Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Sercem budynku jest wewnętrzny dziedziniec. Fot. Stefan Leitner

Zbudowała szkołę w Indiach - rozmowa z Kają Geratowską

2017-01-30 11:19

Kaja Geratowska wyjechała do Austrii w ramach programu Erasmus. Szkołę w Basadhi zrealizowała w ramach studiów na Uniwersytecie Technicznym w Wiedniu. W rozmowie z Agnieszką Skolimowską opowiada o tym jak wcielić w życie swój projekt dyplomowy, znaczeniu tradycyjnych technik budowlanych oraz o największych wyzwaniach związanych z budową szkoły.    

Nazwa obiektuBASADHI SCHOOL
Adres obiektuBasadhi, Bihar, Indie
AutorzyKaja Geratowska
Powierzchnia terenu600.0 m²
Powierzchnia użytkowa187.65 m²

Agnieszka Skolimowska: Jak to się stało, że zbudowałaś szkołę w Indiach? Nieczęsto zdarza się, że studenci realizują swoje prace dyplomowe.

Kaja Geratowska: Doprowadził do tego szereg wydarzeń i zbiegów okoliczności. Kiedy przeprowadziłam się do Wiednia, żeby rozpocząć studia magisterskie z architektury, zostałam wolontariuszką w organizacji charytatywnej Sonne International, która zajmuje się wspieraniem edukacji w krajach rozwijających się – Bangladeszu, Etiopii, Birmie, a od 2012 roku również w Indiach. Dokładnie wtedy okazało się, że potrzebna jest szkoła w wiosce Basadhi w stanie Bihar we wschodnich Indiach. Dotychczas zajęcia prowadzone były na zewnątrz, ale po zmianie przepisów, istniejąca tam placówka straciła prawo do nauczania i wystawiania świadectw. Warunkiem wznowienia zajęć było powstanie budynku na działce należącej do organizacji.

A skąd pomysł, żeby to był Twój dyplom?

Od zawsze wiedziałam, że chce połączyć architekturę ze współpracą rozwojową (development cooperation). To właśnie dlatego zainteresowałam się działalnością Sonne i dlatego już podczas studiów inżynierskich wzięłam udział w projekcie charytatywnym w Tanzanii, realizowanym w ramach zajęć na Uniwersytecie w Grazu. W Afryce również budowaliśmy szkołę, ale na trochę innej zasadzie. Pod nadzorem profesora wraz z grupą studentów wspólnie pracowaliśmy nad realizacją budynku. Tym razem chciałam poprowadzić projekt sama. Już wtedy jednak zaimponowała mi idea zaangażowania w proces powstawania budynku od pierwszego szkicu do zakończenia budowy i pracy dla kogoś, kto nie mógłby pozwolić sobie na zatrudnienie architekta. Pod koniec studiów wiedziałam, że chcę zrobić projekt dyplomowy, który nie trafi po egzaminie do przysłowiowej szuflady.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Zamknięty na zewnątrz, budynek otwiera się do wnętrza. Fot. Stefan Leitner

Uczelnie architektoniczne w Austrii zachęcają studentów do realizacji projektów tego typu?

Jeżeli ma się motywację, by zaangażować się we współpracę rozwojową, można znaleźć wsparcie. Są stypendia, o które można ubiegać się podczas prac naukowych za granicą. Warto też dodać, że program nauczania na uczelniach austriackich różni się od tego w Polsce. Student ma wolną rękę; sam decyduje o tym, w jakim kierunku chce się wyspecjalizować i w jakim tempie chce studiować. Ważne jest to o tyle, że realizacja takiego projektu trwa o wiele dłużej niż przygotowanie pracy teoretycznej. W moim przypadku od pomysłu budowy szkoły, do zakończenia studiów, minęły aż cztery lata. Nie dziwi wiec fakt, że tak niewiele osób decyduje się na podobne przedsięwzięcie. W moim wypadku ważne było też to, że na uniwersytecie w Wiedniu pracuje profesor Peter Fattinger, który realizuje projekty typu design-build w RPA i Austrii. To właśnie on został moim promotorem i dzięki swojemu doświadczeniu, był dla mnie dużym wsparciem.

