W jeszcze nieodległych czasach istniał towarzyski zwyczaj: przy okazji każdego wyjazdu kupowano karty pocztowe zwane widokówkami i posyłano rodzinie czy znajomym, by zobaczyli dokąd to udał się nadawca. Fotograf i artysta Mikołaj Długosz robi dziś inny użytek z ginącego przemysłu pocztówkowego. Już w pierwszej swojej publikacji z 2006 roku zatytułowanej Pogoda ładna, aż żal wyjeżdżać przypomniał nienachalną urodę krajobrazu „wczasowego”. Teraz, w kolejnym albumie kart pocztowych powstałych w latach 70. i 80. XX wieku dla Krajowej Agencji Wydawniczej, pokazuje 160 kadrów z pejzażem miejskim. Bohaterami są tu polskie miasta środkowego PRL-u, z czasów, kiedy obowiązywała zasada „ma być czyste i pocerowane”.
To wtedy miejsca po wojennych ruinach zastąpiły budowane w szybkiej technologii bloki mieszkaniowe, wolnostojące pawilony handlowe i takież przybytki kultury, nierzadko z paradnymi betonowymi schodami, lub świątynie kawy i wuzetki – samotne morskie latarnie górujące nad parkowym pejzażem.
Pocztówki upamiętniły też zjawiska wówczas rzadkie – pojedyncze hotele wyższej klasy, z marmurowym lobby i wewnętrznymi basenami. Dominują jednak w tym letnim mieście różane skwery z czołgami na cokołach, ścienne mozaiki z Gagarinem albo górnikiem, fontanny i kompozycje rzeźbiarskie, ale i socjalistyczne nokturny – nocne ujęcia Warszawy czy Katowic rozświetlonych barwnymi rurkami neonów, finezyjnie wyginanych, zdecydowanie bardziej artystycznych niż reklamowych. To jednocześnie miasta bez kościołów i nierzadko świadomie pozbawione ducha historii.
Zawarta w nich opowieść przedstawia sprawną młodzież na basenie, młodą, modnie ubraną parę z wózkiem, czy niespiesznych przechodniów – zewnętrzną otulinę prawdziwego życia, czasem upozowaną, czasem uchwyconą przypadkiem. Fotografów obowiązywał regulamin mówiący, jak pokazać miejskie codzienne życie w PRL-u, a i tak wybór należał do szefów KAW-u. Podążamy więc teraz ich spojrzeniem i próbą kreacji obrazu tamtego czasu. Niemniej, patrzymy na tę pocztówkową schludną biedę z pewną nostalgią.
To naturalne środowisko większości z nas. Z domów za chwilę odpadną tynki, mury sczernieją od miejskiego pyłu, większość obiektów przestanie istnieć, albo przyoblecze się w szatę reklamowych płacht, nieczułych na wdzięki każdej architektury. Album Latem w mieście jest swoistym hołdem dla budownictwa, a czasem i architektury tamtych lat. Niestety, anonimowym hołdem dla projektantów. Nie wystarczyło, jak rozumiem, determinacji, by odnaleźć nazwiska architektów. Zresztą, nie o to chodziło. To album zdjęć, są więc uwiecznieni wszyscy fotografowie pracujący dla KAW-u. Dodajmy, że to najwyższa półka polskiej fotografiki: Zenon Żyburtowicz, Krzysztof Jabłoński, Jan Siudecki, Andrzej Zborski czy Marek Czudowski. Tylko rzeźbiarz Władysław Hasior, dla jakiegoś wyjątku, figuruje z imienia i nazwiska jako autor pomnika w Pieninach, który z biegiem najnowszych dziejów Polski zmienił nazwę. I nie jest to ilustracja do „lata w mieście”. Raczej do wcześniejszej „ładnej pogody”.
Mikołaj Długosz, który dokonał wyboru pocztówek, wtłoczył je we współczesną nam rzeczywistość. Nadał im współrzędne GPS, tak, by dzisiejszy poszukiwacz estetyki niedalekiej przeszłości mógł na swoim szlaku odnaleźć każdy z obiektów.