Boom budowlany ostatnich lat sprawił, że łatwiej o zlecenia. To zaś sprawiło, że atrakcyjność konkursów jako sposobu na pozyskiwanie zamówień znacznie się obniżyła. Zniechęcające są zarówno wysiłek związany z przygotowaniem pracy konkursowej, jak i najpowszechniejsza w kraju formuła konkursu otwartego, w którym rywalizuje się z wieloma innymi pracowniami (mowa tu o konkursach organizowanych przez publicznych zamawiających). W czasach Instagrama i ArchDaily wygrane konkursy to tylko jedno z wielu dostępnych narzędzi wyróżnienia i sukcesu.Z punktu widzenia zamawiającego – pomimo wielu minusów tej formuły – konkurs nadal uznawany jest jednak za najlepszy sposób pozyskania projektu. Możliwość wyboru spośród różnych propozycji, choć nie daje gwarancji, to znacznie zwiększa prawdopodobieństwo uzyskania koncepcji, a docelowo także dokumentacji, o wysokiej jakości. Publiczne pieniądze należy wydawać rozsądnie, stąd m.in. zarządzenie Prezydenta m.st. Warszawy z 2017 roku narzucające obowiązek pozyskiwania projektów budowy lub przebudowy obiektów i przestrzeni publicznych w drodze konkursu (wiele stołecznych inwestycji bywa jednak zwalnianych z tego obowiązku). Nagrody jako najlepsze realizacje zdobywają jednak obiekty, których koncepcje niekoniecznie wyłoniono w konkursach. Wielokrotnie nagradzani projektanci, m.in. z pracowni xystudio czy Aleksandra Wasilkowska, przyznają, że unikają procedury konkursowej na rzecz przetargów i zapytań ofertowych. Sytuacja finansowa samorządów, zwłaszcza po zmianie przepisów związanych z PIT-ami przez poprzedni rząd, zmusiła je do oszczędności praktycznie na wszystkim, w tym na dokumentacjach projektowych. Stąd dominacja przetargów na projekty z ceną jako jedynym kryterium wyboru, niezgodnych z prawem zamówień publicznych i prowadzących do patologicznego dumpingu cenowego.
Konkurs jest olbrzymiem wysiłkiem dla pracowni
Tymczasem opracowanie koncepcji konkursowej to ogromny wysiłek finansowy i organizacyjny dla pracowni. Mowa tu zwykle o pracy wartej kilkadziesiąt tysięcy złotych i konieczności wyłączenia części zespołu z innych projektów na okres dwóch, trzech miesięcy. Koszty pracy i prowadzenia działalności rosną, więc architektki i architekci radzą sobie w różny sposób. Część z nich korzysta z bezpłatnej lub niskopłatnej pracy stażystów (co niestety prawdopodobnie upowszechni się z uwagi na wprowadzone niedawno obowiązkowe praktyki dla osób studiujących architekturę). Inni praktykują autowyzysk, wyżywając się twórczo po godzinach. Chociaż konkursy z założenia powinny wyrównywać szanse – oceniane są przecież koncepcje, a nie ich autorzy – w ostatnich latach wśród zwycięzców dominują dwie kategorie uczestników. Jedna to krajowa pierwsza liga, czyli najbardziej uznane pracownie, które z sukcesem starają się o prestiżowe zlecenia publiczne i mają ogromne doświadczenie oraz świetne zaplecze techniczne (np. WXCA, JEMS czy KWK Promes). Druga grupa to regularnie startujące w konkursach pracownie młodsze i mniejsze, nierzadko z międzynarodowym doświadczeniem (np. M.O.C. czy P2PA), a także nieformalne kolektywy, często współpracujące ze sobą w sposób zdalny. Te większe biura mogą sobie pozwolić na utrzymanie konkursowych zespołów lub zwykle mają trochę „wolnych przebiegów” z uwagi na liczbę równolegle prowadzonych projektów. Chociaż młodsze zespoły posiadają skromniejszy dorobek, ich sprawność w syntetycznym przedstawieniu projektowych idei i wysokie umiejętności graficzne pozwalają na wyróżnienie się wśród konkurencji.Z rynku konkursowego wypychane są zaś pracownie, które w konkursach startują okazjonalnie – wówczas, gdy temat wyda się im szczególnie interesujący lub gdy zdarza się przestój w zleceniach. Zdarza się więc często, że nie są to zamówienia publiczne z solidnym wynagrodzeniem i bezpiecznymi postanowieniami umowy. Zaproszenie do negocjacji z wolnej ręki oznacza zwykle zdecydowanie lepsze warunki niż w przetargach, a organizacje branżowe publikują ostrzeżenia przed udziałem w konkursach, gdzie prawa uczestników są naruszane.
