wywiad

Architekci i powódź. O relacjach miasta z wodą, reakcji na zagrożenie i aktualnej sytuacji we Wrocławiu. Wywiad z Mikołajem Smoleńskim

2024-09-17 11:22

Kiedy widzę powodzie w takich miejscach jak Kłodzko czy Lądek-Zdrój, czuję żal, że mimo lat walki z żywiołem te miejscowości wciąż cierpią. Powódź nie jest tylko problem hydrologicznym. To także problem społeczny – wiele z tych miast walczy z depopulacją, trudną kondycją ekonomiczną, a powodzie tylko pogłębiają te problemy – mówi MS.

Architektura w drodze: Pszczyńskie Centrum Kultury

Spis treści

  1. Położenie i historia Wrocławia a zagrożenie powodzią
  2. Osiedle Kozanów we Wrocławiu położone na terenach zalewowych
  3. Zagrożone tereny nad Odrą, w centrum miasta, a inne jego obszary
  4. Poprawa infrastruktury na terenie całego Dolnego Śląska
  5. Emocje towarzyszące architektom w obliczu zagrożeń takich jak powódź
  6. Kryzys klimatyczny a związki architektury z wodą

Położenie i historia Wrocławia a zagrożenie powodzią

Artur Celiński: W ostatnich dniach powodzie boleśnie dotknęły mniejsze ośrodki na Dolnym Śląsku. Niebawem fala powodziowa przejdzie przez Wrocław – miasto mające w pamięci powódź tysiąclecia. Czy w tej sytuacji można spać spokojnie?

Mikołaj Smoleński: Wrocław rzeczywiście od zawsze jest narażony na zagrożenia powodziowe ze względu na swoje położenie nad Odrą i jej licznymi dopływami. Zwłaszcza tereny nad samą rzeką są szczególnie zagrożone.

Już od średniowiecza, po części ze względów obronnych, a po części ze względów żeglownych czy wreszcie produkcyjnych (młyny), mieszkańcy starali się przekształcać i kontrolować rzekę. Często zapomina się, że fragmenty Odry to w dużej mierze sztuczne kanały, tworzone i pogłębiane już od XIII wieku, gdy tym samym dawne naturalne odnogi i cieki zostały albo całkowicie zmienione, albo zanikły.

Miasto stale budowało kanały, tamy i groble, również po to, aby chronić się przed powodziami. Ochrona przed wodą – albo jej ujarzmienie – jest więc mocno obecna we współczesnej historii tego miasta. Po wielkiej powodzi z początku XX w., miasto zbudowało dodatkowe kanały żeglugowe i powodziowe, opasujące od północy Śródmieście, nadając tym samym finalny kształt obecnemu Wrocławskiemu Węzłowi Wodnemu.

Wrocław ma szczęście, że ten złożony system wydatnie poprawia bezpieczeństwo. Pomimo to, zagrożenie powodziowe nigdy nie zniknęło, zwłaszcza w przypadku obecnych zmian dotyczących zjawisk pogodowych, szczególnie dotyczących natury opadów - bądź zbyt gwałtownych, bądź długotrwałych, wynikających z zaklinowanych układów niżowych. Natura potrafi zaskoczyć i rzeki zawsze będą ryzykownym sąsiedztwem. Pomimo złożonego systemu poniemieckich jeszcze zabezpieczeń, powódź z 1997 roku doprowadziła do całkowitego zalania dużej części miasta – w tym osiedla Przedmieścia Oławskiego, części Śródmieścia, czy wreszcie osiedla Kozanów, oraz spustoszyła miejscowości w Kotlinie Kłodzkiej. Tu warto zauważyć, że liczne fragmenty miasta, jak np. Ostrów Tumski, zostały ocalone w olbrzymiej mierze dzięki zbiorowemu wysiłkowi tysięcy wrocławian.

