Co, po 6 latach walki o zachowanie Cracovii, myśli Pan Profesor o prawach autorskich w architekturze? Jak ich strzec?
Inwestor uznał, że dopilnowanie praw autorskich jest sprawą projektantów. Byłem zdumiony brakiem właściwego podejścia w biurze projektowym w tej tak przecież jasnej i oczywistej sprawie. Formalnie bardzo zabiegali o współpracę na zasadzie współautorstwa. Lecz podczas gdy ja projektowałem modernizację lub przebudowę i wprowadzenie do Cracovii nowych funkcji – połączenie części komercyjnej z przestrzenią ekspozycji sztuki, biuro projektowe zapewne lepiej zorientowane w planach inwestora, postawiło wyłącznie na galerię handlową z wyburzeniem istniejącego budynku hotelu. Tak to inwestor rozegrał. Rozstaliśmy się. A ostatecznie pomysł galerii handlowej i tak przepadł, ze względu na potężne protesty społeczne i władz miasta. Uważam, że w porównaniu do tego, co było przed wojną, osłabł dziś znacząco etos naszego zawodu. Lech Niemojewski w Uczniach cieśli pięknie pisał o etycznej stronie naszego zawodu. Każdy architekt powinien być uczciwy i przyzwoity w swoich działaniach, a prawa autorskie łamią ludzie tych cech pozbawieni.
Część projektów udało się Panu realizować nie zważając na normatywy. Jak było to w PRL możliwe?
Bardzo wiele miałem takich realizacji. Kino Kijów powstało w całkowitej niezgodzie z normatywami, w których ustalony był rozstaw siedzeń i przejść między rzędami. A mi się marzyła widownia-plaster z optymalnymi warunkami i dobrą widocznością z każdego miejsca. Zaprojektowałem ją w układzie amfiteatralnym, każdy rząd ma inną krzywą, a pierwszy staje się tym samym łukiem skierowanym w stronę ekranu. Czekałem pół roku na zgodę, aż mi powiedzieli: jak się pan tak uparł, to niech pan robi jak pan chce. Jeśli miałem dobry pomysł, walczyłem o niego. Osiedle Podwawelskie też powstało na przekór normatywom. Włączyłem w nie obszar podlegający później ochronie konserwatorskiej: tzw. fortyfikacje szwedzkie, czyniąc z nich teren rekreacyjny.
Normatywy określały typy zabudowy oraz jej zagęszczenie i te warunki były spełnione, o ile nie wliczaliśmy terenów rekreacyjnych. Inny normatyw określał, że na osiedlach 30% budynków miało mieć wysokość 11 kondygnacji, a 70% – pięciu. Wynikało to z tego, że dostępne były tylko dźwigi o dwóch wysokościach. Na osiedlu Mistrzejowice zaproponowałem jednak także pięciokondygnacyjne punktowce, tzw. puchatki – duże domy willowe otoczone zielenią. Całe to osiedle projektowałem jak organiczną gałązkę, w której zieleń przenika się z zabudową. Teraz obrzeża są dogęszczane i cały zamysł powoli ginie.
Uważam, że normatyw urbanistyczny w PRL dawał lepsze warunki przestrzenne, niż mamy obecnie. Poza tym na każde 6-7 tysięcy osób trzeba było zbudować szkołę, potem także ośrodki sportowe, handel, przedszkola. Dziś mamy koszmarny obraz, na który składa się często nienajgorsza architektura fatalnie ze sobą zestawiona. Przy normatywach w PRL nieliczących się z prawem własności indywidualnej można było mieć ideę, jak zabezpieczyć mieszkańcom najlepsze warunki życia. Dziś nikogo nie stać na żadną ideę, na śmielszą wizję przyszłości.
Pisał Pan, że żyjemy w czasach „nietrwałości kryteriów”, „nerwowych prób poszukiwania nowej drogi”. Jak w tym świecie sprawdza się polska edukacja architektoniczna?
To, co mnie pasjonowało w życiu obok projektowania to uczenie, poświęcałem jedno dla drugiego. Gdy oddawaliśmy konkurs, wychodziłem ostatni z pracowni, a następnego dnia pierwszy byłem na uczelni. Wśród 600 moich dyplomantów, 70 jest pracownikami naukowymi, a ponad 10 zostało już profesorami. Rozumieją, że uczenie architektury to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Jestem człowiekiem o przestarzałych poglądach, który wbrew współczesnej interpretacji sztuki, głosi potrzebę piękna.
Znakomite uczelnie architektury na świecie mają pełną autonomię. U nas są podporządkowane rygorom, które określa ministerstwo. To zła droga. Kryteria ministerialne typowe dla kierunków ściśle naukowo-technicznych, gdzie w ocenie wartości pracownika naukowego kluczowe są publikacje i wyniki badań laboratoryjnych, nie sprawdzają się w architekturze. To jakość projektów lub realizacji powinna świadczyć o zdolnościach i możliwościach studenta czy pracownika naukowego. Widzę jak koledzy walczą o te punkty, piszą publikacje, bo tylko te są punktowane. To koszmar.
Kapitalną formą uczenia architektury jest uczestnictwo w konkursach. Z iloma pracami i koncepcjami człowiek może się tam zetknąć! Studenci powinni mieć większe uprawnienia do startowania w ogólnopolskich konkursach studialnych. Dziś dostęp do wczesnego startu jest rygorystycznie ograniczony, co eliminuje najzdolniejszych, ale jeszcze „za młodych”. Rozmawiała Maja Mozga-Górecka
Witold Cęckiewicz, architekt, urbanista, główny architekt miasta Krakowa w latach 1955-50, profesor zw., członek PAN i PAU. Laureat Honorowej Nagrody SARP i 42 nagród i wyróżnień. Autor i współautor m.in.: Ambasady Polskiej (New Delhi, ze Stanisławem Deńko, 1978), hotelu Cracovia i kina Kijów (Kraków, 1965-67), pomników na Polach Grunwaldu (1960) i w obozie Płaszów (Kraków, 1964), kościołów w Krakowie i Rzeszowie, sanktuarium w Łagiewnikach (2002)