Krakowskie centrum kongresowe miało być czymś więcej niż inwestycją, za pomocą której władze miasta kupują sobie u wyborców kolejną kadencję. Jego wyjątkowa lokalizacja oraz program wzbogacony o funkcje kultury, międzynarodowy konkurs na projekt rozstrzygany w dwóch etapach, wreszcie wybór pracy autorstwa jednej z najbardziej kreatywnych polskich pracowni zapowiadały wyjątkowe wydarzenie architektoniczne.
Wzniesiony po siedmiu latach obiekt niemal nie odbiega od konkursowych wizualizacji. Pod wieloma względami imponuje warsztatem i sprawną koordynacją wielu złożonych zagadnień technicznych. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, iż budynek, który pretendował do miana trwałej ikony architektury stał się co najwyżej jej imitacją. '
Zdaniem Bohdana Paczowskiego, przewodniczącego jury, konkurs odzwierciedlił tradycyjny podział na zwolenników tendencji klasycznych i romantycznych w architekturze, przy czym zwyciężyli ci drudzy. Obcując ze zrealizowanym obiektem, trudno tego doświadczyć. Romantyzm, jeśli nawet odrzemy go z sentymentu do przeszłości, oznacza bezpośrednie odniesienia do emocji odbiorcy. Tymczasem próżno szukać tu nastroju; nowy budynek w większym stopniu stanowi gadżet niż porusza duszę.
W swoich założeniach kontynuować ma krajobrazową opowieść z pobliskiego Muzeum Manggha, którą, jak się okazało, trudno przełożyć na obiekt o wielkomiejskiej skali. Kameralne muzeum jest piękną rzeźbą, wtopioną w linię nadbrzeżnych drzew, o ciekawej fakturze i dyskretnym detalu. Centrum kongresowe, choć również narysowane swobodną linią, nie posiada podobnych atutów. Próbuje uwodzić biomorficzną konwencją, modną jeszcze wówczas, gdy rozstrzygano konkurs, wymagającą jednak niedostępnego w naszej rzeczywistości budżetu i daleko idącej konsekwencji formalnej.
Zastosowane szkło, miejscami nawet gięte w dwóch płaszczyznach, staje się tu ciężkim, jednowymiarowym materiałem, za dnia prawie niwelującym zamierzony efekt transparentności obiektu. Jak napisałby Juhani Pallasmaa – wzrok ześlizguje się z takich płaszczyzn, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia.
Nie ratuje tego przenikający się ze szklanymi fasadami wątek rozpikselowanych, pełnych ścian, które w pracy konkursowej nawiązywać miały materiałami do tradycyjnych krakowskich faktur, ale na skutek oszczędności wykonane zostały z komercyjnej, gładkiej ceramiki.
Ciekawym aspektem dynamicznej bryły mogły być nigdzie niezaczynające się i niekończące elewacje, ale i ten efekt nie został osiągnięty. Widać to zwłaszcza na styku ścian z dachem, który przybrał postać wyraźnie odciętej od reszty „czapki” z aluminiowej blachy.
Można jednak spojrzeć na ten obiekt inaczej. Bo czy w końcu chodzi tylko o ikonę, czy również o to, co ten budynek daje miastu? W konkursie za wyborem pracy stały przekonujące decyzje projektowe związane z potencjałem wymagającego miejsca.
Autorzy zaproponowali rozwiązanie na pozór karkołomne. W przeciwieństwie do innych uczestników zlokalizowali foyer wzdłuż wschodniej, krótszej granicy działki, uzyskując panoramiczny widok na całe wybrzeże Wisły – to reprezentacyjne, ale i to przaśne, które porusza autentyzmem żyjącego miasta. Aby osiągnąć ten efekt, musieli zrezygnować z najbardziej oczywistego układu pomieszczeń: z trzema głównymi salami sąsiadującymi ze sobą na jednym poziomie i zorientowanymi ku ulicy Monte Cassino.
Zarówno lokalizację sal, jak i przestrzeń foyer rozplanowano na kilku poziomach, jednoznacznie zwracając je ku rzece. Dzięki temu foyer zyskało rangę niemal miejskiego placu. Chociaż zamkniętego pod dachem, to otoczonego zabytkami, które podziwiać tu można z różnych wysokości. Krakowskie centrum kongresowe, wyposażone w skomplikowane akustycznie sale o zmiennym pogłosie, łączy funkcje koncertowe, konferencyjne i teatralne. Merytoryczne opanowanie tego zadania wymagało nie lada umiejętności, również organizacyjnych. Być może w trakcie trwających przez lata zmagań projektowych zabrakło czasu i środków na weryfikację i rozwój estetycznych idei z pracy konkursowej.
Obiekt nie ma w sobie tej przekonywującej energii i wrażliwości, jaką jego autorzy zaprezentowali zarówno w Muzeum Manggha, jak w zjawiskowym budynku Małopolskiego Ogrodu Sztuk. Nowy obiekt nad Wisłą wykreował przyciągające miejsce spotkań, mądrze otwarte na miasto, chociaż obojętne dla zmysłów.