Spis treści
Najpierw była kamienica włoskiego ubezpieczyciela
Dziś nazwalibyśmy ją biurowcem, w latach 30. XX wieku powstała jednak jako gmach. Kamienica towarzystwa ubezpieczeniowego Riunione Adriatica di Sicurta przy Moniuszki 8 w Warszawie miała być wykończona na bogato i prezentować tym samym, kto zacz.
Kolumny, marmury, eklektyzm - tak to widział włoski inwestor, a architekt Edward Eber wykonał. Elewację wykończono według jego projektu w piaskowcu szydłowieckim, z włoskim marmurem chiampo perla między oknami. Kolumny - granit śląski. Wewnątrz: szklany sufit nad dziedzińcem, pomieszczenia o wysokości 4-5 metrów.
Jak przystało na gmach nowoczesny, instalacje gmachu stanowią prawdziwą fabrykę o dość znacznych rozmiarach. Gmach jest zaopatrzony w 2 dźwigi osobowe i jeden towarowy, urządzenie zaopatrujące w gorącą wodę, hydrofor, tłoczący wodę na wyższe piętra; ogrzewanie centralne wodne dla biur, oraz parowe — dla klatek schodowych, westibulów, przestrzeni między plafonem a dachem szklanym, oraz dla kaloryferów wentylacji mechanicznej wtłaczającej ogrzane powietrze; pozatem zainstalowane są 4 agregaty wentylacyjne, 4 stacje telefonów automatycznych wewnętrznych i 3 stacje telefonów miejskich, sygnalizacja alarmowa dzwonkowa w połączeniu z automatycznem ryglowaniem drzwi w razie napadu. W gmachu czynne są 4 chłodnie elektryczne, urządzenia do mechanicznego wyrobu lodu, lodów i wody sodowej, maszyny do zmywania statków etc., wszystko to poruszane motorami elektrycznemi, których ogółem jest sztuk 34
— opisywano mechaniczne trzewia budynku w "Architekturze i Budownictwie" w 1931 roku.
i
Budynek wykonano w konstrukcji żelbetowej kojarzącej się dziś z rozwiązaniem dającym raczej większe możliwości w aranżacji przestrzeni i układu pomieszczeń niż konstrukcja tradycyjna. W tym jednak przypadku okazała się utrapieniem dla architektów adaptujących podziemia na wielki lokal rozrywkowy, nie pozostawiając najwyraźniej wiele przestrzeni do zmian.
— Większe gmachy współczesne, w których nieprzewidziane na codzień nowe warunki życia wymagają wprowadzania właściwych zmian i przeróbek, —winny być konstruowane w materjale bardziej elastycznym niż żelbet, a tym okazuje się zaniedbywane w ostatnich dziesiątkach lat w Europie żelazo — postulował autor obszernego artykułu poświęconego inwestycji, architekt Stanisław Woźnicki.
Ów lokal rozrywkowy stał się ostatecznie słynniejszy od reprezentacyjnej kamienicy, w której się mieścił. Tygodnik "Świat" relacjonował wizytę redakcji w podziemiach: zaczarowany pałac, feeryczny pałac z tysiąca i jednej nocy. Założycielem, kierownikiem i współwłaścicielem tego "pałacu" był Franciszek Moszkowicz.
i
Adria: na scenę wchodzą przyszli najlepiej opłacani architekci lat 30.
Wymyślenie nazwy dla kawiarni z dancingiem nie mogło trwać długo - po prostu zainspirowano się nazwą gmachu. Stanęło na Adrii. Jak zwracał uwagę Woźnicki, była to pierwsza kawiarnia w Warszawie równająca standardem do krajów Zachodu, gdzie za wygląd modnych lokali odpowiadała czołówka architektów i artystów.
Zobacz także: Architekci mieli odważną wizję, a bogaty inwestor nie wchodził im w paradę. Tak powstała jedna z ikon Saskiej Kępy
Tu, w stolicy, podobne przykłady można było policzyć na palcach jednej ręki (i większość z nich prowadził Moszkowicz), a jednak daleko im było do spektakularnych przestrzeni rodem z Paryża czy Wiednia. Pomimo tęsknoty za dopracowanymi wnętrzami w oczywisty sposób kojarzącymi się z klasą wyższą, w kawiarniach Woźnicki upatrywał jednej z najbardziej zdemokratyzowanych form wypoczynku. W obrębie "szerokich warstw inteligencji", oczywiście. Choć Adria nie była lokalem tanim, dało się tu bawić budżetowo, z czego wielu mniej zamożnych korzystało, wpisując się w strategię biznesowo-wizerunkową Moszkowicza.
