wywiad mateusz mastalski

Zarobki architektów w Danii. Wywiad z Mateuszem Mastalskim z pracowni Henning Larsen

2024-07-01 11:52

Ile jest warta praca architekta_tki w Danii?  Rozmową rozpoczynamy cykl o wartości pracy architekta_tki.

Spacer po Galerii PLATO z Robertem Koniecznym

Spis treści

  1. Polskie początki pracy i decyzja o wyjeździe za granicę
  2. Praca w Danii. Ile zarabiają tam architekci_tki?
  3. Pozafinansowe zalety pracy w Danii; zarobki urbanistów
  4. Zdrowie psychiczne podczas pracy architekta_tki w Danii
  5. Różnica między polskimi i duńskimi studiami architektonicznymi
  6. Ekologia w projektach współczesnych duńskich architektów - motywacja do pracy
  7. Kultura i edukacja architektoniczna w Danii

Polskie początki pracy i decyzja o wyjeździe za granicę

AC: W Polsce swoją architektoniczną ścieżkę zaczynałeś w uznanych biurach. Praktykowałeś m.in. u Przemo Łukasika w Medusa Group czy w KWK Promes z Robertem Koniecznym. Zdecydowałeś się jednak na przeprowadzkę do Danii i pracę poza Polską. Nie widziałeś dla siebie perspektyw w kraju?

MM: Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze pracowało mi się w Medusie. Przemo Łukasikowi, nawet patrząc z perspektywy pracowni Henning Larsen czy COBE, udało się stworzyć wysokie standardy i bardzo dobrą atmosferę pracy. Mieliśmy też ciekawe projekty. Byłem tam tylko praktykantem, a mimo to dostałem dobre merytoryczne wsparcie, całkiem solidną jak na tamte czasy pensję i doświadczenie.

AC: Wsparcie, pensja, dobra atmosfera, ciekawe projekty, a jednak zdecydowałeś się na wyjazd... Wiadomo – trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie płotu, a do tej trawy, zwłaszcza duńskiej, bardzo mnie na studiach ciągnęło. Czy teraz, po prawie 14 latach pracy w Danii, możesz potwierdzić, że rzeczywiście ta kopenhaska trawa jest bardziej zielona?

MM: Różnica jest duża.

  • Pierwsza rzecz to zarobki. Im dłużej pracujesz i dalej zachodzisz, tym bardziej to widać.
  • Druga sprawa – standardy pracy. Panuje tu duże zrozumienie dla tych, którzy po siedmiu i pół godzinie pracy chcą wyjść do domu odpocząć.
  • Trzecia kwestia – wsparcie i feedback, także w kwestii troski o zdrowie psychiczne. Mamy tutaj naprawdę dużo możliwości i narzędzi, by czuwać również nad tą sferą naszej pracy.

Praca w Danii. Ile zarabiają tam architekci_tki?

AC: To zacznijmy od kwestii pieniędzy. Ile jest warta praca architekta w Kopenhadze?

Na początku, jeszcze podczas studiów, praktykanci dostają stypendium od państwa w wysokości 6 820 koron. Pracownie oficjalnie mają zakaz wynagradzania studentów, ale od kilku lat mogą one dodawać od siebie małe bonusy finansowe w wysokości do 3 000 koron. Jeżeli chodzi o studentów spoza Danii, przedział wynosi między 8000 a 15 000 koron (4500-8500 tysięcy zł, w zależności od doświadczenia). Obecnie ta kwota – po inflacyjnym skoku – jest zbyt skromna, by można się było utrzymać i trwa duża dyskusja, by zwiększyć ją do 20 000 koron, czyli jakichś 11 400 złotych. Oczywiście koszty życia i utrzymania są tutaj bardzo wysokie, więc również i ta stawka nie pozwalałaby na komfortowe życie praktykanta w stolicy Danii. Gdy ja zaczynałem pracę w 2008 roku, moje stypendium wynosiło 5000 koron.

AC: Ile mniej więcej można zrobić po ukończeniu studiów?

