Trzęsienie ziemi, które nawiedziło Lizbonę w sobotni poranek dnia Wszystkich Świętych 1755 roku, nie trwało dłużej niż dziesięć minut. Szeroka na 5 metrów szczelina rozdarła centrum miasta, trzy fale tsunami wezbrały na rzece Tag, wylały się przez brzegi, pędząc tak szybko, że jeźdźcy musieli spiąć konie do galopu, żeby uniknąć nieszczęścia. Zniszczenia tego szokująco bogatego miasta dopełniły pożary, pisał w wydanej 200 lat później książce The Lisbon Earthquake T.D. Kendrick. Po ucieczce króla poza granice stolicy, nadzorowaniem obszaru dotkniętego klęską żywiołową zajął się Sebastião José de Carvalho e Melo, Markiz de Pombal, wszechwładny królewski minister i reformator. Pochowajcie zmarłych, leczcie żywych – miał brzmieć jego pierwszy dekret ratujący stolicę przed zarazą. Imieniem markiza ochrzczono nowo powstałą śródmiejską dzielnicę Baixa Pombalina, w której zastosowano pierwszą na świecie konstrukcję odporną na wstrząsy sejsmiczne – „klatkę” ze skrzyżowanych drewnianych belek wypełnianą następnie cegłami i okładaną ceramiką azulejos. Do 24 kwietnia 2016 model gaiola pombalina można oglądać na wystawie Creation from Catastrophe. How Architecture Rebuilds Communities w londyńskiej galerii Królewskiego Instytutu Architektów Brytyjskich RIBA. Kuratorka ekspozycji Jes Fernie zaproponowała szeroki przegląd rozwiązań z całego świata datowanych od XVII wieku do współczesności. Są więc plany odbudowy Londynu Christophera Wrena oraz Chicago Daniela Burnhama, przygotowane po wielkich pożarach w 1666 i 1871 roku. A także najbardziej aktualne projekty Shigeru Bana dla Nepalu, w którym wielkie zniszczenia przyniosło ubiegłoroczne trzęsienie ziemi.
Co ciekawe, najnowszy humanitarny projekt Bana, choć oparty na analizie lokalnej architektury w Katmandu, ma wiele wspólnego z osiemnastowieczną gaiola pombalina. O ile dokumenty historyczne z wystawy w RIBA dotyczą wyłącznie dużych światowych miast i nie brak im haussmannowskiego rozmachu, o tyle te powojenne wydają się coraz bardziej zbaczać ze znanych tras. Zwrot ku miejscom, gdzie mapy Google’a tracą ostrość lub w ogóle się zawieszają, charakteryzuje dużą część dzisiejszej tzw. architektury humanitarnej. Gdy szukam wsi Chaseyama w Zimbabwe, Google zachęca mnie do sprawdzenia pisowni lub dodania kodu pocztowego. Niedaleko Chaseyamy Anna Heringer zbudowała przedszkole. Niemiecka architektka swoją działalność opiera na lokalnych zasobach, materiałach i sile roboczej. Centrum dla kobiet, jakie Yasmeen Lari, pierwsza pakistańska kobieta-architekt, wybudowała w Darya Khan znajduje się sześć godzin drogi od Islamabadu. Studiując architekturę, dowiadujemy się, że architekt jest jak Bóg, bo ma zdolność tworzenia. W ten sposób nasze ego rośnie, zaczynamy myśleć, że nikt poza nami nie umie zrobić rzeczy, które my umiemy – mówi ponad siedemdziesięcioletnia Lari w dokumencie Traditional Future przygotowanym w ramach cyklu Rebel Architecture przez telewizję Al Jazeera.
Tymczasem podstawą działania Lari jest nie tylko wykorzystywanie starożytnych technik (używa dużej ilości wapna jako substancji zabezpieczającej przed wodą) do budowania nowatorskich schronień, ale przede wszystkim tworzenie łańcucha wiedzy i umiejętności, który pozwala jednym rodzinom uczyć kolejne i przekazywać know-how w odległe tereny kraju, tam dokąd nie dociera rządowa pomoc. W ujęciu Lari, Heringer i innych, architekt nie tylko stawia swoje konstrukcje (a potem wyjeżdża), ale przede wszystkim edukuje mieszkańców, pozwala im współuczestniczyć w budowie, tak by dzięki prostocie przyjętych rozwiązań, lokalna społeczność zdobywała samodzielność i miała z nabytej wiedzy długofalowe korzyści. Świadomie rezygnuje z przynoszącego zysk statusu profesjonalisty nie do zastąpienia. Wspomniany cykl filmów dokumentalnych Rebel Architecture Al Jazeera wyemitowała w 2014 roku. Sześć odcinków poświęcono społecznie zaangażowanej działalności Yasmeen Lari (budowle odporne na powódź w prowincji Sindh), Nigeryjczyka Kunlé Adeyemi’ego (w pływającym slumsie w Lagos zbu-dował szkołę na beczkach), Izraelczyka Eyala Weizmana (bada opresyjną rolę architektury w okupacji Palestyny), Vo Trong Nghiego (realizuje prototypowe domy za 4 tys. dolarów dla ubogich z Delty Mekongu i zielone dachy w szybko urbanizujących i zagęszczających się miastach Wietnamu), Santiago Cirugedy z Sewilli (poruszając się na granicy prawa, przekształca porzucone budynki w centra kultury) oraz Ricardo de Oliviera, który jest autorem ponad 100 budynków w Rocinha – największej faweli w Brazylii zlokalizowanej w Rio de Janeiro.
Nadchodzą rebelianci. Dowodzi nimi nowy typ architektów, dla których ludzie są ważniejsi niż ikony. Nie tylko zmieniają porządek w swoim otoczeniu, ale także na nowo definiują uprawianą przez siebie dyscyplinę – mocnym głosem zapowiadała z off-u lektorka Al Jazeery. Ostatnie Nagrody Pritzkera przyznane za architekturę o silnym „zapleczu" społecznym: Alejandro Aravenie (2016), Shigeru Banowi (2014) czy Toyo Ito (2013), świadczą o tym, że wieść o rebelii dotarła do najbardziej prestiżowych gremiów. Zmiana myślenia o roli architekta nie opiera się wyłącznie na moralnym sprzeciwie wobec rozrzutnej architektury spektaklu czy neoliberalnego przekonania, że poprawę życia mieszkańców osiąga się przez podniesienie wartości gruntu, wybudowanie efektownego muzeum i przyciągnięcie turystów. Swoją propagandową, buntowniczą siłę nowy paradygmat czerpie z innowacyjnych rozwiązań, jak idea półdomu w osiedlu Quinta Monroy Araveny czy kolejka górska, która dzięki grupie Urban-Think Tank, założonej przez Alfreda Brillembourga i Huberta Klumpnera, połączyła slumsy z centrum Caracas, umożliwiając biednym szybkie dotarcie do miejsc pracy. Stopniowe upodmiotowianie miast nieformalnych, zamiast ich „czyszczenia”, jest ważnym osiągnięciem polityki społecznej państw Ameryki Łacińskiej i, jak pokazuje przykład pływającej szkoły w nigeryjskim Lagos, dostaje szansę też na innych kontynentach.
