Najpierw zdziwienie – co to właściwie jest? Wygląda jak skrzyżowanie książki telefonicznej (kto z młodych czytelników pamięta jeszcze książki telefoniczne?) z wielkim słownikiem przyrodniczym, jubileuszowym wydaniem Biblii i cegłą Neuferta. Twarda oprawa w szarosrebrnym płótnie. Brzegi kartek tworzą srebrzystą płaszczyznę, w niej pomysłowo wycięte miejsca przypisane grupom liter alfabetu. Na okładce linearne sylwetki trzech osób, przywodzą na myśl postaci z obrazu Rembrandta, może Bruegla. Tą samą srebrną linią wypisany dziwaczny tytuł, pełen wielokropków i – też na okładce – spis treści. Encyklopedia? Trzeba podnieść okładkę, przewrócić stronę tytułową, następne… Wprowadzenie. Zabawna historia: tekst pisany jest nienaturalnie wysoką czcionką, ma ze 30-40 punktów, dziwna skala – ale jak łatwo się to czyta. Może wreszcie zrozumiemy, o co chodzi redaktorom tej publikacji. Przyjmijmy, że trafniejszym określeniem będzie „atlas”. W tej wielgachnej księdze, na grubo ponad tysiącu stron, zebrano rysunki postaci ludzkich wycięte z projektów architektonicznych. Te figurki zostały dostrojone do jednej skali, każda z sylwetek zajmuje niemal całą kartkę.
Kolejne strony uszeregowano w porządku alfabetycznym od, co oczywiste, Alvara Aalto po Petera Zumthora. Alfabet nie bawi się w niuanse, generuje zaskakujące zestawienia: Aires Mateus koło Albertiego, Bramante ma za towarzystwo Breuera, Gaudí – Franka Gehry’ego, Michał Anioł – Miesa. Konwencje przeskakują od precyzji Schinkla przez zgeometryzowane pajace Oskara Schlemmera po syntetyczne szkice, niemal diagramy, Christiana de Portzamparca czy pracowni SANAA. Większość figurek jest czarno-biała. Czasem, kiedy pierwowzór wymagał znacznego powiększenia, aby nadać mu rozmiar zbliżony do innych bohaterów tej książki, mora bije po oczach, pojawia się specyficzny, opartowski sznyt. Chciałoby się czasem zobaczyć całość, z której wycięto te sylwetki. W jakim otoczeniu, jakie budynki zamieszkują ci bezimienni bohaterowie? A gdybyśmy tak dostąpili honoru i znaleźli się w grupie architektów, których figurki trafiły do atlasu – jacy byliby nasi protagoniści? Kogo wysłalibyśmy, aby nas reprezentował gdzieś między stroną, na której widnieje jeździec na koniu wyrysowany przez Claude-Nicolasa Ledoux, a tą zajętą przez wioślarzy Marka Macka? Początek lat 90. zeszłego wieku to także stacja początkowa naszej drogi zawodowej i start komputerów osobistych. Używaliśmy wtedy, jakże archaicznie brzmi to dziś, digitizerów. Oprócz wybierania komend AutoCAD’a, służyły nam także do przenoszenia – przerysowywania niczym za pomocą analogowego pantografu – ręcznych rysunków na ekran peceta. Tak przyszedł na świat chłopak z wyciągniętą ręką, pokazujący odległy pejzaż, który pojawił się pierwszy raz na tarasie projektu wieży widokowej w Myślenicach. Flirtująca para, ona z profilu, obejmuje ramionami kolana i słucha, obok niej rozparty młodzieniec, zabawia swą koleżankę opowieścią na schodach Szkoły Policealnej Pracowników Służb Społecznych w Nowej Hucie. Dwu poważnych panów w długich płaszczach z podniesionymi kołnierzami, jeden dzierży pod pachą aktówkę – dogadują szczegóły kontraktu przed budynkiem Wyższej Szkoły Zarządzania. Sportowcy walczą o piłkę na parkiecie pod koszem w hali Cracovii. Z biegiem lat grono się powiększa.