MM: Wysokość pensji jest tutaj regulowana układem zbiorowym wypracowywanym raz na cztery lata przez całe środowisko architektoniczne. Unia Architektów (Arkitektkforeningen) w Danii jest nie tylko samorządem, lecz także związkiem zawodowym. Ta umowa obejmuje np. minimalne poziomy wynagrodzeń dla osób posiadających mniej niż osiem lat doświadczenia w branży. Znajdziemy tam jednak również zapisy dotyczące urlopów czy emerytur.

Wracając jednak do stawek, gdy zaczynałem, zarabiałem 31 000 koron (17 700 zł) miesięcznie. Po ośmiu latach – z tego, co pamiętam – minimalny próg wyniósł 45 000 koron (25 700 zł). Oczywiście zawsze można sobie wynegocjować więcej. Tu pomocne są wyniki ankiety, którą cyklicznie przeprowadza wspomniany duński odpowiednik Izby Architektów RP. Dowiadujemy się z niej, jakie są przeciętne zarobki na danym stanowisku. Jeśli zauważymy, że powinniśmy otrzymać podwyżkę, ta ankieta jest pomocnym argumentem. To działa w dwie strony, bo pracodawca również wie, ile powinien zaoferować architektowi z konkretnym doświadczeniem.

Jest też dużo benefitów, w tym tych nieoczywistych. Przykładowo z pensji każdego architekta i każdej architektki obligatoryjnie odkładany jest mały procent, który muszą potem wykorzystać na własną edukację, m.in. kursy, wycieczki. Co ciekawe, ten układ zbiorowy działa w szerszym kontekście. Duńska Unia Architektów współpracuje m.in. z Duńską Unią Inżynierów (Ingeniørforeningen i Danmark) oraz innymi podmiotami, tworząc na wyższych szczeblach struktury umowy kolektywne. W związku z tym stawki poszczególnych inżynierów, specjalistów, grafików, projektantów wynikają z szerszej strategii dotyczącej tego, jak każda z branż powinna być odpowiednio wynagradzana, aby np. w przypadku architektury można było dostawać w miarę godne wynagrodzenie, odpowiednio dostosowane do funkcji odpowiedzialności, rodzaju pracy itp. Pamiętam, że podczas ostatnich negocjacji pomiędzy Unią Architektów i organizacją zrzeszającą pracodawców, dosyć burzliwych, dochodziły nas nawet głosy, że w przypadku nieznalezienia kompromisu architekci, uwaga, będą strajkowali!

Pozafinansowe zalety pracy w Danii; zarobki urbanistów

AC: Podczas różnych dyskusji o wynagrodzeniach w polskiej architekturze słyszałem, że po pierwsze konkretna stawka nie jest tak ważna, bo przecież przede wszystkim chodzi o to, by pracownik miał w sobie pasję; a po drugie – pracownie z chęcią płaciłyby więcej, ale wtedy musiałyby też więcej zarabiać. Tymczasem stawki są niskie, więc nie ma co oczekiwać, że pensje będą wysokie. Z chęcią dowiem się więc, jak ten bilans wygląda w Danii.

MM: Głównie pracuję przy projektach międzynarodowych, więc nie jestem na bieżąco ze stawkami duńskimi. Nie słyszę jednak, aby koledzy i koleżanki z branży masowo na nie narzekali. Wiem, że w Polsce czasami narzeka się też na wysokość nagród w konkursach architektonicznych. Tutaj się z tym nie spotkałem. Oczywiście wynagrodzenie często zależy od zakresu prowadzonych prac. Jako Henning Larsen często angażujemy się w przygotowanie lokalnych master planów. Ich zakres wykracza poza polskie plany miejscowe. Mogą być naprawdę bardzo szczegółowe – opisujemy w nich np. konkretne sposoby retencji wody, plany mobilności, wygląd fasad, balkonów czy zestaw możliwych do wykorzystania materiałów. Często projektujemy od razu zieleń, meble miejskie, małą architekturę albo posadzki. Zwykle w opracowanie takich dokumentów zaangażowana jest duża grupa osób o bardzo różnych kompetencjach, w tym np. antropolodzy kultury, socjologowie czy specjaliści od bioróżnorodności. Wynagrodzenie za taki master plan oscyluje zwykle pomiędzy dwoma a pięcioma milionami koron (1 140 000–2 800 000 złotych).

