Dane mi było zaprojektować wiele miejskich przestrzeni publicznych, w których zieleń odgrywała większą lub mniejszą rolę. W dwóch przypadkach, przy zmienionej woli politycznej lub w warunkach nowych wytycznych Generalnego Konserwatora Zabytków dotyczących zieleni w przestrzeniach zabytkowych, zazieleniałem place projektowane przeze mnie wcześniej. Jako turysta kolekcjonuję od lat doświadczenia różnych zieleni: wielkich i małych, zgeometryzowanych i swobodnych, zaprojektowanych profesjonalnie i rosnących z inicjatywy zwykłych ludzi, międzynarodowych standardów i lokalnych fenomenów.
Wszystkie te doświadczenia uczą, że zieleń to ważny budulec miasta – niezwykle piękny, który może uzupełniać twardą tkankę miejską lub wręcz ją samodzielnie definiować. Czy jednak we współczesnym projektowaniu rzeczywiście sobie z zielenią w mieście radzimy?
Zobacz także: Place, parki, skwery – przestrzeń publiczna, prywatne oczekiwania
Siedem grzechów głównych
Od lat wymieniam sześć, a właściwie siedem przyczyn, dla których zieleni w polskich miastach jest zbyt mało. Ostatnio z tych sześciu powodów kilka się zdezaktualizowało częściowo, a jedna całkowicie. Ta siódma jest przyczyną główną, na której zmianę widoków w Polsce w zasadzie nie ma.
Po pierwsze, przez lata w mentalności prezydentów, burmistrzów i wójtów zieleń nie była tematem politycznym – co na szczęście w ostatnich latach istotnie się zmieniło, a właściwie stało się już jedną z najważniejszych kwestii zarządzania miastami. Po drugie, przez długi czas bardzo wiele projektów przebudów przestrzeni publicznych zlecano projektantom drogowym. Ich inżynierskim w istocie celem było zaprojektowanie przede wszystkim poprawnych rozwiązań dotyczących ruchu samochodów i pieszych, a zieleń (trawa i ewentualne rachityczne drzewa) w rzadkich przypadkach była wypełniaczem wolnych miejsc między krawężnikami.
Po trzecie, do niedawna urzędy konserwatorskie panicznie obawiały się zbyt dużej ilości zieleni (czy wręcz jakiejkolwiek) w przestrzeniach zabytkowych, tłumacząc to koniecznością ochrony widoków urbanistycznych. To się kilka lat temu zmieniło po opublikowaniu specjalnego zestawu zaleceń dotyczących zieleni przygotowanych przez Generalnego Konserwatora Zabytków oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Po czwarte, w polskich warunkach prawnych wiele budynków o określonych funkcjach i wysokości musi być obsługiwanych drogami pożarowymi, przy których nie może być żadnych elementów, w tym drzew i krzewów, wyższych niż 3 m. Na szczęście ostatnio coś się zmieniło w tym zakresie, spotkałem się z mniej restrykcyjną interpretacją tego przepisu.
Po piąte, sadzone drzewa wchodzą w kolizje z istniejącą podziemną infrastrukturą, na co zarządcy tej infrastruktury reagują negatywnie, domagając się dużych odległości układów korzeniowych od rur i kabli. Ich nastawienie jednak od niedawna się rozluźnia, a mnie samemu, po odpowiednim zabezpieczeniu, dwa razy pozwolono projektować drzewa na sieciach i przyłączach deszczowych oraz wodociągowych. Po szóste, choć opinia publiczna naciska bardzo mocno na wprowadzanie zieleni w miastach, ta sama opinia (a może inna, nie tak aktywna w mediach społecznościowych) jeszcze bardziej broni się przed tą zielenią sadzoną kosztem miejsc postojowych.