Po tragedii powodzi z 1997 r., w skali kraju nastąpiła bardzo istotna modernizacja i rozwój infrastruktury hydrotechnicznej. Na Odrze i Nysie Kłodzkiej powstały nowe zbiorniki retencyjne; Wrocławski Węzeł Wodny został całkowicie zmodernizowany, w wielu miejscach wręcz przebudowany. Pomimo tego, część terenów w mieście – szczególnie położonych przy mniejszych rzekach na wschodzie bądź zachodzie – wciąż jest narażona na podtopienia w przypadku znacznych anomalii pogodowych. Tegoroczna fala powodziowa będzie więc wielkim ‘stres-testem’ sprawności zmodernizowanego systemu zabezpieczeń.

Czytaj też:

Osiedle Kozanów we Wrocławiu położone na terenach zalewowych

AC: Wspomniał Pan o Kozanowie, który był szczególnie dotknięty podczas powodzi w 1997 roku. Jakie zmiany wprowadzono, aby zabezpieczyć ten obszar?

MS: Kozanów to szczególny przypadek. To osiedle zostało dwukrotnie zalane – w 1997 i 2010 roku. Pomimo wzmocnienia wałów po powodzi z 1997 r., podczas powodzi w 2010 roku okazało się, że to miejsce wciąż jest wrażliwe na gwałtowne zmiany poziomu wody w Odrze i doszło do ponownego zalania osiedla. Od zawsze mieszkańcy, trafnie, przyczynę tych nieszczęść łączyli z realizacją osiedla na terenach zalewowych. Osoby postronne rzadko jednak wiedzą, że tylko jedna część osiedla - ta, która znajduje się w dawnym starorzeczu Odry wyznaczonym w przybliżeniu meandrującym ciągiem ulic od północy - była podtapiana. To tylko tę część oglądamy na historycznych już fotografiach zatopionego Kozanowa; na ich brzegach widać jednak te części osiedla, które pozostały całkowicie suche. Dziś wały są jeszcze bardziej wzmocnione, a także w mieście zbudowano szereg dodatkowych zabezpieczeń. Niemniej jednak, czy to wystarczy, gdy klimat stanie się jeszcze gwałtowniejszy? – tego nie wiem.

Zagrożone tereny nad Odrą, w centrum miasta, a inne jego obszary

AC: Jakie inne obszary Wrocławia są obecnie narażone na zagrożenia powodziowe?

MS: Tereny nad Odrą, szczególnie w centralnych częściach miasta, gdzie brzegi rzeki ujęte są wysokimi bulwarami, są dziś, jak się wydaje, dość dobrze zabezpieczone. Przez centrum nie przekierowuje się nadmiarowej podczas wysokich stanów rzeki wody.

W pozostałych częściach miasta mamy system grobli, jazów oraz kanałów, które przekierowują wodę bezpieczniejszymi korytami.

Jak już wspomniałem, nie wiem, jak dobrze zabezpieczone są tereny znajdujące się w pobliżu niektórych mniejszych wrocławskich rzek. Mamy przykładowo leżące w widełkach Odry i Oławy osiedla, jak Rakowiec czy dawną wieś – Opatowice, które swoją urodą i spokojem przyciągają inwestorów indywidualnych. Choć również tam istnieją zabezpieczenia w postaci grobli i infrastruktury kontrolującej poziom spiętrzenia wody, nie możemy wykluczyć zagrożenia, które może przyjść, jak w 1997 r., nie od strony Odry, lecz właśnie Oławy. To tam wczoraj prezydent Sutryk nakazał podniesienie i wzmocnienie wałów.

Poprawa infrastruktury na terenie całego Dolnego Śląska

AC: Odpowiednie przygotowania powinny zostać poczynione na całym Dolnym Śląsku. Przed nasileniem się opadów przekonywano, że rozbudowywany przez lata system powinien uchronić znajdujące się tu wioski, miasteczka i miasta przed katastrofalną powtórką. To chyba jednak nie do końca się sprawdziło.

MS: Rzeczywiście, wydaje się, że sytuacja nie zmieniła się diametralnie mimo wymienionych wcześniej inwestycji w infrastrukturę. Kłodzko, pamiętając aż za dobrze wodę z 1997 roku, tym razem znów nie zdołało się przed nią uratować. Oczywiście trzeba pamiętać, że ten region zmaga się z powodziami górskimi, które mają zupełnie inny charakter niż te na nizinach. Tutaj gwałtowne opady deszczu mogą doprowadzić do nagłych, silnych wezbrań w bardzo krótkim czasie, co utrudnia działania prewencyjne. W przypadku takiej natury zjawisk prewencja sprowadza się głównie do zabezpieczenia życia, zdrowia i łagodzenia katastrofalnych konsekwencji podtopień i uszkodzeń, zaś mniej do skutecznej ochrony zabudowy i infrastruktury. Tu jedynie może zadziałać bardzo konsekwentna i długofalowo wdrażana polityka.

