Na początku marca skierowaliśmy otwartą prośbę do osób studiujących architekturę o podzielenie się swoimi doświadczeniami, które pomogłyby nam i naszym czytelnikom w zrozumieniu, dlaczego edukacja w zakresie architektury tak negatywnie wpływa na zdrowie psychicznie. Dziękujemy wszystkim, którzy zdecydowali się na przesłanie do nas swoich opowieści i zgodę na ich publikację.
Choć nie byliśmy w stanie przytoczyć wszystkich, to każda taka historia jest dla nas ważna i będziemy o nich pamiętać w kolejnych artykułach. Warto zaznaczyć, że osoby w kryzysie psychicznym nie są same. W trudnych sytuacjach mogą skorzystać 24/7 z bezpłatnego wsparcia dla osób dorosłych pod numerem telefonu 116 123.
Artykuł ukazał się w majowym wydaniu naszego miesięcznika.
Badanie kondycji psychicznej w środowisku akademickim architektury w Polsce Zawód na A nie tylko potwierdziło nasze obawy, ale ukazało obraz znacząco gorszy, niż się spodziewaliśmy
Komentarz zespołu badawczego Zawód na A
Badanie kondycji psychicznej w środowisku akademickim architektury w Polsce Zawód na A nie tylko potwierdziło nasze obawy, ale ukazało obraz znacząco gorszy, niż się spodziewaliśmy. Zarówno osoby studiujące, jak i nauczające zmagają się z problemami zdrowia psychicznego. Danych jest tak dużo, że trudno je tutaj nawet w małej części cytować. Ustandaryzowane narzędzia psychologiczne wykazały, że około 85% studiujących oraz 2/3 osób nauczających ma symptomy depresyjne, z tego 45% studiujących ciężkie i bardzo ciężkie. 75-85% badanych nie potrafi odpoczywać i czuje się winne, kiedy to robi. Osoby studiujące nawet w październiku deklarowały tygodniowe obciążenie zajęciami sięgające niemal 60 godzin (1,5 etatu!). Równocześnie, niemal wszyscy ankietowani solidarnie uznali zawód architektoniczny za wyjątkowy…
Gdyby temat dotyczył tylko osób obecnie studiujących, można by wziąć pod uwagę amatorskie diagnozy padające z niektórych – nawet życzliwych żakom – ust o efekcie „pokolenia płatków śniegu”. Nasze badanie wskazało jednak, że problem dotyczy także osób nauczających. Jak to możliwe, że „kiedyś to działało”, a poświęcenie „dla architektury", włącznie z zarywaniem nocy, było rodzajem powodu do dumy? Czy winna zmiany jest tylko rosnąca świadomość najmłodszego pokolenia?
Odpowiedź chyba nie może być bardziej banalna, a jednocześnie w punkt: czasy są inne. Nasz kraj się rozwija i bogaci, a uśredniony poziom życia się zmienia – szczególnie w dużych ośrodkach – na lepsze. Niestety coraz częściej studiujący, a już na pewno pracujący w architekturze, oglądając się na swoich znajomych, mają wrażenie, że pociąg lepszego życia odjechał bez naszej grupy zawodowej – a przynajmniej bez tych będących pracownikami, a nie właścicielami. Wiele wyobrażeń ogólnospołecznych o naszym zawodzie pochodzi nie tylko z zamierzchłych czasów PRL-u czy przedwojennych, lecz także występuje stereotypowo w przekazie popkulturowym. Często, opierając się na tych wyobrażeniach, uczennice i uczniowie liceum wspierani przez rodziców zapisują na kurs rysunku. Po przekroczeniu rubikonu egzaminu wstępnego, każdy kolejny rok studiów – co bardzo wyraźnie widać w naszych badaniach – weryfikuje marzenia, doprowadzając coraz częściej do czołowego zderzenia z betonową ścianą realiów. Częścią nich jest przepaść pokoleniowa.
