Ulica Ujutna i niepokój metropolii. Jak nauczyć się żyć w hybrydowym, cyfrowo-analogowym pejzażu nieustannej różnorodności?

2025-10-17 10:26

Marzenia o rewitalizacji miejskich ulic i skwerów zbudowane są na wizji przednowoczesnego miasta. W cyfrowo-analogowej, miejskiej hybrydzie wygenerowanej w późnym kapitalizmie wizja ta nie wytrzymuje spotkania z rzeczywistością - tymi słowami rozpoczyna swój tekst „Ulica Ujutna i niepokój metropolii” Filip Springer. Artykuł ukazał się w październikowym wydaniu magazynu Architektura-murator.

Nowy Strzeszyn w Poznaniu. Spacer z Arturem Celińskim

Ulica Ujutna i niepokój metropolii

Marzenia o rewitalizacji miejskich ulic i skwerów zbudowane są na wizji przednowoczesnego miasta. W cyfrowo-analogowej, miejskiej hybrydzie wygenerowanej w późnym kapitalizmie wizja ta nie wytrzymuje spotkania z rzeczywistością.

Warszawa, Port Praski. Kolejny budynek oddany do użytku. Po terenie kręcą się jeszcze robotnicy, ale w oknach i na balkonach lokali widać już ekipy z firm zajmujących się wykończeniami. Teren wokół został ogarnięty, płoty usunięte, można pospacerować wzdłuż portowego basenu. Ulice tej dzielnicy będą prowadzić na portowy bulwar, który wraz z budową Doków – kolejnej części Portu Praskiego – stanie się wyjątkowym miejscem na mapie Warszawy. (…) Port Praski stanie się swoistym „miastem w mieście”. Znajdzie się tutaj wszystko, co można spotkać w prawdziwym mieście: budynki mieszkalne, apartamenty, lokale usługowo-handlowe, gastronomiczne, hotele, a także biurowce – pisze na swoich stronach inwestor.

Czytaj także: Place(bez)making. Kiedy przestrzeń przestaje być procesem, a staje się wydarzeniem

Rzut oka na ustawione tu z rzadka ławki każe wątpić, że naprawdę znajdzie się tu wszystko, co można spotkać w mieście. Zaprojektowano je w taki sposób, by mogły na nich usiąść tylko dwie osoby, a położenie się na nich – ze względu na kształt siedzisk i układ poręczy – jest niemożliwe. Taki rodzaj projektowania nazywa się czasem designem defensywnym i ma za zadanie wykluczyć konkretne osoby z możliwości użytkowania danych przestrzeni. Tutaj służy temu, by widok bezdomnych bądź praskich „marzycieli” nie psuł panoramy i nastroju osobom ceniącym śródmiejski styl życia i spokojny wypoczynek w otoczeniu wody. Dla jasności – nikt pewnie nie marzy o mieszkaniu w bloku, pod którym koczują bezdomni. Port Praski nie jest też ani pierwszym, ani tym bardziej jedynym, w którym się po takie rozwiązania sięga. Można wręcz powiedzieć, że powstaje tutaj naprawdę przyzwoity, choć oczywiście nie pozbawiony wad, kawał miasta. Ale patrząc na te ławki oraz wszędobylskie kamery monitoringu, a także czytając obietnice inwestora, warto się zastanowić, o jakim mieście i o jakich ulicach dzisiaj tak naprawdę marzymy.

Mała architektura na placach 6

i

Autor: Artur Celiński 6 | Przestrzeń wspólna na osiedlu Bluszczowe Wille przy ul. Zdziarskiej w Warszawie, proj. Andrzej Gomułka

Spotkania w strefie komfortu

Ruchy, by na powrót wtłoczyć w tkankę miasta życie, wykorzystując do tego jego naczynka włosowate – ulice i uliczki, widać już w wielu miejscach Polski. Ulice i skwery pełne ludzi – tak to ma teraz wyglądać. Po dyskutowanej szeroko przemianie placu Pięciu Rogów w Warszawie wskrzesza się okoliczne Chmielną, Bracką, Szpitalną. Władze miasta remontują ich nawierzchnie, wprowadzają zieleń i małą architekturę. Wkrótce to samo ma spotkać okolice Portu Praskiego. W Poznaniu, w wielkim Projekcie Centrum, kluczowe ulice Śródmieścia oddano pieszym i rowerzystom, by jakoś wyciągnąć ludzi z galerii handlowych, które ponad dekadę temu obstawiły centrum miasta, przy aprobacie ówczesnych władz, pasożytniczym kordonem. W Łodzi pod kręgosłup Piotrkowskiej podłącza się kolejne woonerfy. Również w Katowicach trwa walka o centrum.

