Spis treści
- Kim jest Jo Jurga?
- Przyszłość zawodu projektanta
- Nowe zawody: rewilder i inni
- Zawody, które niedługo znikną
- Sztuczna inteligencja - jak można się przygotować?
- AI - zagrożenia
- Człowiek w centrum architektury
- Poczucie bezpieczeństwa, Matrice_relax
- Dom jako szałas na hałas
- Fascynacja porządkiem Bauhausu
- Analogowa misja kosmiczna w Habitacie LunAres
- Badania nad snem, wystawa DOBRA/NOC
- Jak i w jakiej kolejności to zrobić?
Kim jest Jo Jurga?
Anna Żmijewska: Projektantka doświadczeń, neuroarchitektka, badaczka, edukatorka, naukowczyni? Kim tak naprawdę jest Jo Jurga?
Jo Jurga: Kobietą, Ziemianką, człowiekiem, który próbuje dokonać zmiany. Zdecydowanie jestem projektantką mimo tego, że projektuję stanowczo mniej niż przez ostatnie kilkanaście lat. Z całą pewnością nie czuję się już projektantką produktu. Czuję się natomiast projektantką przestrzeni, badaczką i edukatorką, bo aby móc edukować, muszę czynnie uprawiać zawód i wciąż badać, poszerzać swoją wiedzę. Im dłużej zajmuję się tematyką neuronauk, naszej biologii, im mocniej interesuje mnie kontekst biopsychospołeczny, tym bardziej myślę, że przede wszystkim jestem człowiekiem. Gdy jednak staram się komuś wytłumaczyć, w jaki sposób te kwestie się ze sobą łączą, to zaczyna to być bardzo skomplikowane i wydaje się niemożliwe, aby to wszystko wydarzyło się w jednym życiu. Ja wierzę w to, że można dokonać zmian. Nie zgadzam się na rzeczywistość, która jest szkodliwa, a ponieważ otacza nas głównie taka, to mam co robić.
AŻ: Przez jakiś czas zajmowałaś się projektowaniem biodegradowalnych urn, ale okazało się, że nie byliśmy jeszcze gotowi na taki dizajn. Wydaje mi się, że to się bardzo zmieniło i ten czas właśnie nadszedł. Opowiedz o tym projekcie.
JJ: Prowadziłam firmę, robiłam urny, uwierzyłam w to, że możemy zmienić branżę pogrzebową, ale w bardzo specyficznej skali, wymyślając produkt, który będzie przyjazny, ekologiczny i angażujący społeczności wykluczone, bo jego linia produkcji opierała się na potrzebach osób z niepełnosprawnością. Im jestem starsza, tym bardziej myślę, że jestem anarchistką. Mam głęboką niezgodę na to, jaki mamy system. Więc cokolwiek robiłam, próbowałam go ignorować. I na urnach się trochę „przejechałam”. Ale to była lekcja na wielu poziomach:
- prowadzenia biznesu,
- zdobywania inwestorów i podwykonawców,
- bycia producentką,
- wspólniczką.
Jest to więc historia o dialogu i o zarządzaniu systemem, z której wyniosłam bardzo dużo doświadczeń. Dowiedziałam się o sobie, że nie lubię i nie umiem pracować w biurze, że jeżeli mam genialny pomysł, to zawsze zdobędę na niego pieniądze, że bankructwo nie jest końcem świata i uczy nas innego spojrzenia. Kiedy ktoś mnie pyta, czy ono było moją największą porażką, to myślę, że to jeden z moich większych sukcesów. To gigantyczna lekcja, która nauczyła mnie szacunku do życia i szacunku do umierania. Jeżeli mamy lifestyle, to warto posiadać też deathstyle, bo nie wiadomo, kiedy zabraknie tego pierwszego.
Zobacz też:
AŻ: Czy myślisz jeszcze o powrocie to tej tematyki?
JJ: Nie, to się skończyło prawie dziesięć lat temu. Traktuję to jako bardzo ważny element ścieżki rozwojowej, ale teraz jestem już w zupełnie innym miejscu, z innymi zainteresowaniami. Urny były na długo przed tym, jak zostałam dydaktykiem i odleciałam w przysłowiowy kosmos. To już kompletnie nie jestem ja.
Zobacz też:
AŻ: Tak jak wspomniałaś, odeszłaś od klasycznego projektowania. Zdecydowałaś, że wolisz dawać drugie życie przedmiotom lub wyznaczać im nowe funkcje niż projektować nowe obiekty. Co wpłynęło na taką zmianę?