Nieortodoksyjne rozwiązania, zaangażowanie w politykę, połączenie wiedzy budowlanej z socjologiczną sprawiają, że współczesny architekt jest zdolny, działając tylko punktowo, uruchomić dogłębne zmiany społeczne. W najbardziej strategicznych projektach nie czeka na klienta (zazwyczaj tego ostatniego nie stać na architekta), lecz sam inicjuje zmiany. Osiedle Quinta Monroy powstało, bo Aravena długo namawiał urzędników, by pozwolili mu na eksperyment. Podobnie działa U-TT, Kunlé Adeyemi czy Diébédo Francis Kéré. Kompleksowość zapewnia interdyscyplinarny zespół – w U-TT pracują: architekci, pisarze, fotografowie, filmowcy, badacze, urbaniści z dziewięciu różnych krajów! Zamknięcie w zeszłym roku działającej od 1999 roku Architecture for Humanity, założonej przez Camerona Sinclaire’a i Kate Stohr, mogło się wydawać znaczącą porażką społecznie zaangażowanego podejścia. Ta amerykańska organizacja charytatywna, niosąca pomoc potrzebującym na wszystkich kontynentach, wprowadziła projekty architektoniczne typu open source dostępne na zasadach licencji Creative Commons, popularyzowała mikrofundusze i crowdfunding. Popularność tych ostatnich powoli rośnie. Przykładowo tymczasowe schronienia w Mae Sot w Tajlandii przeznaczone dla uchodźców postawiła pracownia a.gor.a Architects, a gdy spłonęły, zbierała fundusze na ich odbudowę na portalu Indiegogo – w ciągu dwóch miesięcy dostępna była cała suma 5,5 tys. dolarów.
Również Sinclair przegrupował szyki i już pod koniec grudnia 2015 roku jego organizacja Small Works ogłaszała pierwsze sukcesy: postawienie w ramach projektu Re:Buildszkoły w obozie dla uchodźców w Za’atari w Jordanie, zbudowanej wyłącznie przez uchodźców. Zrealizowana bez użycia elektryczności i wody w ciągu dwu tygodni, pomieści 100 uczniów. Okazją do „moralnego wzmożenia” będzie zaczynające się w maju 15. biennale architektury w Wenecji zatytułowane Raporty z linii frontu, którego kuratorem jest Alejandro Aravena. Wystawa ma się skupić na działaniach służących dobru wspólnot. W polskim pawilonie zostanie pokazana praca Podwójna fasada Dominiki Janickiej i Michała Gdaka poświęcona tematyce warunków pracy robotników budowlanych i etycznym aspektom produkcji architektury.
W niewielkiej wsi Czarny Bór, 20 minut samochodem od Wałbrzycha, przy ulicy XXX-lecia PRL, powstała niedawno nowa biblioteka („A-m” 12/2015). Mimo krańcowo napiętego budżetu, architektom z pracowni Isba udało się stworzyć atrakcyjną formę i przyjazną przestrzeń, która na każdej przerwie przyciąga dzieciaki z pobliskiej szkoły. Po lewej stronie biblioteki stoi gimnazjum – podobno wójt rozważa przemalowanie go z koloru zielonego na inny, żeby nie kontrastowało tak bardzo z dobrą architekturą. Po prawej stronie – niewielkie chatki z materiału odrobinę lepszego od tektury. Po powodzi w 2010 roku powstało tu 10 tymczasowych parterowych domków. Obecnie chylą się ku ziemi. W ogródkach czerwony fotel, stolik i niebieska dziecięca wanienka. Mieszkańcy zadomowili się, z inwencją rozbudowali siedziby o pergole i wiaty. Ściany sczepiono ze starych drzwi, nieużywana lodówka pełni funkcję słupa konstrukcyjnego, a żółta tabliczka ostrzega: Uwaga, prace na wysokościach! A więc budowa trwa.
– Jest ze strony gminy „opieka” nad tamtejszymi mieszkańcami w formie choćby bieżących napraw. To jest tanie budownictwo, nawet bardzo tanie. Lokatorzy na własną rękę i bez uzgodnienia wprowadzają jakieś „udoskonalenia” i te dotyczące instalacji bywają ryzykowne – mówi Joanna Styrylska z pracowni Isba. – Ratowanie tego wiejskiego slumsu jest możliwe tylko jeszcze przez jakiś czas. Te budy po prostu się kiedyś rozlecą. Rozmawialiśmy z wójtem o tym, że można to miejsce sukcesywnie przekształcać w bardziej trwałe socjalne osiedle, jednak ze względów formalnych jest to bardzo trudne. Gmina nie jest bogata i wymagałoby to zewnętrznego dofinansowania – dodaje.
Są w polskich miastach bieda-dzielnice, gdzie ludzie żyją w warunkach zakłócających spokój sumienia. Ile jest takich wiejskich slumsów, jak ten z Czarnego Boru? Mieszkańcy polubili swoją skromną imitację jednorodzinnych domków z ogródkami, nie chcą się wyprowadzać do budynku socjalnego, który przygotowali im urzędnicy. Docelowo jednak teren ma zostać „oczyszczony”. Nie ma pomysłu na jego przyszłą funkcję. Kręte, wąskie i strome drogi prowadzą do Czarnego Boru, doceniana w świecie architektura społecznie zaangażowana jeszcze tam nie dojechała. Ale temat jest i czeka na architekta.
FAREstudio – 60 sal szkolnych, Mauretania
Mbera, prowadzony przez UNHCR obóz dla uchodźców, którzy opuścili Mali po rebelii Tuaregów i wybuchu wojny domowej w 2012 roku, znajduje się w południowo-wschodnim zakątku Mauretanii, 50 km od granicy z Mali. Temperatury sięgają tu 54 stopni. W 2013 roku BBC donosiła o tragicznych warunkach panujących na miejscu: na 3000 osób przypadała jedna toaleta, a nowoprzybyli musieli sami budować schronienia. Gdy na zlecenie włoskiej organizacji humanitarnej INTERSOS do Mbera trafili architekci z rzymskiego FAREstudio, w obozie mieszkało 70 tys. osób (obecnie 50 tys.). Włosi zaproponowali wymurowanie sal szkolnych z worków wzmocnionych siatką drucianą i tynkowanych cementem. Uniesiony dach miał zapewnić naturalną wentylację. Jego konstrukcja jest stalowa, pokryta od góry brezentem, a od spodu zwykłą tkaniną. Na podłodze wykonanej z cegieł adobe wylano beton. – To była alternatywa dla obowiązującego modelu z plastikowych ścian i ryflowanej blachy. Działaliśmy wbrew obowiązującym procedurom, biurokracji i interesom kontrahentów, m.in. generalnego wykonawcy, który swoje zyski czerpie głównie z transportu. Za naszą sprawą drastycznie one zmalały. Wykorzystując piasek, którego wszędzie było pod dostatkiem, znacznie ograniczyliśmy ilość przewożonych materiałów – opowiada Riccardo Vanucci, szef FAREstudio. W ciągu czterech miesięcy zbudowano 60 sal.
Materiały sprowadzane były z odległej o ponad 1000 km stolicy kraju – Nawakszut, ponieważ tylko tam jest odpowiednie zaopatrzenie. Do budowy zatrudniono uchodźców, co dało im zarobek i nowe umiejętności. – Gdy pierwsze budynki były skończone, członkowie goszczącej nas społeczności Bassikounou poprosili o zgodę na wykorzystanie zaproponowanego przez nas systemu. Widocznie przekonały ich efekty. W przypadku podobnych projektów, gdy opuści się miejsce budowy, niezwykle trudno jest uzyskać jakąkolwiek zwrotną informację. Mimo prób, od żadnej z zaangażowanych stron nie udało nam się wydobyć oceny naszej pracy. Wiem tylko, że nasz model, ale z dachem z ryflowanej blachy, został zastosowany przez UNICEF w tym samym obozie. Użyli rysunków, nie pytając nas o zgodę i zastępując dach z PVC blachą, która w tamtejszym klimacie źle wpływa na komfort użytkowników budynku. Muszę tu zaznaczyć, że zaproponowany przez nas model z dachem z PVC w kilku przypadkach zawiódł. Kładę to na karb złej jakości materiału. Dostarczono nam co innego niż zamówiliśmy w Nawakszut. Otrzymaliśmy propozycje wykorzystania naszego systemu w innych miejscach, ale plany są dopiero we wstępnej fazie – podsumowuje Vanucci.
