Ogród ginących roślin powstał w rogowskim alpinarium, które w latach 50. zakładał Henryk Eder. Oglądał każdy kamień, każdą krzewinkę. Jak bliska była Twoja relacja z tym miejscem?
Bardzo bliska. Zanim zostałem architektem, skończyłem architekturę krajobrazu. Dla studentów tego wydziału Oddział Architektury Krajobrazu SGGW Arboretum w Rogowie to kultowe miejsce. Włodzimierz Seneta pod kierunkiem prof. Nimirskiego zaprojektował całe założenie, częściowo zrealizowane. A alpinarium budował Henryk Eder z pomocą leśniczego Ignacego Mozgi. To miejsce unikatowe w skali kraju. Na studiach miałem tam ćwiczenia terenowe. Później modernizowałem w alpinarium układ wodny, traktując jego kompozycję jako świętość. Wpisanie się w kontekst było trudne. Zdecydowaliśmy się na miejsce lekko na uboczu. Alpinarium ma swój genius loci, wyjątkową patynę – dojrzałość ogrodu. Musieliśmy podjąć z nim dialog, ale stosując współczesne środki. Żeby zrozumieć tę przestrzenną rozmowę, trzeba spojrzeć na całość. Wgłębnik i donice ze stali kortenowskiej meandrują jak ścieżki w alpinarium, zróżnicowaliśmy topografię zarówno architektury, jak i roślinności. Pawilon ma formę organiczną, ale choć najbardziej rzuca się w oczy, jest tylko końcowym akordem całego założenia.
Twoją nadbudowę przedwojennej kostki na warszawskim Grochowie – trzy organiczne, kontrastowe bryły – na profilu Polisz Arkitekczer nazwano „hubą dręczycielem”. Podkreślasz, że powstaje ona z szacunku dla miejsca.
Na Grochowie kluczowa była urbanistyka. Ekstensywna podmiejska zabudowa tej kiedyś bardzo zielonej dzielnicy poddawana jest przeobrażeniom kosztem ogrodów przydomowych. Jeśli nasz projekt jest hubą, to tam wokoło jest nowotwór niszczący dobrą tkankę. Zdecydowaliśmy się dogęścić powierzchnię użytkową, ale pozostać w obrysie starego budynku i w ten sposób uratować dawny plan urbanistyczny oraz samą kostkę. Tak rozumiem szacunek dla charakteru dzielnicy. Pod postem, o którym mówisz, na kilkadziesiąt obraźliwych komentarzy, było kilka głosów: poczekajcie aż budynek będzie skończony. Nikt nie pytał, dlaczego to tak wygląda, bo musiałby wysłuchać lub przeczytać odpowiedź, a to przecież w obecnej kulturze „szybkiego obrazka” niewygodne. Żyję teraz i teraz projektuję. Wartością jest dla mnie opowiadać inaczej, współczesnym językiem. Dlatego architektura oraz konstrukcja tej nadbudowy są inne niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.
„Chorobliwy pracoholik, kreatywny i kontestujący istniejący porządek. Ma złą opinię o współczesnych architektach. Umie robić kawę, tosty, masaż i ksero”. Spełniasz te wymagania? Takich stażystów szukałeś.
Nie umiem robić masażu. Resztę w większości spełniam. Cierpi na tym moja rodzina i współpracownicy. Zresztą oni sami też tak chyba mają, skoro ze mną wytrzymują.
Co kontestujesz jako architekt?
Dostaję wysypki, gdy ktoś mi mówi, jakie coś ma być i używa argumentu: bo tak było zawsze. Muszę sam sprawdzić, przejść cały proces zaprzeczania i podważania schematów myślowych. Nie zrealizowaliśmy wielu projektów, ale zawsze próbowaliśmy coś przekazać. W Sierczy chodziło o bunt przeciwko zalewającej nas komercyjnej szpetocie. Udowodniliśmy, że można. W Yeti elewacja oraz organizacja przestrzeni są inne niż zazwyczaj w tego typu budynkach. W salonie fryzjerskim Euphoria zerwaliśmy z „przyspawanym” stanowiskiem pracy. Pytają mnie wciąż, jak się pracuje w tych „więziennych celach” w biurach Powenu. Ale chodziło mi tam o skupienie i wyciszającą przestrzeń. To był sprzeciw wobec biur typu „im więcej designu, tym lepiej”, których wysyp teraz obserwujemy. Kontestuję kulturę jpg-ów, bo pozwala po jednym zdjęciu, bez zastanowienia formułować osąd. Odrzucam rendery. Mają już status projektów, buduje się na ich podstawie! Należy być twórczym analogowo – używać mózgu, ręki, kalki, ołówka, makiety. Tylko ręka nadąży za myślą. Projektując w komputerze amputujemy kreatywność. Kwestionuję zatem również obecny kierunek w kształceniu architektów.
Czemu masz złą opinię o architektach?
Bez przesady, nie mam aż tak złej. Ale też ich nie uwielbiam. Może dlatego, że krytycznie podchodzę również do samego siebie. Żyjemy w pewnej rzeczywistości: trzeba zarobić na biuro, wyżywić rodzinę. Zdarza nam się w biurze jeść tynk. Ale uważam, że nie można rezygnować z ambicji i ideałów. My architekci powinniśmy godnie żyć z projektowania, nie zaniżać wycen, żeby zdobyć zlecenie. Musimy bardziej szanować siebie i nasz zawód. Istnieje cena, poniżej której dobrze zaprojektować się nie da. Mamy odpowiedzialny zawód, architektury nie można produkować. Ważny jest dla mnie pomysł, on jest wartością. Budynek, który ma dużą wartość intelektualną, może być otynkowany, a zawsze będzie lepszy od budynku bezmyślnego, ale obłożonego marmurem.