Modernizacja socmodernizmu

Miało komisariat w piwnicy, budowano je ponad 40 lat. Oto gargantuiczne Sanatorium Milicyjne w Nałęczowie

Budowę Sanatorium Milicyjnego w Nałęczowie rozpoczęto w 1982 roku, a projekt powierzono – takie są przypuszczenia – Stanisławowi Fijałkowskiemu, architektowi Biblioteki Narodowej w Warszawie. Inwestor szedł jednak na skróty, a budowy ostatecznie nie skończono. Aż do momentu, gdy obiekt kupiło Arche i w 2024 r., po remoncie, otworzyło tu hotel. O adaptacji kolosa rozmawiamy z Piotrem Grochowskim, głównym architektem spółki.

Spis treści

  1. Z małych pokojów bez łazienek w hotel 4-gwiazdkowy
  2. Ośrodek w czasach PRL budowali więźniowie. Teraz zajęli się ozdabianiem
  3. "Nie lukrujemy". Czyli skąd wziąć nostalgię, gdy jej brak
  4. A może lepiej było Sanatorium zburzyć?
  5. Architektoniczne momenty Nałęczowa i Stanisław Fijałkowski
Anna Cymer: architektura lat 90. była kiczowata, ale nasza

Z małych pokojów bez łazienek w hotel 4-gwiazdkowy

Hotele powstałe po wojnie, w PRL-u, mają zwykle historię tragiczną. Kiedyś dopracowane i przemyślane, z czasem - zaniedbane - popadały w ruinę. Zamiast remontować, opuszczano je, a na naprawy brakowało pomysłu, pieniędzy, możliwości. Ostatecznie ich historia zawsze kończyła się w tym samym punkcie. Na niespełnianiu norm. Na zbyt niskich pomieszczeniach. Na zbyt małych pokojach.

Zobacz także: Nie odbiera mejli, nie nocuje w swoich hotelach. Kim jest prezes firmy Arche, która inwestuje w ruiny, czyli Władysław Grochowski?

Sanatorium Milicyjne przeszło podobną drogę z tą różnicą, że nigdy nie zostało ukończone, a przestrzeń dostała nowe życia. Pomieszczenia powstały cztery dekady temu i, oczywiście, wobec obecnych standardów dziś były już za niskie. Nowy właściciel, Arche, adaptując budynek na hotel musiał sobie z tym poradzić. A nie był to jedyny problem części noclegowej.

Musieliśmy praktycznie w 100% zmienić układ pokoi. Były za małe. Nie miały też łazienek, co w dzisiejszym standardzie jakiegokolwiek hotelu, nawet hostelu, jest normą i minimum. Ten obiekt był szykowany w oparciu o wspólne toalety, wspólne prysznice, więc trzeba było praktycznie wszystko przebudować. Drugim wyzwaniem było to, że mieliśmy bardzo niską wysokość pomieszczeń. 2,50 m od stropu do niewykończonej posadzki, więc musieliśmy jeszcze dodatkowo skuwać tynki. Okazało się, że mamy zapas dwóch centymetrów, więc je w ten sposób uzyskaliśmy. I tak trzeba było uzyskiwać odstępstwa na tę wysokość.

— mówi nam Piotr Grochowski, główny architekt w spółce Arche. Dzięki temu udało się zachować oryginalne stropy bez większych ingerencji – z wyjątkiem przestrzeni konferencyjnej i basenu. Co ciekawe, w niektórych pomieszczeniach zamiast dodawać centymetrów, trzeba było ich odejmować.

Okazało się, że w tamtych czasach konstrukcje żelbetowe były wykonywane z otuliną centymetrową. Obecne przepisy mówią, że to powinno być 2,5-3 cm, więc musieliśmy okładać je specjalną zaprawą betonową, cementową.

Spółka weszła tu z pracami na trwającą budowę, mimo że zapauzowaną na parędziesiąt lat. I zakończyła ją po – łącznie – 42 latach. Stan Sanatorium nie był optymalny. Dziurawy dach przez dekady narobił dużo szkód.

Ta budowa nie była skończona na zasadzie pewnego etapu zamkniętego, gdzie mielibyśmy na przykład stan surowy, albo tylko wykonaną konstrukcję. Nie, tu na kilku kondygnacjach, chyba trzech, była już praktycznie praca wykończeniowa. Okna w większości wstawione. W stanie surowym była tylko część medyczna - ten dwukondygnacyjny pawilon. Natomiast np. dach był nieskończony. Zostawiono w nim otwory na centrale wentylacyjne. I przez nie mieliśmy nieszczelności. Kondygnacje były zagrzybione, więc trzeba było skuwać tynki. Po badaniach ekologicznych okazało się, że jest na tyle duża degradacja, że trzeba było wyburzyć część ściany. Na szczęście w większości jest to konstrukcja żelbetowa; beton jest bardziej odporny na grzyby i skarżenie biologiczne. Dzięki temu udało się nam na przykład zachować klatki schodowe.