Zobacz też:

AC: O takich stawkach polscy urbaniści mogą tylko pomarzyć. Często słyszałem za to narzekania, że przez sposób ustalenia kryteriów w publicznych przetargach wygrywają oferty z bardzo niskimi, wręcz dumpingowymi cenami. Trudno w takiej sytuacji konkurować tym, którzy stawiają na jakość...

MM: Duńskie master plany często są w istocie projektami budowlanymi całej przestrzeni w dużej skali. To wynika również ze sposobu urbanizacji. Tutaj najpierw buduje się całą infrastrukturę, tworzy ulice, drogi rowerowe, organizuje komunikację publiczną, a dopiero potem rozpoczyna się stawianie budynków. Kwestia jakości master planu jest też ważna dla deweloperów, którzy – zanim rozpoczną inwestycje – wiedzą dokładnie, jakie warunki techniczne będą musieli spełnić, z jakiej palety materiałowej mogą korzystać i jak będzie wyglądać całe otoczenie. O miejscach parkingowych – bardzo drogich przecież w realizacji – myślimy w skali całej dzielnicy, a nie danej działki. To ewidentnie zmienia poziom ryzyka inwestycyjnego. W takim kontekście master plan musi być dobry. Często jest to element inwestycji, zwłaszcza w tych obszarach, w których zagospodarowanie nowych terenów odbywa się w formule partnerstwa prywatno-publicznego.

Zdrowie psychiczne podczas pracy architekta_tki w Danii

AC: Z tej perspektywy trawa rzeczywiście wydaje się być w Danii bardziej zielona niż po polskiej stronie płotu. Odejdźmy jednak na chwilę od tematu pieniędzy i porozmawiajmy o kondycji zawodu z innych perspektyw. W pierwszej połowie roku jednym z ważnych wątków polskiej dyskusji była kwestia zdrowia psychicznego osób studiujących architekturę i nauczających ją. Zebrane dane pokazują, że jest źle, a nawet bardzo źle. Jak wygląda stan zdrowia psychicznego Twoich kolegów i koleżanek z Kopenhagi?

MM: To jest oczywiście ważna kwestia. Każdy z nas ma swoje granice wytrzymałości i przy tak stresującej pracy zaczyna pojawiać się kwestia wypalenia. Nie jesteśmy supermanami. Obecnie mamy w pracowni osoby, które nie są w stanie np. efektywnie pracować więcej niż 3-4 dni w tygodniu. W tym czasie dają z siebie maksimum, ale potem muszą odpocząć. Kiedyś nie byłoby to możliwe. Pamiętam, że podczas mojego pierwszego roku w Danii czasem pracowałem po 12-14 godzin na dobę. Mój rekord to 120 godzin w tygodniu. Praktycznie żyłem wtedy w biurze i wszystko zaczynało mi się mieszać. Teraz zupełnie inaczej do tego podchodzę. I wiem, że naprawdę nie muszę pracować ponad siły, co też zmienia perspektywa posiadania rodziny. Przy bardzo stresujących projektach możemy poprosić o wsparcie, mamy pewność bycia wysłuchanym. Tutaj wszyscy są świadomi, że bez wzajemnej pomocy nikomu nie uda się zbudować zdrowej „relacji” z tą pracą. Widzę otwartość na konstruktywne rozmowy o zdrowiu psychicznym, biura są coraz lepiej przygotowane na trudne sytuacje. Mimo wszystko i tak spotykam się z przypadkami przepracowania i konsekwencjami związanymi ze stresem. Należy dodać, że wtedy pracownicy mogą być natychmiast wysłani na urlop zdrowotny, wraz z przepisaniem konsultacji psychologicznych i innych form profesjonalnych obsługi medycznej, której celem jest nie tylko bieżące wsparcie, ale też pomoc w późniejszym powrocie do pracy. Stąd też wcześniej wspomniany 3-4-dniowy tydzień pracy.

Czytaj też:

AC: Z opowieści osób studiujących, które opublikowaliśmy w majowym numerze „A-m”, wynika, że nie chodzi tylko o przepracowanie, ale także szacunek, a raczej jego brak ze strony grona akademickiego i coś, co można by nazwać kulturą feedbacku. Mówiąc dyplomatycznie, wiele osób nie było gotowych na tak mało konstruktywne opinie na temat swoich projektów. Zamiast pomocnych uwag słyszały często lapidarne lub nawet obraźliwe przymiotniki.