Dodatkowo, w górach mamy także mniejsze miejscowości, jak np. Bardo Śląskie, które z racji swojej peryferyjności – szczególnie tej polityczno-gospodarczej – nie mają tak rozwiniętej infrastruktury hydrotechnicznej, co sprawia, że są szczególnie narażone na gwałtowne zalania. Te miejsca są piękne turystycznie z racji ich malowniczego położenia w dolinach, ale z drugiej strony bliskość rzek powoduje, że są bardzo wrażliwe na podtopienia, nawet przy umiarkowanych, relatywnie opadach.

Budowa infrastruktury rodzi też dużo emocji wśród niechętnej przekształceniom ludności lokalnej – choćby dziś dwie główne frakcje polityczne przerzucały się odpowiedzialnością o to, kto uległ tym nastrojom i kto zawinił, że z 9 planowanych suchych zbiorników retencyjnych powstały tylko 4.

Kiedy widzę powodzie w takich miejscach jak Kłodzko czy Lądek-Zdrój, czuję żal, że mimo lat walki z żywiołem te miejscowości wciąż cierpią. To smutne, bo te miasta mają swoje wspaniałe walory. Trzeba zauważyć, że powódź to nie tylko problem hydrologiczny. To także problem społeczny – wiele z tych miast walczy z depopulacją, trudną kondycją ekonomiczną, a powodzie tylko pogłębiają te problemy.

Emocje towarzyszące architektom w obliczu zagrożeń takich jak powódź

AC: Jakie emocje towarzyszą architektom takim jak Pan w obliczu takich zagrożeń? Czy architekci mogą coś zmienić w kontekście planowania przestrzennego i czy rola architektury w walce z zagrożeniami powodziowymi powinna się zwiększyć?

MS: To trudne pytanie. W przypadku tej rangi i tej skali problemu, ja osobiście czuję się absolutnie ograniczony w swojej roli. Decyzje o tym, jak i gdzie budować, zapadają na poziomie politycznym i planistycznym (choć w dużej mierze też, jak wiemy, deweloperskim), a my jako branża mamy tylko możliwość dostosowania się do tych decyzji. Tak też chyba powinno być – to instytucje publiczne na poziomie samorządowym, krajowym czy w końcu unijnym powinny stać na straży interesu społecznego.

Co do architektów – projektant w Polsce, funkcjonujący w ramach inwestycji komercyjnych obliczonych na profit, jest często jedynie realizatorem zapisów przestrzennych i wynikających z nich parametrów inwestycyjnych – chłonności, intensywności zabudowy etc. Niestety, w większości przypadków, szczególnie przy drożejącej cenie gruntów w miastach, próba wyjścia poza ramy tej doraźności to starcie Dawida z Goliatem, szczególnie przy uzależnieniu funkcjonowania pracowni od tzw. portfela zleceń. Być może w jakimś procencie udaje się jednak przełamywać te proste kalkulacje liczbowe, ale raczej w ograniczonym stopniu.

Oczywiście, architekci mogą sugerować także właściwe rozwiązania techniczne lub materiałowe, z których najważniejszym chyba jest kwestia kształtowania retencji wód opadowych. To kropla w morzu potrzeb, ale konsekwentnie stosowana w wymiarze makro może skutecznie ograniczyć powstawanie z tych niezliczonych kropli powodzi i podtopień błyskawicznych.

Tu warto zauważyć, że samorządy, na szczęście, kierując się po części szczytnymi kwestiami środowiskowymi, a po części przyziemnym aspektem ograniczonej wydolności infrastruktury, zaczynają bardzo mocno pilnować i domagać się powyższych rozwiązań poprzez nakaz zagospodarowywania wód opadowych na działce lub ograniczony ich odbiór.