JJ: Kończąc architekturę wnętrz i pracując już od pierwszego roku studiów, miałam poczucie, że wokół jest wszystkiego za dużo. Ponieważ mam ogromną miłość do rzeczy z historią, to od początku interesował mnie styk nowego ze starym. Uważam, że wszędzie, gdzie możemy zastosować recycling, to należy to robić. Stworzyliśmy krzesła na kolejne 200 lat. Nie potrzebujemy nowych obiektów, potrzebujemy krzesła jako zadania projektowego z ergonomii. W dobie katastrofy klimatycznej musimy myśleć nad nowymi założeniami urbanistycznymi, ale nie do końca potrzebujemy nowych budynków, tak jak nie do końca potrzebujemy nowych krzeseł.
Zobacz też:
Podobnie było z projektowaniem wnętrz. Stwierdziłam, że nie jestem w stanie dłużej zastanawiać się nad tym, czy ta zasłona z tym dywanem i tą kanapą w tym budynku ma sens, jeżeli sam budynek jest chory. Dlaczego, aby stworzyć odpowiednie wnętrze, funkcjonalną i zdrową przestrzeń do życia, muszę wyrzucić stamtąd wszystko? Zdałam sobie sprawę, że coś w tym systemie głęboko nie działa.
Do tych rozterek doszły różne sytuacje życiowe, wypalenie i frustracja. Wtedy zdecydowałam, że rozpocznę pracę nad doktoratem. Jak się okazało, to był dla mnie jeszcze większy kubeł zimnej wody, ponieważ ubieganie się w Polsce o stopień naukowy jest koncepcją heroiczną. Wtedy stwierdziłam też, że mamy gigantyczny problem z edukacją, bo nie uczymy projektantów tworzenia dobrej przestrzeni. Instruujemy jak budować elewację, czy stosować ergonomię, ale w ogóle nie edukujemy, jak ustawienie okien wpływa na psychikę, temperatura na zachowanie, a oświetlenie na to, jakie podejmiemy decyzje. I miałam pewien mindfuck.
Przeczytaj też:
A ponieważ jestem dzieckiem lekarza, odezwały się swoista odpowiedzialność i misyjność. Jest we mnie głęboka niezgoda na dalsze produkowanie rzeczy bez sensu. Chciałabym, żebyśmy wszyscy wrócili do pierwotnego znaczenia słowa „dizajn” i tego, że jest to poprawianie, a niekoniecznie zaczynanie od nowa. Uważam, że za wypuszczenie na rynek nożyka do awokado ktoś powinien pójść siedzieć. Właśnie dzisiaj skończyłam czytać najnowszą książkę Filipa Springera Szara godzina. Czas na nową architekturę. Zgadzam się z nią w całości. Potrzebujemy zmienić kierunek myślenia o projektowaniu, o tym, czym jest zawód architekta. Wciąż jesteśmy potrzebni, tylko w zupełnie innym wymiarze. Bo nadal żyjemy w paradygmacie panów, którzy pokazują nam, jak mamy żyć, bo im się wydaje, że to jest jedyne, słuszne i prawdziwe.
Przyszłość zawodu projektanta
AŻ: Mówisz o przyszłości zawodu. Jako wykładowczyni na School of Form czy członkini jury konkursu dla młodych projektantów make me! – nieodłącznej części Łódź Design Festival, którego notabene byłaś również finalistką, masz bezpośredni kontakt z młodymi twórcami. Czy projektanci są gotowi na nowy, odpowiedzialny dizajn, walkę z nadprodukcją i głęboką analizę sensu projektowania?
JJ: Myślę, że są gotowi, tylko świat nie jest gotowy na nich. Młodzi projektanci wymyślają odpowiedzialne materiały i nowe zastosowania, ale potem trafiają na rynek i czeka ich zderzenie z rzeczywistością – jeżeli nie zaprojektują tego przysłowiowego nożyka do awokado, to nie dostaną pracy.
Wydaje mi się, że jest to szerszy problem. Kształcimy za dużo architektów i projektantów w bardzo archaicznym systemie, nie dając im przestrzeni do eksperymentu, do popełniania błędów, do konfrontacji ze światem. I nawet jeżeli jakimś cudem są oni gotowi – szczególnie projektanci produktu do tego, żeby zmienić sposób patrzenia na świat – to nie ma dla nich pracy w tym sposobie myślenia. Widzę to po swoich absolwentach, którzy są bardzo świadomi, ale wchodząc na rynek, zderzają się z systemem, który nie pozwala im działać inaczej. Na studiach próbowałeś wymyślić narzędzie, które będzie odsalać wodę na pustyni, a potem lądujesz w reklamie, sprzedając plastikowe podpaski.
