryskiej okrężnej kolei zbudowanej w drugiej połowie XIX wieku, pierwotnie służącej do przewozu towarów – przyp.red.), nie wiedzieliśmy jednak, że w 1900 roku stamtąd właśnie pochodziło 81% produktów sprzedawanych w Les Halles.
Miejskie rolnictwo nie produkuje tylko żywności. Łączy brzegi, wypełnia pustkę, także emocjonalną
Paryż był ogrodniczą stolicą, a miejskie odpady napędzały gospodarkę okolicznych gmin. Wystawa świadczyła o chęci nawiązania do tej przeszłości – przeszłości zapewniającej stolicy istotne miejsce wśród ziem uprawnych Francji, zanim strefowanie i oddzielanie od siebie funkcji nie stworzyły nieprzepuszczalnych i niewidzialnych barier między produkcja rolną a mieszkańcami miast. A przecież w rolnictwo „wbudowane" jest pojęcie projektowania, kompozycji, bardzo zbliżone do projektu architektonicznego. Każda z rolniczych specjalizacji regionu Île-de-France ukształtowała inną przestrzeń publiczną, od otoczonych kamiennymi murami sadów brzoskwiniowych w Montreuil i Bagnolet po cztery tysiące niecek rzeżuchy w Gonesse – podkreśla Rosenstiehl. Czy przyszłością miasta są gospodarstwa rolne? Takie inicjatywy wręcz rozkwitają. W Saint-Denis pod Paryżem malarz i pszczelarz Olivier Darné, założyciel kolektywu Parti Poétique, przejął gospodarstwo, nazwane Zone Sensible, od Kersalé, ostatniego produkującego warzywa ogrodnika. W miejscowości La Courneuve stowarzyszenie Clinamen dba o pastwiska dla swoich miejskich owiec. W dziewiętnastej dzielnicy Paryża zwycięski projekt z konkursu Réinventer Paris, Ferme du Rail, której otwarcie przewidziano na wrzesień, oferuje mieszkania, a wraz z nimi możliwość zajęcia się rolnictwem: pieczarkarnię, obszary permakultury, akwaponiki, upraw roślin w specjalnych torbach i agroleśnictwa. To zaledwie kilka przykładów inicjatyw wyrastających jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Jednak miejskie rolnictwo nie zawsze idzie w parze z odpowiedzialnością ekologiczną, a produkcja lokalna nie jest z natury rzeczy szlachetna. Pośród inicjatyw społecznych, skoncentrowanych na korzyściach edukacyjnych, ekonomicznych, społecznych i kulturowych, greenwashingu start-upów wyrastających z wielonarodowych korporacji i działań aktywistów, takich jak „zielona partyzantka”, plewy często okazują się ciekawsze od ziarna. Co rolnictwo miejskie może produkować i rzeczywiście produkuje? To częsty przedmiot sporów, szczególnie jeśli chodzi o zdolność wykarmienia ludzi. Czy uprawy miejskie są samowystarczalnym sposobem zwalczania zapowiadanego załamania się wszystkiego innego? Augustin Rosenstiehl uważa, że tak, przynajmniej do pewnego stopnia. Wobec grożącej nam katastrofy, miejskie farmy stawiają podstawowe pytanie o własną autonomiczność. Jak gdyby między obecnym stanem zero a stuprocentową autonomią niczego nie było! W rzeczywistości dzięki rozpoczęciu upraw stolica może łatwo osiągnąć dziesięcioprocentową samowystarczalność, jeśli chodzi o świeże produkty. Tym bardziej, że stosowane metody, takie jak permakultura, pozwalają na wysoką produktywność na ograniczonym terenie.
Mieszkaniec Francji, by się wyżywić potrzebuje trzy tysiące metrów kwadratowych ziemi rolnej – twierdzi Roland Vidal, inżynier specjalizujący się w agrourbanizmie. Żywienie ludzi nie polega na dostarczaniu warzyw. To, czego jemy najwięcej, to pszenica. Będziemy w stanie wyprodukować 5% potrzebnych owoców i warzyw, ale za jaką cenę? Brzoskwinie z Montreuil lądują w trzygwiazdkowych restauracjach. Według Vidala, moda na miejskie farmy idzie w parze z okazywanymi przez mieszkańców miast niezadowoleniem z rolnictwa i słabej wiedzy na jego temat. Jeśli chodzi o zainteresowanie środowiskiem, jest ono być może i szczere, ale zależy od formy, jaką przyjmują miejskie eksperymenty. Jeśli prowadzimy uprawy nad ziemią, w żaden sposób nie pomaga to klimatowi. Co więcej, uprawy na dachach budynków wymagają wzmocnienia konstrukcji, a zatem większej ilości betonu. Ani Augustin Rosenstiehl ani Matthieu Calame temu nie przeczą, jednak ten drugi, jako agronom i dyrektor Fondation Charles-Léopold-Mayer pour le Progrês de l’Homme (FPH), podziela opinię, że świat rolniczy i świat miejski dzieli przepaść. O ile pozostaje sceptyczny wobec idei samowystarczalnego miasta, to na eksperymenty patrzy przede wszystkim pod kątem odporności środowiska. Musimy przestać tak wiele marnować. Na początku XX wieku produkujący warzywa ogrodnicy pod koniec dnia zabierali i ludzkie, i końskie odchody. Prawidłowy miejski cykl oznacza recykling odpadów w formie kompostu. Rolnictwo w mieście ma swoje własne miejsce – podkreśla. Jego interes leży w oportunizmie. Mówi się o niszowym rolnictwie, co nie jest negatywne: waloryzujemy leżące odłogiem zasoby. Jesteśmy na etapie wszechstronnych eksperymentów: obserwujmy teraz, a dopiero potem wyciągajmy wnioski.