Dużą część budżetu pochłonęły zabezpieczenia przeciwpożarowe. Sanatorium, choć samo nie jest pod nadzorem konserwatora, stoi na obszarze wpisanym do rejestru zabytków. Jak to wpłynęło na koszty?

Realizuję teraz projekt w Muszynie, który też jest obiektem starszym, bo to jest 67. rok. Tam jest więcej elementów, które mogłyby świadczyć o tym, że w przyszłości to może być zabytek. Koszty... czy to zabytek, czy nie, one wychodzą głównie nie w realizacji, wbrew pozorom, tylko w fazie przygotowania - poprzez czas, który kosztuje, bo procedura uzgodnień pomimo dobrych chęci i współpracy, i tak trwa często dodatkowy rok, dwa. To jest dużo czasu, który który każdego dnia generuje dodatkowy koszt. Natomiast przy obiektach zabytkowych typu pałace, dwory, zamki, często wymagania konserwatorów zabytków rzeczywiście powodują zwiększenie kosztów. Bo mówimy o odtworzeniach albo upieramy się przy jakichś rozwiązaniach czy technologiach, które są zdecydowanie bardziej kosztowne niż sposoby, które pozwolą na uproszczenie i na zastosowanie trochę tańszych rozwiązań.

Architektura Murator Google News
Autor:

A nowe szaty Sanatorium? Rolę głównego projektanta pełnił Marek Bulak, za wnętrza odpowiadały Aleksandra Cybula i Ewa Krzysiak, a prace nad mozaikami i działaniami artystycznymi prowadziła Monika Wojciechowska.

Ośrodek w czasach PRL budowali więźniowie. Teraz zajęli się ozdabianiem

Potężny ośrodek w Nałęczowie przeznaczony był dla milicjantów. W latach 80. do jego budowy "zatrudniono" osadzonych. Arche również zaangażowało więźniów – zleciło im wykonanie elementów plastycznych.

Mozaiki na basenie i w części piwnicy, w tak zwanym klubie wieczornym, są wykonane przez więźniów - w zakładzie karnym w Siedlcach i w Warszawie, więc ta historia wróciła. Nie było tak, że specjalnie to zrobiliśmy; już wcześniej zaczęliśmy współpracę z zakładami karnymi. Ktoś z mieszkańców Nałęczowa w pewnym momencie przyszedł i powiedział nam, że ten obiekt budowali więźniowie. Bo my wcześniej o tym nie wiedzieliśmy. Nasze informacje były dosyć skromne, bo też o tym obiekcie nie było dużo wiadomo.

Więźniów zaangażowano również w renowację mebli.

To był pomysł naszej dyrektor, Moniki Wojciechowskiej, by zaangażować w to więźniów. Jest autorką projektu mozaik. Powstały z płytek, które częściowo uzyskaliśmy na miejscu, przy rozbiórkach, ale też częściowo z innych budów. Były sklejane w zakładach karnych, a potem przywiezione tutaj. Myślę, że teraz mozaiki stały się ikonicznym elementem budynku.

Przepiękne autentyczne mozaiki mamy w Muszynie. To element, który po pierwsze zadecydował o tym, że kupiliśmy ten obiekt, a po drugie... utożsamianie się społeczności i gości, którzy do tego obiektu kiedyś przyjeżdżali. Zapamiętują tylko to słoneczko w tej mozaice i myślę, że to jest ważne, że takie elementy stają się charakterystycznymi dla danego obiektu. Bo to nie sztuka zrobić adaptację obiektu. I rzeczywiście często te adaptacje wyglądają tak, że są obdarte ze wszystkiego, jest przyklejony styropian i nie zostawia się tego charakteru. W Nałęczowie pierwszy projekt też zakładał większą ingerencję, uproszczenie wielu elementów. Ale w trakcie prac były podejmowane decyzje, że zostawiamy np. balkony nieotynkowane, nieocieplone. Zostawiamy te klatki i inne elementy.

"Nie lukrujemy". Czyli skąd wziąć nostalgię, gdy jej brak

Jeżeli o powojenne "smaczki" chodzi, w Sanatorium Milicyjnym nie było wiele do zachowania. Etap, w którym przerwano budowę - przed wykończeniem - sprawił, że nad wydobyciem ciekawych detali trzeba było się mocno napracować. By odsłonić oryginalną strukturę fasad i ścian, w niektórych miejscach zaizolowano Sanatorium od wewnątrz. Ale głównym motorem tej operacji wcale nie była estetyka.

Posłużyło to do łatwiejszego opowiedzenia historii tego obiektu. Bo jakbyśmy to wszystko otynkowali, pomalowali, to myślę, że sporo osób albo by myślało, że to cały czas funkcjonujący obiekt sanatoryjny, albo że my to od nowa postawiliśmy. A nam jednak zależało nam na tym, żeby pokazać tę historię. Ciekawym i ważnym elementem tej historii jest właśnie to, że to była nieskończona budowa. To jest być może jedyny taki obiekt, w którym kontynuowaliśmy tę długą budowę. I chcieliśmy to pokazać. Nie pudrujemy i nie lukrujemy wszystkiego wkoło, tylko tak jak człowiek się starzeje i nabiera czasami różnych skaz, bo się przywrócił, bo coś mu się stało - tak samo budynki nabierają tego charakteru.