Było ją bardzo mocno widać, słychać i czuć na wydarzeniu organizowanym przez OW SARP i Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej dotyczącym wartości pracy architekta. Jerzy Szczepanik-Dzikowski zwrócił wtedy uwagę, że niezbędne jest posiadanie architektonicznego bzika interpretowanego jako rodzaj pasji – oddania pracy dla idei, dla Architektury. Bzik ten – dla obecnych na sali studentek i studentów w sposób absolutnie niezrozumiały – był łączony z kwestią wynagrodzenia. Zostało określone, że to możliwość realizacji siebie jest częścią nagrody, która powinna dawać nam sens. Tylko, czy ten sens wystarczy, żeby nas – już bez przenośni – nakarmić? Jesteśmy w Polsce w sytuacji odmiennej od naszych rówieśników z Unii Europejskiej szczególne zachodniej i północnej. Po naszych równie ciężkich, a na pewno bardziej obciążających godzinowo studiach, nie przychodzi nagroda w postaci godziwego wynagrodzenia proporcjonalnego do poniesionych kosztów.
Podczas przeprowadzenia pogłębionych wywiadów od jednej z nauczycielek usłyszeliśmy, że przecież wśród jej studentów jest taki, który nie „zarywał" nocy, co jej zdaniem wskazuje na to, że można, że się da. W żadnym stopniu ten przykład nie oznacza jednak, że faktycznie jest to możliwe. To, że udaje się działać w zawodzie nawet w obecnych warunkach, nie znaczy, że powinniśmy się godzić na status quo i nic nie zmieniać. Mamy nadzieję, że nasze badanie zintensyfikuje dyskusję nie tylko w środowisku akademickim, ale także zainspiruje do rozmów o kondycji naszego zawodu. Według nas zmiana jest nie tyle możliwa, ile konieczna. Równocześnie jesteśmy przekonani, że nie ma innej drogi niż bycie w tym procesie razem. Tylko współpracując ze sobą – osoby studiujące i nauczające, pracujące i zatrudniające – całym środowiskiem możemy zmienić los naszego wyjątkowego zawodu na A.
Mateusz Potempski
---
Badanie przeprowadzono w 2023 roku przez Stowarzyszenie Akademickie Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej dzięki zdobytemu w konkursie dofinansowaniu z Ministerstwa Edukacji Narodowej i wsparciu firmy WSC Witold Szymanik sp. z o.o. Pełny raport można przeczytać na stronie internetowej projektu: https://zawod-na-a.pl/RAPORT
1. Osoba anonimowa: nie liczyła się jakość pracy, ale wytrzymałość na falę krytyki
Był deszczowy październik. Zmierzałem w stronę uczelni pełen nadziei i entuzjazmu, nieświadomy jeszcze emocjonalnych wyzwań, które miały nadejść. Studiowanie architektury wydawało się spełnieniem marzeń o kształtowaniu przestrzeni życiowej. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Szybko uświadomiłem sobie, że w poszukiwaniu wsparcia napotykam jedynie zamknięte drzwi. Wszyscy wykładowcy tworzą zamkniętą grupę wzajemnej adoracji. Relacje koleżeńskie między nauczycielami akademickimi nierzadko budowały barierę, bo w przypadku problemów czy potrzeby wsparcia nie można było liczyć na pomoc. Ponadto, jeden z wykładowców używał nieodpowiednich słów na zajęciach, a na swoich profilach w mediach społecznościowych regularnie publikował sprośne treści. Do tego wszystkiego dochodziła atmosfera rywalizacji wśród studentów, którą kreowali sami prowadzący. Zamiast promować współpracę i koleżeństwo, popychali nas do ciągłej rywalizacji. Pogłębiało to poczucie izolacji, ale także skutkowało brakiem umiejętności pracy zespołowej – kluczowej w zawodzie architekta.
