Pierwsza myśl, kiedy wreszcie za kolejnym łagodnym zakrętem wyłania się Arka: na stoku wylądowało UFO z odległej planety Estetyka. Po kilometrach drogi wijącej się pośród byle jakiej zabudowy – kojący dla oka widok. Ten dom wbity w zbocze jak diament zaskakuje, jest inny. Mimo to harmonizuje z otoczeniem. Już po kilku chwilach wydaje się, że gdyby ten betonowo-szklany klocek usunąć, czegoś by w tym miejscu brakowało. Bryła jest esencją archetypu domu: dach, cztery ściany, komin, okna. Intryguje jedynie betonowa, podcięta część poniżej parteru. Kojarzy się ona z kadłubem statku, ale jest właściwie po to, żeby konstrukcja NIE popłynęła, kiedy roztopy i ulewy zalewają zbocze, a przy okazji pełni funkcję stężenia trzech poprzecznych tarcz fundamentowych. W połączeniu z kondygnacją mieszkalną, której proporcje są jak z biblijnego obrazu Edwarda Hicksa, narzuca się skojarzenie z archaiczną arką. Niepowtarzalna elewacja obiektu – na papierze da się ją sprowadzić do kilkunastu prostych kresek – to właściwie błyskotliwy żart mistrza.
Można założyć, że główną dewizą projektanta była racjonalna eliminacja wszystkiego co zbędne i (czyżby nazwisko było tu programem?) pozostawienie tylko tego, co KONIECZNE. W efekcie powstała z wyczuciem wydzielona z otoczenia przestrzeń. Nic więcej. Sedno architektury. Ten dom od pierwszego dnia swojego istnienia zasługuje na stałe miejsce w historii współczesnej polskiej architektury. Najlepiej, gdyby od razu wpisać go do rejestru zabytków i zaopatrzyć w klauzulę: „Robert, nie zmieniaj tu niczego, bo lepiej już być nie może!”. Trzeba zaznaczyć, że architekt trafił na świetnego inwestora, który nie tylko ma doskonały zmysł estetyczny, ale zaakceptował ryzyko związane z techniczno- fizycznymi eksperymentami, na przykład zastosowaniem termoizolacji od wewnątrz konstrukcji. Na betonowych przegrodach i szarych połaciach dachu z biegiem czasu pojawią się zacieki, plamy, porosty. Nie ma wątpliwości, że wizualne starzenie się domu zostało wkalkulowane w cykl życia budynku. Arka będzie znosić te ślady z godnością. Przez stulecia budowle kształtowano z myślą o zapewnieniu bezpieczeństwa przed intruzami. Maksyma Form follows safety była również punktem wyjścia w projekcie Arki. Bryła i jej usytuowanie czytelnie to artykułują. Choć działka jest niewielka, wydaje się, że dom bierze w posiadanie całe zbocze. I vice versa – wypasające się w pobliżu owce i konie traktują ją jako swój teren i z upodobaniem podchodzą w pobliże obiektu.
Czyżby zwęszyły, że to dająca schronienie arka? Zadośćuczynieniem za „szkody kolateralne” w postaci zabrudzeń betonu i ekskrementów jest pięknie wykoszony przez nie ogród. Panoramiczny widok z wnętrza na oświetlone słońcem południowe stoki po przeciwnej stronie doliny zapiera dech. Ile odmiennych wizerunków krajobrazu można będzie tu przeżyć o różnych porach dnia i roku… Pokolenia architektów postulowały w teorii wzajemne przenikanie się wnętrza z otoczeniem. Robert po prostu to zrobił. Kiedy stajemy powyżej, na stoku, otoczenie niemalże przelewa się przez przeszklone na wylot fasady jak przez betonową ramkę. Choć to zwodniczy obraz, bo dom w dwie minuty może zmienić swoje oblicze, przeobrażając się w twierdzę. Po zasunięciu zewnętrznej, metalowej ścianki na południowej fasadzie i zamknięciu zwodzonej kładki wejściowej Arka staje się kolejnym Domem Bezpiecznym. I sygnalizuje – jak mówią za odległą o parę kilometrów granicą – Nikto nie je doma. Pozostawiony w nienaruszonym stanie teren działki jest w tym przypadku najlepszym z możliwych ogrodów. Może pojawi się jeszcze kilka owocowych drzewek, ale to wszystko. Ogrodzenie pastuch z dwóch taśm rozciągniętych między drewnianymi słupkami lub chodnik z bezładnie ułożonych wśród trawy kamieni nie usiłują nawet konkurować z architekturą. Aż chciałoby się wypuścić zawarte w tej górskiej Arce pokłady kreatywności, aby owocowały równie inteligentnymi i sympatycznymi realizacjami w całym kraju. Wiem, wiem, abstrakcja... ale pomarzyć można.