ROZMOWA Z BŁAŻEJEM CIARKOWSKIM

Olędzcy: małżeństwo, które projektowało Trójmiasto

2024-02-19 13:56

On projektował sceny: Teatr Wybrzeże, Muzyczny i Operę Bałtycką. Ona - Dom Technika i słynne gdańskie Falowce. Choć byli małżeństwem, rzadko projektowali razem. Nie chcieli iść na kompromisy. Ale w swoich projektach umieli "powstrzymać własne ego" - przekonuje w rozmowie z "A-m" Błażej Ciarkowski, autor książki "Danuta i Daniel Olędzcy: Architektura na miarę możliwości".

To największa kolejowa inwestycja na Śląsku. Otwarto linię do lotniska w Pyrzowicach

Monika Arczyńska: Mieliśmy spotkać się podczas rozmowy o Twojej książce, prowadzonej przez Grzegorza Piątka. Pomyślałam, że macie zbliżone historie. Po przeprowadzce do Trójmiasta z odpowiednio Warszawy i Łodzi obaj napisaliście świetne książki poświęcone urbanistyce i architekturze Gdyni i Gdańska. Czy to wpływ nadmorskiego powietrza i możemy spodziewać się kolejnych publikacji od osób przenoszących się na Wybrzeże, czy jest inny powód, dla którego powstali "Olędzcy"?

Błażej Ciarkowski: Geneza książki jest dość prozaiczna. Po raz pierwszy rozmawiałem z panią Danutą Olędzką zbierając materiały do poprzedniej książki - "Słowo architekta. Opowieści o architekturze Polski Ludowej". Kilka miesięcy po tej rozmowie zgłosiło się do mnie Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego w sprawie serii "PRL. Biografie" z pytaniem, czy nie chciałbym napisać o jakimś architekcie z tamtego okresu. Mieli zapewne na myśli jakiegoś projektanta z Łodzi, ale ja miałem już dość pisania o łódzkich architektach. Pomyślałem, że skoro mieszkam teraz w Gdańsku, to chętnie napisałbym podwójną biografię - Danuty i Daniela Olędzkich. Wydawnictwo pokręciło trochę nosem, bo w końcu to dwie osoby, a nie jedna, ale gdy dostało ode mnie krótki szkic powiedziało "Bierzemy to!".

A chodziły Ci po głowie inne trójmiejskie nazwiska? Nie mamy na przykład biografii Szczepana Bauma...

Chodziły! Z Baumem rozmawiałem dziesięć lat temu. Zrobił nam mnie ogromne wrażenie i kiedy kształtował się temat książki o Olędzkich, pomyślałem, że on także jest postacią, której historię chętnie bym opisał. Przewagą Olędzkich jest jednak to, że pani Danuta nadal jest w świetnej formie i można skorzystać z jej doskonałej pamięci.

ZOBACZ TAKŻE: Teatr Polski w Szczecinie według projektu Atelier Loegler. Mamy pierwsze zdjęcia realizacji!

Latem Fundacja Palma zorganizowała z nią spotkanie - ludzie siedzieli na podłodze, takie przyszły tłumy. Pani Danuta zrobiła na wszystkich kolosalne wrażenie! Była szczerze zaskoczona zainteresowaniem i cały czas upewniała się, czy to, o czym opowiada, jest ciekawe dla widowni. Czy to wynika z jej wrodzonej skromności, czy może nie zdaje sobie sprawy, jak wyjątkowe są jej projekty?

Ona posiada cechę, którą zaobserwowałem także u innych architektek - czują się przede wszystkim depozytariuszkami dorobku mężów, a swoje dokonania troszeczkę spychają w cień. Potem dopiero, między wierszami można odczytać, że wcale nie traktują swoich projektów jako mało wartościowych. Podczas naszych rozmów pani Danuta wiele razy zwracała uwagę, jak wybitnym projektantem był jej mąż. Przyznała, że nie spodziewała się, że będzie studiować architekturę. Mam wrażenie, że jako kobieta miała "pod górkę" w tym zawodzie. Wiedziała, czego chce i w tamtych czasach współpraca z nią niekoniecznie musiała być łatwa dla architektów - mężczyzn. Działała w wielu różnych zespołach autorskich, ale, co ciekawe, nie pracowała wspólnie z mężem. Może nawet trochę ze sobą konkurowali.

Nie pracowali przecież na wspólną markę "Olędzcy"?

