wystawa w pawilonie Danii

i

Autor: Fot. autorzy artykułu 1 | Wystawa w pawilonie Danii

17. biennale architektury. Miniprzewodnik

2021-07-19 16:51

Co warto zobaczyć podczas tegorocznego weneckiego biennale architektury? Jego wystawy można oglądać do 21 listopada, a my tymczasem prezentujemy osobisty przewodnik krakowskich architektów, którym, mimo obostrzeń związanych z pandemią, udało się dotrzeć do Wenecji.

Wenecjanie, przyzwyczajeni do okresowych i powtarzających się katastrof, do aqua alta po epidemie, podjęli decyzję o otwarciu wystaw biennale. Na tle miasta, w którym turyści mówią ciszej, jego przekaz brzmi mocniej. Temat tegorocznej wystawy został sformułowany w formie pytania: How will we live together?Jak będziemy żyć razem? Zadał je kurator wystawy Hashim Sarkis. To nauczyciel i praktyk urodzony w Libanie. Profesor i dziekan Szkoły Architektury i Planowania w Massachusetts Institute of Technology, będący historykiem sztuki, psychologiem i architektem. Architektura, jej wyraz przestrzenny i kulturowy, jak pisze Sarkis, inspiruje sposób w jaki żyjemy razem, a architekt staje się organizatorem i opiekunem tej wspólnej umowy przestrzennej. Wystawa główna w Wenecji w tym roku prezentuje prace 112 uczestników z 46 krajów. Podzielona została na pięć tematów. Trzy pokazywane są w Arsenale: Among Diverse Beings, As New Households, As Emerging Communities, a dwa w centralnym pawilonie: Across Borders i As One Planet. Wystawy poszczególnych krajów wypełniają pawilony, Arsenał i obecne są w przestrzeni miasta, reprezentując 61 narodowości. Trzy kraje wypowiadają się po raz pierwszy – Grenada, Irak i Uzbekistan. Złoty Lew za całokształt twórczości został wręczony podczas ceremonii otwarcia biennale 22 maja Rafaelowi Moneo. Przyznano ponadto specjalnego Złotego Lwa in Memoriam Linie Bo Bardi. Pozostałych laureatów poznamy z końcem sierpnia.

O wystawach głównych

W telefonicznej relacji na gorąco mówiliśmy: Przyjechaliśmy tutaj… i, wiesz, na razie biennale jest jeszcze takiej „niezużyte”. Wystawy mają swoje życie, które trzeba przewidzieć. To ciekawe, że część ekspozycji tego biennale bierze ich trwanie pod uwagę, czyniąc z czasu narzędzie projektowe. Ktoś posadził maleńkie świerki, które rosną pod świetlówką, a potem podobno zostaną gdzieś zasadzone. W jednym z pawilonów mnożą się pod szkłem grzybnie o fantastycznych kształtach i kolorach, które zmieniają się w czasie. Na środku jednej z sal powstał skomplikowany geometrycznie wzgórek ułożony z bloczków wydrukowanych z ziemi na ploterze 3D, porastany przez wątłe na razie trawki i grzybnie. Można sobie wyobrazić, jak ta żywa masa zmienia się, jaka będzie w listopadzie. Ale i materia nieożywiona ukazuje swoją zmienność. W Arsenale urządzono pomieszczenie z rysunkiem planu Wenecji ułożonym na posadzce z łamliwych płytek, które kruszą się stopniowo pod nogami zwiedzających, jak sama Wenecja pod stopami turystów. Fotografie na ścianach mają dokumentować ten proces destrukcji. Wystawa główna w Arsenale to także połączenie obserwacji socjologicznych, prezentacji mody dla ciąż transpłciowych, zabaw formalnych w postaci architektonicznych budek dla ptaków, poszukiwań konstrukcyjnych i formalnych w światach geometrii nieeuklidesowych, ale i zwykłych, „porządnych” modeli. Zadziałała tu stała już biennalowa formuła zestawienia różnych form wypowiedzi. Siłą i lapidarnością przekazu wyróżniają się znakomite rzeźby i instalacje Alana Wexlera – stół podzielony ścianami, stół z naczyniami połączonymi, czyli filiżankami kawy, stół, którego można użyć tylko razem. Te sytuacje artystyczne dobitnie pokazują, że nawet oddzieleni żyjemy razem, że architektura może być narzędziem opresji, ale także środowiskiem budowania wspólnoty. Wystawa w Arsenale wraz ekspozycjami narodowymi, zwieńczona instalacją na nabrzeżu, to zwykle nasz ulubiony fragment biennale. I tym razem najbardziej zapadł nam w pamięć. Tegoroczna ekspozycja główna w Giardini wydaje się nadmiernie skierowana ku danym i rozważaniom teoretycznym, podlanym sosem kryzysów klimatycznych i społecznych. To niemodne twierdzić tak w dzisiejszych czasach, ale mózg architekta w pewnej chwili dramatycznie woła o schronienie. Tutaj otrzymuje je raczej w postaci kapsuły kosmicznej – dobre i to, ale z ulgą przychodzi wydostać się z powrotem do ogrodów, by zgłębiać prezentacje w pawilonach. Wśród nich wyróżnia się wystawa Trouble in Paradise pod kuratorską opieką kolektywu PROLOG+1 w pawilonie polskim, nieprzeładowana informacjami, z pięknie podanymi projektami i modelami. Nasz syn głaskał polskie znaki na fotografii wyimaginowanego polskiego wiejskiego pejzażu z unijnym asfaltem, koleinami, popegeerowskimi blokami, silosami, słupami energetycznymi i niedokończonymi domami. My, pozostawiając ocenę naszej narodowej ekspozycji tym, którzy patrzą z zewnątrz, słuchamy co mają nam do powiedzenia inni.

