Tylko idiota powiedziałby nie – uzasadnił decyzję przystąpienia do konkursu na stadion olimpijski w Pekinie Jacques Herzog. To głupie i tchórzowskie nie pracować tam dlatego, że Chiny nie są demokratycznym krajem, dodał jego partner Pierre de Meuron. Stadion Ptasie Gniazdo według ich projektu, okrzyknięty przez krytyków jednym z najbardziej innowacyjnych na świecie, budzi niemal powszechny zachwyt Chińczyków i cudzoziemców. A jednak dziennikarze uznali za stosowne odpytać szwajcarski duet z tej inwestycji, a oni uznali za stosowne się wytłumaczyć. Podobnie było z Remem Koolhaasem, autorem gmachu telewizji w Pekinie i z kilkoma innymi sławnymi projektantami. Olimpijski boom inwestycyjny ukoronował zapoczątkowane w 1978 roku przez Deng Xiaopinga urynkowienie gospodarki chińskiej i otwarcie na zagranicznych inwestorów, prowokując dyskusję o etyce zawodu architekta, która wciąż toczy się w mediach oraz w środowisku zawodowym. Czy etycznie jest projektować na zlecenie rządu niedemokratycznego kraju? Czy architekt powinien czuć się współodpowiedzialny za to, komu i do czego służy zaprojektowany przez niego budynek? Spór trwa, choć na razie nie ma większego wpływu na rzeczywistość – inwestycje postępują; zagrozić może im jedynie recesja. Według magazynu „Welt Online”, w Chinach buduje obecnie około 150 zagranicznych biur architektonicznych, co stanowi 25 procent wszystkich działających tam pracowni. To najwyższy odsetek na świecie. Są to zarówno starchitekci: Norman Foster, Zaha Hadid czy Rem Koolhaas, jak i wielkie pracownie, np. SOM, KPF, AEDAS czy Gensler, które stawiają na projekty dochodowe, ale niekoniecznie godne miana ikony. W Pekinie powstało największe lotnisko świata, autorstwa Fostera. W Szanghaju pracownia SOM zaprojektowała Grand Hyatt, najwyższy hotel świata, liczący 430 metrów. W zeszłym roku ukończono tam również najwyższy wieżowiec, liczący bez iglicy 492 metrów, według projektu KPF. Podobny rozmach budowlany charakteryzuje od kilku lat niedemokratyczne kraje Bliskiego Wschodu, gdzie znani zachodni architekci projektują dla szejków budynki-symbole ich naftowej potęgi. W 2012 roku w Abu Zabi, stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ma zostać otwarte muzeum autorstwa Jeana Nouvela. Do projektu starchitekta, za 520 milionów dolarów, dokupiono jeszcze od paryskiego Luwru prawa do używania nazwy. Dzięki temu muzeum będzie nosić miano Louvre Abu Dhabi. W tym samym mieście powstaje także Guggenheim Abu Dhabi projektu Gehry’ego, Muzeum Narodowe Fostera, Centrum Sztuki Zahy Hadid oraz muzeum morskie Tadao Ando. Instytucje te mają utworzyć największy i najwspanialszy na świecie kwartał miejski poświęcony kulturze. Tak duże wydatki w społeczeństwie demokratycznym mogłyby wzbudzić dyskusję. Ale nie w Emiratach, gdzie kobiety nie mają prawa wyborczego, homoseksualistom grozi kara śmierci, a inwestycje budowlane opierają się na niewolniczej pracy imigrantów, na co stale zwraca uwagę Human Rights Watch. W kraju, który tak radykalnie ogranicza swobody obywatelskie, wielcy architekci dostają nieograniczoną wolność tworzenia. Czy powinni z niej korzystać? Wśród argumentów za współpracą z reżimami, oprócz tak naturalnych jak chęć zdobycia sławy i pieniędzy, projaktanci wymieniają poczucie misji promowania dobrego designu, myślenia ekologicznego, rozwiązań miastotwórczych, a nawet dialogu Wschód-Zachód. Przeciwnicy uważają zaś, że budowanie dla reżimu jest równoznaczne z popieraniem go i że nie da się uciec od polityki w architekturze. Sława i adrenalinaInwestycje w krajach niedemokratycznych przyciągają tych, których brytyjski krytyk Dejan Sudjic nazwał latającym cyrkiem trzydziestu