Nad tym wszystkim jest przyczyna główna – ta siódma – brak w Polsce projektowania urbanistycznego, w sensie szczegółowego definiowania kubatur budynków i jednoczesnego całościowego projektowania przestrzeni te budynki otaczającej. Klinicznym przykładem jest tzw. Strefa Kultury w Katowicach, zaczynająca się halą widowiskową Spodek (proj. Maciej Gintowt, Maciej Krasiński), kontynuowana biurowcem.KTW (proj. Medusa Group), Międzynarodowym Centrum Kongresowym (proj. JEMS Architekci) i salą koncertową NOSPR (proj. Konior Studio), a zakończona Muzeum Śląskim (Riegler Riewe Architekten).
i
W kraju należącym do najbardziej rozwiniętych na świecie planowanie przestrzeni wspólnych powinno być standardem, szczególnie przy tak prestiżowych inwestycjach, które – jak można przypuszczać – przetrwają wiele pokoleń.
W Katowicach przed organizacją konkursów na projekty architektoniczne poszczególnych budynków nikt nie wpadł na pomysł ich kompozycyjnego scalenia, wskazania najlepszych miejsc na wejścia do nich, zaprojektowania ich wszelkiej obsługi, szerszego spojrzenia na przestrzeń je otaczającą. Miejsce, rodzaj i skala przedsięwzięcia były unikatowe, więc i podejście miasta powinno być szczególnie staranne. Co zaś otrzymaliśmy po realizacji wszystkich obiektów? Przypadkową kompozycję budynków o różnych kubaturach i przestrzeni publicznych o różnych narracjach, wstawione między nie byle jakie parkingi, przypisane poszczególnym obiektom ciągi piesze kończące się niczym.
Zobacz także: Koniec patelni przy Muzeum Śląskim. Będzie park projektu KWK Promes
Niewątpliwie wszystkie te inwestycje należało połączyć wygodnym bulwarem zaczynającym się przy Spodku i zakończonym przy Muzeum Śląskim. A bulwar wyposażyć oczywiście w różnego rodzaju zieleń, zapewniającą możliwość spędzenia w niej czasu nawet bez odwiedzin w którymkolwiek z budynków stojących obok. Powyższa sytuacja to oczywiście przykład szczególny, ale praktyka projektowania przestrzeni wspólnych powinna dotyczyć właściwie wszystkich terenów miejskich. A składowymi tego projektowania powinny być: odpowiednia kompozycja urbanistyczna, dobrze dobrana mała architektura i oczywiście zieleń.
i
Bezwzględny proces bezidei
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że żyjemy w czasach architektonicznie bezideowych. Z urbanistyki i architektury zniknęła lokalność, z dyskursu architektonicznego zniknęły wszelkie „izmy”, z rozmów ze studentami wszelkie teorie, ze studentów głębsze zainteresowanie przyszłym zawodem.
Niemal wszystkie kwestie projektowe zostały zredukowane do tabel, wykresów i równań, architekturę trywializuje presja globalizacji, optymalizacji i zysku, a piękno znika. Przed laty właściwie straciłem już nadzieję, że ten niesłychanie bezwładny i przez to bezwzględny proces może zostać jakkolwiek zmieniony. Okazało się jednak, że presja społeczna, wspomagana mediami społecznościowymi, ma siłę sprawczą i coś jednak może zmienić na lepsze. Że wiele pomysłów – w tym przypadku dotyczących obecności zieleni w miastach – da się już zrealizować, choć wcześniej się nie dało. Że znajdą się na nie czas i pieniądze. I to jest na pewno sygnał bardzo pozytywny.
Więc teraz już chcemy zieleni w miastach. Czy jej brakuje? Oczywiście. Czy jest na nią miejsce? Jak najbardziej. Czy nasze podejście do kwestii jej projektowania w miastach jest rozsądne i planowe? Moim zdaniem nie. Nie sprzyja temu niezwykle powierzchowny charakter rozmowy o mieście obecny w mediach publicznych i społecznościowych. Zapanowała w nich histeria domagająca się sadzenia roślinności niemalże w każdej przestrzeni publicznej, a projektanci tych przestrzeni (choć oczywiście nie każdy ich projekt jest dobry) w przypadku niespełnienia oczekiwań osób wyrażających swoje opinie spotykają się z różnego rodzaju inwektywami czy wręcz pomówieniami, na które nie ma możliwości jakkolwiek oficjalnie odpowiedzieć.
i
Jako projektant przestrzeni publicznych doświadczyłem tego wielokrotnie i na różne sposoby. Dość powiedzieć, że ze mną jako architektem dwóch przebudów placu Nowy Targ we Wrocławiu – tej z lat 2010-2013, odtwarzającej modernistyczną posadzkę placu, i tej z lat 2022-2024, wprowadzającej dużą ilość zieleni i zmieniającą tę przestrzeń częściowo w skwer – ani przed kilkunastu laty, ani teraz nie porozmawiało żadne wrocławskie czy dolnośląskie medium: ani prasa, ani radio, ani telewizja. Jednocześnie byłem publicznie o różne rzeczy niesprawiedliwie oskarżany.