Ekspozycja duńska

Tytuł: con-nect-ed-ness, kurator: Marianne Krogh

U Duńczyków opowieść o wodzie. Kompozycja ceglanych płaszczyzn ścian pawilonu została dopełniona strukturami zaprojektowanymi przez Lundgaard & Tranberg Architects. Ażury drewnianych konstrukcji z donicami dla roślin, w pomieszczeniu wejściowym wyspa, której powierzchnię ułożono z rozbiórkowych płyt podłogi sportowej przywiezionymi z jakiejś sali gimnastycznej. Po obrzeżach i zakamarkach miejsca do siedzenia. W środku, wewnątrz pawilonu, woda – stojąca, płynąca, parująca i skraplana. To woda, która zbierana jest z dachu i została współmieszkańcem tych przestrzeni. Płynie pod stopami, wokół wyspy, trzeba przekroczyć strugę na betonowej posadzce, by wejść dalej, krople kapią z folii rozciągniętej pod dachem jednego z pomieszczeń, wyłapującej wilgoć z powietrza. Można się jej napić – piękny jest pomysł kranu, którego nie da się uruchomić samemu, bo kurek jest zbyt daleko od wylewki. Pokazuje to w lapidarny i skuteczny sposób, jak fizyczne ograniczenie zmusza do współdziałania. Ask a friend – głosi napis. Woda zamknięta w obiegu i uzupełniana przez deszcze jest używana do podlewania ziół rosnących w donicach, a te z kolei do przygotowania herbatki z ziół, podawanej odwiedzającym. Ten ekosystem to opowieść o tworzeniu mikroklimatu, o syntezie architektury, wody i roślin. Ze szklaneczkami w dłoniach słuchają jej odwiedzający, przyglądają się ruchowi wody, zmianom jej postaci. Zastanawia przy tym fakt czysto budowlany: jak długo przetrwałby ten budynek narażony na stałe działanie wilgoci? Jednak żywot wystawy jest ściśle określony, stanowi ona zestaw rozwiązań na przyszłość, propozycji rozsądnego gospodarowania wodą, które można czytać jak poradnik przetrwania.

Wystawa w pawilonie Japonii

i

Autor: Fot. autorzy artykułu 2 | Wystawa w pawilonie Japonii

Ekspozycja japońska

Tytuł: Co-ownership of Action: Trajectories of Elements, kurator: Kozo Kadowaki

Kuratorzy założyli, że w Tokio rozebrany zostanie pewien niepotrzebny już dom, następnie ma on być przetransportowany do Wenecji, gdzie będą uzupełniane brakujące fragmenty. Na wystawę Japończycy przywieźli więc doczesne szczątki – na podłodze leżą belki, fragmenty ścian, schody, drzwi, wanna... Nietrwała materia architektonicznego lapidarium na śladach użytecznych fragmentów opowiada i zapisuje historie mieszkańców. Gdzieś tam, po drugiej stronie, jest puste miejsce, które po nich zostało i które wypełniają kolejni domownicy, kolejne schody i drzwi, bo podobno w Japonii dom żyje i umiera wraz z rodziną. Kiedy dotychczasowa zmienia miejsce życia, nowa buduje w jego miejsce własny. Stąd zresztą jest tam tak wiele odważnych i ciekawych, bardzo indywidualnych domów, które podziwiamy w magazynach. W zamyśle autorów wystawy, przeniesiony do Wenecji dom rodziny Takamizawa ma stać się chimerą, która jako wynik wspólnego, twórczego wysiłku połączy stare i nowe, miejscowe i odległe. Bo w procesie rozbiórki i transportu budynek utracił wiele części, a te zastąpione będą innymi. Jego nowa forma będzie wiec opowieścią o lokalności i globalizmie, o konsumpcji i utracie, o łańcuchach wspólnych działań, o transporcie materiałów i ich nowym życiu. Jest tez opowieścią o życiu fragmentów. Niektóre stają się ławkami w ogrodzie, inne pozostają tylko eksponatami.

