felieton

Nazywają go pudłem lub bunkrem. Tymczasem nieskazitelna biel MSN jest jak wycięcie w śródmiejskim chaosie

2024-10-16 8:54

„Lubię fotografować architekturę i raczej nie mam problemu, jak ugryźć budynek. Z Muzeum Sztuki Nowoczesnej jest inaczej. Choć mijam je codziennie, dopiero niedawno zrobiłem pierwsze zdjęcia. I wtedy do mnie dotarło: wciąż nie wierzę, że to jest naprawdę.” – Karol Kobos pisze o głębszych związkach MSN-u z Warszawą jako miastem.

Spis treści

  1. Białe pudełko jak duży biały piksel
  2. Najpierw spadający starchitekci...
  3. ... a potem mandacik
  4. Czy to były stracone lata?
  5. Architektura trafia pod (nomen-omen) strzechy
  6. Historia dyskusji o kształcie Warszawy - muzeum wrasta w miasto
  7. Piksele wpadają na miejsce
  8. Obwąchiwanie budynku. Miasto musi zrobić mu miejsce
  9. Puste muzeum. Rama dla miasta
Spacer po Galerii PLATO z Robertem Koniecznym

Białe pudełko jak duży biały piksel

Nic dziwnego – nawet gotowy, budynek MSN wciąż jest w budowie. Nieskazitelna biel betonowych ścian sprawia, że chwilami widać tylko zarys. Jakby komputerowa tekstura się nie doczytała – są tylko gigantyczne, puste piksele.

Mam też inne powody, by nie wierzyć w jego istnienie. O epopei, jaką była budowa, piszę niewiele krócej, niż pracuję w zawodzie. Zaczęło się przypadkiem – kolega, który obstawiał temat, nie mógł iść na ogłoszenie wyników konkursu, więc redakcja wysłała mnie. Wpadłem w środek skandalu, nie pierwszego i – jak miało się okazać – nie ostatniego.

Najpierw spadający starchitekci...

W 2005 roku ogłoszono pierwszy konkurs. Anulowany mimo – a raczej dzięki –  zainteresowaniu gwiazd architektury. Regulamin zgodny z ówczesnym prawem zamówień publicznych w zasadzie wykluczył udział zagranicznych pracowni, więc starchitekci demonstracyjnie się wycofali. Postępowanie anulowano, a nadzieja na efekt Bilbao prysnęła.

meme

i

Autor: Z archiwów Karola Kobosa
Architektura Murator Google News
Autor:

Trwałym pożytkiem były zmiany w przepisach. Między innymi dzięki nim, ogłoszony latem 2006 roku, drugi konkurs, choć zbojkotowany przez kilka znanych nazwisk, potoczył się sprawnie. W lutym 2007 r. nowa prezydentka Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, wraz z kończącym pracę dla miasta naczelnym architektem, Michałem Borowskim, ogłosili wyniki. Na telebimie pojawiła się beżowo-szara wizualizacja autorstwa człowieka, którego nazwisko nie mówiło nic większości zebranych, a przez lobby biurowca Focus przeszedł jęk zawodu. Chwilę później w kuluarach było już słychać, że werdykt nie zapadł jednogłośnie, a niedługo potem rada programowa muzeum zaapelowała do ministra kultury o… odstąpienie od realizacji zwycięskiej pracy. Do dymisji podali się dyrektor i przewodnicząca rady.

Nieskazitelna biel betonowych ścian sprawia, że chwilami widać tylko zarys. Jakby komputerowa tekstura się nie doczytała – są tylko gigantyczne, puste piksele.

Córka Autora i Pan Guma

i

Autor: Karol Kobos Pan Guma to rzeźba Pawła Althamera - nie chodzi o to, że jest w gumy; ma sprężynę, dzięki której kiwa się "niczym oryginał"

... a potem mandacik

O tym, że zbierają się nad nim chmury w kolorach własnej wizualizacji, nie wiedział jeszcze wtedy specjalizujący się w projektowaniu minimalistycznych, betonowych domów Christian Kerez. Nie wiedział też, że pokocha Warszawę tak, że napisze książkę o jej architekturze i będzie ściągał studentów z Zurychu na spacery, i warsztaty. Ani że z tą samą Warszawą będzie się potem ciągał po sądach. Nie spodziewał się, że będzie zmuszony zamknąć pracownię (stołeczny ratusz będzie twierdził, że to wybieg, by uniemożliwić odzyskanie milionów za projekt, którego nie skończył; Kerez – że pieniądze poszły na wynagrodzenia pracowników, którzy próbowali go pogodzić z coraz to nowymi pomysłami urzędników).

A przecież były znaki. Pierwszego dnia w Warszawie Kerez wyszedł z hotelu Polonia na spotkanie z dziennikarzami, którzy czekali przed Pałacem Kultury i Nauki. Jak na człowieka z cywilizowanego kraju przystało, przez ulicę przeszedł tam, gdzie mu pasowało. Tyle, że ulicą były sześciopasmowe Aleje Jerozolimskie, którymi akurat przejeżdżał radiowóz. 