Ja jestem na tyle rozpoznawalną osobą, do tego znaną z plucia jadem, że gdy usiądzie naprzeciwko mnie taki inwestor, to będzie wiedział, że tu nie ma miejsca na kompromisy. Ale jak masz 24 lata, dopiero zaczynasz i musisz zapłacić rachunki, to się okazuje, że bardzo szybko mówią ci, to tam są drzwi. Marzenia na lewo, a płacenie rachunków na prawo. Więc mimo absolutnego idealizmu jestem też bardzo głęboko zanurzona w realistycznym pesymizmie.
Choć ludzie są gotowi dokonać zmiany, to świat nie jest na nich gotowy. To widać chociażby po Grecie Thunberg, która została twarzą szkolnego strajku klimatycznego. Ale gdy się okazało, że jest kobietą, jeszcze ma emocje i odwagę popłakać się w ONZ-ecie, to stwierdzono, że jest rozhisteryzowaną dziewczynką, a nie osobą, która mówi o tym, że świat płonie. To samo widzę w projektowaniu. Inwestorzy mówią do architekta: nie bądź histerykiem. Ważny jest profit, rada nadzorcza, bilans zysków i strat.
AŻ: Zatem jaką rolę będą/powinni odgrywać młodzi projektanci w nadchodzącym, jakże zmieniającym się współczesnym świecie?
JJ: Myślę, że dobrze przygotowany do zawodu projektant to osoba, która umie pracować w grupie i jest jej spoiwem. Umie łączyć potrzeby inwestora i użytkownika, a także dogaduje się z podwykonawcami. Oczywiście rozmawiamy o świecie idealnym, ale załóżmy, że takie cechy mają absolwenci kierunków projektowych, wówczas są w stanie pracować w genialnych międzynarodowych zespołach i zastanawiać się nad tym, skąd pozyskiwać wodę, albo jak przekierować ją podczas powodzi do pozostałej części kraju, gdzie w tym czasie panuje susza.
Tak jak teraz w Polsce – pół kraju jest zalane, pół wysycha. To konkretny problem projektowy, do którego rozwiązania potrzebny jest dobry hydrolog, materiałoznawca, klimatolog, a także osoba umiejąca przeprowadzić proces projektowy. Można? Można. Czy to się będzie dziać na skalę regionalną, narodową? Według mnie nawet na skalę międzynarodową.
W ciągu najbliższych kilkunastu lat czeka nas migracja na północ i na południe wielkości populacji Brazylii. To będzie 320 milionów ludzi przenoszących się tylko z powodów katastrofy klimatycznej, co doprowadzi do skrajnego zagęszczenia, chociażby miast. I to właśnie jest zadanie projektowe dla przyszłych twórców. Mogę sobie nawet wyobrazić, że wchodzi taki projektant na budowę i widzi: z tej tektury robimy takie meble, z tego odpadu czy gruzobetonu takie cegły, z tych dostępnych okien szklimy tę ścianę, w ten sposób powstaje kolejne piętro, na którym jesteśmy w stanie, nie wykorzystując zasobu ulicy, umiejscowić kolejną liczbę mieszkańców. Tak sobie wyobrażam zagęszczanie miast w koncepcji katastrofy klimatycznej.
Nowe zawody: rewilder i inni
AŻ: Podczas jednego z wykładów opowiadałaś o zmieniającym się świecie i właśnie nowych zawodach, które już niebawem staną się rzeczywistością. Pojawił się tam, m.in. projektant śmieci, dizajner ds. uproszczeń, nostalgista, rewilder czy projektant hybrydowej rzeczywistości. Opowiedz o tym.
JJ: Cofnę się o kilka kroków. Dzieciaki, które w tym roku poszły do szkoły, w 65% będą pracować w zawodach, które jeszcze nie istnieją. To się może wydawać bardzo abstrakcyjne, ale gdybyśmy cofnęły się do czasów studiów i ktoś powiedział wtedy o bitcoinach i operowaniu kryptowalutami, to nie wiem jak Ty, ale ja miałabym wrażenie, że mówi do mnie po chińsku. Czy wtedy wiedziałam, że będzie zawód operatora dronów, czy wyobrażałam sobie, że w Afryce będziemy przerzucać krew do szpitali położonych daleko od dróg dronami?
Więc kiedy myślę o zawodzie rewildera, czyli zazieleniacza, zadziczacza, to uważam, że w całym koncepcie odbetonowywania miast, to powinien być zawód dotowany przez państwo. No bo jeżeli drzewa w mieście są w stanie obniżyć temperaturę o 6°C, to pokryjmy zielenią wszystko.
Kolejny zawód – projektant hybrydowej rzeczywistości. Nie jestem fanką metaversum, na szczęście ten temat na chwilę zszedł na boczny tor, bo zajął go chatGPT, ale wszyscy żyjemy na pograniczu dwóch światów. Zupełnie zmieniłoby naszą relację i narrację, gdybyśmy np. mogli rozmawiając online podać sobie rękę przez ekran, co jest już możliwe za pomocą rękawic haptycznych. Ludzie wykonujący te profesje będą mieli za zadanie ułatwiać nam trochę życie, ponieważ nasz mózg nie ewoluuje tak szybko, jak technologia.