Wystawa prac Michele De Lucchi

i

Autor: Fot. autorzy artykułu 3 | Wystawa prac Michele De Lucchi

Ekspozycja w pawilonie Wenecji

Tytuł: To know how to use what we know, kurator: Giovanna Zabotti

W pawilonie weneckim wystawa wzruszająca i inspirująca. Michele De Lucchi (tak, ten od Tolomeo, którą mamy przy biurkach) pokazuje, że wciąż tym, czego się od nas wymaga jest forma! To mało popularny w naszych tabelarycznych i konsultacyjnych czasach pogląd, ale w istocie sięga do podstaw naszego fachu. Można i trzeba pytać, można badać, można uzgadniać, uwzględniać, ale po to, by przestrzeń mogła służyć, trzeba nadać jej formę. Stary Mistrz koślawo kreśli więc szkice kolejnych wariantów kompozycji, mniej i bardziej swobodnych układów i relacji. Obok nich, na pozór narcystyczne modele, które jednak przez redukcję budulca kierują uwagę na relację części, na pustki pomiędzy, gotowe na wspólne życie. De Lucchi układa w nich zwarte i sztywne kompozycje, które przy bliższym oglądzie objawiają wielki margines swobody i otwartości. Dowodzą one, że – by nowe formy nie zniszczyły delikatnej harmonii – trzeba spróbować zrozumieć fragment świata nazywany miejscem. Te, którym się przygląda, są doświadczane głęboko, mają swoją topografię i swoje słowniki form. Niezwykłe obiekty architektoniczne wyrastają z nich jak skalne formacje, jak żywe geometryczne organizmy wrośnięte w podłoże i poszukujące światła. Szkice i modele stawiają pytania fundamentalne. Czym jest współistnienie ludzi?, czym skupienie domów?, jak indywidualności mogą tworzyć wspólnotę, zachowując samodzielność i korzystając z nagromadzenia energii płynącej pomiędzy jej elementami? Bo według autorów wystawy możliwa jest przyszłość zbudowana ze światła, kultury, piękna i harmonii, możliwy jest pakt przestrzenny na rzecz dobra człowieka i wspólnoty. Autorzy ostrzegają także, że dzisiaj możemy mieć do dyspozycji całą mądrość tego świata, ale (…) sama wiedza już dziś nie wystarcza, kluczem jest wiedzieć, jak wykorzystać to, co wiemy i gdzie tego szukać. To bardzo włoskie podejście do świata – piękno i czułość jako lekarstwo na ból.

Wystawa w pawilonie Hiszpanii

i

Autor: Fot. autorzy artykułu 4 | Wystawa w pawilonie Hiszpanii

Ekspozycja hiszpańska

Tytuł: Uncertainty, kurator: Domingo Jacobo González Galván, Sofía Piñero Rivero, Andrzej Gwizdala, Fernando Herrera Pérez

Pawilon hiszpański zaskakuje efektowną wystawą. To nierealna, wręcz niematerialna, przestrzeń bez początku, końca i kierunku. Przypomina rozpikselowaną rzeczywistości, której rozpad został na chwilę zatrzymany, abyśmy mogli się mu przyjrzeć. Wchodząc w tę przestrzeń, nie jesteśmy pewni czasu, kierunku, miejsca i grawitacji. Pozornie odrealniona i abstrakcyjna, tworzy własny mikrokosmos zapisany w elementach struktury. To pojedyncze kartki papieru z wydrukami 466 niekonwencjonalnych projektów zgłoszonych przez architektów w odpowiedzi na otwarte zaproszenie kuratorów. Zestawione razem, tworzą zmaterializowaną chmurę danych. Chmurę, z której wybierane są losowo różne rozwiązania. W dalszej części wystawy audiowizualna projekcja ukazuje sekwencję operacji na chmurze. Przypadkowy wybór łączy ze sobą różne projekty, ukazując je w odmiennym kontekście. Powstające w tym procesie zakłócenia czasowe i nieoczywiste zestawienia prowadzą do zaskakujących połączeń. Nowe konfiguracje tworzą swego rodzaju gabinet osobliwości, wychodzących poza granice tradycyjnie rozumianej architektury. Symbolizują niepewność przyszłości, nieprzewidywalność procesów i zmienność rzeczywistości. Dla autorów odpowiedź na pytanie Jak będziemy żyć razem? nie znajduje jednoznacznej odpowiedzi. Jedynym pewnikiem przyszłości jest jej niepewność. Niepewność wynikająca ze zmienności i ciągłej transformacji. Niepewność, która może stać się początkiem wyjścia poza granice dotychczasowych standardowych rozwiązań. Niepewność, która może pokonać ograniczenia dyscyplin i otworzyć je na wspólne myślenie. Niepewność, która zadaje pytania. Niepewność, która nas łączy.