architektów cierpiących na chroniczny jet lag. Starchitekci chcą pozostawić po sobie ikony. W książce Edifice Complex Sudjic pisze, że tyrani i monomani oferują, niezależnie od osobistych przekonań politycznych architektów, większe możliwości projektowania „ważnych” realizacji niż rządy krajów demokratycznych. Władcy autorytarni mogą zapewnić satysfakcjonujący poziom funduszy i wolności twórczej oraz ułatwienia proceduralne. Im bardziej scentralizowana władza, tym mniej kompromisów przy projektowaniu, precyzuje Peter Eisenman, tyleż cynicznie, co szczerze. Holenderski architekt Erick van Egeraat, zanim jego firma popadła w kłopoty finansowe, zaangażował się w wiele projektów w Rosji. Sztuczny archipelag wysp w kształcie Federacji Rosyjskiej, niedaleko Soczi, mający przyćmić archipelagi z Dubaju, oraz Biblioteka Narodowa w Kazaniu, jak twierdził, były dopiero początkiem jego działalności na Wschodzie. W Holandii wszystko jest dobrze zorganizowane i transparentne – tłumaczył. Ale to nie sprawia, że nasze miasta są najpiękniejsze na świecie. Przeciwnie, są potwornie nudne. Albo weźmy Niemców – ich projekty są absolutnie przeciętne. W Rosji ludzie myślą w większej skali. Często mówię: Ten projekt jest za duży. Musi być mniejszy, na co Rosjanie odpowiadają: A niby dlaczego? Co jest złego w dużym projekcie? Kwestia smakuByć może to właśnie zbytnie zaufanie dla władz i rosyjskiej gospodarki było przyczyną utraty płynności finansowej pracowni Ericka van Egeraata. Podobny zawód przeżyli kilka lat temu Herzog i de Meuron w Abu Zabi, a Wolf Prix w Chinach. Wykonali projekty wstępne, odpowiednio – meczetu Zayed-Al-Nahyan i opery w Guangzhou. Prix pieniądze dostał cztery lata później, a Szwajcarzy czekają na nie do dzisiaj. Ale to rzadki przypadek. Zazwyczaj to zwykli obywatele cierpią na budowlanej manii wielkości niedemokratycznych władców. Według genewskiego Center on Housing and Eviction Rights, w związku z inwestycjami olimpijskimi, w Pekinie zostało przesiedlonych półtora miliona osób. Zdaniem chińskiego rządu – tylko nieco ponad 6000. Tradycyjna zabudowa Qianmen, historycznej dzielnicy Pekinu, była burzona przez deweloperów, którym drogę utorowały plany zagospodarowania forsowane przez władze. Przy okazji zniszczono więzi sąsiedzkie oraz poczucie przynależności do miejsca, a w wielu przypadkach nie zrekompensowano strat. Na oczyszczone pole mogli wkroczyć architekci z projektami wieżowców. Daniel Libeskind ponad rok temu publicznie zadeklarował, że nie będzie budował dla kraju, który gwałci prawa człowieka. Natychmiast wypomniano mu projekt Creative Media Centre dla uniwersytetu w Hongkongu. Jego autor tłumaczył, że dzięki demokratycznej przeszłości Hongkongu, prawo działa tam lepiej. Projekt przeszedł normalną procedurę akceptacji – wyjaśniał. Nie wykluczam współpracy z rządem w Pekinie. Jeśli będzie potrzeba zaprojektowania centrum demokracji, pierwszy ustawię się w kolejce. Chyba nieprędko do tego dojdzie, bo rozwój Pekinu wywołany inwestycjami olimpijskimi i związane z tym otwarcie Chin na świat miały właśnie zamknąć usta bojownikom o demokrację, którzy piętnowali nieprzestrzeganie praw człowieka w kraju, będącym notabene jednym z pierwszych sygnatariuszy Deklaracji Praw Człowieka. Choć inwestycje te niewątpliwie przyczyniły się do rozwoju gospodarczego, dając pracę wielu ludziom i zbyt na materiały budowlane firmom, miały przede wszystkim odciągnąć uwagę od Tybetu, obozów pracy, zaniedbanej chińskiej wsi i od eksploatacji środowiska naturalnego. Dlatego, jak to określił architekt Dariusz Herman z pracowni HS99, udział architektonicznego establishmentu w inwestycjach olimpijskich, jeśli