Architektura energoaktywna
Zgodnie z globalnymi trendami problematyka architektury energooszczędnej i ekologicznej upowszechnia się również Polsce. Przejawem tego jest m.in. działalność takich organizacji, jak Zespół ds. Rozwoju Zrównoważonego SARP czy Polskie Stowarzyszenie Budownictwa Ekologicznego albo akcje typu #ArchitekcidlaKlimatu. Temat stał się naglący także w związku z obowiązującą od 2021 roku zmianą warunków technicznych i zaostrzeniem wymogów efektywności energetycznej dla nowo powstających budynków. Ważna i aktualna jest zatem publikacja, w której 12 autorów podjęło się systematyzacji i popularyzacji zagadnienia architektury energoaktywnej, czyli ukierunkowanej na minimalizację i racjonalizację zużycia energii. Jak pisze we wstępie inicjatorka i redaktorka wydawnictwa Anna Bać, zawiera ono kwintesencję tego, co architekt powinien wiedzieć o światowych tendencjach w projektowaniu klimatycznym i niskoenergożernym, wymogach prawnych związanych z energią od roku 2021 w Polsce i Unii Europejskiej oraz o możliwościach i uwarunkowaniach ich spełniania. Publikacja składa się z dwu tomów. Pierwszy, Zagadnienia architektoniczno-budowlane, rozpoczyna wprowadzenie do architektury energoaktywnej autorstwa Anny Bać. W dalszej kolejności Henryk Kwapisz charakteryzuje uwarunkowania i konsekwencje aktualnej polityki energetycznej Polski i Unii Europejskiej dla branży budowlanej. Katarzyna Zielonko-Jung systematyzuje środki architektoniczne, których stosowanie może pozytywnie wpłynąć na procesy energetyczne, przy okazji klasyfikując również mające na nie wpływ elementy elewacji. Łukasz Nowak omawia znaczenie lokalizacji obiektu na działce oraz odpowiednie kształtowanie jego formy, a Jarosław Figaszewski zagadnienia graficznej prezentacji kwestii energetycznych. Najbardziej rozbudowany jest ostatni rozdział, w którym Piotr Kuczia przedstawia temat wpływu rozwiązań energoaktywnych na architekturę. W przekrojowy sposób pokazuje, jak znajdują one swoje odbicie w układzie funkcjonalnym, konstrukcji i formie: od domów jednorodzinnych, przez szkoły, po obiekty administracyjne i produkcyjne. Piotr Kuczia od lat z powodzeniem uprawia i propaguje architekturę ekologiczną i energoaktywną, a w publikacji opisuje głównie projekty własnego autorstwa. To cenny zapis doświadczeń z pierwszej ręki. Być może architekci i studenci powinni zaczynać lekturę właśnie od tego ostatniego rozdziału. Najpierw zainspirować się, by potem pogłębiać i systematyzować niezbędną podbudowę teoretyczną. W drugim tomie opisano najważniejsze zagadnienia instalacyjno-projektowe, a także zastosowania BIM w projektowaniu oraz w procesie inwestycyjnym oraz narzędzia symulacyjne. Poruszono również temat powiązania efektywności energetycznej i ekonomicznej budynków z metodami oceny cyklu ich życia. Anna Bać we wstępie dedykuje publikację studentom architektury, którzy w niedalekiej przyszłości będą kreować naszą przestrzeń oraz szerokiemu gronu osób zajmujących się budownictwem: planistom, decydentom, projektantom, użytkownikom, żeby świadomie gospodarowali zużyciem energii i zasobów naturalnych dla dobra przyszłych pokoleń. Wrocławskie wydawnictwo to doskonałe źródło wiedzy, podanej łatwym językiem i dobrze opracowanej. Publikacja dostępna jest bezpłatnie w formacie pdf w Dolnośląskiej Bibliotece Cyfrowej. Michał Stangel
Czytaj też: Warunki techniczne 2021: co nowego? Jakie zmiany wprowadzają nowe warunki techniczne |
Nasi architekci na Globalnym Południu
Architecture in Global Socialism... to najbardziej dyskutowana obecnie na świecie książka polskiego badacza architektury. Recenzent angielskiego „The Guardian” stwierdził, że publikacja przepisuje zimną wojnę, a „Financial Times” nazwał ją historią architektury, która nie została dotąd opowiedziana. Od pierwszej strony poznajemy nieznane oblicze architektury drugiej połowy XX wieku. To historia kontaktów inżynierów, architektów i urbanistów Bloku Wschodniego z władzami oraz kolegami po fachu w krajach zachodniej Afryki i Bliskiego Wschodu. Autor skupia się na postkolonialnych państwach, takich jak Ghana pod socjalistycznymi rządami Kwame Nkrumah, Nigeria, Irak czy kraje Zatoki Perskiej.