Ekspozycje krajobrazowe

Na tyłach Arsenału znajduje się ogród. Zazwyczaj przechodzi się przezeń pośpiesznie po obejrzeniu wybranych wystaw. Zmęczone oczy, stopy i umysł poznają dobroczynne działanie ogrodu. Skomponowane przez wybitnego ogrodnika, Pieta Oudolfa, rabaty prezentują się w wielu odsłonach, zachwycając o każdej porze roku. Ten botanik z wykształcenia jest współautorem kompozycji na High Line w Nowym Jorku czy Millenium Park w Chicago. Tutaj kameralna kompozycja przypomina o jego dziełach na całym świecie. Tuż obok znajduje się nowa instalacja szwajcarskiego architekta krajobrazu Günthera Vogta. Symbolizuje miasto, jego zmienność i procesy, które je kształtują. Cegły zostały sprowadzone z wielu miejsc w Europie, stanowiąc rodzaj jej odwzorowania. Na tę strukturę wprowadzona została zieleń. To gatunki rosnące tu, w Wenecji. I chociaż ich nasiona zostały zebrane na miejscu, pochodzą z różnych zakątków ziemi. Zostały przemieszczone podczas wymiany towarów między Wenecją a światem. Ciekawe uzupełnienie tej instalacji stanowią plakaty z różnymi gatunkami roślin – We are here Venice. Kampania ta przedstawia pięć głównych roślin charakterystycznych dla słonych bagien Wenecji. Pochodzą z zielników, są martwe. Mają symbolizować, co stanie się z tym miastem, jeśli nie zostaną podjęte działania w kierunku ochrony klimatu. W tym duchu utrzymana jest wystawa Wenecji w ostatnim pomieszczeniu Arsenału.

Wystawa Migrating Landscapes

i

Autor: Fot. autorzy artykułu 5 | Wystawa Migrating Landscapes przygotowana przez Vogt Landscape Architects

Na koniec

Korzyścią czasu pandemii jest wirtualne odzwierciedlenie wystaw w przestrzeni internetu. Każda z nich ma dobrą dokumentację na stronie biennale, ale i własne, bardziej szczegółowe przedstawienia i rosnący stos krytycznych komentarzy. Jak w życiu towarzyskim i rozmowie, nic zastąpi fizycznego kontaktu, warto więc podjąć wysiłek. Co dało nam studiowanie wystaw? Czy warto było dreptać godzinami, będąc przytłoczonym cudzymi myślami, próbując w nich nie zatonąć? Co zostanie na trwałe? Na te pytania warto szukać odpowiedzi samemu, więc kto może, niech spróbuje. Bo weneckie biennale, chwalone, krytykowane, ogłaszane martwym, jak sama Wenecja, i jak Ona wciąż wyłaniające się z laguny, to nadal jeden z najważniejszych punktów węzłowych myślenia o architekturze. Jeśli przyjąć, że toniemy, to zatoniemy wraz z nią, sącząc aperol spritz. Jeśli przyjąć, że jest szansa, to możemy z niej wypłynąć jak Marco Polo ku nowym horyzontom. Kierunek zależy od nas, od naszej odwagi, wytrwałości i sprzyjających wiatrów. Bo wyjazd do Wenecji to wyjazd po światło, które zamyka się pod powiekami, by trwało tam do następnego razu. By nie zapomnieć, że fizyczny świat ma swoje odbicie. Więc tylko spakować się, tylko pojechać, polecieć, i tylko uważać na tę mewę, która – jak zwykle – wyczekuje na chwilę nieuwagi, by porwać kanapkę. Zresztą może takie jej zbójeckie prawo, a my najemy się w domu danymi zapisanymi w głowie i obrazami przywiezionymi pod powiekami.

Czytaj też: Biennale architektury w Wenecji 2021: miniprzewodnik Marcina Bratańca i Urszuli Forczek-Brataniec |