Turystyka to jeden z najbardziej dynamicznie rozwijających się sektorów polskiej gospodarki. Jej udział w PKB naszego kraju utrzymuje się na poziomie 5%, co daje wynik prawie dwukrotnie lepszy niż rolnictwo i odpowiada europejskiej średniej. Wprawdzie w najnowszym rankingu atrakcyjności turystycznej, opracowywanym corocznie przez Światowe Forum Ekonomiczne na podstawie danych ze 136 państw, Polska zajmuje dopiero 46 pozycję, wyprzedza jednak inne kraje regionu, jak Węgry (49), Łotwa (54), Litwa (56) czy Słowacja (59). W ciągu ostatnich lat na budowę i modernizację szeroko rozumianej infrastruktury turystyczno-rekreacyjnej wydaliśmy miliardy złotych, w czym ogromną rolę odegrały fundusze unijne. Według raportu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, podsumowującego 10 lat naszej obecności w Unii Europejskiej, do końca grudnia 2013 roku firmy i instytucje z sektora usług turystycznych otrzymały 4,9 mld złotych dofinansowania, co pozwoliło im zrealizować projekty o łącznej wartości ponad 11 mld złotych. Pieniądze te przeznaczono nie tylko na realizację nowych ośrodków sportowych i kulturalnych, ścieżek rowerowych, tras narciarskich czy centrów wystawienniczych, ale też na promocję Polski i jej poszczególnych atrakcji zagranicą. Te działania pomału przynoszą rezultaty. Według danych GUS w 2016 roku nasz kraj odwiedziło 6,1 mln cudzoziemców, czyli o ponad 7% więcej niż rok wcześniej. Przełomem był rok 2012, kiedy w Polsce odbyły się mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Od tego czasu liczba zagranicznych turystów rośnie co roku o 5-6%.
W ciągu ostatniego ćwierćwiecza w dziedzinie infrastruktury turystycznej dokonał się w naszym kraju prawdziwy skok cywilizacyjny. Po okresie PRL-u potrzebne było właściwie wszystko: drogi, lotniska, nowoczesne obiekty hotelowe, gastronomiczne, konferencyjne, dostosowanie atrakcji turystycznych do europejskich norm, nie mówiąc o renowacji miast i miasteczek. Praca, którą wykonaliśmy w tym czasie jest niewyobrażalna. Można powiedzieć, że infrastruktura turystyczna została zbudowana na nowo, choć oczywiście wciąż pozostaje jeszcze wiele do zrobienia – mówi Marzena Markowska z Polskiej Izby Turystyki. Jako przykład najpilniejszych inwestycji na najbliższą przyszłość podaje m.in. dostosowywanie obiektów i szlaków turystycznych do potrzeb niepełnosprawnych i seniorów o ograniczonych możliwościach poruszania się. Pod koniec kwietnia Izba nawiązała partnerską współpracę z Fundacją Razem Po Zdrowie, realizującą projekt społeczny Turystyka bez barier. Celem akcji jest m.in. stworzenie sieci wypożyczalni specjalnych wózków terenowych, dzięki którym osoby z ograniczoną mobilnością mogłyby swobodnie poruszać się po szlakach górskich, plażach czy wybrukowanych kocimi łbami miejskich starówkach. W ramach przedsięwzięcia uruchomiono portal gorydlaniepelnosprawnych. pl, gdzie sukcesywnie zamieszczane są opisy atrakcji i szlaków, które można pokonać na elektrycznym wózku inwalidzkim. Na razie jest ich niewiele: zaledwie siedem szlaków i trzy obiekty (kolejki na Kasprowy Wierch i Gubałówkę oraz park wodny w Białce Tatrzańskiej), ale organizatorzy liczą, że wraz z rozpoczęciem letniego sezonu w projekt zaangażują się kolejni właściciele i zarządcy obiektów turystycznych oraz przedstawiciele władz samorządowych. Ten nagły skok cywilizacyjny ma jednak także swoje ciemne strony, czego przykłady można dziś znaleźć w każdej miejscowości turystycznej – od ogromnych kompleksów hotelowych, po wieże widokowe, przypominające zwykle przeskalowane ambony myśliwskie czy obozowe strażnice. Wieże i platformy przeżywają dziś zresztą prawdziwy renesans. Najpopularniejsze są te do 50 metrów wysokości. Ich powszechność wynika być może z faktu, że taką turystyczną atrakcję można wznieść prawie wszędzie i to dość tanim kosztem. Cena 50-metrowego obiektu ze stali waha się od 300 do 600 tys. zł, ale 15-metrową wieżę o konstrukcji drewnianej można zbudować już za 150 tys. zł.