nie jest kwestią moralną to z pewnością kwestią smaku. Podobnie musiał myśleć chiński artysta Ai Weiwei – choć jest współautorem stadionu Ptasie Gniazdo, zbojkotował wielki show, jakim było otwarcie igrzysk olimpijskich. Nie krytykuję stadionu – tłumaczył. Krytykuję fakt, że rząd wykorzystuje olimpiadę dla propagandy. Czy dopiero w momencie spektakularnego rozpoczęcia igrzysk dostrzegł polityczny wymiar inwestycji? Marketing władzyRozważając, na czym polega upolitycznienie architektury publicznej, Ian Buruma, komentator „Guardiana”, przywołuje dzieło Koolhaasa w Pekinie: O ile nie zakłada się, że cały biznes w Chinach jest podszyty złem, nie ma nic nagannego w budowaniu opery, szpitala, uniwersytetu czy nawet siedziby korporacji w Pekinie. Ale telewizja państwowa to coś innego. CCTV jest głosem partii, centrum państwowej propagandy, organem, który mówi miliardom ludzi, jak mają myśleć. Warto dodać, że to wyjątkowo kosztowny budynek, a przytłaczająca większość Chińczyków żyje na granicy ubóstwa. Erick van Egeraat uważa, że architektura może być wykorzystywana do promowania jakiejś ideologii – trzeba mieć tego świadomość – ale to nie oznacza, że architekt, kamień czy cegła są złe same w sobie. Wszak budynek może zmienić właściciela lub funkcję. Jednak sam proces intensywnej estetyzacji otoczenia w wykonaniu chińskich władz przy współudziale najlepszych architektów przypomina zabiegi Hitlera, Stalina i innych autokratycznych władców. Architektura znowu ma budzić respekt, a nawet strach. Czy jest to jednak problem architekta? Holenderski projektant Christoph Ingenhoven, który publicznie poparł Libeskinda w jego deklaracji, nie ma wątpliwości, że nie da się budować apolitycznie, a w związku z tym pozostać moralnie czystym. On sam nie chciałby być odpowiedzialny za to, jaką rolę pełnią reprezentacyjne budowle w niedemokratycznych reżimach. Nie zbudowałby niczego na przykład w Libii, bo dlaczego miałby wspierać reżim? Ani w Arabii Saudyjskiej, ani w żadnym kraju, w którym wartość życia jest tak niska jak w Chinach, a lekceważenie środowiska naturalnego tak wielkie. Mówi: Europejski system prawny obowiązuje nas, europejskich architektów. Krzysztof Ingarden uważa, że to problem bardziej złożony: Myślę, że każdy architekt może, i powinien, zastanawiać się nad moralnym wymiarem zleceń. Ale, czy swoje idee i protesty winien demonstrować wstrzymując się od pracy zawodowej? Każdy ma do tego prawo. Jednak taki protest ma sens tylko jeśli jest skuteczny. Sądzę, że istnieją inne, lepsze formy wywierania wpływu, na przykład kampanie prasowe, apele organizacji politycznych i społecznych. Czy indywidualny start w zawodach sportowych w kraju nieprzestrzegającym praw człowieka jest równoznaczny z poparciem dla terroru w Tybecie? Nie mieszajmy poziomów odpowiedzialności indywidualnej z działaniami na poziomie polityki państw i organizacji międzynarodowych, a problemu talentu sportowego czy twórczości artystycznej ze źle pojętą polityczną poprawnością. Architektura, sport czy sztuka tworzą wydarzenia i symbole, nigdy jednak nie miały takiej mocy sprawczej, by móc decydować o kierunku przemian politycznych czy społecznych. Nie należy też zapominać o pozytywistycznej misji działania na rzecz poprawy warunków życia ludzi, za pomocą dobrej i służącej lokalnej społeczności architektury. Tak więc, opowiadam się za wolnym Tybetem i jednocześnie chętnie zaprojektowałbym obiekt o funkcji kulturalnej, edukacyjnej czy też szpital w Chinach, gdzie kilka lat temu wykładałem na zaproszenie państwowego uniwersytetu i gdzie mam przyjaciół architektów i artystów.