W dziewiętnastej dzielnicy Paryża Ferme du Rail, której otwarcie przewidziano na wrzesień, oferuje mieszkania, a wraz z nimi możliwość zajęcia się rolnictwem: pieczarkarnię, obszary permakultury, akwaponiki, upraw roślin w specjalnych torbach i agroleśnictwa
Przede wszystkim miejskie rolnictwo nie produkuje tylko żywności – twierdzi Olivier Darné. Łączy brzegi, wypełnia pustkę, także emocjonalną. Miejska farma to miejsce polityczne, gdzie ludzie przychodzą i poświęcają czas alternatywnym zajęciom. Opieka nad ziemią, ziarnem, oznacza relację z tym, co żyje, wpływa na krajobraz, na to, co widzimy, na świadomość. Rolnictwo tworzy synergię, co nie udaje się sztuce współczesnej. Takie relacyjne, pedagogiczne i kulturowe podejście zyskuje powszechne poparcie. Jednak pod warunkiem – twierdzi Vidal – że nie jest ograniczone do jednej tylko klasy społecznej. Być może przydałaby się zgoda co do samego pojęcia miasta i miejskości. Wystawa Capital agricole odwoływała się do koncentrycznej organizacji przestrzeni, która historycznie dominowała w projektowaniu urbanistycznym: domy mieszkalne w centrum, otoczone ogrodami (hortus), polami zboża, pastwiskami, a dalej lasem. Musimy na nowo wymyśleć tę formę stopniowania – podkreśla Matthieu Calame. Oznacza to wprowadzenie rolnictwa do miasta w takiej samej mierze, jak miasta do rolnictwa. W okresie intensywnej uprawy ziemi, gdy wewnętrzne narodowe tarcia przekładają się na eksplozję społeczną, miejskie uprawy oznaczają także odnowę więzi między mieszkańcami miast a tym, co ich żywi, metropolią i wsią, „włączonymi” i „wykluczonymi”. © L'Architecture d'Aujourd'hui, nr 430, Maj 2019
Stoimy przed poważnym kryzysem środowiska, ale przez trzydzieści minionych lat architekci ograniczali się do rozwiązań technicznych. Zainteresowanie rolnictwem oznacza rozważenie i przemyślenie związków między architekturą a przyrodą
Inhabited by more than half of mankind, cities have been a subject of research for a long time and we have slowly come to somewhat understand them. On the other hand, there are not many places that cause such a feeling of strangeness as the contemporary countryside. Rem Koolhaas, who for several years has researched everything that is not the city, feels that this is where our future lies. His hypotheses are not groundless. According to the IPCC August report, the earth is a critical resource, and agriculture, forestry and other methods of land use are responsible for 23 per cent of man-generated greenhouse gas emissions. On the other hand, global warming is already causing an increase in droughts, erosion and fires. When land is degraded, it becomes less productive, restricting what can be grown and reducing the soil’s ability to absorb carbon, therefore forecasts announcing not just climate warming but also a huge food crisis seem to be quite real. It is not an easy task to feed the world population, which approaches 8 billion; what’s more, it is estimated that it will have grown by 2 billion by 2050. Answering to this huge demand and the lifestyle based on extensive consumption, a countryside laboratory mentioned by Rem Koolhaas satisfies hunger on a mass scale in a superbly effective way and using the state-of-the-art technology. Contemporary trends and hopes are, however, different: production of food on-the-spot in expanding cities, not requiring transport that leaves a carbon footprint, is believed to be the most ecological solution. In her text, Valérie de Saint-Do discusses a city-farm and feasibility of such “urbanized” farming on a larger scale. Adam Sutherland recalls an old dream of city dwellers about a countryside that is a garden of Eden, and explains the background of a clash between the urban and the rural, also in the sphere of art and architecture. (AD)