Mieli parę wspólnych projektów, ale były to głównie niezrealizowane prace konkursowe. W archiwum Miastoprojektu odnalazłem wspomniane w książce pisma, w których pani Danuta podkreślała, że jest niedoceniana pod względem finansowym, zważywszy na jej pozycję zawodową i dorobek. Przy całej swojej skromności - bo to jest bardzo skromna osoba - znała swoją wartość i potrafiła się postawić. Stwierdziła kiedyś półżartem, że kolejne projekty tworzyła z różnymi partnerami zawodowymi, bo chyba nikt nie mógł z nią wytrzymać. Myślę, że jest w tym odrobina prawdy, co jednak wcale o niej źle nie świadczy. Wręcz przeciwnie - była architektką z silną osobowością.

Zafascynował mnie fotokolaż na okładce - oboje wyglądają na nim niesamowicie współcześnie. Może to kwestia fryzur albo brody Daniela. Brakuje jeszcze tylko czarnych golfów, tak bardzo wyglądają na architektów. Czy myślisz, że byli "cool" w czasach swojej młodości?

Gdybym miał opierać się na przekazie córki Olędzkich, Agnieszki, to tak, zdecydowanie byli "cool" i stanowili część tzw. kultowych lat 60. Tu Spatif, tam znajomość z Cybulskim i Kobielą. Daniel Olędzki był duszą towarzystwa - potwierdzało to wielu moich rozmówców. Wyobrażam sobie podróże Olędzkich autem po Europie - to wszystko musiało mieć nieco hippisowski klimat. Zdjęcie z okładki wykonano zaraz po powrocie Daniela z Francji, więc być może przywiózł swoją brodę do Polski jako tamtejszy krzyk mody? Z kolei pani Danuta na fotografiach z początku studiów ma jeszcze zapleciony "kresowy" warkocz ale potem pojawiła się prosta grzywka, z którą nie rozstała się do dziś.

Francuska bródka, amerykańska kuchnia, europejskie podróże. Z drugiej strony - peerelowskie niedobory. Fascynująca jest opowieść o tym, jak powstawał dom Olędzkich na spółdzielczym osiedlu w Sopocie. Identyczny jak pozostałe, praktycznie pozbawiony indywidualnych cech - tytułowa "architektura na miarę możliwości". Wygląda na to, że Olędzcy realizowali się twórczo gdzie indziej.

Moim zdaniem historia powstania ich domu jest niezwykle ciekawa. To jeden z pierwszych przykładów powojennego budownictwa spółdzielczego w Polsce. Nie widać, że to domy architektów, nie stanowią manifestacji ego. Ale kiedy popatrzymy, gdzie i jak mieszkali inni architekci w tamtych czasach, to przeważnie nie uświadczymy wyjątkowego budownictwa. Wspomniany wcześniej Szczepan Baum mieszkał w bloku na Niedźwiedniku, a na jego piętro nawet nie dojeżdżała winda. Z drugiej strony, kiedy spojrzymy na projekty teatrów Daniela Olędzkiego, to były to architektoniczne ikony, obiekty o rzeźbiarskim, indywidualnym charakterze.

Wydaje mi się, że Olędzcy w dużym stopniu byli w stanie ograniczyć własne ego na rzecz realizacji racjonalnego, prostego budynku spełniającego ich potrzeby. Tego typu myślenie obecne było także w ich innych projektach, może poza paroma "szalonymi" socrealistycznymi koncepcjami.

ZOBACZ TAKŻE: Dworzec Gdańsk Główny po remoncie. Mamy pierwsze zdjęcia zmodernizowanego dworca

Twoja książka to w sumie równolegle prowadzone historie dwojga projektantów, których jedyną  wspólną realizacją jest właśnie ten sopocki dom.

Sam dom był bardziej projektem Daniela oraz Tadeusza Lepczaka. Olędzcy wspólnie układali płytki, a pomysł Danuty stanowiła wspomniana w książce "amerykańska", otwarta kuchnia. Trudno jednak powiedzieć, że był to ich wspólny projekt. Dom wczasowy w Juracie był projektem Daniela, a Danuta go przejęła, ale głównie działali jako dwie niezależne osobowości twórcze.

Oboje - Danuta dłużej - pracowali także na uczelni. Jak ważne było to dla Olędzkiej? Pamiętam wywiad z Ewą Kuryłowicz, która wyjaśniała, że jako kobieta w świecie akademickim miała większą niezależność i bardziej przejrzystą ścieżkę kariery, niż w projektowaniu.