Przykładem niech tu będzie redaktor Aleksander Gruszczyński ze stołecznej „Gazety Wyborczej”, który wiosną 2024 roku relacjonował mieszkańcom stolicy niedawną historię zazielenienia placu Nowy Targ, opisując na początku artykułu poprzedzający to zazielenienie wcześniejszy projekt przebudowy placu. Gruszczyński m.in. napisał, że przed pierwszą przebudową plac był zielonym skwerem (a był właściwie parkingiem na ponad 100 samochodów i miejscem pieszego tranzytu między dwiema częściami Wrocławia), że w trakcie tej przebudowy wycięto wszystkie drzewa (w rzeczywistości wycięto jedno, a dosadzono 15 – Nowy Targ stał się wtedy najbardziej zadrzewionym placem we Wrocławiu) i że zlikwidowano fontannę (fontanna wtedy na placu nie istniała, więc nie dało się jej zlikwidować). Celem tego tekstu, pisanego zapewne pod wpływem dużych emocji, było chyba pokazanie władzom Warszawy przykładu drugiej, w oczach autora pozytywnej przebudowy wrocławskiego placu, więc może ów cel miał prawo uświęcić środki?
i
Rozumienie struktury miasta
Jak w takiej histerycznej atmosferze powinni zachowywać się inwestorzy i projektanci zieleni? Przede wszystkim muszą rozumieć strukturę miasta – oczywiście pod warunkiem, że taka struktura w ogóle istnieje, bo bardzo wiele powojennych części polskich miast jest pozbawiona jakiejkolwiek szerszej zasady kształtowania. Rozumieć strukturę miasta oznacza dostrzegać istotną różnicę między zielenią w ulicach a zielenią na placach. A polega ona na tym, że o ile ulice w sensie urbanistycznym są stosunkowo łatwe do zazielenienia, bo i tak o ich przestrzennej istocie zawsze decyduje pustka umożliwiająca ruch samochodowy lub pieszy, o tyle z placami – przecież w swej istocie wyjątkami w tkance miasta – tak prosto już nie jest i do ich projektowania należy podchodzić z umiarem. Ktoś niedawno powiedział, że być może gdyby wrocławskie ulice w centrum były bardziej zadrzewione, do zazielenienia placu Nowy Targ, gdzie w tej chwili rośnie prawie 200 drzew, nigdy by nie doszło, bo presja społeczna, której uległ prezydent Wrocławia, nie byłaby tak duża.
Od wielu lat mój podziw wzbudzają wspaniałe szpalery drzew w różnych dużych miastach Europy. Takich alei, choć jest na nie miejsce, ewidentnie brakuje w przestrzeniach wielu ulic wielu polskich miast, zarówno w przypadkach dużych arterii wjazdowych, jak i ulic o mniejszej randze. Przykładem niech będzie szeroko publikowany i nagradzany wrocławski zespół mieszkaniowy Nowe Żerniki (proj. Superbiuro – ponad 40 pracowni architektonicznych), w którym budynki zostały sklasyfikowane jako średniowysokie i wysokie, co dzięki koniecznej obsłudze drogami przeciwpożarowymi skutecznie wyeliminowało wyższą zieleń z osiedla.
