Spis treści
- Dizajn w Galeriach Wzornictwa Muzeum Narodowego
- Przyszłość projektanta...i tak wszyscy będziecie billboardy malować
- Nie chcemy tworzyć rzeczy, które będą kolejnymi śmieciami
- Połączenie rzemiosła i technologii
Dizajn w Galeriach Wzornictwa Muzeum Narodowego
Anna Żmijewska: Poszerzanie granic, ciągłe poszukiwanie, podnoszenie poprzeczki. W jakim momencie projektowym jest aktualnie Krystian Kowalski?
Krystian Kowalski: Świetne pytanie! Nie analizuję tak mocno i często tego, co robię, więc trudno mi stwierdzić, w którym momencie zawodowym jestem, choć na pewno takie podsumowanie byłoby dobre. Staram się podążać za pewnego rodzaju energią, tzw. flow. Nie oznacza to jednak, że robię rzeczy bezrefleksyjnie. Myślę o tym, co mi się udało, a co nie, co mógłbym zrobić lepiej. A potem staram się to realizować na etapie projektu lub samej produkcji.
Czytaj także: Art & Design: projektowanie dla wartości społecznej i sztuka w projektowaniu. Nowy cykl Wise Habit
Chodzi o pewnego rodzaju optymalizację, nawet w przypadku dobrego produktu. Jeśli mam okazję, to wykonuje te prace ponownie, aby projekt ulepszyć. W szczególności zależy mi na tym, żeby rzeczy, które zaprojektowałem, nie były „bublami”, a ich dizajn tak szybko nie przeminął. Zależy mi na poczuciu, że to są przedmioty, które mógłbym widzieć w domach swoich przyjaciół i być dumny z tego, że one tam są, że się z nich dobrze korzysta, że właściciele są zadowoleni, a mebel się dobrze starzeje.
AŻ: A czym musi wyróżniać się projekt, żeby trafił do galerii wzornictwa muzeum? Produkty Twojego autorstwa znalazły się zarówno w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie, jak i w Krakowie.
KK: Uczciwie odpowiem, że nie mam pojęcia (śmiech). W moim przypadku są to fotel Oyster i krzesło Ripple dla marki Comforty. Jeżeli chodzi o Oyster – odpowiedź może być prostsza. Fotel zaprojektowany został w 2014 roku, do produkcji trafił rok później i od 10 lat należy do bestsellerów marki. Jest on lubiany zarówno przez użytkowników, jak i architektów, którzy wciąż wykorzystują go w swoich projektach. Myślę, że to właśnie dlatego idealnie nadaje się jako element wystawy.
Galeria Wzornictwa Muzeum Narodowego jest pewnego rodzaju osią czasu oraz rozwoju polskiego wzornictwa i produkcji. To tak jak ze wspomnieniami z PRL-u, gdzie ktoś mówi: o, znam to krzesło, było u mojej cioci, siostry albo w zakładach pracy, na stołówce. To były obiekty na tyle dobre, że wykorzystywano je w różnych miejscach i odmiennych kontekstach przez wiele lat. Staram się o projektowanym przedmiocie myśleć użytkowo. Wydaje mi się, że takim produktom jest dużo trudniej znaleźć się w zbiorach muzeum niż obiektom, które zaciekawiły kuratora swoją oryginalnością. Nie wiem, jakie są wyznaczniki przyjmowania do tego znamienitego grona, ale chciałbym, żeby to były parametry użytkowe, takie jak dostępność i uniwersalność.

i
AŻ: W 2018 zostałeś projektantem roku w konkursie Instytutu Wzornictwa Przemysłowego. Dobre wzory wyrobów masowej produkcji są wartością gospodarczą. Dobre wzory są również wartością kulturową. Projektant, kształtując trendy, wybiega w przyszłość nowoczesnego, innowacyjnego oraz racjonalnego wzornictwa. Buduje markę firmy, jej przyszłość – uzasadniało wówczas swój wybór jury. Jak zaprojektować produkt, który wpisze się w filozofię przedsiębiorstwa i stanie się integralną jego częścią?