Czytaj także: Wielkie zmiany na warszawskich placach! Co się stanie na placach Teatralnym, Bankowym i Żelaznej Bramy?

Lista miast, które próbują jakoś ożywić w ten sposób swoje śródmieścia czy zaniedbane dzielnice jest o wiele dłuższa. Dodatkowo w podobny sposób zaczynają działać niektórzy deweloperzy – pojęcie placemaking święci w branży tryumfy. Widok uliczki z kawiarniami i miejskim gwarem (byle nie za głośnym) podnosi atrakcyjność oferty. Tym przemianom towarzyszą najpierw wizualizacje, a później zdjęcia – zielonych, przyjaznych ulic, na których mogą się spotykać ludzie.

Otwartymi pozostają pytania: z czym i z kim dokładnie się tam spotkają, czy są na to chętni i na pewno gotowi? Tym się bowiem różni miasto, rozumiane jako wspólnota, od „miasta w mieście”, pojmowanego jako inwestycja skierowana do konkretnych grup, że na ulicach tego pierwszego dochodzi do różnych rendez vous – także takich, które w pierwszym odruchu budzą nasz dyskomfort. A wychodzenie ze swojej strefy bezpieczeństwa nie jest dzisiaj za bardzo w cenie.

Nie sprawdzamy już mocy swoich poglądów w konfrontacji z poglądami innych, nie poddajemy ich próbie, bo to wymagałoby wyjścia poza naszą strefę komfortu – mówił dwa lata temu w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jan Klata. I choć jego słowa odnosiły się do jakości debaty publicznej w Polsce, to dobrze pasują do określenia tego, jak projektujemy dziś przestrzenie publiczne, i jak wyobrażamy sobie toczące się w nich społeczne życie. I tutaj podstawową kategorią jest opowiedziana przez niego ujutność: Jeśli jestem skonfrontowany z czymś, co nie się mieści w ramach mojej ujutności, to budzi mój niepokój, a zaraz po nim jest już agresja. A przecież nie powinienem czuć niepokoju, nikt nie powinien czuć niepokoju, bo wszyscy powinni się czuć tak ujutnie jak ja – ironizował reżyser. Spotkanie z bezdomnym, żebrakiem, osobą o innym kodzie kulturowym (związanym np. z dopuszczalną granicą fizycznego kontaktu) już się w tej kategorii ujutności nie mieści.

Ujutna jest passeggiata – praktykowany we Włoszech rytuał spacerowania – zwykle wieczorem, po pracy i kolacji – kiedy całe rodziny, pary czy grupy znajomych przechadzają się głównymi ulicami i placami miasta. Passeggiata nie tylko służy ruchowi czy rekreacji, lecz jest przede wszystkim formą społecznego bycia razem: okazją do rozmów, spotkań, obserwowania innych i bycia zauważonym. W mniejszych miasteczkach i dzielnicach metropolii nadal stanowi ważny element życia społecznego i kultury miejskiej. Można nawet z pewną dozą ostrożności stwierdzić, że to właśnie ten fenomen, a nie konkretne rozwiązania architektoniczne, sprawił, że oczy urbanistów i architektów z Janem Gehlem na czele zwróciły się w stronę włoskich ulic i placów, gdy ci szukali remedium na powolną śmierć europejskich miast.

Kłopot w tym, że passeggiata (oraz hiszpańskie paseo, grecka volta, arabska sahra czy tureckie gezinti) to raczej predyspozycja południowców niż idealne remedium na miejskie problemy. Co więcej, taka forma społecznego teatru najlepiej udaje się tam, gdzie ludzie już się znają, choćby z widzenia.

Mała architektura na placach 7

i

Autor: Artur Celiński 7 | Kauppatori, czyli centralny plac miejski w fińskim Turku, którego przebudowa została zakończona w 2021 roku, proj. SIGGE, Loci Landscape

Ulice krokodyli

Tymczasem, jak pisze Jane Jacobs w słynnej książce Śmierć i życie wielkich miast Ameryki (Fundacja Centrum Architektury 2017): W metropoliach nieznajomi to zjawisko znacznie częstsze niż znajomi, i to nie tylko w miejscach gromadzących tłumy, lecz także u progów naszych domów. Nawet sąsiedzi są sobie obcy, czego nie da się uniknąć ze względu na dużą liczbę ludności skupionej na niewielkiej przestrzeni. Fundamentem dobrej, miejskiej dzielnicy jest poczucie bezpieczeństwa wśród nieznajomych na ulicy i nieuznawanie ich obecności automatycznie za zagrożenie.