Stali goście: dziennikarze, literaci, malarze, aktorzy i inna cyganeria bez pieniędzy stanowili malownicze tło, na którym bawiły się grube ryby strzelając korkami od szampana i zagryzając solonymi migdałkami. To była satysfakcja dla rekina z Łodzi czy Katowic jeśli spędził noc wśród znanych i ciekawych ludzi
— wspominał Marek Sadzewicz w "Stolicy" w 1973 roku.
i
i
Zaprojektowanie Adrii rzeczywiście zlecono czołówce architektów warszawskich - do Edwarda Ebera, autora kamienicy, dołączyli Jerzy Gelbard, Roman i Grzegorz Sigalinowie oraz Edward Seydenbeutel. Jerzy Gelbard i Roman Sigalin współpracowali ze sobą na co dzień, czasem z młodszym bratem Romana, Grzegorzem; tą realizacją umocnią zresztą swoją pozycję architektów projektujących dla bogaczy, a ich honoraria będą kosmiczne. Na fali sukcesów zaprojektują wkrótce kamienicę z kolejnym modnym klubem, Paradis, w piwnicach - na Nowym Świecie. Edwarda Seydenbeutela z pewnością znali już wcześniej. Niedługo po ukończeniu Adrii zasłynie funkcjonalistycznym projektem salonu Chryslera, budynkiem-wizytówką i symbolem nowego podejścia do motoryzacji. Z całego zespołu tylko Eber i Seydenbeutel przeżyją wojnę.
Najmłodszy brat Sigalinów, Józef, po wojnie zostanie naczelnym architektem Warszawy i nadzorować będzie jej odbudowę.
i
Wnętrze najnowocześniejszej kawiarni stolicy
Zadanie architekci mieli niełatwe: niezorganizowany pod kątem obranego celu parter gmachu już istniejącego i sutereny przetworzyć w wygodnie połączone lokale — baru amerykańskiego, kawiarni (na parterze), dancingu i baru „złotego" w podziemiach, lokale mające ogółem mieścić do 1500 gości.
Najpierw były neony na budynku: cafe adria, bar, dancing. Wewnątrz witał gości luksusowy przeszklony hall wyłożony ciemnymi marmurami, trawertynem i lustrami, z miękką kanapą i posągiem autorstwa Mieczysława Lubelskiego. Sam lokal wykończono w hebanie i drewnie różanym, terrazycie, trawertynie, marmurach. Bauhausowe meble gięte, akcenty chromowane, wysoki połysk. Było nawet oczko wodne urządzone pod pionowym "ogrodem zimowym" z metalu. Bar amerykański był najbardziej modernistyczny. Nowoczesny, oszczędny w formie. Utrzymany w tonach żółtych, pomarańczowych i szarych. Schody z trawertynu prowadziły do piwnic - tu znajdował się bar złoty i dancing z obrotowym parkietem. Obok szatnia, toalety i kabiny telefoniczne.
Specjalnie dla Adrii platerowe naczynia przygotowała warszawska fabryka Adolfa Kummera. Szkło i porcelanę dostarczała firma Aleksandra Łakomskiego. Występowali muzycy, tancerskie duety i zespoły, tresowany koń, a sam kierownik pozował do zdjęć to z małpą, to z prosiakiem.
Oprócz wygód estetycznych, Moszkowicz dbał o swoich gości również na innych poziomach, zapewniając im np. za dodatkową dopłatą substytut izby wytrzeźwień w postaci pokoju do odpoczynku oraz... fryzjera, który wczorajszych imprezowiczów porządkował wizualnie. W toaletach zaś obsługa (zwana niewybrednie pisuardessami) prała i prasowała ubrania lub sprzedawała zupełnie nowe. Do Adrii można było zatem wejść wieczorem, zstąpić do piekieł, a rano wyjść świeżym i w dodatku uczesanym.
i
i
Sala [dancingu - przyp. red.] jest wyposażona w instalacje ładnych efektów świetlnych, coprawda mocno przez dyrekcję lokalu nadużywanych. Bardzo piękne boazerje z orzecha kaukaskiego zrobione są z wielką starannością. Stonowane kolory całości czynią wrażenie łagodne. Z dancingu parę stopni oświetlonych z pod spodu prowadzi do azylum baru „złotego", bardzo udatnie wykrojonego z istniejących fragmentów sutereny. Ciężką gamę złota i aluminjum sufitu, dopełniają boazerja z mahahaby australijskiej, lustra, plusz mebli i dywanu, oraz mosiężna rama owalna, okalająca dębową posadzkę minjaturowego dancingu.
Woźnicki nie był bezkrytyczny, a wręcz pewne rozwiązania krytykował surowo. Dostało się architektom za rozplanowanie części pomieszczeń, za efekciarstwo czy ociężałość wykończenia. Pochwały zebrały za to m.in. wentylacja (wymieniająca powietrze wymieszane z dymem papierosów i cygar 5 razy na godzinę), oświetlenie zapewniane przez 7 tysięcy kolorowych żarówek i kuchnia z mnóstwem maszyn (w tym ze sprowadzaną z Francji zmywarką). Choć krytycy architektury miejscami mogli na efekt końcowy spoglądać sceptycznie, prasa była zachwycona, porównując lokal do odpowiedników londyńskich, paryskich - nie wspominając o klienteli.