Najbardziej jednak doskwierały ciągłe słowa krytyki, krzyki i przede wszystkim wszechobecne poniżanie. Każda prezentacja projektu stawała się bardzo stresująca. Nie liczyła się jakość pracy, ale wytrzymałość na falę krytyki. Poczucie z góry zakładanej porażki było miażdżące. Dodatkowo sytuację pogarszał problem nagminnego zmieniania ocen, pomimo wpisania ich już wcześniej do indeksu. Oceny pozytywne były przekształcane na negatywne. Z czasem zamiast czerpać radość z tworzenia i uczenia się, zacząłem odczuwać jedynie lęk i niepewność. Wkraczając w świat zawodowy, odkryłem, że luka między edukacją a praktyką jest jeszcze większa, niż przypuszczałem. Był to kolejny cios. Teraz, patrząc wstecz, te trudne doświadczenia nauczyły mnie wytrwałości i dały siłę, aby nigdy nie przestawać wierzyć w siebie. Do wszystkich, którzy przeżyli podobne chwile: jesteśmy niezwyciężeni!
Niestety na uczelni chyba należałam to tego „gorszego sortu” studentów, ponieważ nie wszystko przychodziło mi łatwo – nie mogłam liczyć na zaliczenie za ładne nogi ani nie miałam znajomości. Spotykałam się więc z notorycznym brakiem poszanowania mojego czasu, milionami powtórek zaliczeń oraz brakiem snu, by zrobić poprawki (a raczej projekt na nowo w nocy, ponieważ wykładowca nagle miał inną wizję)
2. Osoba anonimowa: Nie możesz nie mieć pomysłów
Mam stwierdzoną depresję, w tym semestrze było ze mną bardzo źle. Ledwo nadążałam przygotowywać prace na zajęcia, często nie czułam się na siłach, aby w nich uczestniczyć. Ale miałam w sobie krztynę motywacji, żeby się wykazać i zdać wszystko.
Pewnego razu na jednych z zajęć przeprowadzany był minikonkurs w grupach na projekt rzeczy użytkowo-dekoracyjnej w mieście. Każdy starał się jak mógł, mimo że nie zostały nam jasno określone kryteria. Prowadzący chodzili pomiędzy grupami i konsultowali z nami koncepcje. Powiedziałam, że jeszcze nie mam pomysłu, że dalej myślimy. Wtedy usłyszałam słowa, które mnie złamały w tamtym momencie: JESTEŚ ARCHITEKTEM. NIE MOŻESZ NIE MIEĆ POMYSŁÓW. Były powiedziane bardzo poważnym tonem, prowadzący patrzył mi prosto w oczy. Poczułam wtedy, że się do tego zawodu nie nadaję. Ten tekst siedział mi w głowie całą sesję, jest w niej do teraz. Przy każdej okazji, gdy robiłam projekt i napotkałam trudność, on się pojawiał. Nie pomagało też to, że inni byli zdecydowani lepsi. Moja depresja pogłębiła się jeszcze bardziej. Nie miałam już motywacji, żeby opracowywać projekty. Nie udało mi się zdać części przedmiotów, przez co muszę powtarzać rok. Dopiero konsultacja z psychologiem pomogła mi ułożyć w głowie to, co się stało. Że nie będę już na roku z przyjaciółmi, że znowu będę musiała się zaadoptować wśród nowych ludzi. Ale słów: NIE MOŻESZ NIE MIEĆ POMYSŁÓW nie mogę wyrzucić z pamięci. One mocno zagnieździły się w mojej głowie. Uważam, że żaden prowadzący nie powinien nigdy tak powiedzieć do studenta. Każdy ma czasem gorszy okres (czy to psychiczny czy twórczy). A ja przez TEN tekst do dzisiaj czuję się okropnie, gdy nie mam pomysłu, żeby chociaż coś narysować (co uwielbiam robić jako hobby). Może mam zbyt słabą psychikę i zbyt dużo rzeczy biorę do siebie, ale tamte słowa mnie zniszczyły, czego skutkiem było chwilowe poddanie się i powtarzanie roku. One stworzyły mi nowe problemy.
Nawet po wygraniu kilku konkursów oraz po ukończeniu praktyk w zagranicznych biurach projektowych wciąż towarzyszy mi strach, że to, co robię, jest niewystarczająco dobre
3. Piotr Gajdka: wciąż towarzyszy mi strach, że to co robię, jest niewystarczająco dobre
Na pierwszym roku studiów inżynierskich przeniosłem się do G., aby rozpocząć edukację na politechnice. Było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie: pierwsza rozłąka z rodziną, nie znałem tam nikogo. Ponadto, studia rozpoczynały się w semestrze zimowym, więc krótki dzień i ponura pogoda dodatkowo utrudniały integrację.