Czytaj także: Ten największy plac miejski pod dachem mieści się w najlepszym budynku w Warszawie. Testujemy parter Muzeum Sztuki Nowoczesnej

Jacobs podkreśla też, że to poczucie nie zależy od policji i innych zewnętrznych systemów kontroli (choć nie deprecjonuje ich znaczenia). Spokój w przestrzeni publicznej gwarantują przede wszystkim złożone, niemal nieuświadomione sieci dobrowolnego nadzoru oraz zasady tworzone i egzekwowane przez samych mieszkańców. Ulice mają więc swoich „opiekunów”, gospodarzy, strażników, którzy przyglądają się im regularnie zza szyb i firanek. Umieją oni dyskretnie rozpoznać miejscowych i obcych oraz subtelnie reagować na te zachowania, które odbiegają od społecznie zaakceptowanego wzorca.

Diagnoza Jane Jacobs, jakkolwiek słuszna w roku 1961, w którym po raz pierwszy została sformułowana, wymaga jednak pewnych przypisów w roku 2025. Trudno bowiem wyobrazić sobie sieć takiego subtelnego, społecznego nadzoru na ulicy, przy której większość lokali usługowych zostało wynajętych przez mniejsze lub większe sieci i franczyzy, a ich personel to wielonarodowy, nisko opłacany i przepracowany konglomerat Niewidzialnych (by sięgnąć po pojęcie amerykańskiej dziennikarki Barbary Ehrenreich z jej książki Za grosze. Pracować i (nie) przeżyć (W.A.B. 2006).

Trudno też o takie nadzór czy opiekę w sytuacji, w której coraz częściej outsourcujemy społeczne powinności na opłacanych (z podatków lub bezpośrednio) podwykonawców. Szkoła ma wychowywać dzieci, miejskie służby mają dbać o porządek, a policja i firmy ochroniarskie – o bezpieczeństwo. W późnym kapitalizmie miasto jest przecież przestrzenią, która powinna nas urzekać ofertą i możliwościami, a nie obligować do czegokolwiek.

Zobowiązania takie, ingerując w naszą świętość, wolność oraz nasze prawo do życia i bycia, kim się chce, wykraczają w ten sposób poza kategorię ujutności.

Mała architektura na placach 8

i

Autor: APA Wojciechowski Architekci 8 | Wizualizacja osiedla Doki – rozbudowa Portu Praskiego w Warszawie, proj. APA Wojciechowski Architekci

Typowe poczucie niepewności

Myśląc o przywracaniu do życia kolejnych miejskich ulic, bardzo często je idealizujemy. A podstawą tej gloryfikacji jest ciche założenie, że wszyscy, których na tych ulicach spotkamy, są podobni do nas, podzielają ten sam zestaw wartości i zachowań. Wiedzą, co jest dopuszczalne, co robić wypada, a co nie. Miejska idylla coraz częściej zakłada więc wykluczenie. Nigdy nie będzie ono jednak pełne. Wydaje się, że XXI wieku ulica – siłą rzeczy – musi się stać przestrzenią, która oferuje jeszcze silniejsze poczucie ambiwalencji. Z jednej strony nadal będzie toczyć się na niej spektakl, podczas którego dochodzi do rozlicznych interakcji, także tych, których sobie nie życzymy. Design defensywny musiałby pójść naprawdę bardzo daleko i przekroczyć wszelkie dopuszczalne granice przezroczystości, by z otwartych przestrzeni miasta wykluczyć naprawdę wszystkich, którzy nie przystają do uśrednionej, społecznej matrycy o konkretnych klasowych, rasowych i narodowościowych parametrach. A to oznacza – czy tego chcemy, czy nie – jeszcze większe i bardziej dojmujące poczucie niepewności typowe dla mieszkańca wielkiego miasta.