i
Rozumienie struktury miasta w przypadku placów, w szczególności zabytkowych rynków, powinno oznaczać co innego. Oczywiście trudno tutaj chwalić niedawne przebudowy, w których wycięto drzewa rosnące od wielu dekad, jednak plac z definicji jest pustką w mieście, miejscem, w którym od czasu do czasu dzieje się coś wyjątkowego, bo niezwykłe wydarzenia, wbrew opiniom niektórych, ciągle w naszych miastach są i będą organizowane. Przykład placu Nowy Targ jest tu znamienny. Przed zazielenieniem była to przestrzeń, w której możliwe było przeprowadzenie wielu średnich w swojej wielkości imprez masowych, chociażby Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, wiecu politycznego w czasie kampanii wyborczej, rozgrywek sportowych czy też urządzenie targowiska. Po zazielenieniu, choć dość duży fragment placu nadal jest twardą nawierzchnią pozbawioną zieleni, nie ma już takiej możliwości. Na ten problem należy spojrzeć szerzej pod względem przygotowania imprez masowych: po przemianie placu Nowy Targ Wrocław został teraz z Rynkiem, na którym z uwagi na geometrię dostępnej przestrzeni i obecność ogródków gastronomicznych trudno jest zorganizować niektóre wydarzenia, oraz z wielkim placem Wolności, gdzie wydarzenie średniej wielkości zawsze będzie wyglądało na takie, na które ludzie po prostu nie przyszli.
Oczywiście o sukcesie placów nie decydują tylko wydarzenia masowe. Być może należy je dzielić na w pełni wykorzystywane tylko czasami, i takie, z których korzystać można niemal na co dzień, ale zapewne kluczem do tego sukcesu jest wyważenie obydwu sposobów użytkowania. A na to wpływ ma wiele czynników: posadzka, meble miejskie, dostępność usług w budynkach te place wyznaczających, a także zieleń.
Rozumienie struktury miasta oznacza również rozumienie geometrii sadzenia roślin w przestrzeniach miejskich. Place, w szczególności zabytkowe rynki, to nie skwery lub parki, w których zieleń może być kształtowana swobodnie. To raczej miejsca, w których ogólna geometria urbanistyczna powinna nadal być dominująca, a walory architektoniczne – jeżeli istnieją – eksponowane. Tutaj w dalszym ciągu kluczowa jest rola lokalnych urzędów konserwatorskich, stojących na straży sensu i klarowności struktury tkanki miejskiej. To także rola architektów, którzy sami powinni rozumieć to, z czym mają do czynienia.
Dla mnie osobiście – jeżeli trzymać się przykładu Nowego Targu – dużym przeżyciem i dużą odpowiedzialnością było zadrzewienie przestrzeni, która jest najstarszym placem we Wrocławiu i która właściwie przez dziewięć wieków była drzew zupełnie pozbawiona (nie licząc krótkiego epizodu w XIX wieku, tak naprawdę pierwsze drzewa pojawiły się tam w latach 60. XX wieku). W tym kontekście niezrozumiałe wydają się projekty konkursowe, szczelnie i w sposób absolutnie swobodny wypełniające zabytkowe przestrzenie roślinnością: drzewa są sadzone bez żadnego rytmu, rabaty mają nieregularny kształt, a ścieżki są prowadzone bez większego związku z innymi częściami otoczenia. Niektóre z tych projektów nawet wygrywają konkursy. Ciekawe, co się z nimi stanie na etapie zatwierdzania dokumentacji budowlanej.
Jeszcze gorzej jest w niektórych miastach z ogólną polityką wprowadzania zieleni. Zgodnie z aktualną wolą polityczną wdraża się ją na dużą skalę, ale nierzadko bez większego planu, po prostu w miejsca, gdzie są na nią warunki. Pamiętam specyfikację przetargu na projekt zazielenienia pewnego silnie geometrycznego, niemałego placu w dużym polskim mieście, akurat nieobjętego opieką konserwatorską, w którym była – i ciągle jest – szansa na jego przynajmniej częściowe uporządkowanie za pomocą zieleni. Publiczny inwestor, patrząc na mapę zasadniczą pokazującą podziemną infrastrukturę, wyznaczył pola, gdzie zieleń wysoka była możliwa do wprowadzenia, czego efektem był wstępny plan pozbawiony jakiegokolwiek sensu przestrzennego, raczej pogłębiający lokalny chaos niż go likwidujący.
Jeszcze raz podkreślę: im więcej zieleni w mieście, tym lepsze miasto. Bierzmy się do pracy. Może kiedyś sprawimy, że pogardliwe określenie „betonoza" zniknie ze słownika określającego stan polskich miast.