Stanisław Deńko

i

Autor: Archiwum Architektury Fot. Łukasz Lic/Łobzowska Studio

Rozmowa ze Stanisławem Deńko, współautorem m.in. nowej siedziby Cricoteki

2014-09-17 18:57

Chcę mieć cały czas kontakt z młodymi ludźmi. Mają czasem dziwne pomysły, ale dają szansę oderwać się od rutyny, zrewidować myślenie – o architektonicznych marzeniach i negatywnym stosunku części środowisk twórczych Krakowa do nowoczesnej architektury ze Stanisławem Deńko rozmawia Maja Mozga-Górecka

Kraków to nie jest miasto dla współczesnych budynków – do nielicznych dołączyła Cricoteka, bardzo prowokatorska w wyrazie architektonicznym.

Większość kolegów akceptuje formę, nie spotkałem się z negatywnymi ocenami. Staram się wpisywać budynki w kontekst. Z Cricoteką było inaczej ze względu na osobowość samego artysty, który nieustannie szukał wyzwań, pretekstów, by pobudzić wyobraźnię, wbić szpilkę w utarte zasady. Sama ta postać generowała wyzwanie. Dlatego pracując nad koncepcją z kolegami z nsMoon Studio, czuliśmy się swobodniej w doborze ekspresji.

Skąd się bierze negatywny stosunek Krakowa do nowoczesnej architektury?

To nie jest wyraz poglądów samych mieszkańców miasta, lecz pewnych środowisk twórczych związanych z historią sztuki, których przedstawiciele patrzą na dawną architekturę jak na Biblię, a każdy nowy budynek traktują jak potencjalne naruszenie wartości historycznej miasta. Jest to sprzeczne z doktryną, która mówi, że miasto narastało przez wieki i nawarstwiały się w nim kolejne epoki, na średniowiecznych murach pojawił się renesans itd. Bogactwo Krakowa bierze się z tego przemieszania. Jednak wciąż trzeba walczyć o budynki modernistyczne. Tłumaczyć, że jeśli znikają znakomite przykłady myśli twórczej jakiejś epoki, istotne dla kulturowego rozwoju, to powstaje dziura w naszej tożsamości.

Jeden z Pana projektów to współczesna nadbudowa kamienicy przy ul. Karmelickiej. Większość krakowskich nadbudów to historyzujące „gołębniki”.

Chcieliśmy stworzyć wyraźny kontrast nowego ze starym, ale tak, by nowe stało się neutralnym tłem dla starego. Wiele kamienic w mieście zeszpecono ciężkimi lukarnami, podczas gdy można było wprowadzić proste attyki. Te rozwiązania rodem z prowincjonalnych miast narzucał urząd konserwatorski, który jest całkowicie odporny na krytykę. Obecnie ten tradycjonalizm zaczyna powoli topnieć.

W 2012 roku przygotował Pan na zlecenie miasta studium kierunków jego rozwoju. Jakie były tezy?

Najkrócej mówiąc, zwartość i policentryzm. Wypełnianie istniejących struktur zamiast rozlewania się miasta pod presją inwestorów w kierunku zachodnim, na tereny wartościowe krajobrazowo. Zwrócenie miasta na wschód. Utworzenie obok starego rynku nowych centrów, koncentrujących miejsca pracy i wypoczynku w skali lokalnej. Po stronie wschodniej mamy Hutę i póki nie wprowadzimy tam funkcji handlowych, nie będziemy w stanie wykreować atrakcyjnego ośrodka. Handel generuje przestrzenie publiczne. Centra handlowe nie powinny powstawać na obrzeżach miast, lecz w strefie śródmiejskiej.

Galeria Krakowska to klęska urbanistyczna.

Na pewno można ją było rozwiązać przyjemniej, zwracając w dwie strony – i do środka, i na zewnątrz. To dobre miejsce na handel, choć mógłby on dokonywać się w innej strukturze przestrzennej, co początkowo planowano. Ale coraz częściej będziemy chcieli eksploatować miasto przez cały rok, niezależnie od pogody, i galerie dają taką możliwość.

Jednym z problemów Krakowa jest mała ilość zieleni. Był Pan autorem wstrzymanego przez społeczników projektu zabudowy terenów zielonych Zakrzówka.

W moim projekcie 87 ha stanowiła część parkowa, a tylko 16 ha, czyli 5%, przeznaczyliśmy pod zabudowę, z czego jeszcze trzeba odjąć szerokie osie komunikacyjne ścieżek pieszych obsadzone sadami. Inwestor był gotów odstąpić część swojego terenu na park i urządzić go na swój koszt. Przewidywaliśmy też zielone tarasy, by ze skał w parku nie było widać powierzchni dachów. Plany pokrzyżował modraszek, chroniony gatunek motyla, który tam występuje na obszarze 1 ha. Motylek został wykorzystany przez społeczników, przez osoby, które protestują przeciwko wszystkiemu. Błędnie informowali, że budynki staną wokół zbiornika. W efekcie zmarnowana została szansa na dobrą urbanistykę w tamtym terenie.

Jak po ponad 30 latach radzi sobie piękność z Nowego Delhi – ambasada RP projektowana przez Pana razem z prof. Witoldem Cęckiewiczem?

Nadzwyczaj dobrze. Byłem tam 15 lat temu. Jadę i widzę flagę niemiecką na budynku. Sprzedali, czy co? Okazało się, że część została wynajęta ambasadzie niemieckiej. Obiekt był zrealizowany z największą precyzją, przyjęliśmy najwyższe standardy w kwestii betonu. Do dziś nie stracił swoich walorów estetycznych, potrzebna jest tylko modernizacja wnętrza i dostosowanie go do nowych przepisów przeciwpożarowych. Użyliśmy tam dużo polskiego dębu, robiąc rzeźbiarskie wnętrza. Wydaje się, że w niedługim czasie ruszy koncepcja modernizacji, do udziału w której wstępnie dostaliśmy zaproszenie.

Pana architektoniczne marzenie?

Kontynuować to, co robię. Mieć kontakt z młodymi ludźmi, jak ci w moim zespole. Mają czasem dziwne pomysły, ale dają szansę oderwać się od rutyny, zrewidować myślenie. Ten bakcyl zaszczepił we mnie właśnie prof. Cęckiewicz. Nie marzę o żadnym konkretnym budynku. Samo projektowanie jest dla mnie energią i życiem.