Orkidstudio – sierociniec, Kenia
Nakuru to jedno z większych miast w Kenii, znajdujące się 160 km na północny- wschód od Nairobi, stolicy kraju. Na terenach rolniczych pod Nakuru w 2014 roku z inicjatywy charytatywnej organizacji St. Jeromeʼs Centre powstał sierociniec. Stoi wokół niego wiele nieskończonych i porzuconych z braku środków betonowych konstrukcji. Jednym z dziedzictw kolonializmu w państwach afrykańskich jest odrzucenie tradycyjnie stosowanych materiałów budowlanych na rzecz betonu, stali i szkła, które mają być znakiem nowoczesności – tłumaczą na swojej stronie internetowej autorzy projektu sierocińca. Orkidstudio, realizując ten obiekt, powróciło do zapomnianych i pogardzanych technik budowy z ziemi i gliny. Chciało zmienić ich postrzeganie w oczach lokalnych mieszkańców – pokazać, jak duże walory ekologiczne, estetyczne, ekonomiczne ma ziemia wykorzystywana w roli podstawowego budulca. Ściany wymurowano z wypełnionych ziemią worków, używanych na co dzień do transportu ziaren. Stanowiące dodatkową osłonę przed słońcem, drewniane żaluzje i okładziny budynku powstały z drewnianych odpadów – produktu ubocznego wytwarzania forniru.
Zadbano o to, by dzieci miały kameralne, czteroosobowe pokoje. Sierociniec w Nakuru budowany był dwa miesiące przez 70 osób, w tym ponad 40 członków lokalnej społeczności Kikuyu (jednakowo wynagradzanych mężczyzn i kobiet) oraz wolontariuszy ze szkół brytyjskich. Budujący zdobyli w ten sposób umiejętności pozwalające im w przyszłości postawić własny dom i przekazać wiedzę dalej. Inny projekt Orkidstudio, Helen’s House – dom dla jednej rodziny za 1000 funtów również wykonany z worków z piasku, został oparty na podobnych zasadach. Orkidstudio to szkockie biuro z siedzibą w Glasgow, którego cała działalność koncentruje się na państwach rozwijających się. Pracownię założył w 2008 roku architekt James Mitchell, wykładowca architektury humanitarnej w Mackintosh School of Architecture.
Orkidstudio współpracuje m.in. z organizacją Mary Meal’s budującą na terenie Kenii szkolne jadłodajnie, które służą obecnie prawie milionowi dzieci.
Urban-Think Tank/ETH – Empower shack, RPA
W RPA ponad 7,5 mln osób żyje w dzielnicach nędzy. Khayelitsha, usytuowana na obrzeżach Kapsztadu, uważana jest za największą z nich. Na ponad 38 km2 mieszka tu blisko 400 tys. osób, prawie wyłącznie ciemnoskórych. Pilotażowy projekt Empower shack, prowadzony przez U-TT, ETH Zürich oraz Ikhayalami – lokalną organizację pozarządową, czerpie inspirację wprost ze slumsów. Polega na stopniowym poprawianiu statusu tych nieformalnych siedlisk między innymi poprzez interwencje architektoniczne (prototypowe domy dwukondygnacyjne), hodowanie zieleni, angażowanie mieszkańców w tworzenie planów przestrzennych polepszających ich otoczenie.
– Przyjechaliśmy do Khayelitshy w 2012 roku badać problemy mieszkalnictwa. Miejscowa polityka mieszkaniowa, obciążona trwającym dziesięciolecia apartheidem zmagała się z potrzebami szybko urbanizującego się kraju. W nieformalnych miastach ludzie mają wspólne ubikacje i krany z wodą, żyją w ciągłym lęku przed pożarem – opowiada Daniel Schwartz, badacz i filmowiec z interdyscyplinarnego zespołu U-TT. – Analizowaliśmy dwukondygnacyjne konstrukcje istniejące już w Khayelitshy, przeprowadzaliśmy wywiady z ich mieszkańcami. Uzyskaną wiedzę wykorzystaliśmy, projektując wspólnie z mieszkańcami Kapsztadu i studentami ETH prototypowy dom. Budując w górę, mieszkańcy są w stanie powiększyć swoją przestrzeń życiową, jednocześnie tworząc nową, otwartą przestrzeń publiczną. Sztandarowym projektem stał się dom postawiony dla Pumezo Zsibanto, lidera tamtej społeczności. Zaprojektowaliśmy także inny prototyp dwukondygnacyjnego domu, wyposażonego we własne urządzenia sanitarne i bezpieczniejszego w razie pożaru. Wraz Luyanda Mphalwa, architektem z DesignSpace Africa, nasz zespół zaprezentował ten projekt mieszkańcom, by poznać ich punkt widzenia.
W grudniu 2015 roku współpraca badawczo-projektowa zaowocowała postawieniem w południowej części Sekcji BT Khayalishy pierwszych czterech domów o powierzchni ok. 32 m2. Budowa każdego trwała cztery dni i uczestniczyli w niej członkowie społeczności. Dzięki uruchomieniu zintegrowanego programu mikrofinansowania, mieszkańcy mogli ponieść część kosztów związanych z budową i utrzymaniem nowych domów. Do tej pory powstało 5 domów, kolejnych 90 ma zostać zrealizowanych do końca 2017 roku. W projekcie, który ma stać się uzupełnieniem lub alternatywą dla obecnej polityki mieszkaniowej, bierze udział urząd miejski w Kapsztadzie. Analizowane są możliwe tryby zmiany prawa własności w Khayelitshy i podobnych nieformalnych siedliskach. – Celem programu – tłumaczy Schwartz – jest stworzenie procesu polegającego na podnoszeniu standardu nieformalnych siedzib. Ostatecznie ma się to przełożyć na uzyskanie prawa własności do domów albo przez jednostki albo, w najlepszym i najbardziej prawdopodobnym wypadku, przez wspólnotową organizację, która będzie zarządzała wszystkimi domami. Założona w Wenezueli interdyscyplinarna pracownia projektowa Urban-Think Tank ma na koncie takie projekty, jak wertykalne sale gimnastyczne w slumsach czy kolejka linowa łącząca je z centrum miasta i poprawiająca mobilność członków biednych społeczności. W 2012 roku biuro U-TT otrzymało Złotego Lwa na biennale w Wenecji za odtworzenie w przestrzeni wystawy restauracji Gran Horizonte istniejącej w Torre David w Caracas – niedokończonej budowli nielegalnie zajmowanej przez ubogich (wspólnie z Justinem McGuirkiem oraz Iwanem Baanem).
NLÉ – pływająca szkoła, Nigeria
Konurbację Lagos w Nigerii zamieszkuje 21 mln osób, co czyni ją najgęściej zaludnionym miastem w kraju i na całym kontynencie (13 000 mieszkańców/ km2). Megamiasto ma najwyższy w kraju udział w PKB, tu bije też finansowe serce Afryki. Pod względem tempa rozwoju Lagos zajmuje siódme miejsce na świecie. Położone nad zatoką o długości 50 km i szerokości 13 km, ma także najruchliwszy port na kontynencie oraz przyciągające fotografów największe na świecie miasto na wodzie: wodny slums Makoko.