Pisali o tym już i Georg Simmel, i Walter Benjamin. Pierwszy z nich zwracał uwagę, że nadmiar miejskich bodźców stanowi tak duże wyzwanie dla naszego aparatu poznawczego, że siłą rzeczy musimy zareagować blazą i rezerwą. Drugi opisał figurę flanera, który jednocześnie uczestniczy w miejskim zgiełku i pozostaje poza nim, przyjmując pozycję obserwatora.

Miejskość czy/i metropolitarność

W tych diagnozach wyraża się też napięcie związane z metropolizacją przestrzeni miejskich. Namysł nad nim ma swoją długą tradycję, której późną emanacją jest wspomniana na początku tego tekstu książka Jane Jacobs. Istotą tej refleksji jest różnica między przestrzenią miejską a metropolitalną. Ta pierwsza sięga korzeniami do czasów średniowiecza, zbudowana jest na silnych relacjach sąsiedzkich, tożsamości z danym fragmentem miasta oraz wspólnocie wartości i zachowań. Wydaje się, że to do tej właśnie wizji odwołują się miejskie idylle, które próbuje się wskrzeszać tu i ówdzie w procesach rewitalizacji ulic. Ale wraz z rozwojem miast coraz częściej nabierają one metropolitalnego charakteru, który stanowi zaprzeczenie tradycyjnie rozumianej miejskości. W nim nie ma już mowy o jakiejkolwiek trwałej wspólnocie – tu trwa nieustanny ruch anonimowych jednostek, wchodzących ze sobą w krótkotrwałe i mało znaczące interakcje.

Jak zauważa jednak Mario Perniola („Autoportret” 4[51]/2015), obie te kategorie: miejskość i metropolitalność, nie opisują charakteru miasta w XXI wieku. Filozof sięga więc po pojęcie nadmiejskości – za i Melvinem M. Webberem rozumie ją jako zbiór heterogenicznych grup indywiduów komunikujących się za pomocą przestrzeni. Nadmiejskość jest horyzontem osób zainteresowanych, powiązanych interesem w etymologicznym znaczeniu słowa inter‑esse: bycie‑pomiędzy, bycie‑w‑środku – pisze Periola – I dodaje: Nie przypadkiem „interes” pierwotnie oznaczał zarówno korzyść, jak i niekorzyść. Pojęcie interesu powinno zostać ogołocone ze swoich aspektów subiektywnych i egoistycznych i rozumiane w wymiarze społecznym, relacyjnym, międzyludzkim, jako przystąpienie do struktury dynamicznej, której elementy nie mogą zostać arbitralnie wymienione przez jednostkę. Interes nie oznacza skłonności do zaspokojenia własnych pragnień (jak myśleli francuscy materialiści XVIII wieku), lecz ustawienie‑się‑pomiędzy zakładające porzucenie wszelkich subiektywnych pragnień wraz z gotowością do przemieszczenia się od tego samego do tego samego.

Mała architektura na placach 9

i

Autor: APA Wojciechowski Architekci 9 | Wizualizacja osiedla Doki – rozbudowa Portu Praskiego w Warszawie, proj. APA Wojciechowski Architekci

Ulica staje się laboratorium

Tak rozumiana przestrzeń (nad)miejska jest pełna sprzeczności, jej podstawową cechą jest ambiwalencja. Otwarcie się na nią i zgoda na dyskomfort, który siłą rzeczy oferuje, są być może jedynymi sposobami jej oswojenia. Może więc zamiast wciąż powracać do obrazów „idealnej ulicy” – z ławkami, zielenią i kawiarnianym gwarem – warto zapytać, jakie formy wspólnoty i współobecności mogą wyłonić się w warunkach późnej nowoczesności, cyfrowej kontroli i globalnej mobilności?

Ulica przestaje być jedynie tłem dla spotkań przypadkowych przechodniów; przekształca się w laboratorium, w którym ścierają się różne style życia, kody kulturowe, a także rytuały codzienności. Pytanie nie brzmi już: jak odzyskać „utraconą miejskość”, ale: jak nauczyć się żyć w hybrydowym, cyfrowo-analogowym pejzażu nieustannej różnorodności oraz negocjacji, gdzie obcość nie jest wyjątkiem, lecz regułą. To zaś otwiera zupełnie nowe pole namysłu – nie tyle o formach architektury czy urbanistyki, ile o naszych kompetencjach społecznych i kulturowych, które mogą sprawić, że wśród tej ambiwalencji będziemy potrafili budować poczucie wspólnego celu.

Architektura Murator Google News
Podcast miejski
Flip Springer. Architektura ma kłopot