W Rybniku jest Pan uważany za nadwornego architekta byłego prezydenta Adama Fudalego.
Taką łatkę mi przyklejono. Kilkanaście lat jako nadworny architekt. W podtekście są wtedy zawsze jakieś uwikłania. A może dostawaliśmy zlecenia ze względu na jakość naszych projektów? Zaledwie 10-15% z nich powstało dla władz Rybnika, inne dla władz Jastrzębia Zdrój czy Żor. Nawet chciałbym być nadwornym architektem, nie musiałbym się wtedy martwić o zlecenia. Franta i Buszko to byli nadworni architekci Jerzego Ziętka, komunistycznego bonzy, a ile dobrych budynków postawili.
Co Pana łączy z cystersami? Praktyka ubóstwa, surowość obyczajów? Zainspirowali Pana do postawienia domu.
Niewiele poza tym, że w regionie mamy cysterskie kompozycje krajobrazowe. Nie uważam się za mnicha. Lubię żyć. Cystersi budowali z tego, co dawała im ziemia. Dzisiejsza łatwość, z jaką architekt może sięgnąć np. po bazalt brazylijski, uważam za swoiste obciążenie. Architektura powstała z rodzimych zasobów wydaje się bardziej naturalna. Spędzam dużo czasu na miejscu przyszłej budowy, jak Russell Crowe w Gladiatorze smakuję ziemię przed walką. Kiedy wszedłem na działkę w Rudach, zobaczyłem dużo gliny, ciężką glebę. W Rudach stoi wiele budynków z cegły. A jeszcze przypadkiem odkryliśmy przepiękną starą cegielnię, w której wytwarzano cegły tradycyjnymi metodami. I to była moja odpowiedź. W Rybniku i Koszalinie zaprojektował Pan modernizację
W Rybniku i Koszalinie zaprojektował Pan modernizację śródmieść. W obu przypadkach walczy Pan z dominacją samochodów osobowych w centrum.
Powinniśmy zweryfikować nasze podejście do przestrzeni miejskiej. Kiedyś ulica i plac to była nasza telewizja i internet. Nie ma nic złego w nowych środkach komunikacji, co nie znaczy, że te stare mają pójść do lamusa. W mieście w którym dominuje samochód rzadziej dochodzi do bezpośrednich interakcji, jest na nie za głośno. Wierzę, to jest trochę hansenowskie myślenie, że ludzie mogą współtworzyć przestrzenie, kreować razem miasto. W podręcznikach piszą, że należy zmieniać miasta przy pomocy działań miękkich. W Rybniku zrobiliśmy inaczej, zaczęliśmy od bazy, proponując zmianę totalną, przenicowanie miasta: zmieniliśmy ruch na kilku ulicach, zamknęliśmy część dla samochodów, deptakiem połączyliśmy rynek z bazyliką. Teraz to działa jak kula śniegowa, powstają tam nowe knajpy, cukiernie, sklepiki, lokalne inicjatywy. Myślę, że ludzie powoli powrócą do drobnego handlu i usług, bo nie ma w nich tej bezosobowości, co w hipermarkecie.
Modernizował Pan Kombinat Budownictwa Ogólnego w Rybniku, przeciętny budynek z lat 70. Nie łatwiej było zbudować coś od nowa?
KBO to była buda, z którą nikt nie wiedział co zrobić. Buda olbrzymia, ale z ciekawą konstrukcją. Budynek pływa w kurzawce, ma fundament skrzyniowy w formie łodzi z komorami balastowymi – gdyby zaczął pracować, można je napełniać piaskiem. Wybebeszyliśmy go do zera, pozostawiając tylko szkielet stalowy. Jestem za rewitalizacją do końca, niemal do granic absurdu ekonomicznego. To europejskie myślenie. Czas oszałamiających konstrukcji minął. Może jako architekci powinniśmy się sami ograniczyć, zająć naprawianiem tego, co popsuliśmy. Te wszystkie domy na stoku pod lasem są w dużym stopniu niemoralne. Zadepczemy Ziemię, wykończymy ją. Projektowanie przestrzenne w Polsce jest w złym stanie, zabudowa jest tak rozproszona, że za chwilę już nie zdołamy tego uporządkować, osiągniemy nieodwracalny poziom entropii. A w chorych przestrzeniach powstaje neurotyczne społeczeństwo.
Prowadzi Pan wraz z architekt Joanną Wawrzyniak rodzinną firmę, zatrudniając m.in. dwójkę swoich dzieci. Jakie są wady i zalety takiego rozwiązania?
Zawsze pracujemy z żoną w najbardziej oddalonych od siebie pokojach. I często do siebie dzwonimy. Łatwo można sobie wyobrazić jak wyglądają nasze rozmowy w domu. To bywa okropnie męczące, wymaga dużo samokontroli, bo mamy permanentny konflikt. Ale na nic bym tego nie zamienił. Dzieci wychowywały się raczkując na kalkach. Pierwsze pojęcie złożone, jakie wypowiedział mój syn to „piony wentylacyjne”. Rysował je wcześniej niż ludzką postać. Bardzo dużo uczę się od moich dzieci. Wierzę, że są lepsze ode mnie. Mamy też zupełnie inne doświadczenia. Gdy studiowałem w Gliwicach, do kiosku przychodził jeden numer „L’Architecture d’Aujourd’hui”. Mieliśmy niepisaną umowę z panią w kiosku, że każdy numer leży dwa tygodnie, aż wszyscy chętni przeczytają go na miejscu. Postmodernizm to dla nas była jakaś ulotna idea – wprowadzaliśmy ją w życie na takiej zasadzie, na jakiej mały Jasio wyobraża sobie rakietę kosmiczną. Z kolei moje dzieci od początku miały doskonały dostęp do informacji. Przy nich jestem nieukiem. Syn miał staż u Hitoshiego Abe, córka u Kazuyo Sejimy, ja musiałem się uczyć na własnych błędach. Wierzę jednak, że te moje rozbiegane doświadczenia i spostrzeżenia jestem w stanie połączyć.