Opisuje w jaki sposób urbanistykę i architekturę tak zwanego „trzeciego świata” wzięli w swoje ręce planiści z „drugiego świata”, a więc krajów leżących w orbicie ZSRR. Kontrakty central handlu zagranicznego, np. Polservice, dawały możliwość wyjazdu i realizacji projektów w wielkiej skali. Okładka książki prezentuje spektakularne tereny targowe w Akrze (1962-1967) autorstwa Jacka Chyrosza i Stanisława Rymaszewskiego – wybitne założenie, które nareszcie doczekało się swojego miejsca w historii architektury. Chyrosz twierdzi, że codzienność pracy na kontraktach nie miała wiele wspólnego z socjalizmem. Umożliwiała zawodową samorealizację, zdobycie doświadczenia i wyższe niż nad Wisłą zarobki (z których dużą część pobierali jednak państwowi pośrednicy).
Dla Związku Radzickiego ważne było, by w krajach takich jak Polska, utrzymać wrażenie dialogu, dlatego socrealizm, wprowadzany jako doktryna w sztuce i architekturze, poprzedzały debaty angażujące krytyków i artystów. Podobnie na Globalnym Południu: by pozytywnie odróżnić się od kolonizatorów z Zachodu, Sowieci byli skłonni do eksperymentowania, współpracy oraz badania lokalnego kontekstu. Na miejscu czekały wyzwania, na przykład dostosowanie systemu prefabrykacji do klimatu i tradycji budowlanych regionu. Kraje postkolonialne były otwarte na technologię i innowacje. Akceptowały niekonwencjonalne metody badań poprzedzających proces planistyczny, a później tworzenie ogromnych masterplanów nowych miast od zera. Można było tu wdrożyć idee, które we własnych krajach architekci studiowali jedynie teoretycznie. Na zimnowojennym polu rywalizacji technicznej trzeba było bowiem wykazać się pomysłowością. Socjalistyczne budowanie miało się prezentować jako wartościowy model rozwoju i modernizacji.
Architekci zza wschodniej kurtyny przywozili ze sobą kompetencje i technologię związaną z odbudową miast po drugiej wojnie. Na miejscu zdobywali doświadczenie zawodowe, międzynarodowe kontakty czy tak praktyczne umiejętności, jak używanie komputerów do projektowania. Pieniądze zarobione na kontraktach w Akrze, Bagdadzie, Lagos lub Kuwejcie pozwoliły niektórym z nich założyć po powrocie do Polski prywatną praktykę architektoniczną. Wypada zgodzić się z entuzjastycznymi recenzjami tej publikacji. Książka Łukasza Stanka poszerza nasze rozumienie architektury jako dyscypliny, ale też zimnej wojny, socjalizmu i roli Europy Wschodniej w historii. Paradoksem jest brak poparcia wielu krajów Globalnego Południa dla komunizmu przy jednoczesnym wejściu we współpracę z Blokiem Wschodnim, by wspólnie uczestniczyć w zimnowojennym wyścigu o nowoczesne życie. Tomasz Fudala
Czytaj też: Arabskie przygody polskiej architektury: postmodernizm jest prawie w porządku |
Ekonomia polityczna mieszkalnictwa
Przejrzawszy pobieżnie tę książkę doszedłem do wniosku, że Kraków jest brzydki. Materiał ilustracyjny pochodzi tu niemal w całości z królewskiego miasta i jego przedmieść. Zdjęcia nie są podpisane. Brakuje nazwisk autorów pokazanych realizacji, choć fani krakowskiej architektury na pewno dzieła niektórych architektów rozpoznają. Fotografie ilustrują marny gust lokalnej klasy średniej, realizującej swoje estetyczne marzenia w uproszczonej formie romskich pałaców. Przedstawiają także zjawisko rozlewania się miasta, przyjmującego formy tzw. urbanistyki łanowej. Znajdziemy też widoki szarych, bądź upastelowionych, socjalistycznych osiedli z blokami z wielkiej płyty. Staram się zrozumieć programowy dydaktyzm publikacji będącej pokłosiem działalności kuratorsko-wystawienniczej autorki. