Jeśli Vers une architecture Le Cobusiera można nazwać biblią modernistycznej architektury (pol. wyd. W stronę architektury, „A-m” 12/2012), to świętym słowem modernistycznej urbanistyki jest ogłoszona w 1933 roku Karta Ateńska – zbiór urbanistycznych wytycznych, który faktycznie mieści się na jednej dużej karcie. Dziś jej założenia są pytaniem egzaminacyjnym z kursu historii architektury współczesnej. Trzeba przywołać w pamięci hasła: słońce, przestrzeń, zieleń, segregacja terenów mieszkalnych, przemysłowych i wypoczynkowych, połączonych pasami komunikacji samochodowej. Dokument stworzony przez idealistyczną grupę zdolnych architektów odbywających rejs po Morzu Śródziemnym został w momencie powstania zrelacjonowany jedynie w prasie specjalistycznej. Nowe racjonalne miasta i dzielnice w latach 30. budowali faszyści... Kilka miesięcy przed rejsem-konferencją naziści doprowadzili do ostatecznego zamknięcia Bauhausu.
Ruch modernistyczny był w tym momencie w defensywie. Może jego twórcy liczyli na to, że dwutygodniowy rejs urozmaicany przyjęciami i wycieczkami na greckie wyspy spoi na nowo grupę? Dokument nabrał niebywałej wagi dopiero kilkanaście lat później, w latach powojennej odbudowy, a następnie gwałtownego rozwoju europejskich miast. To był gotowy plan ułożony w zwięzłych punktach, który początkowo z zaipałem, a później z coraz większym powątpiewaniem w jego efekty, realizowano. Już w latach 70. postmoderniści byli wobec Karty Ateńskiej bezlitośni. Wyznawcy nowych trendów w urbanistyce nawet z nią nie dyskutowali. Zachowywali się jakby nigdy nie powstała. Jednak w wielu miastach ludzie do dziś żyją w „bańce” ukształtowanej według jej zasad. A wielu urbanistów głowi się, jak przywrócić wartość przestrzeni, w której czasem jest i słońce, i trochę zieleni, tylko trudno to miejsce nazwać miejscem. Dziś, gdy znów doskwiera nam urbanistyczny chaos, nieopanowane rozlewanie się miast i aż nadto widoczny staje się brak wizji rozwoju ośrodków miejskich, jest może okazja, aby zdmuchnąć kurz z kart Karty Ateńskiej i odprawić nad nią rytuał minionej wiary. Już sama forma polskiego wydania do tego prowokuje. Przygotowane zostało na kształt… książeczki do nabożeństwa. Możemy dziś studiować Kartę w podręcznym formacie, dodatkowo opatrzoną współczesnymi przedmowami i redaktorskimi wyjaśnieniami przybliżającymi zawiłą historię jej powstawania i recepcji. Polską ciekawostką jest fakt, że treść dokumentu krążyła między krajowymi architektami w samizdatowych odpisach (okazuje się więc, że istniała też „bibuła” architektoniczna). Ale teraz otrzymujemy wydanie pełne, autoryzowane przez paryską Fundację Le Corbusiera. Z dwoma kolejnymi przedmowami podkreślającymi zbiorowy trud przygotowania dokumentu. Zdania mają uroczystą składnię. Oryginalne punkty Karty drukowane są na czerwono, a pod każdym z nich następuje osobista egzegeza Le Corbusiera. To naprawdę jest książka do odprawiania modernistycznego rytuału. O tym, że kanoniczne wydanie mistrz Corbu przygotował w 1941 roku, próbując złapać robotę przy kolaborującym z nazistami rządzie Francji Vichy, świadczy niefortunne ostatnie zdanie: We Francji, w której duch wielkości i poczucie piękna znajdowały zawsze swój wyraz we wzniesionych budowlach i pomnikach, promieniujących na cały świat swoją kulturą, ukazuje się dziś Karta Ateńska, w dniach Rewolucji Narodowej.