Pierwszy semestr studiów inżynierskich na kierunku architektura był przeciążony przedmiotami, z których większość nie miała praktycznego zastosowania w przyszłej pracy. To ograniczało czas, jaki mogliśmy poświęcić na główny przedmiot projektowy. Dodatkowo, sam przedmiot był wymagający – obejmował przygotowanie czterech projektów, w tym trzech modeli i jednego performance'u. Z góry określono surowe zasady kursu: wolno nie zaliczyć wyłącznie jednego projektu, nie można poprawiać oblanego projektu; niezaliczenie dwóch wiązało się z wydaleniem z uczelni ze względu na limit ECTS. Na początku byłem pełen optymizmu co do tego kursu, nie przypuszczałem, że może on stwarzać mi jakiekolwiek problemy. Jednak od samego początku nie mogłem dogadać się z prowadzącym. Każde zajęcia wywoływały u mnie duży stres i były obarczone kąśliwymi uwagami, co powodowało, że projekty powstawały na ostatnią chwilę i nie satysfakcjonowały ani mnie, ani prowadzących. Czułem się wtedy bardzo zagubiony, a brak zrozumienia ze strony nauczycieli akademickich pogłębiał moje frustracje.
Jednak to, co najbardziej mnie zszokowało i zachwiało moją pewnością siebie, to sposób, w jaki oceniano naszą pracę. Publiczna ocena najgorszych projektów, identyfikowanych nazwiskami autorów, była dla mnie zupełnie niezrozumiała. Zamiast konstruktywnej krytyki można było usłyszeć epitety, takie jak „obrzydliwe" i „paskudne".
Po niezaliczeniu dwóch pierwszych projektów dostałem lakoniczną informację od prowadzących, że nie wiedzą, co ze mną dalej będzie. Dopiero po zaliczeniu trzeciego projektu dowiedziałem się, że dla osób, które oblały dwa z czterech projektów, będzie jeszcze jedna szansa; dodatkowe zadanie projektowe. Na jego przygotowanie mieliśmy około tygodnia. Został on zaplanowany na tydzień między semestrami, który był zarezerwowany na odpoczynek studentów, podczas którego nie mogły się odbywać żadne zajęcia. Bardzo zależało mi, żeby się zrehabilitować i udowodnić zarówno sobie, jak i prowadzącym, że zasługuję na miejsce na wydziale. Przez ten czas prawie w ogóle nie spałem, konsultowałem mój projekt i ze znajomymi, i z prowadzącym, od którego dostawałem bardzo lakoniczne komentarze. Pamiętam, że nauczyciel spóźnił się na ocenę projektów „ostatniej szansy” i ze zmęczenia zasnąłem na korytarzu w trakcie oczekiwania. Finalnie pięć zagrożonych osób dostarczyło pięć zupełnie różnych projektów i wszyscy zostaliśmy oblani. O dziwo nie wiązało się to z wydaleniem z uczelni, zostaliśmy poproszeni o pokazanie ocen z innych przedmiotów. W związku z tym, że wykazałem się dobrymi stopniami, zostałem dopuszczony do następnego semestru.
Nigdy później nie miałem już takich problemów z zaliczeniem, jednak to, co mi zostało po tym pierwszym kontakcie z wydziałem architektury, to głębokie przekonanie, że coś jest ze mną nie tak, że nie jestem tak dobry jak koledzy z grupy. Nawet po wygraniu kilku konkursów z moimi przyjaciółmi oraz po ukończeniu praktyk w zagranicznych biurach projektowych wciąż towarzyszy mi strach, że to, co robię, jest niewystarczająco dobre.
4. Osoba anonimowa: nikt nam nie powiedział, że...
Próbując w kilku zdaniach podsumować wpływ studiów na moje samopoczucie, zdrowie psychiczne, wróciłam myślami do początku edukacji akademickiej. Ja, razem z pozostałymi 150 osobami, których marzenie o studiowaniu architektury właśnie się spełniło, rozpoczęliśmy naukę na jednej z lepszych uczelni w Polsce. Nikt z nas wtedy nie zdawał sobie sprawy, że za tydzień, miesiąc czy za pół roku może pożałować tej decyzji. Już od pierwszych zajęć zderzyliśmy się z krytyką, na którą nikt nas nie przygotował i nie przygotuje przez całe studia.