MM: Bardzo ciekawe, że o tym mówisz. Ta kwestia również jest dyskutowana szerzej w Danii. My w pracowni przeprowadzamy corocznie ankietę dotyczącą satysfakcji zawodowej. W ostatnich wynikach pojawiła się bardzo wyraźna sugestia, że powinniśmy popracować nad kryteriami oceny, nad feedbackiem w ogóle. Dla wielu osób formułowane oczekiwania i ocena ich realizacji nie są jasne. W tym przypadku, wspólnie z psychologiem pracy, przeprowadzane są warsztaty wśród prowadzących projekty. Wróćmy jednak do sytuacji polskich studentów.

Na studiach nie należałem do tych najlepszych. Można nawet powiedzieć, że chociaż miałem w akademii dobrych nauczycieli, najwięcej nauczyłem się poza nią, czy to w KWK Promes, Medusie czy z Romkiem Rutkowskim. Ważnym procesem edukacyjnym były warsztaty studenckie – OSSA oraz EASA, zwłaszcza pierwsza OSSA, w której uczestniczyłem we Wrocławiu w 2005 roku z tematem Jak studiować architekturę?, ustawiła moje myślenie na kolejne lata. Jeżeli chodzi o studia, to najciekawsze projekty robiliśmy ze znajomymi, także poza uczelnią. Te na zajęciach bardzo często powstawały po to, by je po prostu zaliczyć. Chcę jednak wyraźne powiedzieć, że polscy studenci aplikujący do naszego biura wyróżniają się na tle innych.

Zresztą osoby z Europy Środkowo-Wschodniej przywożą ze sobą lepsze przygotowanie warsztatowe czy intelektualne niż niejedna osoba z fantastycznych i uznanych na całym świecie uniwersytetów.

Różnica między polskimi i duńskimi studiami architektonicznymi

AC: Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że to może być efekt tej niekoniecznie korzystnej atmosfery związanej z kondycją zdrowia psychicznego...

MM: Nie. Wydaje mi się, że ta różnica wynika z tego, że wiele osób z tych krajów po prostu robi bardzo dużo poza swoim programem studiów. Projekty realizowane poza uczelnią wydają mi się dużo lepsze niż te przygotowane w ramach programu zajęć. Od kilku lat wybieram praktykantów do naszej pracowni, co semestr przeglądam 700-800 portfolio, więc powiedzmy, że mam w tym zakresie wyrobione zdanie. Być może studia w Polsce są tak złe, że studenci szukają ujścia swojej kreatywności poza nimi? Duńscy studenci bardzo rzadko uczestniczą w konkursach czy angażują się w aktywności poza uczelnią, na pewno skupiają się na studiowaniu i eksploracji. Relacja z akademią w Danii na pewno jest inna, widać, że studenci mają dużo frajdy z nauki. Same tematy są też bardzo aktualne i krytyczne.

Czytaj też: 

Ekologia w projektach współczesnych duńskich architektów - motywacja do pracy

AC: Z tego progresywnego obrazu kopenhaskiej architektury zdają się wyłamywać takie obiekty jak Papierowa Wyspa, która wydaje się być przeskalowaną, pełną betonu i niewygodną mieszkaniówką z minimalną ilością zielni. Albo położony po sąsiedzku przepiękny pawilon-szklarnia zbudowany na czteropiętrowym parkingiem i chowający swoje niezrównoważenie za sześcioma otaczającymi budynek pawilonami? To architektura ikoniczna, mesmeryzująca i z pewnością widać w niej ślad geniuszu. Ale jednak jakby z zupełnie innej epoki myślenia o architekturze.

