Tomasz Żylski: Skąd pomysł na zajęcie się wykonywaniem odręcznych wizualizacji architektonicznych?
Paweł Floryn: Nie było na to żadnego planu. Jestem architektem i od zawsze dużo szkicowałem. Bez wątpienia nie jest to już konieczne do wykonywania zawodu. Odręczny rysunek to trochę romantyczna pozostałość po innych czasach. A może nawet coś luksusowego, na co pozwolić sobie może Peter Zumthor, malując niespiesznie akwarelami czy pastelami kolejne wersje rzutów. W codziennej pracy w typowym biurze nie ma na to wiele przestrzeni. Dlatego zwrot w kierunku rysunku był dla mnie nieoczekiwany. Wydarzył się dzięki kreatywnemu niespełnieniu w ówczesnej pracy i nudnym zajęciom na studiach doktorskich. Zacząłem rysować fikcyjne układy urbanistyczne w zeszytach. Dzięki inicjatywie artystki i kuratorki Kasi Śmigielskiej przerodziło się to w wystawę wielkoformatowych rysunków. Odkryłem w tym radość, a nawet formę medytacji. Obudzonej pasji nie dało się ponownie stłumić. A doprowadziło mnie do rysowania ilustracji do ważnych i zwycięskich konkursów oraz współpracy z kopenhaskim odziałem Henning Larsen Architects.
Jak nawiązałeś współpracę z Henning Larsen?
Dosyć intensywnie promowałem moje rysunki w internecie, szczególnie na Instagramie. Próbowałem wtedy sprzedawać plakaty. Moje prace obserwował Mateusz Mastalski, Associate Design Director w Henning Larsen, z którym trochę się znaliśmy. Oddział w Kopenhadze poszukiwał alternatywy dla fotorealistycznych renderów, a na rynku nie ma wielu takich artystów. Była to więc suma moich dotychczasowych działań oraz szczęścia, że ktoś pomógł mi we wprowadzeniu do tak renomowanej firmy.
Pracujesz dla nich na miejscu, czy zdalnie?
To współpraca zdalna, zwykle tak to się odbywa w przypadku komputerowych wizualizacji architektonicznych. Punktem startowym jest model, kadr z Google Earth lub zapisane wytyczne. Rozmawiamy potem o tym podczas wideorozmów. Czasem wszystko jest bardzo jasne. W projekcie bulwarów w Lyonie każdy kadr był wcześniej przygotowany i opisany pod kątem opowiedzenia historii – na przykład nad Ren przychodzi ojciec z córką, a na następnej ilustracji widać ich w tym samym miejscu dziesięć lat później, przy czym córka sama ma już dziecko, a zieleń urosła i została dogęszczona. Z kolei przy projekcie wieżowca w Utrechcie miałem dużą swobodę i wpływ na wygląd budynku.
Zaproponowane przez Ciebie na rysunku rozwiązania znalazły się w projekcie. Jak do tego doszło?
Projekt był w fazie koncepcyjnej a bazą był prosty model. Celem było ukazanie budynku jako swoistych schodów, przez które przepływają aktywności od placu w górę. Przygotowywałem dużo szkiców wariantów tarasów, sposobu przychodzenia z jednego na drugi oraz towarzyszącej temu zieleni. Moje rysunki były podstawową częścią prezentacji projektu dla klienta w pierwszym etapie konkursu oraz stanowiły punkt odniesienia dla dalszych prac nad projektem.
Jak wygląda Twój warsztat?
Bardzo długo rysowałem długopisem na kalkach, czasem tworząc wiele analogowych warstw, które potem łączyłem komputerowo. Było to dosyć kłopotliwe przy wprowadzaniu zmian. Wymagało zamienienia czy wręcz łatania fragmentów ilustracji. Rok temu przerzuciłem się na tablet, co przyniosło dużo nowych możliwości i ułatwień w pracy z klientem. Natomiast odręczny szkic na papierze jest dla mnie wciąż niezastąpiony przy wymyślaniu pomysłów i na początku całego procesu.
Co przemawia in plus za architektonicznymi wizualizacjami odręcznymi w stosunku do komputerowych?
W ogóle tak o tym nie myślę. To są dwa równie wartościowe światy. Zresztą bardzo często w projekcie to tak działa, że przygotowywane są zarówno wizualizacje fotorealistyczne, i jak i odręczne. Rysunki mogą być wtedy bardziej konceptualne i opowiadać o tym, jak działa przestrzeń lub skupiają się na wybranym, ważnym aspekcie – na przykład bujnej zieleni. Czasem projektowany budynek w pewnym sensie znika, a na pierwszym planie są aktywności i scenariusze wydarzeń. Może czasem jestem trochę szybszy od renderingu, bo mogę narysować to, co nie jest wymodelowane. Najczęściej są to elementy otoczenia w widokach z lotu ptaka i fasady w projektach urbanistycznych. Pewne niedopowiedzenie na rysunku broni się lepiej niż na modelu 3D.
Jak wygląda rynek tego typu wizualizacji architektonicznych?
Myślę, że wciąż jestem na etapie badania rynku i sprawdzania tego, co jest możliwe. Granice są dosyć szerokie. W czasie, kiedy rozmawiamy przygotowuję dla Henning Larsen ilustracje do raportu o wpływie przestrzeni na zdrowie psychiczne młodych dziewczyn. Natomiast wydaje mi się, że największe zapotrzebowanie jest na ujęcia z lotu ptaka i dodatkowe rysunki pokazujące mniejsze fragmenty wnętrza czy zewnętrza lub przestrzeni publicznej. Jest to też rynek głównie dla konkursowych projektów wykonywanych przez większe i ambitne biura, które są otwarte na mniej komercyjną prezentację graficzną. W Polsce jest to też rynek zadań na „specjalną” okazję: gdy nie można zrobić zdjęć z drona dla ujęcia z lotu ptaka; gdy na pierwszym etapie konkursu wymagane są uproszczone wizualizacje; gdy uznani wizualizatorzy nie mają czasu; deadline oddania projektu jest bardzo, bardzo blisko. W przypadku zleceń zagranicznych to odręczna technika wybierana jest częściej z rozmysłem jako docelowa.
Jakie pierwsze zlecenie tego typu wykonałeś?
Pierwsze zlecenia były na pograniczu architektury i innych mediów. Były to identyfikacja wizualna dla festiwalu MIASTOmovie, ilustracja do magazynu „Pismo” czy też okładka dla miesięcznika „Zawód:Architekt”. Ważnym momentem było dołączenie do zespołu P2PA. Wykonywanie odręcznych wizualizacji architektonicznych stało się tam częścią mojej regularnej pracy.
Paweł Floryn, rocznik 1992, architekt i rysownik, absolwent Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, pracuje nad projektami konkursowymi w P2PA, rysuje chętnie dla każdego, od dwóch lat tato.