Istnieją nawet wykwalifikowane firmy stolarskie, które specjalizują się w tego typu budowlach, oferując kompleksowe usługi – od projektu po realizację, jakby chodziło nie o obiekt publiczny, a małą architekturę ogrodową. Jedną z nich jest firma Tatry z Myślenic, która na koncie ma 12 takich konstrukcji, m.in. 22-metrową wieżę przy ruinach klasztoru karmelitów bosych w Zagórzu, 25-metrową wieżę na Polczakówce w Rabce Zdroju czy 29-metrową na terenie dawnej kopalni Babina nieopodal Łęknicy. Władze publiczne – główny inwestor tego typu obiektów – niestety rzadko zdają się zastanawiać, w jaki sposób wpływają one na krajobraz. Zdaniem Jacka Potockiego, wykładowcy na Wydziale Ekonomii, Zarządzania i Turystyki Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, a także autora licznych publikacji na temat polityki regionalnej i historii turystyki w Sudetach, lokalizacja wielu nowo powstających wież wydaje się przypadkowa.
Jeżeli taki obiekt budowany jest na zalesionym wierzchołku góry i wystaje nieznacznie ponad korony drzew, ma szansę dobrze wypełniać swoją funkcję i nie „zgrzyta” w krajobrazie. Jestem jednak zdecydowanym przeciwnikiem budowy nowej wieży na Śnieżniku, w miejscu konstrukcji zburzonej w 1973 roku. Śnieżnik i bez wieży przyciąga bardzo wielu turystów, a ponieważ szczyt znajduje się ponad górną granicą lasu, widoków nic nie przesłania. Używany jest wprawdzie argument, że rozległość wierzchołka powoduje, że nie widać z niego bliższych planów, ale ktoś obliczył, że aby z wieży można było zobaczyć położone pod szczytem miejscowości, musiałaby mieć ona ok. 100 metrów – tłumaczy. Zwraca też uwagę na fakt, że w kwestii rozwoju turystyki poszczególne miejscowości często nie współpracują ze sobą. Przytacza przykład gminy Mieroszów, która planuje wzniesienie wieży na Lesistej Wielkiej w północno-zachodniej części Gór Kamiennych, choć w odległości 2,5 kilometra jest już wieża na Dzikowcu, którą postawiła gmina Boguszów- Gorce.
Tradycja budowy wież i platform widokowych w Sudetach zapoczątkowana została w XIX stuleciu, jeszcze w czasach pruskich. Prawdziwy wysyp tego typu realizacji przypada na przełom XIX i XX wieku, gdy praktycznie w obrębie każdego pasma górskiego można było spotkać tam nawet po kilka wież lub platform. Według szacunków Jacka Potockiego tylko na terenach przyłączonych do Polski znajdowało się przed II wojną około 50 takich obiektów, z czego do dziś zachowało się mniej więcej 30. Już wówczas podejmowano jednak kwestię celowości wznoszenia tak dużej liczby budowli widokowych, zwracając uwagę, że zakłócają naturalny krajobraz i nie zawsze przekładają się na ożywienie ruchu turystycznego. Osobną kwestię stanowią dość kontrowersyjne formy nowych wież. Trudno się jednak dziwić skoro ich projekty wyłaniane są przeważnie w przetargach, w których głównym kryterium pozostaje koszt opracowania dokumentacji.
Zamawiającym często brakuje kompetencji, by ocenić projekt całościowo, zarówno pod względem merytorycznym, jak i estetycznym. Nie zdają sobie sprawy, że istnieją eksperci, którzy mogą to zrobić lepiej, że dobra architektura zawsze przyciągnie więcej turystów, a przede wszystkim, że krajobraz to dobro wspólne. Namawiając gminy do organizowania otwartych konkursów, nierzadko można usłyszeć w odpowiedzi, że to lobbowanie na rzecz własnego środowiska zawodowego – mówi architekt krajobrazu Kinga Zinowiec-Cieplik, adiunkt w Katedrze Projektowania Architektoniczno-Urbanistycznego na WA PW. Podobnego zdania jest architekt Monika Arczyńska, związana z irlandzką pracownią Heneghan Peng Architects, która na koncie ma m.in. centrum obsługi turystów na tzw. Grobli Olbrzyma w Irlandii Północnej. Burmistrz czy wójt niewielkiej gminy może nie wiedzieć, w jaki sposób przeprowadzić konkurs architektoniczny i że jakość obiektów służących turystyce ma znaczenie. Ale nie jest to zjawisko typowe tylko dla Polski. Obecnie w biurze Heneghan Peng Architects przygotowujemy projekt regionalnego centrum obsługi turystów w niemieckim Anklam, położonym około 90 kilometrów od Szczecina. W ramach opracowania zajmujemy się też adaptacją ruin gotyckiego kościoła na muzeum Otto Lilienthala, urodzonego tu słynnego niemieckiego konstruktora i pilota pierwszych szybowców.