Między postawionymi na słupach skleconymi z byle czego budami przemieszczają się w łodziach mieszkańcy. Jak podaje Tolu Ogunlesi w „Guardianie”, jest ich tu od 40 do 300 tys. Dla władz miasta Makoko to koszmar doskonały. Podchodzą do problemów urbanistycznych w sposób właściwy reżimom autorytarnym – co jakiś czas likwidują po prostu część slumsów wypędzając ludzi – pisze nigeryjski dziennikarz. Organizacje pozarządowe, by zapobiec podobnym działaniom, stworzyły w 2012 plan uzdrowienia slumsu. Prototyp pływającej szkoły powstał właśnie wtedy. Był wspólną inicjatywą pracowni NLÉ z Amsterdamu i organizacji Makoko Waterfront Community, początkowo finansowaną wyłącznie przez NLÉ. Przed przybyciem projektantów do Makoko działała tu tylko jedna anglojęzyczna szkoła zbudowana na osuszonym, lecz stale zagrożonym zalaniem terenie.
Obiekt utrzymuje się na wodzie dzięki pustym plastikowym beczkom znalezionym w Lagos. Prostą konstrukcję z bambusa mogli postawić nawet niewykwalifikowani robotnicy – idea polegała na tym, by umieli ją potem powtórzyć budując dla siebie. Obiekt mieści szkołę, ale może być także używany w innych celach: jako szpital, lokalny dom kultury czy sklep. Przypominająca piramidę budowla, wysoka na 10 m, ma podstawę o wymiarach 10 x 10 m i wyjątkowo dobrze sprawdza się na wodzie – nisko położony środek ciężkości sprawia, że pozostaje stabilna nawet przy silnym wietrze. Na trzech poziomach może się uczyć setka dzieci: poziom pierwszy to otwarta przestrzeń przeznaczona na zabawę wykorzystywana podczas przerw, na drugim, osłoniętym, mieszczą się sale lekcyjne, na trzecim – warsztat. Na dachu zamontowano ogniwa fotowoltaiczne.
Dryf lekkiej, drewnianej konstrukcji przez światowe media pokazał Makoko w nowym świetle. Władze miasta zrezygnowały z planowanych na 2013 rok wyburzeń i postanowiły rozważyć uznanie konstrukcji szkoły za element planu regeneracji Makoko.
Pracownia NLÉ, założona w 2010 roku przez urodzonego w Nigerii Kunlé Adeyemi, ma obecnie siedziby w Lagos i Amsterdamie. Jej działalność skupia się na krajach rozwijających się.
Sharon Davis Design – strefa dla kobiet, Rwanda
W południowej prowincji Rwandy, godzinę drogi od stolicy Kigali, nowojorskie studio Sharon Davis we współpracy z organizacją humanitarną Women for Women International, która pomaga kobietom-ofiarom wojny, zaprojektowało przeznaczone dla nich centrum. Women’s Opportunity Center daje mieszkankom Kayonzy możliwość zdobycia wiedzy na temat uprawy roślin, hodowli zwierząt, organizowane są tu warsztaty tkactwa, wyplatania koszyków. Ze szkoleń i warsztatów korzysta regularnie ponad 300 kobiet. Większość dostaje się do centrum na piechotę.
Na wzór lokalnych wiosek założenie składa się z 17 parterowych, wolno stojących pawilonów zgrupowanych wokół centralnego placu. Wschodnia część działki przeznaczona jest na uprawy i hodowlę świń, kóz i królików; w południowej zlokalizowano niewielki targ, gdzie kobiety mogą sprzedawać swoje produkty. W budynkach znajdują się mieszkania pracowników centrum, kuchnia, łazienki, pokoje gościnne i budynki administracyjne. Poszczególne klasy umieszczono w ażurowych budowlach na planie koła, do których wchodzi się po niewielkiej biegnącej po łuku rampie.
– Okrągły kształt jest inspirowany architektonicznym dziedzictwem południowej Rwandy – pałacem królewskim, ale także chęcią "nauczania w kole”. Członkiniom organizacji Women for Women zależało na tym, by uniknąć hierarchii typowej dla sal lekcyjnych, w których nauczyciel stoi przed rzędami krzeseł. Sale w naszym centrum miały dawać kobietom poczucie bezpieczeństwa, kameralne miejsce, w którym będą mogły rozmawiać o prawach kobiet, edukacji, wzmacnianiu poczucia własnej wartości i wewnętrznej siły. Budynki powstały z ponad 450 tys. cegieł glinianych, każda z nich była wykonana ręcznie przez kobiety korzystające z pomocy organizacji. Dało im to możliwość zdobycia dodatkowych umiejętności – opowiada Sharon Davis. Uniesione dachy z obszernymi okapami, wsparte na stalowych konstrukcjach i betonowym fundamencie, pozwalają lepiej wentylować budynki i ograniczają dostęp promieni słonecznych. Krzywizny dachów służą do zbierania deszczówki, która rurami płynie następnie do podziemnych cystern. – Falista blacha stalowa na dachach sal i budynków administracyjnych nadaje się do tego idealnie. Na terenie farmy zastosowaliśmy także zielone dachy. Pozwalają budynkom wtopić się w otoczenie, izolują je termicznie i chłodzą, zapewniając wnętrzom dobry klimat potrzebny do wytwarzania sera, przechowywania zbiorów z upraw i karmy dla zwierząt – tłumaczy architektka. Poprzez naukę centrum ma dać miejscowym kobietom nowe możliwości zarobkowania, pozwolić im nawiązać przyjaźnie i nowe kontakty. – Cała moja praca jest wynikiem przekonania, że wszystkie społeczności, ale szczególnie te ubogie, rozwijające się w szybkim tempie i przez to wyjątkowo narażone na niebezpieczeństwa, powinny korzystać z dobrego projektowania. Women’s Opportunity Center niesie w sobie szacunek dla ziemi, materiałów i kobiet – podkreśla Davis. Założone przez nią w 2007 roku studio opiera swoje projekty na współpracy z organizacjami pozarządowymi. Najnowszą realizacją nowojorskiej pracowni są mieszkania dla lekarzy ze szpitala Rwinkwavu w Rwandzie (2015).
Kéré Architecture – dwie kliniki, Burkina Faso
Centrum zdrowia i społecznego wsparcia jest najnowszym budynkiem oddanym w ramach projektu Opera Village w Laongo. Diébédo Francis Kéré wraz z pomysłodawcą przedsięwzięcia, niemieckim reżyserem Christofem Schlingenseifem, budując operę 30 km na północny wschód od stolicy Ouagadougou, chcieli zmienić wizerunek afrykańskiego kraju – ważnego na kontynencie centrum produkcji filmowej. W Ouagadougou odbywa się festiwal filmowy FESPACO, powstają nagradzane na świecie filmy. Jednak powódź, która zalała plac budowy i okoliczne wioski, zmieniła priorytety. Do projektu włączone zostały nowe funkcje – budynki mieszkalne i edukacyjne – sprawiające, że stał się przedsięwzięciem służącym odbudowie całej wspólnoty. Centrum zdrowia składa się z trzech oddziałów: dentystycznego, ginekologicznego i położniczego, sali porodowej, apteki oraz kilku dużych ocienionych dziedzińców-poczekalni (w sumie 1340 m2). Okna w ścianach umieszczono na różnej wysokości. Większe w sufitach pomagają naturalnie wentylować szpital – wpuszczają do środka schłodzone w cieniu drzew powietrze. W postawionym z lokalnej gliny i laterytu budynku wykorzystano także drewno eukaliptusa – rośliny łatwo dostępnej na miejscu, ale nisko cenionej (pochłaniając dużo wody, wysusza glebę). Innym zrealizowanym niedawno projektem Kéré w Burkina Faso jest klinika chirurgiczna i centrum zdrowia w Léo, na południu kraju tuż przy granicy z Ghaną. Świadczą one 50 tys. okolicznych mieszkańców m.in. usługi położnicze. Do wykonania ścian posłużyły cegły ze sprasowanej ziemi. W kraju, gdzie temperatury sięgają 45 stopni, dają dobrą izolację termiczną – długo zachowują chłód po nocy i wolno się nagrzewają. Szerokie i lekko uniesione ku górze okapy ułatwiają wentylację, chronią przed deszczem i słońcem. Poszczególne budynki z oszczędności mają identyczne wymiary, ustawione są jednak w swobodnej kompozycji, po dwóch stronach otwartej, zewnętrznej poczekalni.
