W Muzeum Katyńskim współpracował Pan z Jerzym Kaliną, artystą zaangażowanym w wiele przedsięwzięć upamiętniających wydarzenia najnowszej polskiej historii, m.in. katastrofę smoleńską. Jego prace mają w sobie pewien patos i duży ładunek symboli. Jak wyglądała współpraca i czy różniliście się w podejściu?
Była to bardzo twórcza, choć nie ma co ukrywać, trudna współpraca. Architektura i sztuka posługują się innymi językami. Architekci nastawieni są na grę zespołową, artyści bardziej na konfrontację i bezkompromisowość. Jerzy Kalina jest performerem, człowiekiem teatru, filmu. Jego język jest scenograficzny, nasz z kolei bardziej abstrakcyjny i mniej dosłowny. W tym konkretnym przypadku dochodziły jeszcze różnice doświadczeń pokoleniowych. Różne wrażliwości wzajemnie nakładały się na siebie. W kilku miejscach skorzystaliśmy z rzeźbiarskich środków wyrazu – odciski muzealnych artefaktów w betonie są tego przykładem. Te dwa odmienne spojrzenia spowodowały, że wrażenia z muzeum są bogatsze i bardziej interesujące dla odbiorców z różnych pokoleń.
Dużą rolę w tym projekcie odgrywa przyroda – jak wiele pozostawiono przypadkowi?
Krajobraz wygląda na dziki i naturalny. W rzeczywistości jest precyzyjnie zaprojektowany. Projekt ten stworzyliśmy razem z Jerzym Kaliną oraz Moniką Rodziewicz i Małgosią Balińską. Ważną inspiracją było środowisko przyrodnicze Białorusi i Ukrainy oraz symbole – w kwietniu, miesiącu, kiedy doszło do większości zbrodni, w wielu miejscach zakwitnie na biało barwinek. Dzika, swobodnie porastająca wały zieleń ma też kontrastować z posadzonym przed muzeum symbolicznym lasem katyńskim. Drzewa stoją tam nienaturalnie przycięte w gęstych, równych szeregach.
Pana pracownia buduje ratusz w Konstancinie, jednej z najbogatszych gmin w Polsce. Czego wizytówką będzie ten budynek?
Chcieliśmy, aby był symbolem samorządności i demokracji. Będą w nim oczywiście insygnia władzy takie jak herb, maszt flagowy czy zegar, ale to nie one, a raczej bliska człowiekowi skala architektury i otwarte dziedzińce mają przesądzać o wyrazie budynku. To ma być bardziej obywatelska agora niż konstanciński pałac. Chcielibyśmy, aby ratusz stał się początkiem porządkowania otaczającej przestrzeni, która na razie pozostaje chaotyczna i niezagospodarowana.
Gdy w latach 70. XIX wieku Feliks Sobański modernizował swój pałac w Guzowie, wzorował się na modnej, XVII-wiecznej architekturze francuskiej. W jakim kierunku pójdzie prowadzona przez Was odbudowa?
Z dużą pokorą i wyważeniem podchodzimy do zabytków tej klasy. Obiekt był w fatalnym stanie, w niektórych miejsach zawalony, nadawał się w zasadzie tylko do rozbiórki. Ze względu na bardzo wysoki poziom wody gruntowej oraz brak izolacji fundamenty były tak zawilgocone, że częściowo utraciły nośność. Projektowanie w takim budynku to koronkowa robota, dość ryzykowna, wymagająca eksperckiej wiedzy i nietypowych rozwiązań inżynierskich. Dla przykładu powiem, że pod całym pałacem zostały pogłębione i wymienione wszystkie fundamenty. Była to prawdziwie saperska praca. Tylko determinacja i energia spadkobiercy Michała Sobańskiego sprawia, że bardzo powoli budynek ten, postawiony w tzw. kostiumie francuskim, z niezwykle bogatą dekoracją, wraca do dawnej, przedwojennej postaci.
Jak ten historyczny, hrabiowski kostium odbiera architekt z Pana pokolenia?
Nie jesteśmy dogmatyczni, ciekawią nas różne języki architektoniczne. We fragmentach zabytkowych odtwarzamy dawną formę na podstawie dokumentacji. W miejscach, w których nic wcześniej nie było, tworzymy rzeczy współczesne, na przykład nową klatkę schodową z betonu architektonicznego. Pod olbrzymim tarasem, gdzie przestrzeń nie była pierwotnie używana, powstanie sala wielofunkcyjna z betonowym stropem i widocznym dekoracyjnym szalowaniem. Beton jest fascynującym, niezwykle plastycznym materiałem.
Wasza pracownia się rozwija – macie coraz więcej zleceń, zatrudniacie coraz więcej osób.
Zespół budynków wysokich, który powstanie przy ul. Grzybowskiej obejmie 450 mieszkań. To duża inwestycja. Rozpoczynamy również nowe projekty podobnej wielkości. 1,5 roku temu doszedł też do nas nowy wspólnik – Wojtek Kotecki, który zrobił w pracowni małą rewolucję. Razem z jego przyjściem zaczęliśmy wspólnie zmieniać biuro z typowo autorskiego na takie, w którym ważne jest myślenie o architekturze jako twórczości zespołowej. W ślad za tym zmieniamy też nazwę na BBGK Architekci. Dziesięć lat temu, kiedy zaczynaliśmy było nas dwóch, Jaś Belina Brzozowski i ja. Dziś jest nas trzech i zespół 20 projektantów. Teraz jesteśmy skupieni nad tym, aby wraz z powiększaniem pracowni tworzyć coraz lepszą architekturę.
Rozmawiała Maja Mozga-Górecka
Konrad Grabowiecki, architekt i urbanista, absolwent Wydziału Architektury PW (2004). Od 2005 roku wraz z Janem Beliną Brzozowskim prowadzą w Warszawie pracownię Brzozowski Grabowiecki Architekci (obecnie BBGK Architekci). Realizacja: Muzeum Katyńskie (Warszawa, 2015, I nagroda w konkursie). Wcześniej pracował m.in. w biurach: Andrzej Kiciński Architekt, Grupa 5 Architekci