Wnętrzu nie można było odmówić luksusu i przepychu, jakiego oczekiwali głodni modnego lokalu klienci pochodzący głównie z wyższych sfer. Ostatecznie Adria przeszła do historii jako najbardziej nowoczesny i najbardziej luksusowy dancing przedwojennej Warszawy, nie zaś jako lokal z wizualnie ociężałymi kolumnami za sprawą źle użytego jasnego marmuru.
i
Tańczący pocisk-gigant wpada na parkiet Adrii
W 1939 roku zmarł Moszkowicz, nie doświadczając ani okropieństw wojny, ani prześladowań. W czasie okupacji Adrię przejęli Niemcy. Następnie zajęli ją powstańcy, którzy urządzili tu stołówkę i warsztat krawiecki, a z poziomu baru amerykańskiego nadawała radiostacja Błyskawica. — W lożach szyto bluzy i kurtki powstańcze, natomiast środek parkietu zajmowały stoły, przy których zasiadaliśmy do aż nazbyt skromnych posiłków — wspominała dekady później Halina Auderska na łamach "Stolicy", opowiadając o tańczącym pocisku, który wpadł do Adrii na dancing.
18 sierpnia potężny niemiecki pocisk trafił w kamienicę na Moniuszki i przebiwszy się przez wszystkie stropy, wbił się w sam środek parkietu. Celem była stacja radiowa. — Za tym potwornym cielskiem, niby ogon komety, wlokły się wyrwane żeberka od kaloryferów i jakieś druty, przewody. Auderska pracowała wtedy w biurze na czwartym piętrze. Pocisk przebijał się przez budynek na jej oczach, a następnie opadł pionowo przez kopułę przykrywającą Adrię. Trajektorię zmienił prawdopodobnie po zderzeniu z konstrukcją. Utrapienie architektów, żelbetowa konstrukcja, utrzymała budynek w pionie pomimo znacznych zniszczeń gmachu.
Pocisk zatrzymał się w parkiecie, i nic.
i
Ekspresowo rozbroili go powstańcy, a pozyskany materiał wybuchowy wykorzystali przy produkcji granatów "Sidolówek" w powstańczej wytwórni przy Boduena 2. Według relacji powstańców było to ok. 1000 kg materiału czterokrotnie silniejszego niż trotyl. Zawodność pocisków produkowanych w okupowanej Czechosłowacji do specjalnego działa kolejowego sprowadzonego do pacyfikowania Warszawy miała być zasługą tamtejszych sabotażystów - a przynajmniej tak wówczas w Warszawie sądzono. Gdyby na Moniuszki doszło do detonacji, wybuch zmiótłby wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów. Był to największy pocisk, jaki Niemcy wystrzelili na terenie Polski.
20 czerwca 1965 roku przy pracach nad ścianą wschodnią, w trakcie budowy tunelu dostawczego do sklepów w SDH Sezam, odnaleziono skorupę pocisku rozbrojonego przez powstańców - do dziś można go oglądać w warszawskim Muzeum Wojska Polskiego. Wypalony gmach Riunione Adriatica di Sicurta 20 lat czekał na odbudowę. Brano nawet pod uwagę, czy nie pozostawić go jako trwałej ruiny - świadka tragedii wojny. Ostatecznie zadecydowano jednak o odtworzeniu budynku. Po zakończeniu prac wprowadziło się tu PZU, a legendę Adrii postanowiono przy tej okazji ożywić.
Nowa Adria
Po wielu opóźnieniach 1 lipca 1973 roku otwarto lokal. Odtworzono obrotowy parkiet, unowocześniono wyposażenie. Pierwsi zatańczyli państwo Leleniowie - studentka prawa i inżynier akustyk. Ale klientów nie było tylu, co przed wojną. Już za wstęp trzeba było zapłacić, a ceny serwowanego tam zagranicznego koniaku zwalały podobno z nóg. Dysponowanie w tamtych czasach takimi pieniędzmi mogło spowodować zainteresowanie służb, toteż ci, których było stać, również nie zaglądali do nowej Adrii. Bywalcy przedwojennego lokalu nie mieli wątpliwości: można było wszystko odtworzyć, ale Moszkowicza nie odtworzy nikt - a tamtej Adrii nie odtworzyłby po wojnie nawet sam Moszkowicz.
Mimo to lokal przetrwał PRL, organizując występy kabaretowe i uchodząc wciąż za jedną z bardziej eleganckich restauracji w mieście i zyskując sobie stałą klientelę. O dziwo w prasie nie publikowano zdjęć wnętrza. Więcej zainteresowania mediów wywoływały szeroko opisywane i pokazywane bary, np. kultowy Bar Praha. Po przemianie ustrojowej Adria kontynuowała działalność, w końcu jednak zmieniła profil na bardziej rozrywkowy klub nocny. Odpłynęli wierni klienci. Adrię zamknięto ostatecznie dopiero w 2005 roku.
Źródła: Architektura i Budownictwo (4/1931), Stolica (1/1971, 41/1973), Świat (11/1931)