Stworzenie zawodów, które będą opowiadaczami rzeczywistości i za pomocą algorytmów dobierać będą nam idealne parametry do życia, np. wspomagające spanie czy koncentrację, jest czymś, co nastąpi szybciej, niż nam się wydaje. Większość tych nowych zawodów jest absolutnie logiczna.
Pamiętam jak jeszcze przed pandemią, w związku ze swoim doktoratem, prowadziłam misję w habitacie gdzie, częścią ćwiczeń był przegląd zębów poprzez kamerę. Wtedy myśleliśmy, po co nam ta telemedycyna? Wiadomo, na Księżycu, na ISS-ie, na stacji polarnej, ale tutaj? Dwa lata później nikt już nie zadawał takich pytań. Z roku na rok, obserwując tempo rozwoju, czasami myślę sobie, żeby ktoś jednak wyciągnął wtyczkę, bo to dzieje się za szybko. Przeraża mnie to, chociaż ta tematyka nie jest mi obca, więc jestem w stanie sobie wyobrazić, jak czują się ci, dla których ten temat jest odległy.
Zawody, które niedługo znikną
AŻ: A jakie zawody znikną za parę lat?
JJ: To jest dobre pytanie, bo ja im więcej o tym słucham, tym więcej mam wątpliwości. Na pewno wykruszy się część zawodów opartych na tłumaczeniach, ponieważ wszystkie automatyczne programy bardzo szybko się uczą. Oczywiście są sytuacje, w których będziemy do tego potrzebować ludzi, np. w przypadku poezji, bo te modele tekstowe nie są jeszcze dobre przy tłumaczeniu niuansów kulturowych.
Nie będą też potrzebne wszystkie zawody, w których zajmujemy się liczeniem, np. kosztorysant, księgowy, podstawowe doradztwo prawne. Wystarczy, że wrzucimy projekt w algorytm, on sprawdza średnie ceny na danym rynku i robi zestawienie kosztów realizacji projektu. Jesteśmy w stanie zastąpić wszystkie obowiązki na niskim stopniu zaangażowania, wymagające dość usystematyzowanej matematycznej wiedzy.
Natomiast tam, gdzie pojawia się ludzka kreatywność, musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim przejmą to systemy, dlatego, że są odtwórcze, czyli szukają najczęściej powielających się wzorów. Według mnie rozwój technologii będzie nieustającym narzędziem wspierającym, tak jak okazało się chociażby z telefonami. Gdy wymyślono kino, wszyscy mówili, że teatr umrze. Jak pojawiła się fotografia, wszyscy uważali, że skończy się malarstwo. Nic z tych rzeczy się nie wydarzyło, dlatego myślę, że nadal będą wyspecjalizowani tłumacze.
Nadal też będziemy chcieli rozmawiać z drugim człowiekiem, bo charakteryzujemy się pewnym zestawem cech, jak ciekawość, empatia, dociekliwość, łapanie ironii. Ale nie uważam, że te zawody umrą całkowicie, przynajmniej na poziomie wymyślania kreatywnego. I myślę, że to potrwa jeszcze jakiś czas, pod warunkiem, że zdamy sobie sprawę, że AI nie jest bogiem, znamy jej słabość.
Sztuczna inteligencja - jak można się przygotować?
AŻ: Czy możemy się na tę zmianę jakoś przygotować?
JJ: Myślę, że przede wszystkim ćwicząc neuroplastyczność mózgu, np. zmieniając miejsce przy stole, w klasie, ucząc się nowych rzeczy, wychodząc poza schemat ruchowy, czyli robiąc wszystko to, co tworzy nowe połączenia neuronowe w naszym mózgu. Dzięki temu łatwiej będzie się nam zaadaptować do zmian. Jeżeli będziemy się tego uczyć od przedszkola, to nie skończymy w Opolu, i jest szansa, że będziemy lepiej znosić te zmiany.
Niestety żyjemy w takim konstrukcie społecznym, że jak tata siedzi na niedzielnych obiadach w tym samym miejscu przy stole, to już do śmierci, i jak masz jedno miejsce w klasie, to go nie zmieniasz do końca edukacji. To było bardzo dobrze widoczne w biurach, kiedy zrezygnowano ze stałych biurek i powstał system rezerwacji. Szczególnie trudne okazało się to dla starszych pracowników, którzy mieli zaaranżowaną swoją przestrzeń, ze zdjęciem żony, męża, z kwiatkiem. Wynika to również z tego, że ta nasza przestrzeń daje nam poczucie bezpieczeństwa, taką symboliczną historię o tym, co jest moje.