Pani Danuta nie myślała o karierze naukowej. Kiedy zmieniły się warunku zatrudnienia na uczelni, uzależniając je od zdobywania stopni naukowych, podziękowała i odeszła z Wydziału Architektury. Zawsze czuła się bardziej projektantką niż wykładowczynią, nauczycielką. W jej racjonalnym podejściu do architektury nie czuć ambicji zostania "demiurgiem", chęci zmieniania świata czy kształtowania nowych pokoleń. Na początku lat 80. postanowiła "zawiesić rapidograf na kołku" i przejść na emeryturę, co wydaje się dość wyjątkowe w porównaniu do innych architektów, którzy potrafią pracować jeszcze długo po wejściu w wiek emerytalny. Na początku lat 90. powstawały jeszcze budynki jej autorstwa, takie jak kamienica przy Toruńskiej, ale były to już mniejsze projekty, nieporównywalne z Falowcami. W ogóle pani Danuta prezentuje postawę zdrowego podejścia do wszystkiego, w tym także do pracy zawodowej, które dziś przydałoby się wielu architektom.

A czy myślisz, że zamiast "Olędzkich" mógłbyś napisać oddzielnie "Olędzką" i "Olędzkiego"?

Tak, bez problemu. Książka o Danielu byłaby pewnie skoncentrowana na jego teatralno-muzycznych projektach. W przypadku Danuty taką myślą przewodnią byłoby realistyczne spojrzenie na architekturę. Prawdopodobnie byłoby nawet łatwiej napisać dwie odrębne książki, bo skompilowanie zdobytych informacji i znalezienie wspólnego mianownika dla małżonków Olędzkich było nie lada wyzwaniem.

Bardzo Ci dziękuję za tę książkę. Chociaż spędziłam wiele lat w Gdańsku, nie zdawałam sobie sprawy, że tyle budynków, które bardzo lubię - a czasem z nich także korzystam - jest właśnie autorstwa Olędzkich, głównie Daniela. Czy było Ci trudno dotrzeć do materiałów archiwalnych?

Tak. W tym miejscu muszę podziękować rodzinie Olędzkich, w tym przede wszystkim Janowi - synowi bohaterów książki, który udostępnił mi wiele zdigitalizowanych materiałów z rodzinnego archiwum. To częsty problem projektów z tamtych lat, że dostępne materiały są niekompletne. Kiedy zlikwidowano duże państwowe biura projektowe, archiwa państwowe przejęły część materiału, ale nie całość. Niektóre instytucje zarządzające zachowanymi budynkami mają w swoim posiadaniu projekty, część nie. Np. gdański Dom Technika NOT miał bardzo skromną dokumentację, ale dotarłem do niej w archiwum miejskim. Była tam nie tylko wersja ostateczna projektu, ale i pośrednie, opisane w książce. Zapisy drobniejszych zmian projektowych nie przetrwały, ale kamienie milowe były zarchiwizowane, dzięki czemu mogłem opisać historię budynku.

Czy myślisz, że świadomość autorstwa projektów Olędzkich pozwoli na zachowanie ich dorobku podczas kolejnych przebudów i modernizacji? Z Teatru Wybrzeże dopiero co wypruto wnętrza autorstwa Olędzkiego...

Dziwię się, że soc- czy postmodernizm w Gdańsku nie doczekał się jeszcze książki, ani że nikt nie zajął się samym Olędzkim. Na szczęście odchodzimy już od kategorycznego oceniania tego, jak peerelowscy architekci "krzywdzili" ludzi projektując bloki, więc nie widzę siebie jako autora "uświadamiającego masy". Gdyby jednak użyto mojej książki jako argumentu, aby objąć ochroną konserwatorską np. budynek NOT, to uznam, że warto było poświęcić czas i energię na jej napisanie. To absolutnie niezwykły budynek, w dodatku zachowany w niezmienionej kondycji. Zmodernizowany Teatr Wybrzeże widziałem na razie tylko z zewnątrz i wywołał we mnie ambiwalentne odczucia. Nie tylko wnętrza ucierpiały. Moim zdaniem kompozycja głównej fasady wyglądała lepiej w swej oryginalnej postaci, z nieprzeziernym pasem u góry. Zadaję sobie pytanie - czy gdyby to był XVII- czy XIX-wieczny budynek, to też byśmy go poprawiali? A przecież to wybitne dzieło, tyle że reprezentujące inną epokę.

rozmawiała Monika Arczyńska

Zobacz także: Nie tylko wielka płyta. Zobacz 9 najpiękniejszych bloków z PRL-u w Polsce

Błażej Ciarkowski - Olędzcy. Architektura na miarę możliwości

i

Autor: Uniwersytet Łódzki
Spotkanie z autorem

i

Autor: Uniwersytet Łódzki
Listen on Spreaker.