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zagłębiam się w gombrowiczowskie upupienie podręcznikiem do wyimaginowanego przedmiotu licealnego: ekonomia polityczna inwestycji mieszkaniowych. Kto chce czytać o niskiej świadomości estetycznej klasy średniej, o zamordyzmie deweloperów i przyduszaniu pętlami kredytów hipotecznych, to właśnie jest książka dla niego, może tu zanurzyć się w opisach mieszkaniowej klęski. Tyle że wywody te bardzo szybko się dezaktualizują. Nie przeczytamy już, że źli deweloperzy budują obecnie tyle mieszkań, co niegdyś dobry pierwszy sekretarz partii Gierek. Nie dowiemy się niczego na temat liberalizacji rynku mieszkaniowego, dzięki której zamiast Budapesztu mamy w Warszawie Hongkong. Nie wywnioskujemy nic o gustach „Januszów" i „Grażyn", chyba że mamy przypisać ich do zbiorowego portretu protagonisty woluminu: pozbawionej odpowiedzialności i upolitycznienia polskiej klasy średniej (cytuję za cytowanym przez autorkę filozofem kultury Andrzejem Lederem). Autorka zarzuca państwu brak zaangażowania w politykę przestrzenną, tymczasem w 2014 roku to państwo rozpędziło Izbę Urbanistów, a w 2018 roku uchwaliło prawo pozwalające omijać w razie potrzeby zapisy planów zagospodarowania przestrzennego (tzw. lex deweloper). Nie uchroniło to przed porażką kolejnego rządowego programu inwestycji mieszkaniowych. Autorka gorzko podsumowuje, że książka jest zapisem rozczarowania architekturą i rolą, do jakiej została sprowadzona w neoliberalnym systemie, służąc głównie przynoszeniu zysków. Jako architekt uważam, że jest to za daleko idące uproszczenie. Szkoda 300 poprzedzających stron dla wniosku sprowadzającego dziedzinę, która jest sztuką kształtowania przestrzeni do poziomu satysfakcjonującego ekonomicznie rozwiązania trapiącego autorkę „problemu mieszkaniowego". Dokładnie to czynił system polityczny, którego pozbyliśmy się 30 lat temu. Wydaje mi się, że oprócz klas społecznych: średniej, pracującej, czy próżniaczej, w Europie Wschodniej jest jeszcze taka nielubiana przez obecną władzę warstwa społeczna, jak inteligencja. I prawdę mówiąc zaliczałem do niej i Dorotę Leśniak-Rychlak. 25 lat temu, w jednym z pierwszych tekstów, jaki opublikowałem na tych łamach („A-m" 1/1996) napisałem: Projektowanie budynków wielorodzinnych wciąż opiera się u nas na odreagowywaniu modernistycznych blokowisk. Samo słowo osiedle zostało wykluczone ze słownika wyrażeń architektonicznych. Domy budowane przez zinstytucjonalizowaną i skomercjalizowaną spółdzielczość mieszkaniową nie tworzą już kolonii, a ich projektowanie jest popłatną działalnością gospodarczą, nie realizacją szczytnych idei społecznych. Z tego wywodu sprzed lat autorka przenosi do książki, że: pojawiła się także potrzeba odseparowania od mieszkańców bloków (Grzegorz Stiasny twierdzi, że słowo „osiedle" powinno wyjść z użycia przez konotacje z PRL). Tej książki nie trzeba kupować. Elektroniczną wersję można pobrać gratis na stronie wydawcy. Grzegorz Stiasny
Zmiana paradygmatu