Nikt nam nie powiedział, jak stawać obok projektu i nie pozwalać, by uwagi prowadzących uderzały prosto w nas. Nikt nam nie powiedział, że stracimy znajomych z innych kierunków, bo nie będą mogli zrozumieć, że nasze studia mogą być tak wymagające, że naprawdę nie mamy czasu na piwo ponieważ „zarywamy” kolejną nockę z historią architektury, geometrią wykreślną czy jednym z wielu projektów. Nikt mi nie powiedział, że średnio dwa razy w tygodniu przez studia będę płakać. Nikt mi nie powiedział, że będę musiała, jak wiele innych studentek, pójść na terapię, bo nie poradzę sobie ze stresem i presją otoczenia.
Nikt mi nie powiedział, że będę wątpić w to, czy jestem wystarczająco dobra. Nikt mi nie powiedział, że będę siedziała na konsultacjach projektowych, zaciskając dłonie, żeby nie wybuchnąć płaczem, tak jak kilka osób przede mną. I nikt nam nie powiedział, że pośród wielu pomocnych prowadzących, którzy z pasją pokazują nam świat architektury i urbanistyki, będzie drugie tyle wykładowców poniżających nas, obrażających i próbujących udowodnić, że jesteśmy warci mniej niż nic.
Patrzę na siebie teraz. Mimo świetnych wyników w nauce, stypendiów naukowych i projektów na pięć nadal nie wierzę, że mogę zaprojektować cokolwiek wystarczająco dobrego. Masa krytyki, uwag, wymagań i słów poniżenia, które usłyszałam, tony stresu, który przeżyłam, na zawsze ze mną pozostaną.
Pisząc to wszystko, płaczę, bo widzę, co zrobiło ze mną moje marzenie.
Relacje koleżeńskie między nauczycielami akademickimi nierzadko budowały barierę, bo w przypadku problemów czy potrzeby wsparcia nie można było liczyć na pomoc
5. Osoba anonimowa: często jesteśmy traktowani jak zero
Kluczowa cecha negatywnego wpływu na zdrowie psychiczne studentów architektury to brak szacunku. Nie chcę wrzucać wszystkich wykładowców do jednego worka, studiując jednak architekturę na dwóch różnych uczelniach spotkałam się z częstym lekceważeniem studentów.
Wiem, że jesteśmy młodsi i mniej doświadczeni niż nasi wykładowcy, czasem jednak (a nawet dość często) jesteśmy traktowani jak zero. Splot wydarzeń, który przełożył się na mój stan psychiczny, zaczął się jeszcze na studiach inżynierskich. Brak snu, ciągłe poprawki projektów, zaliczenia – niby nic takiego, przecież to normalne. Ale czy regułą jest segregacja studentów na lepszych i gorszych (a raczej ładniejszych i brzydszych w tym wypadku)? Albo jawne proponowanie studentowi zaliczenia przedmiotu w „inny” sposób, bo inaczej nie zda? A może oddanie kolokwium zaliczonego na dobrą ocenę z dopiskiem „za ładne nogi”, podczas gdy druga osoba oddając takie samo rozwiązanie, dostała dwójkę. Czy normalnym jest umawianie się ze studentem na poprawkę, następnie zmuszenie go do oczekiwania przez 4-5 godzin, po czym odwołanie egzaminu i powtórzenie takiej sytuacji jeszcze trzykrotnie?
To jest właśnie ten brak szacunku. Wykładowcy wymagają, by studenci mieli go do nich, podczas gdy sami go nie okazują. Podkładanie dłoni pod tyłek studentki, gdy idzie na konsultację z projektem. Dotykanie kolan, udając, że tylko się coś pokazuje, a gdy zwracana jest uwaga prowadzącemu, zazwyczaj kończenie konsultacji z wynikiem negatywnym. To jest pewien ciąg wydarzeń na przestrzeni lat, odbijający się potem na psychice, wyniszczający.
