Przemiany warszawskiego Mordoru

Jak nie mówić językiem dewelopera (tylko architekta)? Pisze arch. Maciej Jakub Zawadzki

2025-11-05 12:09

Renowacje istniejących budynków użytkowych, zwłaszcza biurowych, cieszą się nie tyle złą sławą, ile pewnym lekceważeniem - pisze architekt Maciej J. Zawadzki ze studio MJZ w kontekście Mordoru. Cały artykuł "Od mema do marzenia, czyli przemiany warszawskiego Mordoru" z tekstami K. Krasny, K. Kobosa i M. Zawadzkiego z listopadowego numeru miesięcznika Architektura-murator jest dostępny w prenumeracie cyfrowej.

Rozmowy Architektury: Maciej Jakub Zawadzki, MJZ Studio

Sztuka mówienia „nie”

Renowacje istniejących budynków użytkowych, zwłaszcza biurowych, cieszą się nie tyle złą sławą, ile pewnym lekceważeniem. Nie wiem, czy to podejście celowe, czy nie, ale na polskim rynku przyjęło się, że takie działanie to niższy sort projektowania – w domyśle: gorsze niż projekt nowego budynku.

Tymczasem jest to praca wymagająca od architekta ogromnej cierpliwości i odpowiedzialności, bo często działamy na „żywym tworze”. Może ona jednak dawać dodatkową satysfakcję oraz spokój. I w odróżnieniu od wszechobecnego greenwashingu, jest realnym i rzeczywistym sposobem na ograniczenie śladu węglowego. Tylko że wymaga więcej wysiłku. Zwłaszcza w przekonaniu inwestora, że nową jakość można stworzyć nie tylko poprzez wyburzenia.

Zobacz także: Prefabrykacja w budownictwie. Czy powrót do "wielkiej płyty" ma sens? Rozmowa z Maciejem Jakubem Zawadzkim

Projektowanie nowego budynku jest w oczywisty sposób łatwiejszym zadaniem. Nie chodzi nawet o relacje z inwestorem. W tym przypadku nie musimy poświęcać dodatkowego czasu na analizowanie istniejącej konstrukcji, mapowanie przecieków w garażowych stropach czy uwzględniania wielu innych ograniczeń, o których często nawet nie wiemy przed rozpoczęciem prac. Nie oznacza to jednak, że nie projektujemy nowych obiektów. Byłaby to hipokryzja. Nauczyliśmy się jednak mówić „nie”, gdy bardzo wielu powiedziałoby „tak”.

Mordor 13

i

Autor: Szymon Starnawski 13 | Osiedle mieszkaniowe Modern Mokotów, zaprojektowane przez biuro BBGK Architekci w ramach ustawy Lex Deweloper

Wyburzenie bywa kosztowne nie tylko finansowo, lecz także środowiskowo i komunikacyjnie. Często również tracimy coś, co tworzyło realną tożsamość miejsca i odróżniało je od tego, co powszechne, powtarzalne, typowe. Oczywiście, rozbiórkę można „przypudrować”, twierdząc, że np. tworzymy gruzobeton. Nikt przecież nie liczy kosztów środowiskowych transportu materiałów do punktów ich przerobu i z powrotem. Poza tym istotna jest skala – obecnie bliski mojemu sercu recykling, pracując często z GOZ, obejmuje zaledwie znikomy procent tego, co można odzyskać z burzonego budynku. Warto spojrzeć na tzw. big picture: czy w ogóle jest sens niszczyć coś, co działa? Czy architekci nie idą na łatwiznę, gdy – potakując klientom deweloperom – oczyszczają teren całkowicie? Żyjemy w czasach, gdy powtarzanie, że architekt to zawód zaufania publicznego, straciło sens. Pozostaje więc inne podejście: przejście na język doradztwa, consultingu. Polega ono także na tym, by przekazywać klientowi niepopularne tezy – dla jego dobra i jego pieniędzy. To nie jest bezkompromisowość, ale pragmatyzm.

Zobacz także: Ponury Żniwiarz zbliża się do granic Mordoru. Zniknąć ma zaledwie 10-letni biurowiec

"Mówienie językiem dewelopera często działa na jego szkodę"

Nie twierdzę, że niczego nie należy burzyć. Ale jeśli coś jest warte zachowania nie z racji wartości historycznej czy unikalnego wyglądu (kwestia gustu), lecz ze względu na performance – korzyść dla użytkowników i potencjał biznesowy – należy to wyraźnie podkreślić. Tymczasem w Polsce utarło się, że klienta trzeba się bezwzględnie słuchać. Argument, że on odejdzie, ale może wróci, nie trafia. A przecież w realiach biznesowych, gdy ktoś dostaje coś niespotykanego jako walor dodany – czyli doradztwo w ramach projektu – często wraca. Wraca do KPI-ów, capexów, a następnie do architekta, który miał odwagę powiedzieć mu nie to, co chciał, lecz to, co powinien usłyszeć.

