Miasto będzie zielone albo nie będzie go wcale – tak można by podsumować konferencję Miastonatura. Zielona przyszłość miast?, którą zorganizowały w kwietniu Instytut Badania Przestrzeni Publicznej, ASP w Warszawie, SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny oraz Instytut Filozofii UW. Wobec intensywnego rozwoju metropolii zaczynamy zdawać sobie sprawę, że kwestia zieleni w mieście ma dziś wymiar globalny. Wiąże się z ociepleniem klimatu, zanieczyszczeniem powietrza, gospodarką odpadami, itd. Mając poczucie, że stoimy u progu ekologicznej katastrofy, stajemy się coraz częściej inicjatorami, uczestnikami i widzami swego rodzaju zielonej miejskiej rewolucji. Często jest ona oddolna, a jej przejaw to chociażby zakładanie ogrodów społecznościowych. W Polsce tę „rewolucyjną” sytuację ostatnio dodatkowo zaogniają alarmy smogowe i tzw. Lex Szyszko – prawo umożliwiające właścicielom prywatnych posesji wycinkę drzew.
W takim momencie, rejestrując nastroje i podsumowując zachodzące zmiany, organizatorzy konferencji zaplanowali dyskusję o sprawach „miastonatury”. Pytanie, czym ma być miejska zieleń i jak ją dziś pojmować, omawiano w szerokiej, filozoficznej i kulturoznawczej perspektywie. Zgodnie wskazywano na rolę, jaką mają do odegrania „w służbie ekologii” specjaliści nauk humanistycznych i artyści, którzy potrafią diagnozować problemy, zmieniać świadomość i społeczne nastawienie. Wśród prezentowanych projektów najbardziej poruszył przywołany przez kulturoznawczynię Joannę Jeśman (SWPS) Smog Synthesizer grupy Center for Genomic Gastronomy. Artyści ubijają pianę z białek z dodatkiem powietrza zanieczyszczonego smogiem z różnych miast, a następnie wypiekają z niej bezy. Dostają je urzędnicy albo przechodnie, którzy mogą w ten sposób poznać kulinarne walory zanieczyszczeń z konkretnego miejsca na Ziemi. Zbulwersowanym, członkowie artystycznego think-tanku odpowiadają: Co za różnica czy TO wdychamy, czy jemy? Bardziej pozytywistyczne podejście prezentuje Daan Roosegaarde, który zaprojektował antysmogową wieżę. W ciągu godziny oczyszcza ona 30 000 m3 powietrza. Częścią Smog Free Project, realizowanego dzięki crowdfundingowi w różnych miastach na świecie, jest też wytwarzanie i sprzedaż biżuterii z wykorzystaniem utwardzonego węgla pochodzącego z umieszczonych w konstrukcji filtrów. Jak podkreślała Joanna Jeśman, tego typu projekty dają nam poczucie sprawczości i współdziałania na rzecz środowiska.
Duże emocje wywołał temat ogrodów społecznościowych, których coraz więcej powstaje w polskich miastach. I tu powróciła kwestia smogu – prelegenci zastanawiali się, czy aby na pewno żywność pochodząca z ogrodniczych terenów w centrach miast, ulokowanych koło dużych arterii komunikacyjnych, jest zdrowa. Podkreślano jednak ogromny potencjał integracyjny i edukacyjny wspólnych ogrodów, możliwość włączenia w tego rodzaju aktywność osób starszych, niepełnosprawnych i dzieci. Były i wątpliwości, czy takie społeczne współdziałanie ma szansę powieść się na szerszą skalę w Polsce, gdzie powszechny jest brak wzajemnego zaufania. Troska wychodzi poza sam ogród. Staje się on oazą, gdzie możemy nauczyć się, jak zostać obywatelem miasta. A na koniec sezonu okazuje się, że nikt niczego nie podkradł ani nie zjadł. Musimy więc zweryfikować myślenie o nas samych – podkreślała Iza Kaszyńska, reprezentująca podczas spotkania warszawskie ogrody Motyka i słońce oraz Jedność. Dyskusję wywołał też temat tzw. budowania dla nieludzkich podmiotów, czyli m.in. bardzo popularnych dziś hoteli dla owadów, wież lęgowych dla ptaków i innych tego typu konstrukcji, które mogą być zasiedlane przez zwierzęta. Nie da się uniknąć refleksji, że po części jest to po prostu moda i wiele osób kupuje dziś bardzo elegancki domek dla pszczół nawet za 100 zł, by w jakiejś mierze pełnił funkcję dekoracji.
Obiekty, które podobają się nam, nie muszą wcale podobać się owadom czy ptakom i nie zawsze chętnie je zamieszkują. Często to natura jako ozdobnik, przyroda dla człowieka, a nie dla niej samej. Może zamiast budowania modnych domków, należałoby raczej zarządzać miejską zielenią w taki sposób, by powstawały przestrzenie, które owady chętnie zasiedlą w naturalny sposób? Niezaprzeczalny jest natomiast wymiar symboliczny i edukacyjny tego rodzaju obiektów i akcji (np. kolejne edycje przedsięwzięcia Greenpeace Adoptuj Pszczołę – okazało się ono ogromnym sukcesem i spodowało nagłośnienie drastycznego spadku populacji tych owadów).
Coraz częściej staramy się zatem zapraszać dziką przyrodę do miasta i próbujemy przezwyciężyć podstawową opozycję miasto – natura, choć związane są z tym pewne zagrożenia. Bo nie każdemu na przykład musi odpowiadać to, że po ulicach polskiej stolicy swobodnie spacerują dziki. O najpiękniejszym ogrodzie, jaki może mieć Warszawa mówił malarz i pedagog, profesor Jacek Dyrzyński (ASP). Ten ogród to okolice wału na Łuku Siekierkowskim – splantowany przed kilkudziesięciu laty obszar, na który przyroda powróciła w całym swoim bogactwie. Można napotkać tu m.in. bobry, zaskrońce, dziki oraz rzadki, w Polsce objęty ochroną gatunek grzyba – purchawicę olbrzymią. Profesor Ewa Rewers (Instytut Kulturoznawstwa UAM) zauważyła, że zbyt dużą wagę przywiązujemy do wytwarzania „sztucznych natur”, a za małą, by przetrwało to, co powstało samo, jako przykład podając uschnięte rośliny w donicach na placach polskich miast. Wtórował jej przyrodnik profesor Maciej Luniak (PAN), który uznał Warszawę za lidera wśród europejskich metropolii pod względem kosztownego utrzymania zieleni. – Częste w stolicy strzyżenie, wycinanie, grabienie, czyli bezsensowne wydrapywanie ściółki, dużo kosztuje i ma skutki ekologiczne. Ludzie coraz bardziej cenią sobie żywą przyrodę, a nie wyfroterowaną – podsumowywał.