AC: Czyli nie widzi Pan możliwości, żeby architekci mieli większy wpływ na te decyzje?

MS: Nie jest to do końca niemożliwe. Architekci, którzy mają większą niezależność wynikającą choćby np. z równoległej pracy akademickiej, mogą promować zrównoważony charakter polityki przestrzennej, angażować się w aktywizm lub politykę miejską, podnosząc kwestie środowiskowe, które przyczyniają się do większego bezpieczeństwa powodziowego.

Nasze zasięgi medialne są jednak ograniczone i dowolny niestety influencer ma dużo większą rozpoznawalność niż najbardziej uznane i utytułowane polskie pracownie. Wśród polityków i urzędników lokalnych większą sympatię wzbudzają też ci architekci, którzy są facylitatorami dla dużych komercyjnych inwestycji – tak bardzo pożądanych przez samorządy, siedzących czasami z tej racji “okrakiem na barykadzie”.

Kryzys klimatyczny a związki architektury z wodą

AC: Czy Pana zdaniem społeczeństwo zacznie patrzeć na rzeki i klimat z większym szacunkiem, biorąc pod uwagę zmieniający się, narastający kryzys klimatyczny?

MS: Myślę, że świadomość zmiany klimatycznej przestaje być kwestionowana przez ogół. Konflikt rodzi się na styku gry interesu publicznego i prywatnego i wielka tu do odegrania rola mądrego przywództwa politycznego oraz dobrze przyjętych działań instytucjonalnych. Wierzę, na przykładzie Wrocławia, że nie jest to niemożliwe.

Wrocław w ostatnich latach odkrył na nowo swoje związki z wodą – rzeki i infrastruktura wodna, jak groble i nabrzeża, stały się miejscem rekreacji, spotkań czy transportu alternatywnego. Wiele inwestycji, szukając korzyści wynikającej z bliskości wody, zaczęło się lokować na terenach potencjalnie narażonych w sytuacjach powodziowych. Ma to swoje niezaprzeczalne zalety: pozwala dogęszczać miasto, zapobiegając jego rozlewaniu, skuteczniej realizować infrastrukturę i transport miejski, oraz atrakcyjnie doinwestowywać tereny przybrzeżne, ale wiąże się również z ryzykiem.

Tak więc gdy od wschodu miasta zabudowywana jest intensywnie południowa strona rzeki Oławy, ważne jest, że druga jej strona, będąca częścią zielonego południowo-wschodniego klina pozostaje (poza nielicznymi wspomnianymi wcześniej wyjątkami w ramach dawnych osiedli) wolna od presji inwestycyjnej. To samo dotyczy zachodniej strony Wrocławia – gdy dogęszczana jest okolica portu Popowice (będących nawiasem mówiąc geometrycznym środkiem miasta) druga strona Odry, czyli północno-zachodni zielony klin dawnych pól retencyjnych, i potencjalnie wielki zalewowy polder został objęty ochroną środowiskową jako ostoja bioróżnorodności.

Utrzymanie tej równowagi to wyzwanie, które musimy podjąć, jeśli chcemy czuć się bezpiecznie w naszych miastach.

AC: Na zakończenie – co jeszcze Pana zdaniem powinniśmy zrobić, aby lepiej chronić nasze miasta przed powodziami? Jakie są Pana sugestie co do przyszłości?

MS: W kwestii infrastruktury hydrotechnicznej garść truizmów: potrzebujemy dobrej współpracy z hydrologami, ale też przyrodnikami, którzy będą mogli przewidzieć, gdzie i z jakimi konsekwencjami można kształtować tereny zalewowe. Należy również dbać o jej stan i rozwój. Nie będzie to możliwe bez woli politycznej na poziomie centralnym i politycznym, ponieważ same lokalne społeczności, szczególnie poza ośrodkami wielkomiejskimi, nie są w stanie sobie z tym poradzić.

Mikołaj Smoleński - architekt. Współtworzy pracownię CH+ Architekci. W ramach platformy SOFFT zajmuje się też działaniami architektonicznymi i okołoarchitektonicznymi, dotyczącymi przede wszystkim przestrzeni publicznej. (Biogram ze strony Uniwersytetu SWPS).