KK: Myślę, że wspólnym mianownikiem firm, z którymi pracuję, jest to, że są to marki ambitne i z wizją. To przedsiębiorstwa pokoleniowe, które przetrwały ostatnie 30 lat i są czymś więcej niż tylko producentami – są współczesnymi, atrakcyjnymi globalnie markami tworzącymi rzeczy jakościowe, zarówno pod względem wzornictwa, jak i technologii czy materiałów. Dzięki takiemu zestawowi narzędzi może powstać produktu spójny z marką i oczekiwaniami odbiorców.
AŻ: Ale żeby produkt był spójny z marką, to najpierw musisz dobrze poznać firmę oraz jej dążenia. Ważna jest tu współpraca obu stron. Czy producenci są teraz otwarci na to, co projektanci im proponują?
KK: Ja mam ten komfort, że pracuję z konkretnymi firmami już od wielu lat. Pozwoliło nam to zbudować dobre relacje i obecnie produkty powstają w atmosferze wzajemnego zrozumienia, zaufania oraz szacunku. Pracuję z ludźmi, którzy są jak dobrzy znajomi, lubię z nimi rozmawiać, spotykać się. Myślę jednak, że firmy rzadko zdają sobie sprawę, czego konkretnie oczekują. Mogą oczywiście wiedzieć, że chcą krzesło sztaplowane, a nie na bujanych płozach, ale to projektant ze swoją świeżością patrzenia na markę, obserwacją świata powinien projekty osadzić w kontekście.
Czytaj także: Design inspirowany energią. Unikalna przestrzeń biurowa w Warszawie
To nie jest zadanie producenta. Ten oferuje za to maszyny czy technologie, które dadzą twórcy możliwość zrobienia czegoś inaczej, lepiej. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Ten komfort pracy opartej na zaufaniu i znajomości siebie powoduje, że wszystko toczy się płynniej, zarówno podczas rozmowy z zarządem czy właścicielem, jak i pracownikami działu badań i rozwoju. To element, który bardzo cenię we współpracy. Prawdopodobnie właśnie to, że staram się pracować z markami długofalowo, zostało zauważone przez jury konkursu.

i
Przyszłość projektanta...i tak wszyscy będziecie billboardy malować
AŻ: Pochodzisz z artystycznej rodziny, sztukę masz w swoim DNA. Czy to pomaga w byciu projektantem?
KK: Zdecydowanie pomaga działać bardziej świadomie, choć może nie jest mi przez to łatwiej. Świat artystyczny znam od podszewki i nie ma w nim tajemnic, które by mnie onieśmielały. To dla mnie naturalne środowisko i dzięki temu, że posługiwałem się konkretami, bardzo szybko mogłem uzyskać wymierne efekty. Mówię tu o studiach na ASP. Jeśli chodzi o moje wybory, to nigdy nie byłem pewien, co chcę w życiu robić.
Zawsze jednak moje aktywności łączył element kreacji. Na Akademię Sztuk Pięknych nie dostałem się za pierwszym podejściem. I to mnie bardzo zmotywowało, dlatego przez rok intensywnie pracowałem nad tym, żeby ten kolejny egzamin zdać. Zacząłem niemalże prowadzić życie mnicha, na czym ucierpiało moje życie towarzyskie. Ale udało się – studia okazały się fantastyczne i już wtedy wiedziałem, że będę projektantem, choć nie było to takie oczywiste. Zacytuję tu mojego profesora, Cezarego Nawrota, twórcy Syrenki, który na zajęciach technologicznych powiedział: i tak wszyscy będziecie billboardy malować, co oczywiście odnosiło się do sytuacji wszystkich absolwentów wzornictwa, którzy po studiach najczęściej trafiali do agencji reklamowych.
AŻ: Ukończyłeś Design Products w Royal College of Art w Londynie oraz Wydział Wzornictwa Przemysłowego na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Jak oceniasz poziom nauczania w Polsce na wydziałach artystycznych?