Problem w tym, że władze oczekują Disneylandu. Pojawił się m.in. pomysł widocznej z daleka panoramiczej windy w stylu high tech, konkurującej wizualnie z gotycką wieżą. To małe, 13-tysięczne miasteczko, które chce przyciągnąć gości nowymi atrakcjami, więc klient liczy na fajerwerki i podczas każdego spotkania musimy wyciszać jego ambitne plany. Zupełnie inaczej wyglądało projektowanie centrum obsługi turystów na Grobli Olbrzyma. Cały fragment wybrzeża z tą niezwykłą formacją skalną jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co wiązało się oczywiście z bardzo restrykcyjnymi obostrzeniami, ale ponieważ za prowadzenie inwestycji odpowiadało National Trust, praca była czystą przyjemnością – mówi architektka. To organizacja, która od końca XIX wieku zajmuje się w Wielkiej Brytanii ochroną zabytków i przyrody, ma więc ogromne doświadczenie w podobnych realizacjach. Projekt poprzedzony był szczegółowymi konsultacjami społecznymi, architekci otrzymali dokładne wytyczne odnośnie przewidywanego ruchu turystycznego, poszczególnych funkcji, konieczności zastosowania materiałów odpornych na surowy nadmorski klimat. Rozpoznane były właściwie wszystkie potrzeby. Jednocześnie przedstawiciele National Trust doskonale wiedzieli, że to miejsce potrzebuje wyjątkowej oprawy architektonicznej i zdawali sobie sprawę, że nie da się tego osiągnąć tanim kosztem. Ze względów symbolicznych i środowiskowych zastosowaliśmy na przykład lokalny bazalt, co podrożyło projekt, ale innego materiału nikt nie brał w ogóle pod uwagę. Dominowało myślenie, że budowanie wizerunku poprzez wysoką jakość architektury przełoży się później na fakt, że turyści chętniej będą tu przyjeżdżać i zostawiać pieniądze – dodaje Monika Arczyńska.
Władze publiczne w Polsce wciąż rzadko zdają się podążać tą drogą. Jednym z przykładów może być skądinąd bezprecedensowe przedsięwzięcie, w które zaangażowały się różne departamenty i instytucje z pięciu województw: warmińsko-mazurskiego, podlaskiego, lubelskiego, podkarpackiego i świętokrzyskiego. To liczący ponad 2000 kilometrów tzw. Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo, wytyczony przez najbardziej malownicze tereny wschodniej Polski. Kosztem 274 mln złotych zbudowano bądź przebudowano około 300 kilometrów dróg rowerowych oraz ponad 30 mostów i kładek. Na trasie, mniej więcej co 5-10 kilometrów, powstało też 228 MOR-ów, czyli Miejsc Obsługi Rowerzystów, wyposażonych m.in. w ławki, stojaki i zadaszone pawilony. Projektu nie ujednolicono, więc każdy z MORów ma nieco inną formę, choć wszystkie przypominają systemowe altany śmietnikowe. Jak tłumaczy architekt Urszula Forczek-Brataniec, sekretarz generalny europejskiej sekcji Międzynarodowej Federacji Architektów Krajobrazu IFLA Europe, jeśli w kontekście Wawelu czy Zamku Królewskiego w Warszawie oczekujemy obiektów o najwyższych walorach architektonicznych, takie same wymagania powinniśmy stawiać realizacjom, które powstają w miejscach najcenniejszych krajobrazowo. Mieszkam w Krakowie i dużo podróżuję po południowych terenach Polski. To regiony bardzo obciążone turystyką, co w naszych warunkach przejawia się ogromnym bałaganem przestrzennym – mówi.
Zwraca uwagę na dość popularny ostatnio trend wznoszenia obiektów w stylu pseudoregionalnym. To budynki zwykle drewniane, ale odnoszące się obcych kulturowo wzorców, na przykład na Pogórzu pojawiają się domy kryte strzechą w bliżej nieokreślonym stylu, obce pod względem układu, formy i detalu. Ten pseudoregionalizm jest u nas powszechnie akceptowany, bo wydaje się nawiązywać do architektury wiejskiej. Pod względem kultury budowania wiele moglibyśmy nauczyć się od Czechów. Tam nawiązanie do lokalnej tradycji na zasadzie „dobrej kontynuacji” jest silnie zakorzenione, a akcenty współczesne wprowadzane są zarazem z wielką odwagą, jak i delikatnością. W ubiegłym roku podczas festiwalu architektury krajobrazu w Pradze zaprezentowano niezwykłą wystawę przygotowaną przez Hanę Procházkovą i Martina Klodę z pracowni Archwerk. Można było na niej zobaczyć eksperymentalne formy drewniane – wieże, platformy widokowe, altany nawiązujące nieco do follies, czyli małych obiektów architektonicznych o wyszukanym kształcie. Ich realizacja nie zawsze wiąże się z określoną funkcją, ale mogą oznaczyć przestrzeń bądź stanowić pretekst do aktywizacji mieszkańców, choćby poprzez współuczestnictwo w budowie. Pokazywana była m.in. wieża widokowa Scholzberg w Lučanach nad Nisou autorstwa grupy HAMR, tych samych autorów altana Zenova Kostka czy struktura Fata Morgana zaprojektowana przez H3T. Na uwagę zasługuje również bardzo współczesna w wyrazie, ale odwołująca się jednocześnie do tradycji regionu wieża na zamku Orlík, dopowiadająca historyczną architekturę, wieża na Piekielnym Kopcu oraz niezwykłej urody akacjowa wieża widokowa na Vyhonie. Dlaczego w Polsce nie spotykamy takich realizacji? – zastanawia się projektantka.