Sam Diébédo Francis Kéré pochodzi z Gando, rolniczej społeczności w Burkina Faso, która – kiedy dorastał – nie miała elektryczności, dostępu do wody pitnej i szkoły. W wieku 7 lat, jako syn przywódcy wioski, wyjechał uczyć się do innej miejscowości, a potem dostał stypendium w Niemczech. Studiował architekturę na Technische Universität w Berlinie, prowadząc jednocześnie fundację i zbierając pieniądze na budowę szkoły podstawowej w rodzinnym Gando. Po uzyskaniu dyplomu, wrócił do wioski spłacić niepisany dług. Szkoła powstała z gliny, początkowo wbrew mieszkańcom, którzy sami od lat budując z tego materiału, uważali, że budynek nie przetrwa pory deszczowej. Technika zastosowana przez Kéré była jednak inna – gliniane grudki zostały mocno ubite przy udziale wszystkich mieszkańców wioski. Efekt był bardzo dobry, glina wyglądała jak pupa niemowlęcia – żartował architekt podczas konferencji TED. Szkoła z prasowanych bloczków glinianych, w której konstrukcję dachu tworzyły tanie stalowe pręty używane do zbrojenia żelbetu, w 2004 roku otrzymała prestiżową Aga Khan Award. Kéré inteligentnie wykorzystuje ograniczone lokalne zasoby (np. świetliki – otwory wentylacyjne w dachu biblioteki w Gando z pociętych glinianych garnków). Ten laureat licznych nagród architektonicznych, prowadząc pracownie w Berlinie i Burkina Faso, wyszkolił i zatrudnia wielu Burkińczyków do prac stolarskich, murarskich i malarskich, co w bezpośredni sposób przekłada się na status materialny ich rodzin i całych społeczności.
Studio Anna Heringer – przedszkole, Zimbabwe
Chaseyama położona jest w bardzo suchym regionie, u podnóża gór, które wyznaczają granicę z Mozambikiem. Działa tam wspólnota PORET, prowadząca uprawy na wzór systemów naturalnych (według zasad permakultury) i wspierająca miejscowych rolników wiedzą oraz doświadczeniem pozwalającym im przetrwać w obszarze prawie pozbawionym opadów. Członkowie PORET skontaktowali się ze studiem nagradzanej, zajmującej się zrównoważonym budownictwem niemieckiej architektki Anny Heringer za pośrednictwem swojego sponsora – organizacji Crossing Border.
Na przedszkole składa się wielofunkcyjny pokój otoczony ławką do siedzenia i niszami w drewnianej konstrukcji oraz niewielka alkowa, w której można spać, czytać lub bawić się. Architekci starali się tu w jak największym stopniu wykorzystać lokalne zasoby i możliwości. Tradycyjne domy w Zimbabwe są okrągłe i mają dachy ze słomy. Jednak choć ten materiał – szczególny rodzaj słomy – jest ogólnie dostępny, to umiejętności jego przetwarzania zanikły. – Zastosowaliśmy technikę pochodzącą z innego regionu Zimbabwe, dającą bardzo trwałe rezultaty. W okolicy nie było gliny dobrej jakości, przedłużyliśmy więc pokrycie aż do kamiennego fundamentu. Pracując przy budowie, lokalni mieszkańcy zdobyli wiedzę, która pozwoli im naprawić lub zrobić nowy dach w przyszłości – opowiada Stefano Mori, architekt z zespołu Anny Heringer. – Drewniana konstrukcja przedszkola powstała w Chimanimani, niewielkiej, ale najbardziej znaczącej wiosce w okolicy. Choć Chaseyamę i Chimanimani dzieli niecałe 50 km, klimat w obu tych miejscach jest zupełnie inny. Chimanimani to teren zalesiony – rozwinęła się gospodarka drzewna, są tartaki i stolarze. Wybraliśmy bardzo mały warsztat i ręka w rękę pracowaliśmy z ludźmi, których głównym zajęciem do tej pory był wyrób mebli. Te same osoby pomagały nam potem w Chaseyamie. Było to duże wyzwanie, ale wierzyliśmy, że się uda. Na końcu byliśmy pod wielkim wrażeniem tego, co udało się wspólnie zrobić. Wszystkich nas bardzo wiele to nauczyło. Nie badaliśmy efektów naszych działań w żaden naukowy sposób, ale stolarze informują mnie o swoich nowych dokonaniach. Na własną rękę, po naszym wyjeździe, zaczęli robić konstrukcje domów i dachów. Sam teraz spędzam większość wolnego czasu, pracując w warsztacie z drewnem – przyznaje Mori. W okolicy żyje dużo mrówek i termitów, budowla o drewnianej konstrukcji prędzej czy później zostanie więc przez nie pokonana. Zdaniem Anny Heringer, najlepiej jest, gdy z budynku nie pozostaje nic oprócz wiedzy i umiejętności, jak wykonać następny, lepszy od poprzedniego.
Niemiecka architektka pracuje głównie w krajach rozwijających się. Ma na koncie m.in. projekty w Rudrapur, w Bangladeszu: szkołę zawodową DESI dla elektryków, gdzie nowoczesne panele słoneczne i sanitariaty zestawiono z tradycyjnymi technikami budowlanymi, oraz nagrodzoną Aga Khan Award for Architecture 2007 szkołę METI wykonaną ręcznie z bambusa, mułu i gliny przez lokalnych mieszkańców.
TYIN Tegnestue – centrum szkoleniowe, Sumatra
Jesienią 2010 roku do biura TYIN Tegnestue w Trondheim w Norwegii zgłosił się francuski biznesmen, Patrick Barthelemy. Przyjechał z Sumatry z walizką pełną cynamonu. 85% tej przyprawy pochodzi z tej indonezyjskiej wyspy, ale zatrudnieni przy jej przetwórstwie robotnicy nie mają żadnych praw. Są źle opłacani i pracują ponad normę w niebezpiecznych dla zdrowia warunkach. Barthelemy chciał wprowadzić nowe standardy – jego przedsiębiorstwo miało mieć dobre zaplecze socjalne: robotnicy – adekwatne wynagrodzenia i program ochrony zdrowia, a ich dzieci – dostęp do edukacji. Norweską pracownię, do której się zgłosił, postanowił poprosić o zaprojektowanie centrum szkoleniowego dla miejscowych pracowników.
Między sierpniem a październikiem 2011 roku w cieniu drzew zybuczkowca i słodliwki pospolitej, w pobliżu jeziora Kerinci, powstała lekka drewniana konstrukcja na planie kwadratu. Pod dachem o powierzchni 600 m2, dźwiganym przez drewniane słupy w kształcie litery Y mocowane do betonowego fundamentu, wzniesiono kolejne pomieszczenia: laboratorium, dwie sale, biura, kuchnię, ubikacje. Rozmieszczenie poszczególnych funkcji w osobnych budynkach, postawionych z lokalnie wytwarzanej cegły, miało związek z zagrożeniem wstrząsami sejsmicznymi. Rozwiązanie okazało się skuteczne – budynek przetrwał już trzęsienie ziemi o sile 5 stopni w skali Richtera.