Czyli warunkiem obrony i ukończenia studiów była realizacja całego projektu?

Tak, taka była umowa z promotorem. Główną część mojej pracy dyplomowej stanowił opis procesu budowy i doświadczeń w Indiach. Tak naprawdę zaprojektowanie szkoły było tylko niewielką częścią całego przedsięwzięcia.

Czy możesz przybliżyć kontekst, w jakim powstała szkoła? Dlaczego wybrałaś akurat to miejsce?

Tak jak mówiłam, wybór miejsca nie był moją decyzją. Sonne International współpracowało w Basadhi z małą hinduską organizacją charytatywną, Buddha Educational Foundation Society, która potrzebowała nowego budynku szkoły. Basadhi jest wioską w stanie Bihar we wschodnich Indiach, uznawanym za najbiedniejszą, najgorzej rozwiniętą i najmniej stabilną część kraju. Jest on, nawet jak na hinduskie warunki, bardzo gęsto zaludniony, a poziom analfabetyzmu jest najwyższy w całym kraju. Poza tym sytuację demograficzną charakteryzuje największy odsetek osób młodych, wiec obecność organizacji charytatywnych wspierających edukację jest zrozumiała, a potrzeba budowania szkół bardzo duża.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Puja, jedna z kobiet zaangażowanych w budowę szkoły przy pracy. Fot. Kaja Geratowska

Ile czasu trwała sama budowa?

Siedem miesięcy, w dwóch turach.

Przez cały ten czas mieszkałaś w Indiach?

Podczas wstępnego rozeznania, a także w trakcie całej budowy mieszkałam w Indiach. Łącznie spędziłam tam dziewięć miesięcy

W jaki sposób opisana przez Ciebie sytuacja wpłynęła na realizację projektu?

Z pewnością negatywny wpływ na warunki pracy miał wspomniany analfabetyzm – żaden z moich współpracowników nie potrafił pisać ani czytać, wiec nie mogłam zostawić na budowie ani rysunków, ani nawet listy zadań. Zrozumienie architektonicznych planów nie było możliwe, nie wspominając już o znajomości angielskiego. Wpływ ma proces budowlany miała też silna hierarchia społeczna. Zdarzało się, że doświadczeni pracownicy budowlani nie ośmielali się wypowiedzieć swojego zdania przy moich partnerach hinduskich, którzy pochodzili z najwyższej kasty. Sytuację na miejscu komplikuje też lokalizacja Basadhi w pobliżu najważniejszego ośrodka buddyzmu – Bodhgayi. Niestety część mieszkańców wykorzystuje sławę tego miejsca i dużą liczbę turystów zakładając na przykład organizacje, które tylko pozornie prowadzą działalność charytatywną. Z tego względu niektórzy traktowali mnie jak kolejną osobę, która przyjechała tylko na chwilę i tak naprawdę wcale nie ma zamiaru pomóc. Nikt z lokalnej społeczności nie wierzył, że moje zaangażowanie w Basadhi to wolontariat.

Ale mimo trudności udało ci się w proces projektowy zaangażować przyszłych użytkowników szkoły. Jak tego dokonałaś?

W marcu i kwietniu 2014 roku pojechałam do Indii, by zebrać informacje o miejscu, dostępnych materiałach, lokalnych technikach itd. Bardzo istotne było także poznanie hinduskich partnerów i ich oczekiwań. Wtedy też odbyły się warsztaty z przyszłymi użytkownikami. Zależało mi na ich zaangażowaniu, aby zapewnić identyfikację użytkowników z projektem, co moim zdaniem jest podstawa do jego dobrego funkcjonowania w przyszłości. Warsztaty nie tylko przyniosły podstawowe informacje dotyczące powyżej wymienionych dziedzin, ale także ważne spostrzeżenia co do sytuacji społecznej. Od razu można było zauważyć, jak silna jest hierarchia i kto bierze udział w dyskusji. Ważna była nie tyle pozycja w szkole czy organizacji, lecz to z jakiej kasty wywodziła się dana osoba. Kobiety prawie w ogóle nie zabierały głosu. Doszło do absurdalnych sytuacji, gdy dyrektorka szkoły, która najlepiej zna potrzeby dzieci, notowała pomysły swoich kolegów zajmujących dużo niższą pozycję w szkole.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Prace nad realizacją tynku na ścianach zewnętrznych szkoły. Fot. Kaja Geratowska

Współpracowałaś z lokalnymi architektami? Ktoś doradzał ci w kwestiach dotyczących prawa budowlanego czy tradycyjnych technik?