MM: Stojące za tymi budynkami studio COBE, w którym też pracowałem, prezentuje świetną architekturę i przynajmniej w tych szczególnych projektach opiera się na wartościach społecznych, kulturowych czy estetycznych, ale na pewno priorytetem nie była walka o niższy ślad węglowy. Warto pamiętać, że Papierowa Wyspa była projektowana w 2015 roku, a potem też – ze względu na koszty – modyfikowana w sposób, który nie poprawiał tej inwestycji pod względem ekologii, a na pewno pod względem ekonomii. Od tego czasu jednak bardzo dużo się zmieniło, chociaż trzeba też przyznać, że tu też działają lepsi i gorsi deweloperzy czy inwestorzy. W tym roku w życie wchodzi prawo, które narzuca projektantom i wykonawcom szereg wskaźników i rozwiązań (które i tak już od lat są zaostrzane), mających pomóc w mocnym ograniczeniu śladu węglowego. Z jednej strony projekty w swoich założeniach są bussiness as usual, ale z drugiej bywają przykłady bardzo progresywne i w skali, które pokazują zmianę. W Danii tematyka odporności na zmiany klimatu jest bardzo ważnym elementem planowania miast i gmin. Dużo projektów spełnia wyśrubowane wymagania. Jest wiele tych wielkoskalowych, które przygotowują miasto do zmian klimatycznych. Nawet kiedy przegląda się strony internetowe duńskich pracowni, to widać, że nie mówi się już o koncepcji, ale o wartościach, które niesie projekt – społecznych, środowiskowych itd. Ten zestaw wartości, służy zarówno do selekcji przyjmowanych zleceń, jak i jest ważny dla potencjalnych pracowników. Osoby z młodego pokolenia często zupełnie inaczej podchodzą do swojej pracy i tych kwestii. Pojawiają się młode bezkompromisowe pracownie jak Kim Lenschow czy Praksis. Jeśli dalej chcemy zatrudniać najzdolniejszych, to my też musimy się zmieniać. Powinniśmy im pokazać, że robimy projekty, które mają dla tych osób istotną wartość. Dlatego m.in. tak chętnie podejmujemy się adaptacji istniejących obiektów i pracujemy nad użyciem w naszych realizacjach drewna czy słomy. Jestem pewien, że gdybyśmy teraz chcieli zacząć pracować dla przeciętnego, nienastawionego na te wszystkie wyzwania przyszłości dewelopera, połowa naszego zespołu szybko by od nas odeszła.

Kultura i edukacja architektoniczna w Danii

AC: W Polsce nie brakuje tej świadomości. Z relacji pracowni wynika, że mamy problem klientami rozumiejącymi ten czas nowych wyzwań. Tych progresywnych inwestorów jest zbyt mało albo koszty wdrażania potrzebnych rozwiązań wciąż są zbyt wysokie. Muszę jednak zauważyć, że o tych wszystkich kwestiach mówisz z perspektywy pracownika Henning Larsen – globalnej marki na architektonicznej scenie. Jak wygląda perspektywa lokalnych, małych pracowni?

MM: Nie znam ich perspektywy. Mogę przypuszczać, że towarzyszy im większy strach związany z dostępnością zleceń i prowadzeniem praktyki. Z duńskiej debaty o stanie architektury nie wynika, żeby te biura były w kryzysowej sytuacji. Warto zauważyć, że mówimy o kraju z bardzo rozwiniętą potrzebą dobrej architektury i organizacji przestrzeni.

Jakość zabudowy jest tu jednym z kluczowych tematów. Każde liczące się pismo opinii ma swój dział architektoniczny, a nowe budynki są recenzowane podobnie jak książki czy filmy, nawet wystawia się im gwiazdki. W duńskiej telewizji publicznej (DR) jest mnóstwo programów o tematyce architektonicznej, prezentujących nowe domy i przebudowy, ale też pokazujących, jak nasza branża odpowiada na zmiany klimatu. Co więcej, dzieci od lat wczesnoszkolnych są uczone, kim byli/są Arne Jacobsen, Jørn Utzon czy jest Bjarke Ingels. A więc w kraju naprawdę dużo rozmawia się o architekturze. Jedna z największych różnic kulturowych pomiędzy Polską a Danią polega na tym, że tutaj wkłada się wiele wysiłku w to, aby znaleźć kompromis.

To nie są toczące się bez końca i w kółko rozmowy o tym samym. Tutaj widać gotowość do eksperymentowania, zrobienia kroku do przodu, negocjowania rozwiązań, wzajemnego ograniczenia swoich pierwotnych oczekiwań. Równocześnie jest miejsce na rozumienie tego, czym jest kontekst. Chodzi o to, aby rozwiązywać problemy, a nie je gromadzić.

Czytaj też: