Dziś liczący się kryminał musi mieć pół tysiąca stronic, wyrazistą konstrukcję i język przystający do świata czytelnika, oczywiście młodego, najwyżej w średnim wieku. Od dawna nie czytam więc kryminałów, ten jednak wciągnął mnie od słów wstępu, a potem, jak to kryminał, nie dał spać póki nie dowiedziałam się, kto zabił. Zaraz po pierwszej wojnie światowej Alfred Lauterbach pastwił się nad ofiarą, źle wieszczył, nie oszczędzał Warszawy, mimo że dopiero startowała do miana najlepszego miasta świata. Dalej też wszystko było nie tak: urbaniści i architekci dwudziestolecia międzywojennego szukali wprawdzie nowego oblicza stołeczności, ale utkali tylko cienką warstwę blichtru, pod którym tkwił, słowami Wandy Melcer, Czarny Ląd zaniedbań i hańby władzy. Potem, po 1945 roku, było już tylko gorzej. I właśnie o tej powojennej szarpaninie, lamencie, tumulcie i wstydzie pisze autor. Wykorzystał, a raczej przebrał, całą potrzebną literaturę. Jest zresztą w czym wybierać. Diarystyka, wspomnienia, artykuły prasowe, archiwa i fotografie świadczą, rzucają światło. Także w obcych językach, żeby przypomnieć wypowiedzi Jane Jacobs, Marci Shore czy Anny Louise Strong, dla której Marian Spychalski to handsom blue-eyed dynamo.
Fenomen tej książki zasadza się na przystępności wywodu o skomplikowanej anatomii odbudowy, na patrzeniu czytelnikowi w oczy, na bardzo osobistej relacji autora z opisywanym obrazem zebranym z krótkich wątków tekstu, wieńczonych małymi dawkami przypisów. Grzegorz Piątek pisze współczesnym sobie językiem, żonglując słowami kiedyś nieznanymi (know-how, turborewolucja, muzak), bywa też zabawny przywołując rdzewiejącą żelazną kurtynę. Osnową jest temat, zdawałoby się, dla powojennego pokolenia oczywisty i zamknięty. Relacjonowany dotąd nudnie, z przewagą polityki, z obrazem pierwszomajowych pochodów z placem Konstytucji w tle. A tu bohaterski BOS i poharatana Warszawa: burza mózgów nad bezsilnymi zwłokami. Mnogość wątków prowadzi nas przez gąszcz podtekstów, arcyciekawych rozdziałów o rozległych warstwach tła politycznej intrygi, po detale, jak choćby obraz żywej Pragi jesienią 1944 roku, jak ledwo tknięty problem feminizmu z pomocą „pani Grażynki” (arch. Grażyny Terlikowskiej-Woysznis), po analizę płaskorzeźby Jarnuszkiewicza na Mariensztacie: gdy chłopcy czytają, dziewczynka zachwyca się lalką (myślę, że ona przeczytała wcześniej i szybciej).
Autor mierzy się też z fikcją literacką, gdy tropem auta z Marianem Spychalskim za kierownicą przemierza nowoczesną Warszawę, której de facto jeszcze nie ma. Jednak epilog opowieści nie jest radosny. Oto 14 lutego 1985 roku grupka w miarę przytomnych, jak z młodzieńczą dezynwolturą pisze autor, bosowców odsłania sobie tablicę na ścianie kamienicy przy Chocimskiej 33. I znowu jak w rasowym kryminale – tablica niebawem znika. Pada ofiarą fali odbrązawiania BOS-u, lawiny spóźnionej krytyki wobec dawnych poczynań, a przede wszystkim nieuzasadnionych wyburzeń. To ostatni moment, by nieliczni bosowcy jeszcze zabrali głos. Autor przywołuje ich wypowiedzi. Z narratora wchodzi w rolę adwokata. Nie rób nic, to nie będziesz krytykowany – taką receptą kończy swoją arcyciekawą opowieść o wątkach odbudowy Warszawy.
Newsletter „Architektury-murator”co tydzień nowa porcja najświeższych architektonicznych newsów z Polski i ze świata!