– Nasze centrum stawiali prawie wyłącznie niewykwalifikowani robotnicy z pobliskich wiosek, na placu budowy pracowało ich siedemdziesięciu – tłumaczy Yashar Hanstad, prowadzący obecnie wspólnie z Andreasem G. Gjertsenem pracownię TYIN Tegnestue. Architekci zaprojektowali obiekt w taki sposób, by brak doświadczenia budujących nie wpłynął na jakość przestrzeni. – Zrobiliśmy wyjątek jedynie w przypadku niektórych elementów wykończenia wnętrza, zatrudniając do tego fachowych stolarzy z okolicy. Finezja, z jaką w budynku wykonane są drzwi i okna jest imponująca, w żadnym z naszych wcześniejszych projektów nie zetknęliśmy się z czymś podobnym – dodaje.
Budynek ma naturalną wentylację, także za sprawą dużych okapów, które ograniczają dostęp promieni słonecznych. Na placu budowy działał tartak, a bawoły przeciągały pnie drzew z pobliskiego lasu. Wykorzystano też powszechnie uważane za nieprzydatne drewno cynamonowca, będące produktem ubocznym przy przetwórstwie cynamonu pozyskiwanego z kory. Architekci zastosowali ten materiał zarówno do przygotowania głównej konstrukcji, jak i do wykończenia wnętrza. Założone w 2008 roku biuro TYIN Tegnestue projektowało już w Tajlandii, w Ugandzie i na Haiti. Wszystkie ich projekty oparte są o lokalnie materiały i siłę roboczą. Do najbardziej znanych i nagradzanych realizacji należą domy dla dzieci uchodźców w Tajlandii (Soe Ker Tie House, 2009). Biuro ma też na koncie pilotażowy projekt Barnetraakk, który ma zachęcać wiejskie dzieci w Norwegii do poruszania się do szkoły rowerem lub piechotą. Niewielkie budowle stawiane na trasie do szkoły mają pełnić funkcję miejsc spotkań.
MASS Design Group – szpital, Haiti
Haiti to kraj o wysokim wskaźniku zachorowalności na gruźlicę. Trzęsienie ziemi, które miało miejsce w 2010 roku, zniszczyło szpital przeciwgruźliczy w Portau- Prince oraz dużą część medycznej infrastruktury wyspy, przyczyniając się do rozpowszechnienia odpornej na leki odmiany tej choroby określanej w medycznej nomenklaturze jako MDRTB. Pacjenci, którzy chorują na MDR-TB wymagają dwuletniej kuracji i przez wiele miesięcy przebywają w ścisłej izolacji, nie widując swoich bliskich. Narażeni są ponadto na ślepotę, głuchotę i niestabilność emocjonalną – skutki uboczne leków.
Otwarty w 2015 roku w Port-au-Prince The Ludwig Pavilion Tuberculosis Hospital z 33 łóżkami to efekt współpracy organizacji pozarządowej Gheskio, która zajmuje się zwalczaniem gruźlicy na Haiti oraz amerykańskiego biura MASS Design Group, mającego siedzibę w Bostonie. Pracownia zrealizowała dotąd kilka szpitali zakaźnych na terenie Afryki i propaguje strategię określaną jako lo-fab (locally fabricated), polegającą na korzystaniu z lokalnie dostępnych materiałów, lokalnej inicjatywy, pomysłów i siły roboczej.
W szpitalu w Port-au-Prince zasady te połączono z nowoczesnymi technologiami medycznymi – obok znajduje się doskonale wyposażone laboratorium, w którym na bieżąco badane są nowe szczepy opornych na leki bakterii, a w samej klinice zastosowano najbardziej zaawansowane technicznie systemy pasywnej kontroli zakażeń. Otwarta galeria dwukondygnacyjnego budynku tworzy kształt pentagonu opasującego wewnętrzny dziedziniec, na który wychodzą okna sal szpitalnych. Pieczołowicie zaprojektowana zieleń pomaga pacjentom znieść długie miesiące odosobnienia i braku kontaktu z rodziną. Okna w pokojach przechwytują wiatr z różnych kierunków, co zapewnia stały przepływ powietrza przez sale (w jedną stronę) i na zewnątrz budynku.
Wertykalne żyletki na oknach zewnętrznej fasady kierują powietrze z dala od szpitala, by zapobiec krzyżowym zakażeniom wśród pacjentów. Otwarty korytarz i dostępne z zewnątrz łazienki chorych pozwalają zredukować kontakt szpitalnego personelu z chorymi i ryzyko zarażenia. W tym samym celu na zewnątrz, przy każdym pokoju, stworzono dla chorych punkty konsultacji z lekarzem, osłonięte bambusowymi żaluzjami dla zachowania prywatności. Wewnętrzny dziedziniec częściowo przymyka pochyły gzyms z metalowej plecionki malowanej w kilku odcieniach zieleni, a jego nachylenie dodatkowo poprawia cyrkulację powietrza w budynku.
Grupa Balon – szkoła, Haiti
Szkoła powstaje w wyniku prywatnej inicjatywy założycielki organizacji Polska- Haiti – Zofii Pinchinat-Wituckiej – jako odpowiedź na fatalne w skutkach trzęsienie ziemi, które nawiedziło wyspę w 2010 roku. Konkurs na projekt budynku, zorganizowany w 2011 roku we współpracy z Izbą Architektów RP, wygrała Grupa Balon. Pod tą nieformalną nazwą kryje się kolektyw architektów z Wrocławia i Warszawy.
Szkoła, którą będzie prowadzić biskupstwo w Jacmel, ma być oddana do użytku w tym roku. Budynkowi brakuje już tylko elewacji i wnętrza. – Konstrukcja miała być początkowo wykonana z żelbetu, jednak po wizji lokalnej dotarliśmy do miejscowej firmy wdrażającej na Haiti lekkie konstrukcje stalowe i postanowiliśmy wykorzystać je w projekcie. Takie przegubowe systemy pracują na łączeniach podczas wstrząsów – komentuje Maciej Siuda, jeden z projektantów.
Koncepcja bazuje na najprostszych formach konstrukcyjnych: słupach oraz modułach w formie litery C, które wydzielają poszczególne pomieszczenia w sposób jedynie umowny – pozostawiając je zawsze półotwartymi. Klimat nie wymaga całkowitego izolowania się od czynników atmosferycznych, otwartość umożliwia dobrą wentylację, a w razie niebezpieczeństwa – łatwą ewakuację. Różne kombinacje i układy przegród tworzą złożoną przestrzeń, momentami przypominającą atrakcyjny dla dzieci labirynt. Budynek jest dość długi, dopasowany do kształtu i topografii działki. Architekci w niemal niezauważalny sposób zneutralizowali nachylenie terenu – każdy kolejny poziom łączą dwa, trzy stopnie, na których dzieci mogą siedzieć i się bawić.
Praca polskich projektantów została wyróżniona międzynarodową nagrodą Holcim Award 2014 przyznawaną za najciekawsze innowacyjne projekty zrównoważonej architektury.
Home-for-All – centra dla ofiar kataklizmu, Japonia
Trzęsienie ziemi u wybrzeży wyspy Honsiu w marcu 2011 roku miało siłę dziewięciu stopni w skali Richtera i było najmocniejszym w 140-letniej historii prowadzonych w Japonii pomiarów. W wybrzeże uderzyły dziesięciometrowe fale tsunami. W regionie Tōhoku dach nad głową straciło 340 tys. osób. Kraj ogarnęły pożary, a w elektrowni atomowej Fukushima doszło do serii wybuchów jądrowych. Kataklizm zniszczył całe regiony, zawaliło się ponad 45 tys. budynków. Celem inicjatywy Minna No Ie – Home-for-All – w której udział wzięli najwybitniejsi japońscy architekci oraz młode pracownie (m.in. Toyo Ito, Junichi Kano, Riken Yamamoto, Kazuyo Sejima, Yasuhiro Yamashita, Astrid Klein, Mark Dytham) – nie była natychmiastowa pomoc humanitarna, lecz długofalowe pozytywne oddziaływanie na zniszczone wspólnoty – postawienie domów dla społeczności, nie dla jednostek. W latach 2011-2015 architekci zbudowali kilkanaście małych centrów lokalnych, w których ofiary z najbardziej dotkniętych regionów wschodniego wybrzeża, osoby, które podczas trzęsienia ziemi straciły dom lub pracę, mogły się spotykać, rozmawiać, odnawiać ducha wspólnoty i pomagać sobie nawzajem, powoli odtwarzać lokalne rolnictwo czy rybołówstwo.