Mordor 15

i

Autor: Szymon Starnawski 15 | Podczas modernizacji otoczenia Diuny przewidziano nie tylko zieleń, lecz także koryto rzeki, która przepływa przez dziedziniec

Przez ostatnie 12 lat stało się to tradycją naszego biura. Najpierw, gdy zaproponowano nam bardzo zyskowne prace przy zmianach w wielkiej galerii handlowej. Później, kiedy w briefie projektowym od dewelopera, w PZT nie uwzględniono historycznych obiektów – pozostawiliśmy je w projekcie i wbrew założeniom przekonaliśmy klienta, że to rozwiązanie „nieopłacalne” jest w rzeczywistości korzystne. Zostały zachowane (już przez innego realizacyjnego architekta), i dziś pełnią swoją funkcję, a także wzmacniają charakter całego założenia, budując wartość inwestycji. Po kilku takich historiach doszliśmy do punktu, w którym pracę zaczynamy od pytania: po co burzyć?

Nie działamy w warunkach oderwanych od realiów – wiemy, że wszystko musi się opłacać. Ale co w sytuacji, gdy zabraknie architekta, który powie wprost: Nie zgadzam się, to bez sensu. Budynek może działać i zarabiać na siebie? I to bardzo dobrze – co potwierdzają nasze realizacje, w których puste wcześniej obiekty, z najmem na poziomie 25%, dziś osiągają 85%, a ostatnio zgromadziły pod jednym dachem (a właściwie wieloma w jednym kompleksie) wszystkie firmy należące do najbogatszego Polaka. To dowód, że najbardziej nieoczywiste rozwiązania bywają jednocześnie racjonalne i opłacalne. Każdy inwestor będzie miał wiele argumentów za tym, żeby wyburzyć każdy budynek. Nowy daje większą elastyczność, wyższy standard, a co za tym idzie, szersze możliwości. Zwłaszcza na papierze. Ale to nie powód, by architekt akceptował taki stan rzeczy. Tym bardziej że mówienie językiem dewelopera często działa na jego szkodę.

Mordor 16

i

Autor: Szymon Starnawski 16 | Podczas modernizacji otoczenia Diuny przewidziano nie tylko zieleń, lecz także koryto rzeki, która przepływa przez dziedziniec

„Klient” to w biurach słowo święte, a architekt z obawy przed stratą zlecenia tworzy darmowe koncepcje, wizualizacje, a nawet akceptuje absurdalne założenia programu.

Tymczasem ten sam klient jest przyzwyczajony do tego, że poprawia go prawnik, który liczy wysoką stawkę godzinową, często w euro, czy księgowa, która nalicza opłaty za każde dodatkowe prace. Dlaczego więc architekt miałby być wyjątkiem?

Tak jak rynkowo po rozmowach akceptowane są stawki godzinowe czy płatne prace dodatkowe, tak architekt powinien mówić własnym językiem, nie dewelopera. Parafrazując znane powiedzenie – jeśli klient kocha (pieniądze), wróci. Nie można mu mówić rzeczy kontrowersyjnych, bo się obrazi, uznając to za bezczelność? Wielokrotnie wprost zarzucałem greenwashing albo brak logiki w propozycjach dotyczących sąsiedztwa – jeszcze przed rozpoczęciem projektu. I co? Klient, widząc, że architekt jest gotów zaryzykować stratę tematu, słucha uważniej i zmienia zdanie. Czy to postawa bezkompromisowa? Odważna? Nie, biznesowa. Kto potrafi odejść od stołu, budzi większy szacunek, bo widać, że zależy mu na powodzeniu projektu. Podobnie jak wtedy, gdy nie rozdaje cennego pomysłu kawałkami za darmo. Klient by nie dał. Architekci zaś oczekują wyróżnienia i szacunku, a w efekcie bywa z nim odwrotnie. Dziś mamy sytuację na opak: architekci w Polsce, projektując, mówią językiem dewelopera, a w biznesie – językiem architekta.

Zobacz także: Ile zarabia architekt w Polsce? Pokazujemy prawdziwe stawki i wynagrodzenia

W 2014 roku powstał dokument Zasady wyceny prac projektowych SARP, przyjęty Uchwałą nr 70 z dnia 5 kwietnia 2014 r. Zarządu Głównego Stowarzyszenia Architektów Polskich. Od tego czasu zmieniło się wszystko: koniunktura, boom budowlany, kryzysy energetyczne, wojna… A stawki stoją w miejscu i od dekady nie powstała aktualizacja tego ważnego dokumentu. Zawiera on jednak, o dziwo, bardzo dobrą wycenę prac dodatkowych. Wiele biur obawia się rozliczania każdej czynności, podczas gdy klient się nie obraża – bo tak samo ma z prawnikiem czy księgowym. To niby mały krok, ale w relacjach biznesowych potrafi być skokiem cywilizacyjnym.

Czy można szybciej płynąć pod prąd? Nie można. Trenowałem wiosła na Wiśle – z jednego mostu do drugiego płynie się pod prąd godzinę, a spływa z nurtem w kilka minut. I właśnie ten krótki czas dawał największą satysfakcję – bo poprzedzony był wysiłkiem. Dlatego trzeba wychodzić poza własną strefę komfortu. Mówić o tym głośno, szczególnie młodszym architektkom i architektom. Trochę jak w tej popularnej piosence – tylko na odwrót: czasem warto iść pod wiatr, nawet gdy nie wieje w dobrą stronę.

Zobacz także: Polska Diuna z nagrodą niemieckich dizajnerów. Czy to dobry sposób na modernizację biurowców?

Podcast miejski
Flip Springer. Architektura ma kłopot
Architektura Murator Google News