Spis treści
- Upał w wielkim mieście - nie polecam
- Krakowianie czekają na autobus. Za przystankiem, na trawniku, za automatem biletowym
- Urzędnicy go nienawidzą! Znalazł jeden sposób [zobacz zdjęcia]
- W Warszawie nie jest lepiej. Przepustowość i reklama kontra komfort
- "Odpowiedź na wyzwania cywilizacyjne". Pora na zmiany oraz więcej drzew i zieleni
Upał w wielkim mieście - nie polecam
Miałam nieprzyjemność wyjść z domu w Krakowie w trakcie największego upału. Mój telefon wskazywał temperaturę 31 stopni w cieniu. No właśnie - w cieniu. A cienia w mieście nie ma wiele, jeżeli trzeba akurat skorzystać z przystanków komunikacji miejskiej, części chodników czy - co gorsza - z traktów dla pieszych na wiaduktach.
Zobacz także: Koniec z patelnią? Będzie więcej drzew na Rynku Głównym w Krakowie. Naukowcy ustalą, ile dokładnie
Pracuję zdalnie, toteż tego doświadczenia zazwyczaj świadomie sobie odmawiam - w upały w miasto wychodzę dopiero pod wieczór lub wcale. Tym razem jednak praca wrzuciła mnie w sam środek tej spiekoty, a najgorsze słońce - w południe - złapało mnie na rozżarzonym, betonowym i zupełnie nieosłoniętym wiadukcie na Czyżynach przy galerii handlowej Serenada.
Od Cogiteonu po galerię ani jednego zacienionego miejsca. Nic to - w końcu, nadal w pełnym słońcu, doczołgałam się na przystanek i skryłam pod drzewem. Stąd, a później już z klimatyzowanego autobusu, zaczęłam obserwować, jak Krakowianie czekają na komunikację miejską w mieście, w którym regularnie namawia się ich na przesiadkę z samochodu na transport zbiorowy. Przekaz ten, raz na jakiś czas, uzupełniają doniesienia o staraniu się miasta o tytuł zielonej stolicy Europy. W dni tak upalne jak tamten, wszystko to brzmi jak żart.
Krakowianie czekają na autobus. Za przystankiem, na trawniku, za automatem biletowym
Bardzo szybko stało się jasne, że krakowskie przystanki, oprócz jednego modelu, nie dają cienia nad swoimi siedziskami. Część rzuca go za przystankiem, niektóre z boku, jeszcze inne natomiast - wcale. Oczekujący na autobusy chowali się zatem gdzie się dało - za przystankami, za automatem biletowym, w cieniu sąsiada, na oddalonych zieleńcach. Część, poddawszy się, w obliczu braku jakiejkolwiek powierzchni zacienionej, stała w pełnym słońcu. Co odważniejsi oraz seniorzy wybierali przystankowe ławki, choć trudno nazwać to wyborem. Tu zwykle przed promieniami słonecznymi nie chroniło ich zupełnie nic.
Kiedy podzieliłam się swoimi obserwacjami w social mediach, posypały się wiadomości od osób, które doświadczają tego samego problemu, również w innych miastach. Szybko stało się jasne, że skala problemu jest bardzo duża.
Wczoraj prażyłam się na przystanku. Wsiadłam w pierwszy tramwaj, jaki jechał - mimo że nie mój - byleby podjechać do zacienionego przystanku — brzmiała jedna z wiadomości od mieszkanki krakowskiego Podgórza.
W mieście, które chlubi się swoją komunikacją miejską, takie historie po prostu nie powinny mieć miejsca. Tym bardziej, że na zmniejszenie się upałów w przyszłości nie ma co liczyć. Będzie przecież tylko gorzej. A Kraków w swoich działaniach na rzecz zwiększenia komfortu mieszkańców przy wysokich temperaturach jest bardzo mało odważny.
W mieście powstało kilkanaście przystanków z zielonym dachem. Jeden z nich trafił się mnie, testuję go zatem dość często. Jego funkcja to m.in. obniżenie temperatury pod zadaszeniem. Problem w tym, że w pełnym słońcu spod takiego dachu trzeba uciekać do cienia, a ten znajduje się za przystankiem, gdzie zielonego dachu już nie ma. Inicjatywa jest oczywiście godna pochwały - takie rozwiązania dobrze byłoby jednak wprowadzić w miejscach, w których nie ma miejsca na inne formy zacieniania. Np. na posadzenie drzewa, które w dostarczeniu cienia i ochłody jest o wiele bardziej efektywne. Dowodem na to są przyjemnie zacienione przystanki w mieście - powstałe pod drzewami.
Urzędnicy go nienawidzą! Znalazł jeden sposób [zobacz zdjęcia]
Spoiler: ten sposób to drzewa.
