W dzieciństwie dumny byłem, że mieszkam w zupełnie nowym mieście, które powstało praktycznie z niczego. Nikt nie ukrywał, że istniała tu wcześniej wieś przy browarze, stary kościół, a nieregularne ulice Starych Tychów są śladem wcześniejszego osadnictwa, ale czy ktoś wspomniał, że było to właściwie miasto z jedenastoma tysiącami mieszkańców? Okazuje się, że Tychy mają swoją historię sprzed decyzji o realizacji w tym miejscu nowego założenia. Historię barwną i ciekawą.
Autorka zamieszkała w Tychach w 1958 roku, więc obserwowała proces powstawania modernistycznego miasta. W tej książce zajęła się czymś innym: skrupulatnie odszukała ślady tej nieodległej przecież historii. Miała okazję rozmawiać z najstarszym żyjącym pokoleniem tyszan doskonale pamiętających, jak nowe miasto niespodziewanie wdarło się w spokojną, ukształtowaną wiekami tradycji okolicę. Za profesorem Markiem Szczepańskim wspomnę tu słowo-wytrych tej książki: palimpsest. To historia miasta odkrywana pod widoczną warstwą – tak dobrze mieszkańcom Tychów znaną. Kilka rzeczy przy tej okazji stanie się dla nich jaśniejszych, na przykład dlaczego usytuowany w centrum Bar Paprocański tak się nazywa, choć z Paprocanami nic go pozornie nie łączy. Jest też wyjaśnienie tajemnicy chaotycznego usytuowania tyskich krzyży przydrożnych i barwna historia powstania (a raczej powstawania, bo przecież wciąż się jeden z nich się buduje) tyskich kościołów.