Często spotykany był też nepotyzm. Dzieci znajomych architektów miały łatwiej na starcie. I nie chodzi tu o fakt, że rodzice pomogli im przy projektach lub oddali jakiś swój stary, by dziecko zaliczyło na dobrą ocenę. Mowa tu o sytuacji, gdy takie osoby nie chodziły na zajęcia, zawalały każde kolokwium, słyszały wielokrotnie groźby wyrzucenia ze studiów, a koniec końców zaliczały semestr na pięć.
Niestety na uczelni chyba należałam to tego „gorszego sortu” studentów, ponieważ nie wszystko przychodziło mi łatwo – nie mogłam liczyć na zaliczenie za ładne nogi ani nie miałam znajomości. Spotykałam się więc z notorycznym brakiem poszanowania mojego czasu, milionami powtórek zaliczeń oraz brakiem snu, by zrobić poprawki (a raczej projekt na nowo w nocy, ponieważ wykładowca nagle miał inną wizję). Wszystkie takie pomniejsze sytuacje sprawiały, że wątpiłam sama w swoje możliwości. Do tego dochodziła wieczna rywalizacja ze strony studentów i twierdzenia o konkurencji na rynku pracy. Wykładowcy to tylko wykorzystywali, aby zwiększać tę presję jeszcze bardziej.
6. Osoba anonimowa: czy to praca ma być do dobra, czy jednak kawa?
Spotkałam się z krytyką projektu, zanim jeszcze wykładowca miał go okazję zobaczyć – przykładem jest sytuacja z zajęć z projektowania architektonicznego budynku mieszkalnego wielorodzinnego. To był trzeci lub czwarty semestr studiów. Nasze konsultacje były połączone z drugą grupą, prace opiniowali więc prowadzący z obu grup. Kiedy tylko położyłam kartkę z projektem na biurku (podkreślę, że jeszcze jej nie otworzyłam), usłyszałam od wykładowcy z innej grupy: przecież to będzie ch***we. Kiedy rozpoczęłam już konsultację, pani doktor, z którą miałam zajęcia, zaczęła mi tłumaczyć bardziej optymalne rozwiązanie. W reakcji na to pan wykładowca drugiej grupy zaśmiał się pod nosem i skwitował: ale daj spokój, weź jej nie tłumacz i tak nie zrozumie. Nie wiem, skąd taka opinia o mnie, ponieważ nie mieliśmy wspólnych zajęć.
Z tym samym wykładowcą utkwiła mi w głowie jeszcze jedna sytuacja. Uczestniczyliśmy w obronie studentów rocznika wyżej – jako publiczność, aby zobaczyć, jak wygląda cały proces. Kiedy jeden z broniących się chłopaków rozkładał swoje plansze, wspomniany pan doktor zaczął przyglądać się jego makiecie, po czym stwierdził: oto jest przykład tego, jak nie należy projektować. Gdyby chodziło o mnie, już mógłby pan skończyć obronę. Trudno było odgadnąć, o co chodzi – makieta była estetyczna, w monochromie, z zainstalowanym oświetleniem i robiła ogromne wrażenie (tak jak cały projekt). Nie wiem jak ten student, ale ja bardzo się zestresowałam. Tymczasem to przecież nawet nie była moja obrona! Nie muszę nawet wspominać, w jakich nerwach byłam 1,5 roku później, kiedy okazało się, że ten sam wykładowca będzie w komisji na obronie mojej pracy.
Przykładów ze stresogenną obroną dyplomu jest bardzo dużo. Niektórzy wykładowcy sami się tym chwalą i szczycą. Słyszałam, jak jeden z doktorów ironizował kiedyś, że ma zasadę „kawy przy obronie”: jeśli kawa, którą dostanie, jest dobra – student ma szansę się bronić, jeśli mu nie posmakuje – nie będzie mu przychylny. I rzeczywiście, nie żartował. Takie sytuacje zwiększają stres u studentów, którzy sami wkrótce będą się bronić, bo nie wiedzą, czy to praca ma być dobra, czy jednak kawa.