KK: Nie wiem, czy oba te doświadczenia dają mi możliwość oceny, zwłaszcza że to było tak dawno. Ale bardzo dobrze wspominam zarówno czas studiów na warszawskiej ASP, jak i londyńskiej RCA. To był niezwykle ważny dla mnie okres, który mnie uformował. Myślę, że nie byłbym teraz w tym miejscu, gdybym się wcześniej tam nie znalazł. W Polsce to były cztery lata rzetelnej nauki zakończone pracą magisterską, podczas której stworzyłem projekt, który ostatecznie został wdrożony.
Czytaj także: Poznaliśmy najlepszy polski design
W Londynie dwa lata magisterskich studiów były czasem poszukiwania i testowania siebie w różnych sytuacjach. Dla mnie pomiędzy tymi uczelniami nie było różnic jakościowych, to różne miejsca i różne czasy rozwoju. Podczas studiów na ASP byłem pod pewnego rodzaju kloszem i mogłem eksperymentować, szukając tego jedynego kierunku, w jakim chcę podążać, i przy użyciu jakich narzędzi. W tamtym czasie tych narzędzi brakowało, nie uczono nas programów 3D, takich jak SolidWorks czy Rhino, trzeba było ich szukać i uczyć się samemu. Ta chęć edukacji to bardzo ważna umiejętność w pracy projektanta. W czasie studiów na RCA można było wybrać platformę, w której pracowało się bardziej konceptualnie, wręcz artystycznie lub taką, która była bliżej produktu.
Najistotniejszą różnicą między RCA i ASP było to, że w Londynie można było pracować w warsztacie z maszynami, a dzięki temu, że miałem już opanowane programy komputerowe, mogłem poświęcić ten czas na rozwijanie pracy manualnej. I to chyba jedyna rzecz, której brakowało mi na warszawskiej uczelni – w Londynie byli praktycy projektowania i teoretycy akademiccy. Wydaje mi się, że do tej pory na akademiach artystycznych w Polsce jest zbyt mało praktyków, którzy na co dzień mają do czynienia z projektowaniem. Oczywiście nie uważam, że tylko oni powinni wykładać na uczelniach, wtedy studiowalibyśmy na politechnikach (śmiech).
AŻ: Razem z Mają Ganszyniec tworzyłeś kiedyś studio Kompott. To musiał być duet idealny. Dwie bardzo ważne, zmieniające myślenie o projektowaniu postacie polskiego dizajnu.
KK: Kompott to było świetnie działające studio. Wszystko zaczęło się podczas studiów na RCA, początkowo w czteroosobowym zespole, właśnie z Majką i m.in. Pawłem Jasiewiczem. Ostatecznie, kiedy nasze projekty się skonkretyzowały, zostaliśmy już tylko w duecie z Majką. Nasze pierwsze sukcesy wymagały dużego wysiłku. W tamtym czasie trochę przebijaliśmy się przez mur, trudno było znaleźć kogoś, kto nam zaufa. To były ciężkie czasy dla projektantów, ale bardzo w nas wierzyłem, byłem zdeterminowany. Majka obecnie odnosi duże sukcesy i to jest źródłem radości i dodatkowej energii. Robimy rzeczy na wysokim poziomie i nawzajem się motywujemy. To taka zdrowa rywalizacja. To, że zaczęliśmy pracować oddzielnie, potoczyło się zupełnie naturalnie. Myślę, że dobrze się stało, że działamy niezależnie.

i
Nie chcemy tworzyć rzeczy, które będą kolejnymi śmieciami
AŻ: Na tamtym etapie Waszą dewizą było projektowanie przedmiotów ponadczasowych, przemyślanych pod kątem środowiska. Jak sami o sobie mówiliście: Nie chcemy tworzyć rzeczy, które będą kolejnymi śmieciami. Tą drogą poszła na pewno Maja, a jak to jest w Twoim przypadku? Czy zrównoważone projektowanie to wyznacznik Twojej twórczości?