Dorota Leśniak-Rychlak opisuje zjawiska, które dobrze znamy i które w ten czy inny sposób piętnujemy w debacie architektoniczno-urbanistycznej od wielu lat. Tym narzekaniom autorka nadaje jednak drugie dno pokazując polskie niedomagania przestrzenne w szerszym, społeczno-politycznym kontekście. Tak więc domki z ogródkiem łączy z transformacją ustrojową, osiedla grodzone z utowarowieniem, a estetyczne słabości z podziałami klasowymi. Takie spojrzenie, jest mi bardzo bliskie. Uważam, że nie należy zajmować się krytyką zjawisk przestrzennych, nawet tych, które ewidentnie na krytykę zasługują, jeżeli nie próbuje się ich zrozumieć i umieścić w odpowiednim kontekście. Dorota Leśniak-Rychlak dobrze pokazuje mechanizm uproszczenia, z którym w architektonicznej debacie spotykamy się nad wyraz często, na przykładzie obecnego w przestrzeni, a jednak ignorowanego przez środowiska architektoniczne archetypu dworu. Za Martą Leśniakowską wskazuje na pojemność i inkluzywność tego archetypu już u zarania, czyli w Polsce międzywojennej. Styl dworkowy odpowiadał wtedy pochodzącej ze szlachty inteligencji, bo nawiązywał do jej tradycji; klasie ludowej, bo nobilitował jej chłopskość do rangi ważnego wzorca estetycznego, patriotom pasował jako tradycyjnie polski, kosmopolitom, bo wpisywał się w brytyjski i niemiecki nurt arts and crafts. Na znaczenia przedwojenne nałożyła się warstwa realiów PRL-u, gdy model dworkowy był programowo zastępowany modernistyczną w najgorszym znaczeniu „kostką polską”. Socjalistyczna niechęć tylko pogłębiła jego atrakcyjność w okresie po transformacji. Ponadto, ten niezwykle silny mit o wielowarstwowych konotacjach historycznych nigdy nie doczekał się przeciwstawnej narracji; silnej antytezy dla toposu dworu, którą stać mógł się wzorzec miejskiego mieszkania. O tym, że nigdy nim się nie stał, zdecydowało wiele istotnych dla rozwoju naszej kultury i tradycji czynników. Jednak w debacie publicznej, o czym właśnie pisze Leśniak-Rychlak, wątki estetyczne całkowicie przesłaniają kwestie ekonomiczne i społeczne. A może gdyby wziąć po uwagę ten ignorowany szerszy kontekst – także historyczny – doszlibyśmy do wniosku, że krytyka domku z kolumienkami mniej powinna skupiać się na estetyce, a bardziej na samej idei rozproszonej zabudowy indywidualnej, pozbawionej infrastruktury społecznej i wydajnego transportu publicznego? Może krytyka, zamiast bazować na ujawniającej się w springerowskiej Wannie z kolumnadą klasowej pogardzie, skierowana być powinna w stronę władz publicznych, które na taką niezrównoważoną zabudowę wyrażają zgodę? I nie chodzi tu o wpisanie w plany miejscowe płaskich dachów i pasów okien, a o całe podejście do kwestii nowej zabudowy. O zmianę paradygmatu planowania – z podejścia opartego na przekonaniu, że budować można wszędzie tam, gdzie nie jest to zabronione, do świadomości, że budować można tylko tam, gdzie jest to dozwolone. O zmianę rozumienia własności, nie tylko jako prawa, ale i jako obowiązku. Wreszcie o porzucenie wzrostu ilościowego jako jedynego miernika sukcesu. Książkę Jesteśmy wreszcie we własnym domu traktuję jako wezwanie do przywrócenia znaczenia domenie publicznej. I choć miejscami prezentuje podejście nieco jednostronne, bardzo polecam, bo zwraca uwagę na to, co zazwyczaj przed naszymi oczami ukryte. Nadaje konieczny kontekst fizycznej przestrzeni, którą jako architekci zajmujemy się na co dzień. Agata Twardoch