Pana biuro koncentruje sie głównie na konkursach publicznych. To dla adrenaliny?
Kiedy zaczynaliśmy 10 lat temu, był to jedyny sposób, żeby w ogóle dostać jakieś zlecenia. W Hiszpanii organizowano wówczas dużo konkursów. Na początku były więc dla nas koniecznością, a nie filozofią działania. Później odkryliśmy, że dzięki nim możemy realizować taką wizję architektury, jaka nam odpowiada. I tak przerodziło się to w filozofię. Sama idea konkursu jest dla nas ważna, pasuje do naszego sposobu myślenia. Wybieramy projekty, które dają szansę na zaproponowanie czegoś wyjątkowego. W najlepszym okresie startowaliśmy w ośmiu rocznie, ale zazwyczaj nie jest ich więcej niż 5-6.
Budynek filharmonii tkwi między dwiema ulicami i komendą policji, trzeba szybko wchodzić do środka, by nie zagradzać drogi innym.
Nie mieliśmy do dyspozycji wiele miejsca przed budynkiem. Dlatego przekształciliśmy główne foyer w mały skwer. Idea przestrzeni publicznej jest wprowadzona we wnętrzu. Tam można się umówić, poczekać, porozmawiać.
Jak wiele wiedzieli Panowie o Szczecinie przed wzięciem udziału w konkursie?
Nie wiedzieliśmy nic. Pojechaliśmy tam jak turyści. Zwykle, gdy przygotowujemy projekt, odwiedzamy dane miejsce kilka razy. Najpierw, gdy mamy luźne pomysły. Potem, gdy pomysł się już wykrystalizuje, ponieważ chcemy zobaczyć, czy zagra z miejscem.
Władze Szczecina chciały ikony. Robią Panowie ikony?
Raczej nie. Moim zdaniem władze Szczecina szukały sposobu, na wymyślenie od nowa tego miejsca. To postindustrialne miasto, które próbuje ponownie odkryć swą duszę. Filharmonia to nie jest zwykły budynek. To ważny budynek. Może przynieść miastu zmianę. Nie projektowaliśmy ikony, chociaż bryła ma bardzo ekspresyjny, charakterystyczny dach. Była to naturalna reakcja na to miejsce – smukłe drzewa, spadziste dachy. Szukaliśmy pomysłu na budynek, który by odzwierciedlał otoczenie w skondensowanej formie. Wiem, że ikona to niebezpieczne słowo. Ale mimo to go nie odrzucam. Są miejsca, którym potrzebny jest ten rodzaj architektury.
Wasze budynki pokazują konsekwentne poszukiwanie nowych form. Z drugiej strony podkreślacie, że ważny jest dla Was kontekst. Czy to nie wywołuje ciągłego napięcia?
To prawda. Jako architekci chcemy coś ludziom przekazywać, odkrywać coś dla nich. Słowo kontekst to dla nas szerokie pojęcie, niesprowadzalne do fizycznej rzeczywistości. Wszędzie staramy się znaleźć najistotniejsze cechy danego miejsca, a następnie uchwycić je w ekspresyjnej, ale prostej formie. Próbujemy nie tylko spełniać założenia programowe, przestrzegać przepisów i pilnować budżetu, ale również – poprzez formy i gesty naszej architektury – przefiltrowywać to, jak rozumiemy i postrzegamy daną przestrzeń. To rodzi napięcie. Chcemy zmieniać miejsca na lepsze. Jeśli ktoś nie jest przekonany, że potrafi to zrobić, nie powinien robić niczego.
Audytorium w Aguillas powstało w turystycznym kurorcie wśród nudnej i chaotycznej zabudowy. Dziesięciopiętrowe hotele wyznaczają linię nabrzeża. Jak się pracuje w takim kontekście?
Aguillas to miejsce z najgorszą architekturą z lat 60. i 70. Z drugiej strony jest tam niewiarygodnie piękny krajobraz. Musieliśmy zdecydować, co zrobić: odnieść się do brzydkiego kontekstu, czy zapomnieć o nim i próbować pracować z morzem, niebem, słońcem. Uznaliśmy, że należy stworzyć jasny związek budynku z krajobrazem. W środku są otwory, które budują ramy dla widoków i okolicznej przyrody. Zatoka wymagała uporządkowania, ustanowienia jasnego punktu odniesienia. Zamiast delikatnych działań w stosunku do tkanki miejskiej, wybraliśmy działania radykalne. Tylna ściana budynku jest ślepa. W Aguillas czuliśmy się zobowiązani w stosunku do krajobrazu.
W innym projekcie, winnicy Ribera del Duero, zbudowaliście perforowaną wieżę – prostą, pierwotną formę. Czy prymitywizm może być współczesny?
W tym przypadku mieliśmy do czynienia z instytucją o 500-letniej tradycji. Chcieliśmy, by nowy budynek był zrozumiały dla wszystkich, traktowany jak przynależny do miejsca. Wieża jest zrozumiała i postrzegana jako znacząca. Naszym zdaniem ważne jest, by reagować na współczesny świat przy użyciu prostych środków, ponieważ świat ten jest już sam w sobie nadzwyczaj skomplikowany. Lubimy słowo „prymitywizm”. Oznacza dla nas rzeczy postrzegane przez wszystkich jako podstawowe. Budujemy dla zwyczajnych ludzi. Chcemy, by odczuwali nasze intencje. Prostota jest dobrym sposobem by to osiągnąć.
Planuje Pan pracować w Polsce w przyszłości?
Mam nadzieję, że nadarzy się po temu okazja. Ten projekt był niesamowitym wyzwaniem, które przyniosło nam nowe doświadczenia, ale też utwierdziło w sposobie pracy i w naszych przekonaniach.
Rozmawiała Maja Mozga-Górecka
Alberto Veiga - hiszpański architekt, od 2004 roku wspólnie z Fabrizio Barozzim prowadzi w Barcelonie pracownię Barozzi/Veiga, wykładowca Universitat Internacional de Catalunya w Barcelonie. Najważniejsze realizacje to wynik wygranych konkursów: sala koncertowa w Águilas, (2011), winnica Ribera del Duero (2011), Filharmonia Szczecińska (2013). W realizacji są m.in: Muzeum Sztuk Pięknych w Lozannie oraz rozbudowa Muzeum Sztuk Pięknych Graubünden w Chur