Wielokrotnie nagradzani projektanci, m.in. z pracowni xystudio czy Aleksandra Wasilkowska, przyznają, że unikają procedury konkursowej na rzecz przetargów, zapytań ofertowych
Przestrzeń do eksperymentowania
Szczęśliwie nie zmienił się pewien ważny aspekt konkursów: zapewniają pole do eksperymentowania. Branża budowlana jest raczej konserwatywna, lecz publiczne zlecenia, zwłaszcza na obiekty kultury czy edukacji, dają przestrzeń dla innowacji i rozwiązań nietypowych, jak np. w przypadku budynku edukacyjnego w Leśnym Ogrodzie Botanicznym Marszewo w Gdyni według projektu pracowni Gierbienis + Poklewski. To pierwszy w Polsce budynek użyteczności publicznej zbudowany w systemie CLT, z elewacjami z opalanych desek. Aby je zastosować, architekci musieli zlecić badania i certyfikację tego materiału. Trudno nawet przypuszczać, że udałoby się zrealizować taki obiekt, gdyby zamawiający ogłosił przetarg na projekt. Kluczowa jest tu oferowana przez dobre konkursy jasność informacji odnośnie do planowanych kosztów realizacji i dokumentacji oraz opcji negocjowania kluczowych warunków umowy. Wówczas możliwe jest stworzenie bezpiecznych warunków do zastosowania rozwiązań nietypowych i konsekwentny udział w projekcie od pierwszej kreski do ostatniego nadzoru na budowie. Trzeba tu zrobić małe zastrzeżenie – nawet w sprzyjających okolicznościach negocjacje nie zawsze prowadzą do podpisania umowy. Bywa, że ryzyko jest zbyt duże dla architektów, jak np. w Krakowie, gdzie pracownia KWK Promes wygrała konkurs na rozbudowę Bunkra Sztuki. Negocjacje trwały kilka miesięcy, a Robert Konieczny wyjaśniał, że proponowane zapisy umowy były zbyt ryzykowne dla jego pracowni. To, co się nie udało się w Krakowie, sprawdziło się natomiast w Galerii Plato w Ostrawie. Być może, gdyby propozycje zapisów umowy pozwalały na większą elastyczność, dziś nominację do EU Mies van der Rohe Award 2024 otrzymałby Bunkier Sztuki, a nie Galeria Plato w Ostrawie – również projekt KWK Promes, wyłoniony w konkursie, z nietypowymi, ruchomymi elementam
Konkursy a przestrzeń publiczna
O ile dobre konkursy na budynki nie są rzadkością, o tyle w przypadku tych dotyczących koncepcji przestrzeni publicznej potrzebne są nowe otwarcie i formuła. Projekty ulic nie tylko praktycznie nie istnieją jako tematy konkursowe, lecz także w ogóle oddano je inżynierom drogownictwa. Być może to efekt tego, iż wartość dokumentacji to określony procent budżetu inwestycji, a w przypadku placów czy parków jest on znacznie niższy niż w obiektach kubaturowych. W rezultacie w konkursach na przestrzenie publiczne z nielicznymi wyjątkami wpływa po kilka lub maksymalnie kilkanaście prac – rekordowy pod tym względem był prawdopodobnie niedawny konkurs SARP na koncepcję w Miechowie, gdzie złożono... dwie prace. Temat wymaga także przemyślenia, w jaki sposób zaangażować przyszłych użytkowników w proces projektowy. Mieszkańcy wiedzą już, że mają prawo do wyrażenia własnych opinii i oczekują, że ich zdanie zostanie uszanowane. W niedawno opublikowanym raporcie Krzysztofa Janasa Projektowanie po omacku? Rola społecznej wiedzy o mieście w praktyce architektonicznej (przygotowany w ramach stypendium m.st. Warszawy), oprócz diagnozy obecnej sytuacji zawarte zostały rekomendacje dotyczące przygotowania wytycznych konkursowych. Autor zwraca uwagę szczególnie na rolę analiz społeczno-kulturowe, które są nowością w przygotowaniu warunków konkursowych. Zauważa również, że decyzję o wyborze pracy przeznaczonej do realizacji podejmuje kilkoro sędziów-ekspertów. W procesie tym nie biorą udziału interesariusze. Tymczasem można zastosować tzw. formułę flamandzką, która pozwala na włączenie przyszłych użytkowników w proces projektowania i wyboru ostatecznej koncepcji. Była ona wprowadzona i testowana głównie w konkursach na przestrzenie publiczne (targowisko na poznańskim Łazarzu czy plac Centralny w Warszawie). Badania, m.in. audyt przestrzeni publicznych wykonany na zlecenie Pomorskiego Biura Planowania Regionalnego) wskazują, że wysoka jakość realizacji wynika nie tyle z formuły konkursowej, co z udanej, bliskiej współpracy projektantów z zamawiającymi.