Opierałam się na prawie budowlanym, które obowiązuje w Indiach. Regulacje są mniej restrykcyjne od europejskich, więc z tym nie było problemu. W całym regionie brakuje architektów czy wykształconych inżynierów. Pomogli mi za to inni, czasem przypadkowo napotkani ludzie. Udało mi się na przykład poznać najstarszego mieszkańca wsi, który w wieku 20 lat zbudował swój dom i do teraz jest niezwykle dumny z tego, co stworzył. Sufit wykonał z belek z drewna palmowego, które wzmocnił bambusem, przykrył jutą i pokrył grubą warstwą gliny. Postanowiłam zastosować taką samą konstrukcję w budynku szkoły jako podwieszony sufit pod dachem z blachy falistej, a on pokazał mi jak to zrobić.

W swojej pracy dyplomowej piszesz jednak, że te lokalne techniki budowlane i rzemieślnicze zanikają.

Moi współpracownicy wywodzili się z młodszego pokolenia, które nie chce mieć do czynienia z tradycyjnymi technikami. Stare, lokalne rozwiązania uznawane są za niemodne, a rzemiosło wymiera. Bardzo dużo czasu zajęło mi, żeby przekonać partnerów z organizacji hinduskiej i moich pracowników budowlanych, by zrobić tradycyjny, pochyły dach i użyć naturalnych materiałów, zamiast modnego obecnie płaskiego dachu, na którym podczas monsunu zbiera się woda i drogich materiałów budowlanych.

AS: Dlaczego tak bardzo ci na tym zależało?

KG: Oczywiście ze względów ekologicznych i klimatycznych. Temperatury w tym regionie mogą dobiegać nawet do 50 stopni, a dzięki zastosowaniu gliny w klasach nie jest aż tak wilgotno ani gorąco. Niestety jest to także materiał wykorzystywany przez najbiedniejszych, co wpływa na jego negatywny wizerunek, z którym musiałam się zmierzyć. Natomiast pochyły dach chroni przed zbieraniem się wody deszczowej.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Widok szkoły od frontu. Fot. Stefan Leitner

W jaki jeszcze sposób wykorzystałaś lokalną wiedzę i tradycje?

Współpracowałam z rzemieślnikami, którzy wykonali przepiękne, tradycyjne dla tego regionu drewniane łóżka dzienne do kącika wypoczynkowego w sali wielofunkcyjnej. To były najtańsze i najprostsze meble, wykonane metodami znanymi „od zawsze”. Proste drewniane ławy i siedziska wyposażyły też klasy, pomimo sprzeciwu miejscowych, którzy na początku chcieli plastikowych krzeseł, a nie tych, robionych przez stolarzy. Zamiast betonu wykorzystałam niepalone gliniane cegły i gliniany tynk. I tu ciekawostka: na początku na budowie pracowałam przede wszystkim z mężczyznami, ale tynk pozostawiał wiele do życzenia, dopóki nie przyszły na budowę panie, które naprawdę się na tym znają. W technice kładzenia tynku kobiety z najbiedniejszych domostw nie maja sobie równych. To one dbają o swoje gliniane domy, okładają je gliną i wykonują prace naprawcze. Również cegły były produkowane lokalnie, około stu metrów od placu budowy przez tamtejsze rodziny. Oprócz względów klimatycznych, zaletą niewypalanych glinianych cegieł jest to, że są o wiele tańsze od wypalanych, a ja miałam oczywiście ograniczony budżet. Jeśli zdecydowalibyśmy się na transport cegieł i ich wypalenie, ich cena bardzo by wzrosła. To wszystko były bardzo logiczne kroki, zmierzające ku temu, by projekt spełniał warunki architektury zrównoważonej, niestety mało popularnej w tym regionie.

Ale mimo wszystko zastosowałaś betonową ramę.