Kursy wymianyPrzeciwnicy przypisywania architekturze politycznej roli widzą projektanta jako dostawcę usług, a nie sługę ideologii. Koolhaas zapytany o warunki pracy imigrantów i kwestię odpowiedzialności architekta, odpowiada: Musimy być pragmatyczni. I dodaje, że telewizja chińska właśnie zastanawia się nad utworzeniem nowoczesnej, wzorowanej na BBC, stacji. W takim przypadku, uważa architekt, budynek ten stanie się symbolem zmian. Podobnie myśli Meinhard von Gerkan, którego biuro gmp jest tam zaangażowane w ponad 50 projektów: Moje budynki i proces wymiany, który zainicjowały, mogą tylko przyczynić się do demokratyzacji Chin. Steven Holl tłumaczy swoją obecność w Chinach jako sposób na promowanie dobrych stosunków między Wschodem a Zachodem i wkład w ochronę środowiska: Założenie mieszkaniowe Linked Hybrid dla ponad 2500 mieszkańców w Pekinie będzie ogrzewane i chłodzone przez system geotermalny z 660 odwiertami. To największe „zielone“ przedsięwzięcie w tym mieście i przykład dla innych. Herzog wierzy, że wielka, demokratyczna w wyrazie przestrzeń parku publicznego, który zaprojektował wokół stadionu Ptasie Gniazdo, przyczyni się do radykalnej przemiany społeczeństwa. Albert Speer junior, syn sławnego architekta projektującego dla Hitlera, autor między innymi planu przebudowy centrum Pekinu i planów wielofunkcyjnych założeń wokół fabryk samochodowych, brnie jeszcze dalej. Za swoją misję uważa przeniesienie Pekinu w przyszłość. Wierzy, że Chiny potrafią efektywnie wykorzystać niemieckie doświadczenie i technologie w kwestii energooszczędności. Cały ten proces jest zatem wymianą, choć, jak się okazuje, nie zawsze po korzystnym kursie. Wolf Prix, tłumacząc, dlaczego jego biuro nie buduje w Chinach, powiedział: Tam spotykają się najgorsze cechy turbokapitalizmu z najgorszymi cechami autorytarnego komunizmu. Chińscy partnerzy wykorzystują zachodnich architektów tylko do pozyskania know-how. Często współpraca kończy się po dostarczeniu projektu wstępnego. Wolf Prix jest pragmatyczny i jego wątpliwości nie mają natury moralnej. Zapytany przez dziennikarzy, czy to w porządku, że europejski architekt buduje siedzibę telewizji w kraju, w którym nie ma wolności słowa, odpowiada: Brunelleschi zaprojektował kopułę florenckiej katedry dla Kościoła, który był wtedy autorytarny. Prawo moralne we mnieCzy możliwe jest zatem wyznaczenie wyraźnej granicy między architekturą służącą dobrym i złym celom, skoro każdy argument wydaje się przekonujący? Na kategoryczną krytykę chińskiego rządu za nieprzestrzeganie praw człowieka, którą Libeskind wygłosił na konferencji w Belfaście w lutym 2008 roku, Rem Koolhaas miał prostą odpowiedź: Musimy zrozumieć, że prawa człowieka, dla nas święte, nie istniały nigdy w krajach takich jak Chiny. Jerzy Szczepanik-Dzikowski z pracowni JEMS Architekci idzie o krok dalej: Jeśli nie będziemy nic budować w Chinach, to czy przez to nauczą się tam szanować prawa człowieka? To wykracza poza warstwę architektury i staje się kwestią kultury. W Chinach od tysięcy lat wyjada się mózg żyjącej jeszcze małpy. My, Europejczycy, mamy naszą konwencję o ochronie zwierząt, a oni nie rozumieją, o czym mówimy. Ewa Rzanna, politolog i publicystka mieszkająca obecnie na Tajwanie, dodaje: Zwykli Chińczycy mają silne poczucie dumy narodowej, więc budowanie władzy pomnikow architektonicznych nikogo specjalnie nie gorszy. To dobra okazja, żeby wreszcie zaimponować Zachodowi, a że rządzą komuniści i na nich spada splendor – trudno. To ludzie na Zachodzie się gorszą, jak ostatnio, gdy Zhang Yimou, reżyser odpowiedzialny za ceremonie otwarcia i zamknięcia igrzysk, zgodził się przygotować obchody 60-lecia Chińskiej Republiki Ludowej, czyli objęcia władzy