I przypomina, że rodzima architektura towarzysząca turystyce i wypoczynkowi ma długą i chlubną tradycję. Wymienia m.in. schroniska tatrzańskie projektowane przez Karola Stryjeńskiego, Annę Górską czy Jana Olafa Chmielewskiego, ale przywołuje też postać Józefa Szalaya, XIX-wiecznego wydawcy i wizjonera, który uznawany jest za twórcę uzdrowiska w Szczawnicy. Szalay nie tylko zainicjował realizacje pierwszych pijalni wód, restauracji i pensjonatów w mieście, do dziś uznawanych za archetyp polskiego budownictwa uzdrowiskowego, opracował też wyjątkowy jak na tamte czasy regulamin dostosowywania prywatnych kwater do przyjmowania turystów, które opatrzył własnym systemem identyfikacji wizualnej w postaci tzw. godeł Szalayowskich. Warto równocześnie pamiętać, że dyskusja na temat negatywnych konsekwencji rozwoju turystyki dla naturalnego krajobrazu ma równie długą historię. Mieczysław Orłowicz, jeden z najwybitniejszych popularyzatorów podróży krajoznawczych w Polsce, już w początkach XX wieku przestrzegał przed wynaturzeniami masowego ruchu turystycznego. Po jednej ze swoich wypraw w Karkonosze notował: Niemcy upiększali swe góry czy skały w sposób zbyteczny dla miłośników przyrody, lecz zgodny widocznie z upodobaniem swoich turystów. Tak na przykład widziałem katarynki wygrywające na wszystkich szczytach wiedeńskie walce, białe myszy ciągnące losy, małpy wyprawiające różne ćwiczenia gimnastyczne przy katarynce i temu podobne, zupełnie niepoważne, urozmaicenia. Do tego trzeba jeszcze dodać, że na tym odcinku górskim nie funkcjonowało bezpłatnie prawie nic, co mogłoby służyć dla uciechy lub wygody turysty. Za wszystko trzeba było płacić jakieś niewielkie sumy, które jednak w ciągu dnia składały się na wcale poważną kwotę. Tak na przykład wodospad Łaby, tuż poniżej jej źródeł w Karkonoszach, działał tylko za opłatą 10 fenigów. Czekano aż się zbierze parę osób, które złożą opłatę, a wówczas dopiero odsuwano deskę i woda z o wiele większą niż normalnie siłą waliła z rykiem w dół. Widowisko trwało tylko trzy minuty, po czym znowu czekano na następną grupę. W innym wypadku, ale znów za opłatą, można było usłyszeć wspaniałe echo, z którego słynęły skały pod Szczelińcem, a które wywoływał przewodnik, strzelając z pistoletu. Hałas trwał przez cały dzień, bo wielu turystów odwiedzało te skały. Osobiście wolałem już białe myszy, ponieważ zachowywały się cicho. Dziś większość ekspertów upomina się raczej o ciszę w wymiarze przestrzennym. I nie chodzi tylko o inwestycje komercyjne, ale też te realizowane przez władze samorządowe ze środków unijnych. Zdaniem architekta Zbigniewa Maćkowa za chaos w polskim krajobrazie odpowiadają zarówno architekci, z których wielu pragnie postawić sobie pomnik, jak i decydenci, niepotrafiący pohamować swoich ambicji. Tony kortenowskiej stali i granitu, jakie wykorzystywane są przy okazji każdej modernizowanej ostatnio przestrzeni publicznej Islandczykowi wystarczyłyby na zagospodarowanie pięciu placów – komentuje. Na kolejnych stronach publikujemy nasz subiektywny przewodnik po najciekawszych obiektach służących turystyce i rekreacji, stanowiących przykłady pozytywnych interwencji w naturalny i miejski krajobraz.