20-minutowa przejażdżka pod dworzec główny dostarczyła wspaniałego przekroju stanu krakowskich przystanków. Jeden z nich w ogóle nie istniał - na czas trwania remontu dla oczekujących postawiono słup z rozkładem jazdy i to wszystko. Cień rzucał tu jedynie automat biletowy. Przystanek pod Politechniką, mimo że nie w remoncie, w ogóle nie ma wiaty - a przestrzeni tu nie brakuje. Dworzec Główny Zachód, a więc przystanek tramwajowy i autobusowy wyjątkowo oblegany przez mieszkańców i turystów, to jedna wielka patelnia (z drzewkami w donicach służących również jako kosze na śmieci).
Zobacz także: Warszawa przesadza drzewa zamiast je wycinać. Wędrują ze Śródmieścia na Pragę, z Woli na Mokotów
Na trasie nie zabrakło jednak przystanków zacienionych. W dwóch przypadkach rzucały je same wiaty - i to nad ławkami! Sekret tkwił ewidentnie w projekcie przystanku. Pozostałe wiaty, niezależnie od projektu, zacieniały rosnące po sąsiedzku drzewa. Różnica była diametralna. Wystarczało jedno drzewo, by w obrębie przystanku utworzyła się spora, ochroniona przed słońcem przestrzeń. Dlaczego więc w projektach nowych linii tramwajowych czy remontowanych przystanków nie uwzględnia się dodatkowych nasadzeń drzew przy przystankach? Oczywiście, nie wszędzie da się je posadzić. Ewidentnie jednak współistnienie drzew z wiatami jest do pogodzenia, a efekty widać gołym okiem.
W Warszawie nie jest lepiej. Przepustowość i reklama kontra komfort
Tego dnia mieszkańcy Warszawy tłumnie opisywali mi swoje przystankowe doświadczenia, zwracając uwagę, że warszawskie wiaty nie chronią ani przed słońcem, ani przed deszczem; inni dodatkowo wskazywali na fakt, że przystanki powstały we współpracy z agencją reklamy zewnętrznej AMS - są więc częściowo (jak i w innych miastach) nośnikiem reklamowym. AMS odpowiada również za przystanki krakowskie.
W 2013 roku, gdy projekt warszawskich wiat został wybrany, Marek Kuzaka, prezes zarządu AMS, udzielił wywiadu portalowi TransportPubliczny. W odpowiedzi na pytanie nagrzewanie się wiat przystankowych i szklany dach przewidziany w projekcie, wyjaśnił:
To jest trochę wojna postu z karnawałem. Można zastosować takie rozwiązanie, jak mamy w starych wiatach warszawskich z lat 70. Tam dach jest nieprzezroczysty, w związku z czym rzeczywiście w dzień słoneczny pod tą wiatą może jest trochę większy komfort, ale poczucie dyskomfortu w pochmurne dni jest dużo większe.
A później, w kontekście ochrony przed wiatrem, dodał:
W mieście, gdzie ważna jest duża przepustowość przystanków, funkcja ochronna powinna być spełniona w zakresie niezbędnym, a nie totalnym.
Trudno zrozumieć, o jaki dyskomfort w pochmurne dni chodzi, niemniej "dyskomfort" w dni upalne może się dla wielu skończyć tragicznie; część po prostu zaniecha wyjścia z domu lub zrezygnuje z komunikacji miejskiej na rzecz wygodnego, klimatyzowanego samochodu, by później stać w godzinnych korkach wśród osób, które dokonały tego samego wyboru.
"Odpowiedź na wyzwania cywilizacyjne". Pora na zmiany oraz więcej drzew i zieleni
Od wybrania i wdrożenia projektu w Warszawie minęła dekada, a w tym czasie klimat stał się o wiele bardziej nieprzewidywalny. W Krakowie wymiana przystanków na nowszy model ma trwać aż do 2029 roku - czyli jeszcze przez pół dekady. Część ma mieć zielony dach. Czy, zgodnie z deklaracją AMS, funkcja ochronna jest dziś spełniona w zakresie niezbędnym?
Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej pięknie opisuje model PPP, w który wpisuje się współpraca miast z AMS:
Partnerstwo publiczno – prywatne (PPP) jest odpowiedzią na wyzwania cywilizacyjne, przed którymi stoją wszystkie społeczeństwa gospodarki rynkowej – jak przy ograniczonych funduszach publicznych, zaspokajać rosnące oczekiwania społeczne dotyczące jakości i standardu świadczenia usług publicznych.
W 2024 roku niezbędny zakres ochrony pasażerów na przystanku jest już diametralnie inny niż jeszcze 10 lat temu. Przez kolejne lata zmieni się jeszcze bardziej. Strony partnerstw publiczno-prywatnych powinny dobrze przeanalizować dzisiejsze wyzwania cywilizacyjne. Nie są to na pewno dobrze oświetlone reklamy, a ochrona przed coraz bardziej ekstremalnymi warunkami, jakie serwuje nam klimat.
Więcej drzew to tylko jedno z wielu dostępnych rozwiązań.
Zobacz także: Samochodów jest tyle, ile potrzeba