KK: Zrównoważone projektowanie zawsze było i będzie dla mnie ważne, choć może tego tak nie eksponuję. Komunikacja marketingowa nie jest dla mnie aż tak istotna. Działam dość przekornie, czyli jak wszystko płynie w jedną stronę, to staram się iść w przeciwnym kierunku. Podczas produkcji czy projektowania ważne jest to, żeby nie tworzyć zbędnych elementów, śmieci, ale oszczędzać zasoby wszędzie tam, gdzie to możliwe. To jest DNA projektowania. Oczywiście trzeba o produktach opowiadać, aby ludzie to rozumieli i bardziej świadomie, odpowiedzialnie podchodzili do tego, co i po co kupują. Czyli taka antykonsumpcyjna postawa w interesie firm.
Warto robić coś faktycznie dobrego, pod względem trwałości, sposobu wytworzenia materiałów, możliwości naprawienia, dzięki czemu pozostanie z nami przez wiele lat. Istotny jest nie tylko fakt, że zmniejszymy ślad węglowy, ale również to, że nie kupiło się kilkunastu innych, służących temu samemu. Już na samym początku procesu projektowego trzeba myśleć o tym, z czego dany produkt będzie wytworzony, jak go później rozłożyć na poszczególne elementy, żeby nadawał się do recyklingu i ponownego wykorzystania. Przykładem może być wspomniany fotel Oyster, który został zaprojektowany w taki sposób, aby można było dowolnie zmieniać jego pokrowiec i dzięki temu zyskać nowy mebel.
Czytaj także: Meble w stylu jak z książek i filmów sf a wyzwanie minimalizmu. Wywiad z designerem i założycielem marki Mati Sipiora
To jest dla mnie kwintesencją produktu odpowiedzialnego. Boli mnie i dziwi jak wiele surowców, z których można coś jeszcze stworzyć, jest marnowanych. Pamiętam, jak na RCA moja koleżanka z roku, Francuzka, po warsztatach wyrzuciła do kosza płytę MDF, na której lepiła rzeźbę z gliny czy gipsu. Potrzeba wykorzystywania rzeczy, które zostały wyrzucone, była we mnie tak silna, że nie pozwoliła mi przejść obok tego obojętnie – poszedłem za nią, wyjąłem płytę z kosza, odłożyłem na półkę i potem coś z niej zrobiłem. I ja nadal się tak zachowuję (śmiech). Kiedyś w budynku, w którym mieszkałem, w nocy zerwało dach i zleciały grube bloki styropianu. Gdy się obudziłem, myślałem o tym, że zaraz może mi na głowę padać deszcz, ale chwilę później byłem już tylko skoncentrowany na styropianie leżącym na podwórku. Pozbierałem, tyle, ile zmieściło się w samochodzie, a później wykorzystałem w pracowni, tworząc jeden ze swoich prototypów. To był styropian, który wylądowałby w kontenerze, a dla mnie to był nadal dobry materiał. Idea zrównoważonego i odpowiedzialnego projektowania tkwi we mnie głęboko.

i
AŻ: Zastanawiam się, czy to nie pokłosie bycia dzieckiem PRL-u, gdzie w czasach niedostatku wszystko i zawsze mogło się przydać?
KK: Absolutnie tak! Uważam, że my Polacy mamy trochę zakodowane od dzieciństwa poczucie braku, tego, że jak coś się zmarnuje, to niczego innego nie dostaniemy. Podobnie jest z domowymi naprawami, reperowaniem rzeczy zepsutych do ponownego użytku. W dzisiejszej rzeczywistości jest to jednak dobry nawyk. Dzięki temu jesteśmy bardzo ekologiczni (śmiech).
AŻ: Wróćmy jeszcze do początków działalności studia Kompott. Cechą charakterystyczną ówczesnych projektów było m.in. to, że pozostawiały one użytkownikom margines dowolności, oprócz oczywistej funkcji mogły też służyć do czegoś zupełnie innego. Mam wrażenie, że to jedna z podstawowych cech, którą aktualnie, w dobie nadprodukcji i nadkonsumpcji, powinny wyróżniać się produkty. Czy ten kierunek jest Ci nadal bliski?