AŻ: Czyli trzeba trochę wyjść ze swojej strefy komfortu?
JJ: To jest w ogóle o tym, że przypisaliśmy komfortowi jakieś magiczne znaczenie: jeżeli coś wydaje się nam komfortowe, to jest dla nas najlepsze. I traktujemy to trochę jak dogmat, jak religię i nie sprawdzamy, czy to rzeczywiście nam służy, bo może myśmy się zmienili, może świat się zmienił.
Mam bardzo głębokie przekonanie, że jeżeli ludzie zaczną wchodzić w polemikę z samymi sobą, z czym im jest dobrze, czy im to służy w życiu, to wszyscy będziemy sobie stwarzać lepszy świat, zarówno na poziomie domu czy biura, jak i ulicy czy miasta. Zdamy sobie sprawę, że aby było chłodniej, musi być bardziej zielono, że klimatyzatory nie rozwiążą naszych problemów z gorącem.
Wystarczy zaprojektować mieszkanie tak, aby można je było wywietrzyć. Myślę, że pewna niewygoda jest nam teraz bardzo potrzebna. Stare przysłowie mówi, że trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy. Jeżeli chcemy się przygotować, to musimy otworzyć się na zmianę, bo w życiu nic nie jest na zawsze.
Ja wierzę w to, że można dokonać zmian. Nie zgadzam się na rzeczywistość, która jest szkodliwa, a ponieważ otacza nas głównie taka, to mam co robić.
AI - zagrożenia
AŻ: Wspominałaś o AI. Powinniśmy się jej bać?
JJ: Nie, bo nie ma się czego bać, to jest algorytm, matematyka, tam nie ma rocket science. Ostatnio pisałam tekst o nowizmie. Bardzo często w trakcie pracy korzystam z podstawowego wyszukiwania z dwóch chatów. Na zapytanie, co sądzą o nowizmie, dostałam informację, że jest on współczesną kulturą bycia obecnym, przeciwstawia się kulturze zapierdolu i wywodzi się z kultury zen i tego, żeby być tu i teraz. Nic się nie zgadzało, ale brzmiało bardzo pięknie.
To dobrze pokazuje, że żeby korzystać z tych narzędzi, musimy A – wiedzieć, o co pytać; B – umieć zweryfikować, czy to, co dostajemy, jest prawdziwe. AI to jest narzędzie, które może nam w wielu rzeczach pomóc: optymalizować tabelki w excelu, ułożyć plan treningowy, zrobić konstrukt pracy licencjackiej czy doktorskiej, ale z drugiej strony jest to system stworzony przez białych, heteroseksualnych mężczyzn z rozwiniętej Północy. Powoduje to, że wszystkie bazy danych tam włożone powtarzają dokładnie te same błędy społeczne, które znamy z naszego życia.
To jednak nadal równie świetne narzędzie co Photoshop czy Archicad. Czy ktoś uważał, że Photoshop zbawi świat? Nie, tymczasem zrewolucjonizował on sposób tworzenia treści graficznych. Czy Archicad zmienił rzeczywistość? Ułatwił nam projektowanie, bo nie trzeba wycierać rzeczy gumką na kalce. Czy AI zmieni świat? Na jakimś poziomie tak. Ale czy spowoduje, że nagle narody będą umierać z głodu, bo nie będzie dla nich pracy? Nie, będziemy wymierać z powodu katastrofy klimatycznej, do której sami doprowadziliśmy.
Człowiek w centrum architektury
AŻ: Ważna jest dla Ciebie architektura, która w centrum stawia człowieka. Jak to wygląda w praktyce?
JJ: Moja koncepcja architektury nie jest budynkiem na sławę i chwałę jakiegoś prezydenta, inwestora czy projektanta.
- To architektura, która stawia w centrum to, jak słyszymy, jak widzimy, jak śpimy, jak jemy, jak funkcjonujemy, jakie mamy potrzeby dotykowe i na jakiej części Ziemi jesteśmy.
- To architektura, która potrafi nas wietrzyć i chłodzić na równiku bez użycia technologii, która na Spitsbergenie nas ogrzeje, nawet jeżeli znowu padnie prąd.
- To architektura wykorzystująca lokalne zasoby, dająca ludziom poczucie bezpieczeństwa, komfortu, ale takiego potrzebnego do przetrwania i bycia twórczym.
- To jest architektura, która pozwala nam jako gatunkowi rozwijać swój potencjał. Mam jednak wrażenie, że niestety jesteśmy od niej bardzo daleko.
