Piotr Śmierzewski

i

Autor: Archiwum Architektury

Zawód Architekt: Piotr Śmierzewski

2015-06-03 18:05

Bierzemy udział w wielu konkursach i to w ich wyniku powstały nasze najlepsze realizacje. Ale to nie jedyna korzyść z konkursów – to też świetne ćwiczenie dla całego zespołu - mówi Piotr Śmierzewski z pracowni HS99 w rozmowie z Urszulą Bieniecką.

Do niedawna mówiono o HS99 jako o młodej pra cowni, dziś macie na koncie kilka rozpoznawalnych realizacji, nagrody i, co za tym idzie, rosnącą popularność. Czy ona wpływa też na liczbę zleceń?

W pewnym sensie to nadal młoda pracownia. Co prawda istnieje od 1999 roku, ale trzy lata temu jako trzeci wspólnik dołączył do nas Wojtek Subalski, który ode mnie i Darka Hermana jest o kilkanaście lat młodszy. To ważne, aby w zespole cały czas pojawiały się nowe głosy, dochodziły strony w sporach. Układy trwające długo kostnieją i tracą swój potencjał, dopływ świeżej krwi jest niezbędny. Według założonego scenariusza, za jakiś czas przyjmiemy następnego młodego wspólnika, a później kolejnego. W ten sposób pracownia zachowa świeżość spojrzenia i energię. Co do wyróżnień - przyjemnie je otrzymywać, ale najbardziej cieszy mnie to, że dotyczą projektu biblioteki, który tak naprawdę ma już 10 lat – tyle minęło od konkursu do realizacji. To we współczesnej architekturze sporo czasu i wiele się w ciągu tej dekady wydarzyło – na przykład do historii odeszły formy morficzne – ale nasz projekt zbytnio się nie zestarzał. Fakt, że można projektować racjonalnie, w zgodzie z pewnymi zasadami i widzieć ich uniwersalność, sprawia mi największą przyjemność. Skłamałbym jednak, mówiąc, że odkąd zrobiło się głośniej o naszych realizacjach, drzwi do pracowni się nie zamykają. Niestety, nie przekłada się to na zlecenia, czasem może nieco pomaga w negocjacjach.

Jak, prowadząc biuro w Koszalinie, radzicie sobie z oddaleniem od miast, gdzie rynek jest największy?

Pracując w mniejszym mieście, rzeczywiście nie mamy dostępu do tylu zleceń jak w Warszawie czy Wrocławiu. Bierzemy udział w wielu konkursach i to w ich wyniku powstały nasze najlepsze realizacje. Ale to nie jedyna korzyść z konkursów – to też świetne ćwiczenie dla całego zespołu. Tu jest jak ze sportem – aby być dobrym, trzeba trenować. Podczas pracy nad projektem konkursowym powstaje wiele rozwiązań, które zostają i procentują, nawet jeśli akurat nie wygramy. Eksponujemy wszystkie makiety w pracowni, żyjemy wśród tych wypracowanych idei i korzystamy z nich. Na bazie konkursów i lokalnych zleceń trudno jest jednak zbudować stały, wieloosobowy zespół. Dlatego dostosowujemy się do sytuacji, nasza struktura jest jak żywy organizm. W zależności od ilości pracy i bieżących projektów liczebność zespołu waha się od kilku do kilkunastu osób. To spore ograniczenie, jeśli ktoś marzy o zbudowaniu dużej pracowni. Rzecz w tym, że nas duża pracownia zupełnie nie interesuje. Docelowo chcemy stworzyć zespół maksymalnie 20-osobowy, w żadnym wypadku korporację. Tyle wystarczy, aby pracować nad bardzo dużym tematem i prowadzić kilka równorzędnych projektów, zachowując nad nimi kontrolę. Dziś każdy z nas ma wiedzę na temat wszystkiego, co dzieje się w pracowni. Podział zadań przebiega poziomo: ja jestem odpowiedzialny za pierwszą fazę, a więc koncepcję, Wojtek za drugą, czyli pozwolenia na budowę, współpracę z administracją, a Darek za etap wykonawczy. Pomimo takiego umownego podziału, wszystkie strategiczne decyzje podejmowane są wspólnie. W mniejszej pracowni jest też czas na dokładne przestudiowanie projektu, poszukiwanie właściwej estetyki.

Co jest najważniejszym elementem tej estetyki?

Nasze projekty są po prostu konsekwentne i przemyślane. Fasada biblioteki wygląda dokładnie tak, jak została zaprojektowana na etapie konkursu, choć w środku po drodze zmieniło się sporo. Rolą architektury jest dla mnie porządkowanie rzeczywistości, co w polskich miastach, poszarpanych i pełnych otwartych ran, jest dziś nadrzędnym zadaniem. Zabierając się do projektowania, śledzimy dawne porządki, odkrywamy i staramy się przywrócić równowagę, bez silenia się na ekstrawagancję.

Jaką miałbyś radę dla młodych architektów, którzy chcieliby, tak jak wy kilka lat temu, przebić się na rynku pod własną marką?

Przede wszystkim poradziłbym przynajmniej jeden lub dwa semestry studiów spędzić na zagranicznej uczelni lub praktykach w dobrej pracowni. Moim zdaniem nasz system szkolenia jest rodem z PRL-u. Wydziały zbudowane są hierarchicznie, jedną katedrę czasem tworzy zespół 20-30 osób: profesorów, doktorów, starszych i młodszych asystentów. Ta struktura nadaje się do nauk ścisłych, ale nie do architektury. Uczelnie potrzebują praktykujących architektów, którzy mają na koncie dobre realizacje i mogą pokazać studentom, jak to się robi. Tak uczy się poza Polską, rok spędzony za granicą to dla młodego architekta dobra szkoła i nieocenione doświadczenie, które zmienia podejście do projektowania. No i jeszcze jedno, każdy z nich w pewnym momencie powinien sobie odpowiedzieć, czy chce być architektem, czy tylko nim od czasu do czasu bywać.

Rozmawiała Urszula Bieniecka

Piotr Śmierzewski - architekt (dyplom WA PG 1988), współzałożyciel koszalińskiej pracowni HS99, wykładał jako asystent na WA PG, Oklahoma State University i Technische Universität Darmstadt. Współautor projektów m.in. podziemnej zakrystii przy katedrze koszalińskiej, Galerii Emka w Koszalinie, domu jednorodzinnego w Nowych Bielicach oraz budynku Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej w Katowicach