KK: Aktualnie uniwersalność i elastyczność projektów są bardziej skupione na kontekstach użytkowania produktów, czyli są one już na samym początku projektowane w kilku wersjach, dzięki czemu pasują do różnych miejsc. Oczywistym jest dla mnie fakt, że projekt powinien powstawać od razu w wielu odsłonach, np. obrotowej, metalowej, drewnianej, tapicerowanej. Dlatego przygotowuję zawsze kilka wersji, nawet jeśli nie mam tego w zleceniu.
AŻ: Rzemiosło jest bardzo ważną cechą Twoich projektów. Czy starasz się je łączyć z nowymi technologiami?
KK: Rzemiosło rozumiem jako dotknięcie ludzką ręką tego, co jest materiałem, dlatego np. w procesie projektowym tworzę modele. Rzemiosło to też dla mnie dbałość o detal, którą bardzo cenię we współpracy z ludźmi. To również zdolność złożenia tych wszystkich elementów w całość. Technologię odkrywałem już na studiach, wtedy udało mi się połączyć tę umiejętność projektowania komputerowego z robieniem rzeczy manualnie. I tak pracuję do dziś.

i
Połączenie rzemiosła i technologii
AŻ: Ważnym elementem w Twoim projektowaniu jest etap modelowania i wydruk 3D. Opowiedz o tym.
KK: Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że można przetestować kwestie związane z kształtem, proporcjami, komfortem i gabarytami przedmiotów użytkowych, pracując wyłącznie w komputerze, bez weryfikacji na modelu. Tworzenie własnoręcznie prototypu w skali 1:1 pozwala mi dostrzec pewne niedoskonałości, które na monitorze trudno byłoby wychwycić. Nie mówiąc już o tym, że zamówienie takiego modelu na zewnątrz, byłoby ogromnym kosztem. Widząc te niedociągnięcia, na bieżąco mogę poprawiać projekt w pliku, który później wraz z modelem przekazuję producentowi. I to jest dla mnie niezwykle cenne. Chyba nie umiałbym już inaczej pracować.
AŻ: Lampa Supermoon, którą stworzyłeś dla marki Labra to idealny przykład połączenia rzemiosła i technologii. Oprawy powstają w kultowych Pieńskich Hutach Szkła Łużyce. Jak wyglądała praca nad tym projektem?
KK: Tu rzemiosłem ewidentnie była ludzka praca i umiejętność dmuchania szkła. Projekt nosi znamiona obiektu idealnego. Wciąż intryguje mnie fenomen dmuchanego szkła. To zaskakujące, że w sposób tradycyjny od setek lat, przy wykorzystaniu zazwyczaj bardzo prymitywnych narzędzi, powstają tak niesamowite obiekty. I tak naprawdę powodem powstania lampy Supermoon była właśnie ta fascynacja obróbką materiału, miejscem, czyli hutą szkła, ludźmi pracującymi przy rozgrzanych piecach, potencjałem tych rzemieślników.
Szklane kuliste oprawy znowu stały się bardzo popularne. Sam w domu mam takie klosze. Zastanawiałem się, co zrobić, żeby „ograć” tę kulę w nieco inny sposób. Te refleksje i obserwacje zaowocowały powstaniem dwóch nachodzących na siebie kul, jak w zjawisku superksiężyca. To był przyjemny czas zabawy z kształtami, wykorzystujący właśnie to piękno pracy rzemieślniczej w połączeniu z nowymi technologiami, jak źródła światła, obróbka aluminium, połączenia materiałów, które uzupełniają szklany klosz. Labra to technologiczna marka, więc ten produkt bardzo do niej pasuje.
AŻ: Twój najnowszy projekt dla marki Bizzarto – fotel i szezlong Loop cechuje dbałość o detal. Urzeka zwłaszcza drewniana konstrukcja o organicznym kształcie, która zazwyczaj jest najmniej widocznym elementem i nie zawsze idealnie dopracowanym. W tym wypadku mam wrażenie, że to on stanowi najważniejszą część projektu. Jak udało się wypracować taką rzeźbiarską formę?