Zaprojektowane przez różne pracownie budynki mają odmienną formę, łączy je wszystkie obszerna część zewnętrzna, rodzaj tarasu, na którym – jak w Miyatojima – rybacy mogą wyplatać sieci. Pierwszy ośrodek powstał zaledwie siedem miesięcy po tragedii, w Miyaginoku. Postawiony z przekazanych w darze materiałów, parterowy z dwuspadowym dachem i tradycyjnym gankiem, ma 39 m2 i wygląda jak dom stworzony bez architekta. Ostatni, o powierzchni 153 m2, przeznaczony na zamknięty plac zabaw dla dzieci, powstał w 2015 roku w Soma. Jego okrągły drewniany dach wsparty jest na słupach imitujących konary drzew. Pierwsze realizacje, między innymi piętrowy budynek na palach w Rikuzentakata były prezentowane w japońskim pawilonie podczas 13. biennale architektury w Wenecji w 2012 roku (pawilon nagrodzono Złotym Lwem). Rok później Toyo Ito, kurator wystawy i pomysłodawca samej inicjatywy, został laureatem nagrody Pritzkera. Początkowo projekt Home-for- All miał po prostu nieść ludziom wsparcie, jednak budując podważaliśmy także ustalone przekonania na temat tego, co i jak architekt powinien robić, czym od teraz powinna być architektura. Zamysł polegał więc też na tym, by spróbować dotrzeć do młodego pokolenia i pomóc mu spojrzeć na tę dyscyplinę na nowo – mówił w wywiadzie dla magazynu „Domus”.
Shigeru Ban/VAN – domy w Nepalu i na Filipinach
Najnowszy humanitarny projekt Shigeru Bana przeznaczony jest dla ofiar trzęsienia ziemi w Nepalu. Po ubiegłorocznej tragedii, nasze biuro zostało zasypane prośbami o pomoc – wspomina architekt w raporcie z wizyty w Nepalu. W ramach prac przygotowawczych zorganizowane zostało spotkanie ze studentami w nepalskim uniwersytecie Tribuhan w Kirtipur w Dolinie Katmandu, Shigeru Ban badał rynek lokalnych materiałów, odwiedził miejsca zdarzenia. Okazało się, że najbardziej ucierpiały budynki o grubych na 50 cm murach z cegły, mające prostą konstrukcję układaną z suszonych na słońcu bloczków. Tony cegieł znaczyły miejsce katastrofy. Analiza budynków, które się nie rozpadły, przyniosła ciekawe spostrzeżenie: w murowanych ścianach tkwiły tradycyjne, rzeźbione w drewnie ramy okienne. Tak narodził się pomysł stworzenia modułowej konstrukcji z drewnianych ram 90 x 210 cm, którą będzie się wypełniało cegłą ze zburzonych domów. Mógł ją sklecić każdy, wystarczyło dołożyć dach z tekturowych tub, okryć całość brezentem i budowla nadawała się na schronienie. Projekt przewiduje, że mieszkańcy w miarę możliwości sami będą wypełniać szkielet cegłami, czyniąc z tymczasowego szałasu prawdziwy dom. Stabilność ma zapewnić drewno, wymurowane ściany są tylko dodatkowym wzmocnieniem. Prototyp stanął w Katmandu 19 października 2015 roku, pół roku po tragedii. – Nepalski projekt w żaden sposób nie łączył się z moimi dotychczasowymi doświadczeniami – podkreśla Shigeru Ban. – Szok po tragedii był tak wielki, że ludzie woleli mieszkać w tymczasowych namiotach niż wrócić do murowanych domów. Żeby zapewnić im bezpieczne schronienia, przeprowadziliśmy w Japonii testy wytrzymałościowe dla konstrukcji drewnianych tak, by budynki spełniały japońskie normy odporności na wstrząsy sejsmiczne. Wyniki tych testów pozwoliły nam zaprojektować bezpieczne domy z wykorzystaniem drewnianych ram. Zamierzamy postawić domy dla 50 rodzin. Ponieważ w rejonie Katmandu jest bardzo wiele osób bez stałej pracy, planujemy wprowadzić system, który pozwoli włączyć ich w proces budowlany – dodaje. Inny z najnowszych projektów Shigeru Bana to tymczasowe schronienia dla ofiar tajfunu Yolanda na Filipinach, gdzie wykorzystał swoją pionierską konstrukcję z tekturowych tub. Tu został dodany fundament ze skrzynek po piwie wypełnionych piaskiem, podłoga ze sklejki, ściany z mat bambusowych i pokrycie dachowe z dwóch warstw: folii oraz liści palmy krzaczastej wiązanych i układanych w strzechę. – Pomysł na Paper Log Houses powstał po trzęsieniu ziemi w Kobe w Japonii w 1995 roku. Później stosowaliśmy go używając lokalnych materiałów także po klęskach żywiołowych w Turcji w 2000 roku i w Indiach w 2001 roku. Na Filipinach, zamiast tekturowych tub ustawionych w rzędzie, wykonaliśmy ściany z wyplatanych mat bambusowych, którymi okryta została konstrukcja z tub. W porównaniu do poprzednich projektów, pozwoliło to na wykorzystanie większej ilości lokalnego materiału. W projektach, które tworzymy dla ofiar klęsk żywiołowych, zazwyczaj używamy miejscowych surowców. Ponieważ strzecha jest typowym i dobrze znanym w tej okolicy pokryciem dachu, w budowie brali udział wszyscy mieszkańcy. Postawiliśmy do tej pory schronienia dla 10 rodzin – wyjaśnia Shigeru Ban. Ogromny dorobek w niesieniu pomocy ofiarom klęsk żywiołowych, innowacyjne zastosowanie prostych konstrukcji, tanich, lekkich w transporcie i nieszkodliwych dla środowiska materiałów, wnikliwe podejście do tradycji budowlanej każdego regionu przyniosły architektowi międzynarodowe uznanie i Nagrodę Pritzkera (2014). Prowadzona przez niego od 1995 roku organizacja Voluntary Architectsʼ Network ma na koncie domy, namioty, szkoły, mosty, sale koncertowe i muzea.