Ta aktualna idzie w stronę tworzenia coraz bardziej szczelnych termosów opartych na technologii. I to napawa mnie głębokim przerażeniem. Nie powinno tak być, że wychodzimy ze swojego mieszkania, wsiadamy do windy, zjeżdżamy do podziemnego garażu, wsiadamy do ogrzewanego samochodu, wjeżdżamy do kolejnego podziemnego garażu i wchodzimy do biura, nawet nie wiedząc, jaką mamy porę roku.
Wyszliśmy z sawanny i jesteśmy bardzo głęboko związani z przyrodą. Musimy mieć kontakt z zielenią, żeby być zdrowi psychicznie. Za tym tęsknią astronauci. Nasz cykl dobowy jest nierozerwalnie związany ze słońcem. Architektura stawiająca w centrum człowieka, to zatem taka, która bierze pod uwagę jego potrzeby, a nie jest tworzona wizerunkowo, która odpowiada na aktualne wyzwania, np. jak nie dokładać się do śladu węglowego. A pamiętajmy, że nasza branża produkuje go aż w 40%, dużo więcej niż samoloty.
Poczucie bezpieczeństwa, Matrice_relax
AŻ: Architektura jako przestrzeń terapeutyczna, poczucie bezpieczeństwa w przestrzeni to kwestie, które poruszałaś w pracy doktorskiej. Dlaczego zajęłaś się tą tematyką?
JJ: Bo ktoś musiał! W pewnym momencie doszłam do wniosku, że nie ma znaczenia to, czy ludzie mają w domu styl prowansalski, loftowy czy Marty Stewart. Ważne są parametry, takie jak dobre światło, wilgotność czy temperatura. Nawet jeżeli estetycznie będzie to oderwane od moich potrzeb i nie będzie to mój ukochany minimalistyczny Bauhaus, będzie mi tam dobrze.
Po wykonaniu kilkudziesięciu projektów zaczęłam się zastanawiać nad biologicznym aspektem architektury. A ponieważ w tamtym czasie bliski mi człowiek wyjeżdżał na biegun, miałam na kim to przetestować. Bo jeżeli jesteśmy w stanie sprawdzić, co zrobić, żeby poprawić jakość naszego życia w skrajnej izolacji, to jesteśmy w stanie poprawić ją wszędzie.
Mój ojciec całe życie pracował jako chirurg. Gdy zaczęłam czytać o wpływie pracy zmianowej na zdrowie, jak skonstruowane są obecne szpitale i jak źle wpływają na pacjentów oraz lekarzy, bardzo chciałam móc ten aspekt jakoś wytłumaczyć ludziom. Miałam głębokie przeświadczenie, że na pewno istnieje możliwość fizycznej zmiany warunków, żeby ludziom żyło się lepiej. I ona nie jest związana z estetyką, a z bodźcami fizycznymi. Wtedy uważałam, że odpowiedzią jest nauką, ale niestety badania wskazują, że ludzie nie bardzo w nią wierzą.
AŻ: Matrice_relax to projekt służący wyciszeniu naszego przebodźcowanego organizmu. Zastanawiam się, jaki był wynik tego eksperymentu. Czy nie okazało się, że spora część z nas tak naprawdę ucieka od wyciszenia, bo tylko wtedy jest w stanie zagłuszyć swoje lęki, osamotnienie, zagubienie?
JJ: Ponieważ przez większość czasu podczas tego eksperymentu wprowadzałam użytkowników do tej przestrzeni, to uczestniczyłam w wielu dość śmiesznych sytuacjach, np. podczas badania ludzie zasypiali. I kiedy wychodzili po tych 20 minutach, mówili, że nic się tam szczególnego nie wydarzyło, i że zasnęli. No ale właśnie się wydarzyło! Rozpiął się im system nerwowy i dlatego zasypiali w obcym środowisku. Dla mnie to było potwierdzenie, że eksperyment zadziałał.
Absolutnie zgadzam się z tym, co powiedziałaś. Ponieważ nikt nas nie uczy bycia ze sobą, to też obecny świat jest genialną ucieczką od siebie. I jak czasem uczę ludzi uważności, medytacji, to bardzo często słyszę, że to wcale nie jest przyjemne. Bo jeśli po kilkudziesięciu latach spotkasz w końcu prawdziwego siebie, to może się to jednak okazać frustrujące. Jeżeli jednak chcemy coś zmienić, żyć świadomie, być zdrowi, to musimy przejść przez jakąś fazę głębokiego dyskomfortu, poznania siebie, spotkania ze sobą. I to jest chyba lekcja dorosłości, którą wszyscy powinniśmy odrobić. Niektórzy już pewnie nie mają na to szans, inni odmówią, ale jak to można by było zaaplikować dożylnie, to ja zachęcam.
Dom jako szałas na hałas
AŻ: A jak wygląda przestrzeń wokół Ciebie? Twój dom, mieszkanie. Czym się otaczasz? Czy sprawdza się tu powiedzenie szewc bez butów chodzi?