KK: Tak, niewątpliwie ten projekt cechuje rzemieślnicza podstawa, którą wyróżniały się drewniane meble z lat 50. XX wieku. Wtedy była praca rękodzielnicza, teraz uzyskanie takiego efektu jest możliwe za sprawą nowoczesnych maszyn i technologii, ale oczywiście też pracy człowieka przy końcowym szlifie. Podczas współpracy z Bizzarto mogłem skorzystać z najlepszych technologii dostępnych w Polsce oraz wiedzy świetnych wykonawców i absolutnie nie musiałem się przejmować realizacją nawet najbardziej wymyślnych kształtów.
Idąc tropem technologii z lat 50. i 60., charakterystycznych dla duńskich mistrzów projektowania mebli, chciałem uzyskać rzeźbiarską formę widoczną choćby w pracach Henry’ego Moore’a, działającego w nurcie abstrakcji organicznej. Zabawne w tej historii jest to, że gdy przesłałem swój projekt do Bizzarto, nie byłem przekonany, że uda się go zrealizować. W międzyczasie postanowiłem zoptymalizować formę w taki sposób, aby była bardziej realna do wykonania. I też im to wysłałem. Jednocześnie otrzymałem od producenta zdjęcia prototypu pierwszego projektu! Moje zaskoczenie było ogromne, że wszystko zostało zrobione tak, jak trzeba i że ta optymalizacja nie była w ogóle potrzebna. Zobaczymy, jak projekt zostanie przyjęty i czy powtórzy się historia uprzednio zaprojektowanych przeze mnie foteli.
AŻ: Jak w dobie wszechobecnej sztucznej inteligencji wygląda samo projektowanie oraz wprowadzanie nowego produktu na rynek?
KK: Na razie obserwuję nowe narzędzia i trendy. Zastanawiam się, jak mogę skorzystać na AI, żeby dzięki niej poprawić jakość projektów. Wykonywanie tego zawodu w dzisiejszych czasach łączy się z korzystaniem ze współczesnych narzędzi. Sztuczna inteligencja jest dla mnie aktualnie tym, czym na studiach były programy 3d. Po prostu trzeba się tego nowego nauczyć i szukać możliwości zastosowania. Nie wiem, czy w AI będzie chodziło o ulepszenie w kreacji, czy w procesie pracy, gdzie będę mógł poprosić o stworzenie kodu źródłowego, czy jeszcze o coś innego. Na tym etapie może to być źródło inspiracji, podobnie jak Instagram czy Pinterest. Przeglądanie stron zajmuje bardzo dużo czasu, może dzięki AI będzie szybsze.
Nie mam obawy, że sztuczna inteligencja zastąpi projektantów. Jeszcze nie teraz. Czekam na praktyczne zastosowanie, już w formie gotowych produktów, np. programów do tworzenia realistycznych wizualizacji pomocnych w przedstawieniu projektu producentowi. Teraz stworzenie w programie 3D takiej wizualizacji zajmuje mnóstwo godzin. Dla mnie to strata czasu, bo w samym projektowaniu tego nie potrzebuję, ale wiem, że może to ułatwić pracę z klientem. AI jest narzędziem, które mogłoby to za mnie zrobić. Widzę w tym ogromną korzyść, ale nie widzę jeszcze zastosowania oferowanego jako produkt.
-----------------------------------
Krystian Kowalski, projektant, studiował na Wydziale Wzornictwa Przemysłowego na ASP w Warszawie (2006)oraz Design Products w RCA w Londynie (2010). Od 2013 roku prowadzi własną pracownię, w której łączy badania technologiczne oraz zaawansowane modelowanie 3D z umiejętnościami manualnymi. Jego praca koncentruje się na znajdowaniu inteligentnych, zorientowanych na człowieka rozwiązań, wykraczających poza oczywistość

i