Mandat, który wtedy dostał, pozostaje idealną metaforą zderzenia szwajcarskiego architekta z polską rzeczywistością. Myślę, że nigdy nie zrozumiał, za co ukarała go policja, tak jak nigdy nie zrozumiał, dlaczego Warszawa zerwała z nim w 2012 roku.

Na telebimie pojawiła się beżowo-szara wizualizacja autorstwa człowieka, którego nazwisko nie mówiło nic większości zebranych, a przez lobby biurowca Focus przeszedł jęk zawodu.

Pierwsze zdjęcie MSN

i

Autor: Karol Kobos

Czy to były stracone lata?

Byłem wtedy przekonany, że nikt nie będzie miał już siły zaczynać po raz trzeci. Dziś myślę, że te lata nie były stracone.

  • Gdy Kerez wygrywał konkurs, mało kto interesował się architekturą tego miasta, o mechanizmach kształtujących jego przestrzeń nie mówiąc.
  • Debata nie toczyła się jeszcze w social mediach, bo te dopiero raczkowały.

Spory o projekt MSN dały nam zresztą jeden z pierwszych warszawskich memów – wizualizację Kereza z doklejonym logo jednego z marketów (którą sam zainteresowany powiesił zresztą nad swoim biurkiem). Warszawiacy spierali się o projekt, na spotkania ze Szwajcarem waliły tłumy, a prasa relacjonowała te dyskusje przez wiele tygodni.

Architektura trafia pod (nomen-omen) strzechy

Ważniejszym od memów dziedzictwem okazało się jednak samo MSN – nie budynek, tylko instytucja, która podjęła dialog i zaczęła organizować dyskusje o mieście. Z czasem wyewoluowały one w festiwal Warszawa w budowie. Mieszkalnictwo, reprywatyzacja, planowanie przestrzenne, powojenna odbudowa – wszystko to znalazło się w polu zainteresowania muzeum i dotarło do publiczności, która inaczej mogłaby się z tym w ogóle nie zderzyć.

Historia dyskusji o kształcie Warszawy - muzeum wrasta w miasto

Gdy dziś słyszę pytania po co nam w ogóle takie muzeum?, to odpowiadam: gdzie byliście, gdy na zmieniające Warszawę wystawy ustawiały się kolejki? Gdy w liceum Hoffmanowej pokazywano, jakie są skutki dekretu Bieruta? Gdy w auli SGH tłumaczono, czemu dziki kapitalizm nie zaspokoi potrzeb mieszkaniowych?

Perypetie związane z budową własnej siedziby – postępowania administracyjne, bezdomność, liczne przeprowadzki i konieczność eksperymentowania z tymczasowymi przestrzeniami wystawienniczymi – okazały się dla MSN źródłem inspiracji i pozwoliły mu wrosnąć w miasto. Oczywiście był też proces odwrotny – uczestnicy wydarzeń i dyskusji obcowali ze sztuką współczesną, uczyli się jej języka i środków wyrazu. A muzeum dyskretnie inwestowało we własną publiczność.

Czytaj też:

Piksele wpadają na miejsce

W 2014 roku trzecie postępowanie przyniosło projekt Thomasa Phifera i… spokój. Może dlatego, że nikt już nie wierzył, nikt też za bardzo nie przeszkadzał? W końcu na placu Defilad wyrosły płoty, pojawiły się dźwigi i betoniarki, wreszcie wyłoniły się ściany i w końcu ta biała bryła…

Obwąchiwanie budynku. Miasto musi zrobić mu miejsce

I ja też w końcu podszedłem bliżej. Wszedłem za płot, dotknąłem. Zobaczyłem spektakularną klatkę schodową, fotogeniczną tak, że już staje się ikoną Warszawy. Obszedłem naokoło, zajrzałem w szpary. Zobaczyłem, że piksele wpadają na swoje miejsca, tekstura powoli się doczytuje. Tu zasłania, a tam odsłania. Gdzieś między głównym gmachem a, kryjącą wejście do podziemnego kina, wieżą wyziera Pałac Kultury. Biała płaszczyzna zamyka perspektywę jakiejś ulicy. Biel na nowo kadruje miasto.

Puste muzeum. Rama dla miasta

25 października wejdziemy do muzeum, w którym nie będzie eksponatów. Swoje pięć minut w tej roli znów będzie miała Warszawa. Zaczepi nas tam, gdzie będzie wystawała, albo to my będziemy jej szukać tam, gdzie się ukryje. Co jakiś czas, przekrzywiając głowę lub aparat fotograficzny, w tej czy innej szparze zobaczymy coś nowego. Jakiś nieoczywisty kadr, zaskakujący element, nową perspektywę...

I właśnie po to zbudowaliśmy Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Trwalszym od mema dziedzictwem tego okresu jest jednak przede wszystkim samo MSN – nie budynek, tylko instytucja, która podjęła rękawicę i zaczęła organizować dyskusje o mieście. Z czasem wyewoluował z nich festiwal „Warszawa w budowie”, który przez 15 lat podtrzymywał ten dialog i poszerzał go.