W Wormhouse planował Pan na elewacji użyć plandekę ciężarówkową. Jakie inne niekonwencjonalne materiały Pan testuje?
Myśl, żeby wykorzystać plandekę narodziła się w korku na autostradzie. Patrzyłem na ciężarówki i uświadomiłem sobie, jak ciekawym materiałem, jeśli chodzi o budownictwo, jest plandeka: trwała, odporna na deszcz, wiatr. Ostatecznie do stworzenia membrany w Wormhouse wykorzystamy jednak inny materiał. Też wykonany z tworzyw sztucznych, ale taki, który ma dopuszczenie do stosowania w budownictwie. Będzie on rozpięty na żebrach wykonanych z płyt budowlanych drewnopochodnych. Aby zmniejszyć ich ciężar, wycięliśmy otwory. Wcięte elementy zostały tak zaprojektowane, żeby można było złożyć z nich meble, np. łóżko. Innymi słowy, projektujemy odpady i wykorzystujemy je do innych celów. Producent płyt jest tym zachwycony. Zazwyczaj jego budulec pozostaje niewidoczny. Oszczędzamy na wszystkim co się da. Niekoniecznie stosujemy nowe materiały, raczej poruszamy się na granicy tego, co już jest stosowane, nadając znanym tworzywom nowe funkcje. Projektuję obecnie obiekt ze zintegrowanymi ogniwami fotowoltaicznymi, które traktuję jako materiał wykończeniowy elewacji i dachu. To ma być dom energetycznie samowystarczalny, również zimą.
N stronie www.wormhouse.pl nie ma wielu informacji, są natomiast zdjęcia oczu i dłoni budowniczych domu. Czy to głos w sprawie dehumanizacji współczesnej architektury?
Zdecydowanie tak. Tę stronę prowadzi właściciel domu. Chce się dzielić doświadczeniami. I na budowie robi krótkie wywiady z wszystkimi, którzy tam pracują. To niesamowita sprawa. Po raz pierwszy w takiej sytuacji ktoś ich dostrzega. Są ogromnie zmotywowani, gotowi dać z siebie więcej, bo mają poczucie, że uczestniczą w czymś dla nich szczególnym. Równolegle do autorskiej działalności projektowej, od lat dla niemieckich pracowni robię koncepcje dużych obiektów publicznych: stadionów, szpitali, uczelni. Napotykam inwestorów – często są to wieloosobowe grona – zupełnie pozbawionych zaangażowania. Nie myślą, jak budynek będzie służył użytkownikom. Większość tak powstających anonimowych obiektów publicznych przeznaczona jest dla abstrakcyjnego człowieka. Relacje w procesie są całkowicie zdepersonalizowane. Mamy nadzieję, że Wormhouse wywoła dyskusję społeczną, wciągnie w debatę także wykonawców. A inwestorów skłoni do zadawania właściwych pytań w dialogu z architektem. Chcielibyśmy, aby ten dom pokazał, że zatrudnienie architekta wcale nie oznacza większego budżetu. W trakcie projektowania dokonuję wyborów, które prowadzą do obniżenia kosztów budowy i w ten sposób udaje mi się „zarobić” na swoje honorarium.
Proponuje Pan koncepcję „budynków kształcących”. Co to znaczy?
Zajmuję się tym od dłuższego czasu. Najkrócej mówiąc, to jest koncepcja budynku jako eksponatu. Skutkiem ubocznym stosowanych dziś nowoczesnych rozwiązań zrównoważonych jest architektura tak kompleksowa, że coraz mniej zrozumiała dla użytkowników. Zaczęło się od projektu dla Wydziału Inżynierii Środowiska Politechniki Wrocławskiej. To będzie eksperymentalny budynek, bardzo skomplikowany technologicznie. Zastanawiałem się, jak zgromadzoną w nim wiedzę w obrazowy sposób przekazać studentom, osobom odwiedzającym obiekt. Skąd na przykład ktoś ma wiedzieć, że w budynku zastosowano geotermię albo energię solarną? Odpowiednio eksponując takie rozwiązania i przedstawiając je w atrykcyjny sposób, dajemy szansę na ich odkrycie i zrozumienie. A co za tym idzie – na poprawniejsze użytkowanie i może naśladownictwo. Po raz pierwszy zrealizowałem tę koncepcję w kampusie produkcyjnym w Melle w Dolnej Saksonii. To kompleks hal produkcyjnych połączonych z wielofunkcyjnym budynkiem biurowo-wystawowym, pełniącym funkcję miejscowego centrum kultury.
Jaka jest w Polsce, w porównaniu do Niemiec, akceptacja dla rozwiązań ekologicznych, ograniczających zużycie energii i emisji szkodliwych substancji, recyklingu w architekturze?
W Niemczech jest oczywiste, że tak należy budować. Niemcy są zdyscyplinowani, więc robią to nawet wbrew sobie. W Polsce nastąpiła pod tym względem duża przemiana. Wchodzi nowe pokolenie, które jest całkowicie otwarte na takie rozwiązania, świadomie do nich dąży, gotowe ponosić koszty, które zwrócą się w dłuższym cyklu. Jest w tym może i chęć nieprzespania pewnego trendu, i pokazania, że jest się na bieżąco. Trochę ego i trochę eko. Nie wiem, jak to wygląda wśród polskich architektów. Dla niemieckich kolegów i koleżanek nie jest to już temat do rozmowy. Dyskusja przenosi się na tworzenie zdrowych przestrzeni, unikanie odpadków, mądre zużycie materiałów, na to, by chronić naturalne zasoby. Dorzucę jeszcze: nie powinniśmy zapominać, że w centrum tych wszystkich pobocznych działań zawsze powinien być człowiek.