JJ: Dla mnie dom zawsze był „szałasem na hałas”, całe życie pracuję w domu. Miałam krótkie momenty posiadania biura, ale to się nie sprawdziło. Dla mnie podstawową wartością domu jest cisza. Mogę być bardzo energetyczna w relacjach z ludźmi, ale nie lubię wieczornych wyjść i chodzę spać o 21.30. Dom jest moim azylem i jest zrobiony tak, żebym czuła się w nim komfortowo.
Mam nerwicę natręctw więc u mnie wszystko musi być zawsze na swoim miejscu, musi być porządek. Jestem terrorystką przestrzenną, ale to mi daje poczucie spokoju. Mój dom jest miejscem, które sobie stworzyłam w architekturze, jaką lubię, czyli w starej przestrzeni.
Aktualnie jesteśmy w procesie zmiany, będziemy się przeprowadzać, bo trochę wyrośliśmy z naszych szalonych 36 m2. Dla mnie nie jest to nic nowego, bo przeprowadzałam się już 18 razy, więc wiem, że jestem w stanie w bardzo wielu miejscach zrobić swój „szałas na hałas”.
Czego nie zniosę w domu? Mogę mieć ciemne wnętrze, ale musi być ciche. Nie wyobrażam sobie mieszkania w nowej architekturze. Jest to sprzeczne z wszystkim, w co wierzę. Wiele miejsc, w których żyłam, było więc przerobionymi pralniami, strychami, jakimiś pracowniami czy biurami. Lubię adaptować. Jestem gorsza w work-life balance, wciąż za dużo pracuję, bo nadal uważam, że trzeba nieść zmianę.
Fascynacja porządkiem Bauhausu
AŻ: Wspomniałaś wcześniej, że jesteś fanką Bauhausu! Co cię w nim fascynuje?
JJ: Bauhausem zafascynowałam się ponad 20 lat temu. Zawsze kochałam jego porządek. Z tym jego zagospodarowaniem wszystkiego – w sensie i urbanistyki, i domu, i sztućców – jest bardzo kompleksowym myśleniem o człowieku. Oczywiście absolutnie nie na każdej szerokości geograficznej. Jest on dość mocno skrojony z modernizmem, do którego w ciągu lat pracy i bycia dydaktykiem zmienił mi się trochę stosunek. Uważam, że tam było wiele genialnych rozwiązań, jak chociażby osiedla robotnicze. Ale gdybym miała powiedzieć, co mnie uwodzi w Bauhausie, to na pewno prostota i oczywiście funkcja, która jest ponad formą.
Choć mieszkam w domu, który ma XIX-wieczne sufity, to poza radością, że mam coś, co przetrwało obie wojny i powstanie, nie służy on absolutnie niczemu. I to jest mój snobizm, do czego się absolutnie przyznaję. Podobnie jest z krzesłem Brauera, malarstwem Malewicza i paroma innymi obiektami, za które oddałabym królestwo.
Gdybym miała wybrać jakieś miejsce do życia, wymarzony dom w wymarzonej lokalizacji, to pewnie byłby to klasyczny dom japoński z wewnętrznym ogrodem, gdzieś w bardzo prowincjonalnej Japonii, albo chata daleko na północy w Norwegii. I to ani Bauhausowskie, ani eklektyczne, więc to jest trochę tak, że dealuję z tym, co mam wokół siebie i staram się robić tak, żeby te rzeczy do siebie pasowały.
Analogowa misja kosmiczna w Habitacie LunAres
AŻ: We wrześniu 2018 roku byłam komandorką analogowej misji kosmicznej na terenie Habitatu LunAres, czyli izolowanego siedliska astronautów, odwzorowującego 1:1 siedzibę Międzynarodowej Stacji Kosmicznej – brzmi jak z powieści s-f. Opowiedz o tym projekcie i skąd ta fascynacja kosmosem?
JJ: To jest bardzo śmieszna historia. Jak podczas doktoratu zajęłam się tematami związanymi z polarnikami, to przeczytałam w „Wysokich Obcasach” o Agacie Kołodziejczyk, która w tamtym czasie była dyrektor naukową Habitatu LunAres, jednego z 16, a wówczas chyba 9 habitatów na świecie, które zajmują się tworzeniem i prowadzeniem symulowanych misji, gdzie testuje się różne rozwiązania i prowadzi eksperymenty mogące w przyszłości przydać się w eksploracji Marsa i Księżyca. Napisałam wówczas do niej, że jestem bardzo zainteresowana tą tematyką.