przez komunistów. I pomyśleć, że to komuniści wyłączyli kiedyś jego i jego rodzinę z życia publicznego (ojciec był oficerem w armii antykomunistycznej partii Guomindang), więc do czasów Deng Xiaopinga, Yimou musiał pracować na roli. Szczepanik-Dzikowski twierdzi, że za medialnym szumem wokół budowania w Chinach stoi europejski sposób patrzenia na świat i wyobrażenie, że demokracja jest najlepszym systemem politycznym i powinna być wprowadzona wszędzie. Dochodzi do wniosku, że dla swojej profesji nie wyznaczyłby granicy odpowiedzialności etycznej. Zależy ona od przyzwoitości architekta: Zakładam, że społeczeństwo jest zorganizowane wokół systemu prawnego i w ramach tego systemu świat może być postrzegany różnie. Mam określony światopogląd, ale skoro prawo nie zabrania mi projektować kościoła, cerkwi czy szpitala, w którym przerywa się ciążę, to wolno mi je zbudować. To nie gmach jest nośnikiem złych ideologii, ale ludzie, którzy w nim pracują. Przyznaje jednak, że skoro ludzie są źródłem zła, to pojawia się moment, gdy architekt, jako człowiek, zaczyna w tym złu uczestniczyć.
Profesor Jerzy Gałkowski, etyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, tłumaczy: Każdy ma wartości i powinności nie tylko jako pracownik, ale po prostu jako człowiek. Wzgląd na dobro drugiego człowieka nakazuje nie tylko pracować uczciwie i rzetelnie. Przede wszystkim nakazuje rozumne zastanowienie się nad funkcją, przeznaczeniem i konsekwencjami wykonywanej pracy i jej rezultatów. Nad tym, czy i jak będą one służyły człowiekowi. Względy osobiste pracownika, w tym przypadku architekta, takie jak zarobek, prestiż i inne, powinny być przyporządkowane dobru osoby ludzkiej, ujętej indywidualnie czy zbiorowo, jako społeczność. Tego domaga się człowieczeństwo człowieka, jego odpowiedzialność moralna. Architekt Zbigniew Maćków także uważa, że każdy projektant powinien zastanawiać się nad moralną stroną zlecenia: Gdybyśmy przyjęli odmienny punkt widzenia, moglibyśmy dojść do konstatacji, że Hitler w czasie drugiej wojny światowej mógł ogłosić międzynarodowy konkurs na projekt obozu koncentracyjnego, a Saddam Hussein mógł zgłosić do nagrody red dot nowo zaprojektowaną szubienicę… Stop! Istnieje gdzieś granica. Najlepiej, jeśli znajduje się w miejscu określonym przez wszystkie sfery naszego życia, nie czyniąc z naszej profesji wyjątku. Zapytany wprost, czy zaprojektowałby gmach telewizji na Białorusi albo w Chinach, Maćków odpowiada: Zwykle za zleceniem stoi nie pojedynczy czarny charakter, ale instytucja czy międzynarodowy koncern. Telewizja białoruska jest zła z powodu Łukaszenki, a nie ze swojej definicji. Trudno o ocenę moralną samego zlecenia. Zatem nie można jednoznacznie potępiać wszelkich działań architektów na przykład w Chinach. Często przez nową architekturę i jej oddziaływanie procesy demokratyzacji mogą przebiegać szybciej i szerzej. Więc w każdym przypadku pozostaje indywidualna ocena sytuacji i wydaje się, co nie jest zbyt odkrywcze, że to immanentna cecha zachowań moralnych. Podobne zdanie ma wielu polskich architektów, niezależnie od wieku i doświadczenia. Przestawicielka młodego pokolenia, Iwona Wilczek z opolskiej pracowni bd2 architekci, twierdzi, że nie wyobraża sobie projektowania obiektu, którego przeznaczenie mogłoby w negatywny sposób oddziaływać na społeczeństwo, a z drugiej strony uważa, że działalność biur architektonicznych w Chinach to wyraz demokratycznych przemian w tym kraju. Dariusz Herman i Piotr Śmierzewski konstatują: Dalecy jesteśmy od kategorycznych ocen. Łatwo jest mówić o tym zjawisku, wiedząc, że żadna dyktatura nie zwróci się do nas po projekt dla miliarda za miliard….