Nie było innej możliwości. Moi partnerzy hinduscy powiedzieli, że jeśli nie zastosujemy ram żelbetonowych, to nie dopuszczą do tego, żeby szkoła została wybudowana. Wszystko sprowadza się do tego, że ta konstrukcja jest po prostu modna. W końcu stanęło na kompromisie. Powstała rama żelbetonowa wypełniona niepalonymi cegłami z tradycyjnym glinianym sufitem, pokrytym dachem z blachy falistej. Dopiero później, gdy szkoła była już gotowa, moi partnerzy docenili tę konstrukcje i to, że we wnętrzach jest przyjemnie chłodno.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Widok jednej z klas. Fot. Stefan Leitner

Jaki jest program funkcjonalny szkoły?

Szkoła została zaprojektowana dla setki dzieci. Zaplanowałam pięć sal - jedną przedszkolną, trzy szkolne i jedno duże pomieszczenie wielofunkcyjne, w którym w czasie deszczu mogą się odbywać różne uroczystości.

Jakie jeszcze charakterystyczne rozwiązania pojawiły się w projekcie?

Bihar jest nie tylko najbiedniejszym, lecz także najbardziej niebezpiecznym regionem Indii, dlatego powstał budynek zamknięty wokół wewnętrznego dziedzińca. Zdecydowały o tym również względy kulturowe i klimatyczne – potrzeba zacienienia. Potrzebne było miejsce, gdzie mogą odbywać się różne uroczystości, których jest w Indiach sporo, bo oprócz świąt państwowych obchodzi się święta hinduistyczne, muzułmańskie i buddyjskie. Z tych powodów dziedziniec stał się sercem budynku. Najbardziej charakterystycznym elementem jest tutaj konstrukcja wielofunkcyjnych stopni, po których dzieciaki mogą biegać, wspinać się lub po prostu przesiadywać na nich rozmawiając lub odrabiając lekcje. Moim zadaniem było też zaprojektowanie ogrodu, ponieważ przyszli użytkownicy bardzo chcieli mieć możliwość sadzenia roślin. Nie do końca było wiadomo, kto będzie dbać o ten ogród w przyszłości, więc postanowiłam w stopnie wbudować doniczki. Są tam rośliny użytkowe, owoce, warzywa i zioła, które mogą być wykorzystane w ramach lekcji. W wyborze pomagała mi kobieta, która zajmuje się ajurwedycznymi roślinami w tej okolicy.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury ‘Katiya’ łóżka dzienne w przestrzeni wspólnej. Fot. Stefan Leitner

Jak wyglądała współpraca z lokalnymi partnerami austriackiej organizacji? Przyjechałaś z Europy, jesteś kobietą...

Kobieta z Europy, w dodatku dwa razy młodsza i nagle mówi członkom najwyższej kasty, co mają robić. Dla mnie to było trudne. Na początku traktowałam ich trochę z dystansem. Później niestety stwierdzałam, że jeżeli nie potraktuję ich inaczej niż wszyscy, to projekt nigdy nie zostanie doprowadzony do końca.

Czyli jak?

Zachowywałam się bardzo po europejsku, jak profesjonalny architekt, biorący odpowiedzialność za realizacje i ukończenie projektu.

Przejęłaś rolę nie tylko architekta, ale też kierownika budowy?

Tak.

Zazwyczaj te role są podzielone.

Tak, ale jak już mówiłam chciałam nadzorować projekt od początku do końca, co typowe jest dla przedsięwzięć typu design-build. Na początku hinduska strona nie chciała się na to zgodzić, dlatego znaleziono dla mnie kierownika budowy. Dziwiłam się, że nic się nie dzieje, jest już jedenasta, a jeszcze nikt nie zaczął pracować. Dopiero później dowiedziałam się, że ten człowiek został kierownikiem budowy tylko dlatego, że był sąsiadem, pracę dostał po znajomości i tak naprawdę nie miał żadnego doświadczenia. Wtedy to ja przejęłam pałeczkę.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury Kącik wypoczynkowy w przestrzeni wspólnej szkoły. Fot. Kaja Geratowska

Co było dla ciebie najtrudniejsze w tym projekcie - różnice kulturowe, to, że musiałaś pełnić tak wiele funkcji czy fakt, że po raz pierwszy przechodziłaś przez proces samodzielnej realizacji zaprojektowanego przez ciebie projektu?