SARP a sprawa konkursów
Nie można w Polsce mówić o konkursach, nie wspominając o SARP-ie. Stowarzyszenie ma zdecydowanie największe doświadczenie w ich organizowaniu i w ostatnim czasie usprawniło znacznie pewne działania, m.in. uruchamiając świetną platformę internetową do przeprowadzania procedur. Poszczególne oddziały różnią się jednak znacznie doświadczeniem i kompetencjami, dlatego poziom SARP-owskich konkursów nie jest wyrównany, zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowane materiały i wytyczne konkursowe. W skrajnych przypadkach uczestnicy otrzymują tylko kilka stron lakonicznego opisu i listę pomieszczeń z powierzchniami. Przekłada się to na tzw. loterię konkursową, czyli zgadywanie, czego w ogóle oczekuje zamawiający, oraz konieczność wykonania dodatkowej pracy związanej z poszukiwaniem informacji i inspiracji. Oznacza to wysoką liczbę roboczogodzin spędzonych nad przygotowaniem koncepcji i wyższy koszt udziału. To znamienne, że we wspomnianym raporcie Krzysztofa Janasa wśród dobrych praktyk w opracowaniu materiałów konkursowych wymieniono wyłącznie te przygotowane przez inne niż SARP podmioty. Do rzadkości należą tak doskonałe opracowania, jakie tworzyło Biuro Innowacji w Przestrzeni Akademickiej (BIPA) na Uniwersytecie Warszawskim. SARP-owskie dobre praktyki dotyczą więc przede wszystkim strony formalnej konkursów oraz możliwości zaangażowania do jury osób z tzw. Kolegium Sędziów Konkursowych, do którego należy wiele uznanych architektek oraz architektów. Problem w tym, że wolno im sędziować wyłącznie w konkursach organizowanych lub rekomendowanych przez SARP. Wzmacnia to konkursowy monopol stowarzyszenia, konserwując formułę tej procedury w wersji, do której wszyscy się już przyzwyczaili, utrudniając wdrażanie zmian i ulepszeń. Ponadto uzyskanie rekomendacji sporo kosztuje, stawiając publicznych zamawiających przed dylematem, czy przeznaczyć więcej pieniędzy na nagrody lub przygotowanie materiałów, czy w rekomendację, która zwłaszcza dla przedstawicieli młodszego pokolenia nie stanowi już jedynej gwarancji jakości.
Nowe pokolenie konkursowiczów
Być może zmianę przyniesie więc nowe pokolenie. Młodzi szukają dziś nowych wartości: współpracy zamiast indywidualnej ścieżki, odpowiedzialności społecznej, możliwości dialogu z przyszłym użytkownikiem. Etos architekta-twórcy i demiurga, choć usilnie podtrzymywany m.in. na poziomie akademickim, jest odrzucany. Sądy złożone z samych mężczyzn, jak w przypadku niedawnego konkursu na przebudowę hotelu Cracovia, budzą niesmak. Feminizacja zawodu oznacza także oczekiwanie stabilnych warunków zatrudnienia i pracy w ustalonych godzinach. Bezpłatne staże i nadgodziny pokolenie Z nazywa po imieniu, czyli wyzyskiem. Podobnie – otwarte konkursy z niskimi nagrodami, w których jedynym prawdziwym wygranym jest biuro podpisujące umowę po otrzymaniu pierwszej nagrody. Tam, gdzie prace składa kilkadziesiąt pracowni, wartość zmarnowanej pracy można liczyć w milionach złotych. Jako rozwiązanie tego problemu wskazuje się m.in. konkursy dwuetapowe, gdzie najpierw składa się opracowanie studialne, szkicowo wskazujące kierunek, kilka najbardziej obiecujących przechodzi do drugiej fazy, a ich autorzy otrzymują częściowy zwrot kosztów wykonania koncepcji.
O ile dobre konkursy na budynki nie są rzadkością, o tyle w przypadku tych dotyczących koncepcji przestrzeni publicznej potrzebne są nowe otwarcie i formuła
Wezwanie do organizowania konkursów w tej formule nie rozwiązuje jednak wszystkich wymienionych wyżej problemów. Zaczynają być więc testowane inne sposoby pozyskiwania projektu, jak np. dialog konkurencyjny, a zamiast konkursów studialnych – warsztaty projektowe dla zespołów wybranych na podstawie portfolio lub krótkiego ćwiczenia. Przyzwyczajenie do tradycyjnej formuły konkursowej sprawia jednak, że alternatywy bywają traktowane z podejrzliwością lub niechęcią. Tym bardziej warto docenić takie inicjatywy, jak Archikonkurs, czyli nową platformę prowadzoną przez Agnieszkę Lewandowską i Macieja Kowalczyka, na której zamieszczane są informacje o wszystkich organizowanych w kraju konkursach (w przeszłości taką rolę odgrywał m.in. serwis Ronet). Największe i najważniejsze wyzwanie na dziś to wypełnienie powiększającej się dziury między dwoma biegunami: konkursami a przetargami, w których wygrać można wyłącznie niską ceną.