Studio Terpeluk – mobilne łaźnie, USA
Na ulicach San Francisco mieszka obecnie prawie 7 tys. bezdomnych osób. Za wzrost liczby biedoty miejskiej i brak na rynku mieszkań w dostępnych cenach często oskarżane są firmy z Doliny Krzemowej, którym San Francisco zawdzięcza przyspieszoną gentryfikację i niebotyczne, najwyższe w kraju, ceny za wynajem. Niektórzy z krzemowych gigantów angażują się w działalność charytatywną, służącą w pewnym stopniu rozwiązaniu problemów, o jakie się ich obwinia. Lokalna organizacja non-profit Lava Mae w ubiegłym roku została finalistą konkursu ogłoszonego przez Google Bay Area Impact Challenge i otrzymała 100 tys. dolarów dofinansowania na wprowadzone przez siebie mobilne łaźnie dla bezdomnych. Pomysł polega na zaadaptowaniu do celów sanitarnych wyłączonych z użytku autobusów miejskich. W przerobionym autobusie znajdują się dwie kompletne łazienki (w tym jedna dostępna dla osób na wózkach inwalidzkich). W ich skład wchodzi: prysznic, toaleta, umywalka i przebieralnia. Autobus ma swoje przystanki w podupadłych, dotkniętych przestępczością dzielnicach Mission i Tenderloin. Jak podaje „The Guardian", w ciągu tygodnia
COOKFOX Architects – dom dla bezdomnych, USA
Według szacunków Coalition for the Homeless w Nowym Jorku przebywa obecnie ponad 60 tys. bezdomnych, w tym ponad 14 tys. rodzin i 23 tys. dzieci. Od lat 70. stopniowo z rynku znikały jednopokojowe mieszkania, na które stać było ubogich. Mimo wprowadzonego już w latach 80. pionierskiego programu mieszkalnictwa socjalnego, na które agencje rządowe i municypalne tylko w latach 2013-2014 przekazały 86 mln dolarów, trend wciąż jest rosnący – liczba bezdomnych w ciągu ostatnich 10 lat prawie się podwoiła, w czym duży udział miały zniszczenia spowodowane przez huragan Sandy w 2012 roku.
The Hegeman Supportive Housing na Brooklynie należy do kilkunastu budynków mieszkalnictwa socjalnego znajdujących pod opieką amerykańskiej organizacji pozarządowej Breaking Ground, której celem jest walka z bezdomnością. Breaking Ground adaptuje zarówno stare budynki na mieszkania, jak i buduje nowe. Zlokalizowane głównie w Nowym Jorku i Bostonie obiekty służą osobom, które przez lata mieszkały na ulicy, mają problemy psychiczne albo żyją od wypłaty do wypłaty, zarabiając za mało, by stać je było na wynajem mieszkania. Proponowany przez Breaking Ground model zamieszkiwania daje im dostęp do opieki, a niektórych przygotowuje do samodzielnego życia w przyszłości. Otwarty w 2012 roku The Hegeman Supportive Housing wypełnił przestrzeń po dawnym parkingu. Sześciopiętrowy budynek swoją masą nie przytłacza historycznej architektury w okolicy, nawiązując do niej materiałem na elewacji. Znajduje się tu 161 jednopokojowych mieszkań, z czego 100 służy dawnym bezdomnym, 60 ubogim, w tym ponad 20 osobom chorym na AIDS. Przestrzeń wspólna na parterze, zielony dziedziniec rekreacyjny, sala gimnastyczna i komputerowa pokazują dbałość o fizyczny i psychiczny dobrostan lokatorów. – Korytarze na każdym piętrze mają okna od sufitu do podłogi, dzięki nim mieszkańcy mogą się orientować w przestrzeni, mają kontakt z przyrodą, widzą swoje bezpośrednie otoczenie i żyjącą w nim społeczność – tłumaczy Darin G. Reynolds, partner w COOKFOX.
– Breaking Ground, nasz klient, jest głównym dostarczycielem mieszkań socjalnych w Nowym Jorku. Czerpaliśmy z wieloletniego doświadczenia tej organizacji, która zajmuje się także obsługą budynku i zna potrzeby swoich podopiecznych, dbając o to, by projekt dobrze na nie odpowiadał – wyjaśnia architekt. Postawiony za umiarkowaną na nowojorskie warunki sumę 43 mln dolarów budynek ma zrównoważoną gospodarkę wodno-energetyczną i dobrą jakość środowiska wewnętrznego (Certyfikat LEED na poziomie Silver), co przekłada się na niskie koszty utrzymania. Efektywne zużycie energii wspomagane jest systemem indywidualnych liczników uruchamianych po wejściu do mieszkania. 3400 m2 zielonego dachu spowalnia odpływ wody deszczowej i chłodzi budynek. Energia potrzebna do oświetlenia częściowo pochodzi z paneli słonecznych.
– Nasze projekty zaczynamy od pytania, jak zintegrować je ze standardami zrównoważonego rozwoju. Takie podejście sprawia, że systemy wysokiej wydajności nie stoją zazwyczaj w konflikcie z budżetem. Również Breaking Ground kładzie duży nacisk na zasady i standardy zrównoważonego rozwoju w swoich projektach. Właśnie dlatego, że organizacja ma napięte budżety, chce inwestować w technologie, które dają szansę na długofalowe oszczędności i korzyści – podkreśla Reynolds.
Yasmeen Lari – różne obiekty, Pakistan
Pilotażowy projekt tymczasowych schronień dla ofiar trzęsienia ziemi w 2015 roku w Pakistanie został wprowadzony w życie w północnych prowincjach, które najbardziej ucierpiały podczas katastrofy. W wysokogórskim klimacie temperatury w zimie spadają poniżej zera, namioty nie spełniłyby swojej funkcji. Ponieważ katastrofa nastąpiła w październiku, ofiarom potrzebna była natychmiastowa pomoc. Pakistański oddział UNDP we współpracy z Heritage Foundation of Pakistan zaproponowali chaty na planie oktagonu o boku długości 1,2 m nazwane The Lari OctaGreen Shelter. Konstrukcja ścian inspirowana jest tradycyjną techniką dhijji stosowaną na północy kraju, tyle że w tym wypadku wykonana została z trwałego i lekkiego bambusa, który w przeciwieństwie chociażby do betonu nie stanowi zagrożenia w wypadku wstrząsów sejsmicznych. W centralnym punkcie szałas ma wysokość 2,1 m. Osiem ścian osłaniają maty z liści palmowych. Pokrycie dachu zrobiono z mat i wodoodpornego brezentu. Dla lepszej izolacji ściany pokrywane są przez przyszłych mieszkańców błotem i mułem. Budowla, choć pomyślana jako tymczasowa, jest trwała. Forma oktagonu zapewnia jej dużą stabilność. W jednym szałasie mieści się 5 posłań potraktowanych jak moduły z wewnętrznymi przejściami. Takie rozwiązanie zapewnia dużą prywatność i poczucie bezpieczeństwa.
Do budowy nie wykorzystano ani metalu ani betonu, schronienie ma więc tzw. zerowy ślad węglowy (całkowita suma emisji gazów cieplarnianych przy jego realizacji wynosi zero) – stąd przydomek green w nazwie. Maty z liści palmowych są wytwarzane przez zamieszkałe w okolicy kobiety, co daje im źródło zarobku i pozwala wyjść z biedy. Heritage Foundation of Pakistan, która zajmuje się również ochroną pakistańskich zabytków, założona została w 1980 roku przez Yasmeen Lari, pierwszą w tym kraju kobietę-architekt, która po latach pracy dla przemysłu naftowego i projektowaniu wieżowców w Karaczi, diametralnie zmieniła swoje zainteresowania. Skupiła się na wyzwaniach, jakie stawia życie w Pakistanie: analfabetyzmie, biedzie i nawracających klęskach żywiołowych.
– Często mówię moim kolegom, żeby nie traktowali ofiar klęsk żywiołowych jak nędzarzy wyciągających ręce po datki. Należy do tych osób podchodzić z takim samym szacunkiem, z jakim podchodzi się do klientów korporacyjnych – podkreśla w dokumencie przygotowanym przez Aljazeerę w ramach cyklu Rebel Architecture. Dla ofiar powodzi z 2010 roku, których liczbę szacuje się na 14 mln, Lari zbudowała 36 tys. schronień na palach wyniesionych dwa metry w górę ponad poziom ewentualnego zagrożenia. Tej samej zasadzie podporządkowała projekt centrum dla kobiet w Darya Khan z 2011 roku – miejsce, gdzie kobiety mogą się spotkać, porozmawiać, a ich dzieci znajdą przestrzeń do zabawy.