Najtrudniejsze było to, że musiałam kontrolować cały proces. Nie tylko mieć nadzór artystyczny i kierować budową, ale też zająć się poszukiwaniem rzemieślników, zakupem materiałów etc. Jeżeli nie było mnie na budowie, bo musiałam na przykład odebrać przygotowane dla nas materiały, mój projekt był zmieniany – nagle ściana biegła inaczej niż na planie lub główne słupy nośne zostały zdemontowane albo pracownicy robili sobie przerwę. Do tego byłam tam zupełnie sama, wszystkie zadania spoczywały na mnie. Odpowiadałam za to czy szkoła będzie dobrze wyglądać, czy będzie trwała i czy spełni oczekiwania lokalnej społeczności. To było ogromnym wyzwaniem ale jednocześnie było bardzo satysfakcjonujące, ponieważ każda decyzja, którą podjęłam i każdy szczegół, który zaplanowałam, stawały się widoczne a budynek rósł na moich oczach.

Pewnie wszyscy cię o to pytają, ale jak radziłaś sobie w Indiach jako kobieta?

To prawda, wszyscy zadają mi to pytanie. Szczerze mówiąc, myślę, że na placu budowy nie miało to większego znaczenia. Mężczyzna nie miałby łatwiej. Byłam traktowana nie jak kobieta czy mężczyzna, lecz jako wykształcony inżynier z zagranicy, co zapewniło mi wysoką pozycję wśród lokalnej społeczności. Ciekawym faktem jest to, ze przez współpracowników byłam nazywana „Kaja Ingeneer Sir” – Sir a nie Madam. Prawdopodobnie dlatego, że kobieta-architekt, stojąca na czele budowy, to coś niewyobrażalnego. Trudne było natomiast życie codzienne. Im dłużej mieszkałam w Indiach, tym bardziej byłam świadoma pozycji kobiet w tym kraju. Moi współpracownicy chcieli na przykład płacić kobietom, które pracowały na placu budowy niższe wynagrodzenie niż mężczyznom, na co oczywiście się nie zgodziłam.

Szkoła Basadhi w Indiach

i

Autor: Archiwum Architektury W konstrukcję stopni wkomponowano doniczki służące uprawie roślin użytkowych. Fot. Stefan Leitner

Jakie są Twoje plany na przyszłość? Pracujesz nad kolejnym tego typu projektem?

Lubię wyzwania, dlatego jeżeli nadarzyłaby się okazja, by zaangażować się w następny projekt, to na pewno bym z niej skorzystała. Kłopot w tym, że projekty charytatywne podobnie jak mój projekt Basadhi School są zazwyczaj nieodpłatne. To ogromny problem i choć od lat mówi się o tym, że praca architekta w tego typu przedsięwzięciach powinna być wynagradzana, to nic się w tej kwestii nie zmienia. Taka działalność daje mi olbrzymią satysfakcję, dlatego aktualnie pracuję nad konceptem, który mógłby umożliwić mi dalsze zaangażowanie społeczne, bez jednoczesnego prywatnego wkładu finansowego. Potwierdzeniem, że moje wysiłki nie poszły na marne były uśmiechy dzieciaków po zakończeniu budowy pod koniec 2015 roku. Byłam wykończona i wtedy podeszło do mnie kilka małych dziewczynek, które stanęły dookoła mnie i po prostu powiedziały „dziękuję”.

Kaja Geratowska - urodziła się w Rybniku; do Austrii wyjechała w ramach programu Erasmus. Na początku studiowała zrównoważony rozwój, ale to architektura dała jej potrzebne rzemiosło do zaangażowania we współpracę rozwojową. Po studiach inżynierskich na Uniwersytecie Technicznym w Grazu, ukończyła studia magisterskie na w Wiedniu, gdzie pod kierunkiem profesora Petera Fattingera zrealizowała swój projekt dyplomowy - budynek szkoły w Indiach. Zbierała doświadczenia praktyczne w Austrii, Niemczech, Chinach i Tanzanii. Obecnie szuka kolejnych projektów i partnerów do ich realizacji.