W tamtym czasie Kołodziejczyk zajmowała się również kwestiami światła, rytmem dobowym. Uznałam, że to jest super ciekawe pod kątem nocy polarnej, polarników, badania takich skrajnych miejsc do życia i projektowania tam oświetlenia. Wtedy nie dostałam żadnej odpowiedzi, ale dziewięć miesięcy później, dokładnie w moje urodziny, otrzymałam informację, że Agata Kołodziejczyk zaprasza mnie do przejścia badań fizycznych oraz mentalnych i dołączenia do załogi. Udało mi się zakwalifikować do udziału w tym eksperymencie. Długo nie wiedziałam, czy będę prowadzić misję jako koordynator zewnętrzny, czyli tzw. houston, czy będę wewnątrz habitatu. Okazało się, że to drugie!
Pamiętam, jak przyszedł mail z informacją, jaka funkcja została mi przypisana na podstawie obowiązków i wyników testów psychologicznych. Zostałam wytypowana na Commander of the Mission. To dość zabawne, bo jako jedyna nie miałam wtedy doświadczenia w tej branży i od razu miałam zarządzać zespołem. To było genialne doświadczenie, bardzo zmieniające moje życie.
Potem była kolejna misja, mój doktorat ostatecznie był poświęcony Mobilnej Stacji Badawczej LunAres. Gdybyś 10 lat temu mnie zapytała, czy to się wydarzy, to bym Ci powiedziała, że to jest świetny dowcip, szczególnie że bardzo długo nie lubiłam literatury i filmów s-f. Odkryłam je dość późno jako rodzaj rozkoszy intelektualnej i to nie tej potworzastej z alienami, tylko właśnie tej, która zastanawia się nad różnymi koncepcjami, jak możemy żyć, jak sobie poradzimy jako ludzkość w różnych warunkach. I rzeczywiście jest tak, że ta przygoda już trwa ponad 6 lat i chcę, żeby trwała nadal. Chętnie znowu bym się odizolowała i przeprowadziła badania.
Badania nad snem, wystawa DOBRA/NOC
AŻ: A skąd tematyka snu w Twoich badaniach? Przygotowywałaś m.in. wystawę DOBRA/NOC prezentowaną na Łódź Design Festival w 2022 roku, która odpowiadała na pytanie, co składa się na dobry sen?, a także raport Radykalny sen: lepsze życie, lepszy biznes.
Również z habitatu. Jeden z naszych analogowych astronautów miał problemy ze snem, co spowodowało, że wpadł w manię. Chociaż merytorycznie byłam do tego przygotowana i wiedziałam, że to się może wydarzyć, to w izolacji zderzyłam się tym bezpośrednio. I to mnie zafascynowało. Może dlatego, że nigdy nie miałam problemu ze snem. Od dziecka chodzę spać o 21.30, o 22.00 już śpię, a wstaję między 5.00 a 6.00 rano. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to jest gigantyczny temat, zwłaszcza w przypadku kiedy duża część społeczeństwa ma problemy ze snem. Stąd pomysł na wystawę na ŁDF.
Jak i w jakiej kolejności to zrobić?
AŻ: Spacery, medytacja, odpowiednia ilość snu... ale na to wszystko potrzeba czasu, którego tak nam ciągle brakuje. Jak pogodzić te dwie kwestie w dobie permanentnego zabiegania? Jak znaleźć balans?
JJ: Po pierwsze zaprojektować sypialnię tak, aby nadawała się do spania. Od tego bym zaczęła. Zainwestować w dobre zatyczki do uszu, a następnie dojść do tego, jaki jest nasz rytm dobowy. Kłaść się spać i budzić o tej samej porze. Dobry materac, poduszka, kołdra i godziny spania. I wyrzucenie telefonu i telewizora z sypialni! Nie ma drugiej tak ważnej funkcji życiowej, poza oddychaniem, jak sen. Bez tego nie jesteśmy w stanie się skoncentrować ani pracować. Będziemy zachowywać się irracjonalnie i impulsywnie.
AŻ: Świat się nieustannie zmienia, oczywiście zawsze tak było, tylko teraz dzieje się to w zastraszającym tempie. Jakie cechy powinniśmy w sobie rozwijać, aby łatwiej nam było funkcjonować?
JJ: Ćwiczmy ciekawość do zadawania pytań i słuchania odpowiedzi, do rozumienia rzeczywistości. Rozwijajmy też empatię dla siebie i dla świata, żeby nie krzywdzić i żeby mieć tę wewnętrzną potrzebę podawania ręki słabszym.
Joanna Jurga, projektantka przestrzeni, badaczka oraz edukatorka. W swojej pracy zajmuje się zagadnieniami z zakresu dizajnu synestetycznego i neuroarchitektury. Analogowa astronautka i dwukrotna komandorka symulacji misji kosmicznych w Mobilnej Stacji Badawczej LunAres. Autorka podcastu #BEZPIECZNIK i książki Szałas na hałas.