Zobacz także: Trwa inwestycja Grupy Arche. Hotel powstaje w dawnym klasztorze urszulanek we Wrocławiu

A może lepiej było Sanatorium zburzyć?

Prace remontowe i dostosowywanie wnętrz w Nałęczowie były długie i żmudne. Gdyby jeszcze stała tu ikona architektury socmodernistycznej, którą trzeba by zachować. Ale potężna bryła Sanatorium nigdy nie zdążyła zaistnieć w ostatecznej formie, nie jest też dziełem wybitnym. Co ją zatem uratowało od rozbiórki? Arche nie kryje, że na decyzji o kontynuowaniu budowy zamiast rozpoczynaniu jej od nowa zaważyły właśnie gabaryty.

Ważny był aspekt potencjału tego miejsca. Ten budynek już zaistniał. Ktoś kiedyś podjął taką decyzję. Może ona była jednoosobową decyzją. I jakbyśmy wyburzyli ten budynek, nie mielibyśmy szansy takiego samego potencjału uzyskać na tej działce. Nie można już tak wielkich budynków budować. Więc to była jedyna możliwość, żeby właśnie taki obiekt tutaj stanął.

Kiedyś zapadały decyzje polityczne. Często w kontraście do urbanistyki, do sąsiedniej zabudowy, np. zabytkowej. I myślę, że to trzeba podkreślać w takich obiektach, że one zaistniały w różnej formie. Masę obiektów burzy się, bo być może nie pasują do otoczenia. A właśnie tutaj trzeba określić ten potencjał.

— przekonuje Piotr Grochowski. Przestrzeni jest tu tyle, że na część nie ma zastosowania. Tak jest w podziemiach, które zagospodarowano jedynie w części - na klub Luxfera, SPA.

To są bardzo nieefektywnie zaprojektowane budynki pod kątem współczesnych realiów, więc one często, tak jak ten budynek, miały ogromną przestrzeń podpiwniczoną, gdzie kiedyś znajdowały się jakieś dodatkowe pomieszczenia. Z racji tego, że to był szpital milicyjny, miał się tutaj znaleźć np. dodatkowy komisariat. Te przestrzenie nam nie były potrzebne, więc od razu mieliśmy bagaż nadprodukcji powierzchni.

Zobacz także: Spółka Arche kupiła elektrociepłownię Szombierki w Bytomiu

Architektoniczne momenty Nałęczowa i Stanisław Fijałkowski

Nie ma 100% pewności, kto zaprojektował Sanatorium Milicyjne w Nałęczowie. Pod projektem budynków towarzyszących Sanatorium podpisał się Stanisław Fijałkowski. Czy zaprojektował też budynek główny? Można przypuszczać. Fijałkowski był związany z oddalonym o 30 km stąd Lublinem – tu projektował uniwersyteckie budynki UMCS i KUL czy Teatr Muzyczny. Mieszkańcy Warszawy mogą kojarzyć go jako autora gmachu Biblioteki Narodowej. Miłośnicy architektury wypoczynkowej z kolei – z Sanatorium Budowlani w Szczawnicy.

Nawet jeżeli przyjąć, że Fijałkowski rzeczywiście Nałęczów projektował, zostaje jeszcze kwestia modyfikacji projektu podczas pierwszej budowy. W PRL-u w latach 80. trwała w najlepsze dyskusja o autorskości projektów architektonicznych. Władza mocno ingerowała w koncepcje, zmieniając nierzadko ostateczny wygląd inwestycji. Tu było podobnie – Milicja ingerowała, przede wszystkim jednak oszczędzała.

Widziałem projekt oryginalny i to, co jest zrealizowane, odbiega.

— przyznaje Grochowski.

Mimo że budynek mocno okrojono już 40 lat temu, a degradacja dołożyła swoje, wciąż są tu interesujące momenty. Piotr Grochowski wymienia swoje ulubione:

Na samym początku, kiedy selekcjonowaliśmy elementy i miejsca, które koniecznie trzeba zachować, szczególnym miejscem były klatki schodowe, które poprzez ten swój brutalizm, czasami można to nazwać niedbałością, mają bardzo mocny charakter. Drugim charakterystycznym elementem, nie od frontu, są przepiękne detale modernistycznych kominów spalinowych. Coś, co nam się kojarzy z cylindrycznym obiektem - tutaj są to przepiękne, masywne prostopadłościany ceglane. Prowadzą do najciekawszej sali w tym obiekcie, „Uzdrowienia”, gdzie była stara kotłownia. Dwa niesamowite ogromne kotły.

Architektura-murator. Podcast 30/30
Anna Cymer: Ależ to jest brzydkie!