Koszyki to świetna, przemyślana warsztatowo architektura promująca nową funkcję. Pozbawia ona jednak zabytkową halę tradycyjnego charakteru bazaru. Normalne, codzienne życie wyparowało. Powstaje nowa jakość, która nie jest powszechnie akceptowana. Większość głosów krytycznych bierze się właśnie z tego powodu: „to miejsce dla bogatych, nie dla zwykłych ludzi”. Mamy architekturę, utraciliśmy klimat. Nawiasem mówiąc, nie jest źle, bo gdyby nie determinacja inwestora i talent projektantów, mogliśmy utracić wszystko. Czy przestrzeń ta okaże się sukcesem komercyjnym, trudno powiedzieć.
Dziś panuje moda na nowe Koszyki – jedyną tego typu atrakcję w Warszawie, która pod względem wielkomiejskiego stylu życia goni inne europejskie miasta. Jednak w zachodnich halach targowych spontanicznie, niejako od niechcenia zaczęto wspólne biesiadowanie, bo taka była potrzeba. Ich historyczne struktury są też bardziej neutralne. Nie ma w nich dizajnerskiego zadęcia, zapewniającego poczucie wysokiego standardu i elitarności. W przypadku Koszyków paradoksalnie nastąpiła degradacja otoczenia, bo w nową architekturę, zresztą najwyższych lotów, spod ręki najlepszych projektantów w Polsce, wprowadzono program obcy temu miejscu.
Przestała to być przestrzeń publiczna, powstał produkt biznesowy dla wybrańców. Inwestorowi wolno wszystko, wydaje wszakże własne pieniądze. Pytanie, czy miasto stać na taki eksperyment. Na świecie o podobne obiekty dba się w inny sposób. Równie ważne, jak ochrona czy rekonstrukcja substancji zabytkowej, jest odtworzenie unikalnego charakteru. Przy czym nie chodzi tu o mechaniczne przywrócenie funkcji, w tym zapachu targowiska, ale stworzenie realnej, nowoczesnej alternatywy, utylitarnej dla mieszkańców okolicy. Było to wszakże miejsce codziennych zakupów – rynek pod dachem.
Czy nowa, wymuskana estetycznie funkcja jest dalej wartością lokalną, przestrzenią publiczną o cechach starych Koszyków? Zapewne nie. Tę utracono bezpowrotnie w imię czystej komercjalizacji. Tylko powraca pytanie, czy takie miejsce powinno się komercjalizować, czy jest to zgodne z polityką miejską? Jaka jest ta polityka? Gdzie popełniono błąd, jeśli go popełniono? Jakie wnioski płyną z tego przykładu na przyszłość? Jak słusznie stwierdziła profesor Małgorzata Omilanowska („Gazeta Stołeczna”, 4 listopada 2016), w przypadku hal targowych, które poza walorami architektonicznymi są przestrzeniami publicznymi funkcjonującymi w tkance miasta, rachunek ekonomiczny nie jest dobrym i jedynym doradcą. Jeśli przestrzenie te mają pozostać publiczne, obowiązki inwestora musi na siebie wziąć miasto w poczuciu misji zapewnienia ciągłości wartości kulturowych, pro publico bono. Jeśli uznaje się, że na to miejsce zasługuje. Tej lekcji nie odrobiono. Jedyne, czego dopilnowano to rewitalizacja substancji. Zrobiono to rękami uznanych architektów, bez zarzutu i z ogromnym pietyzmem, przy dużym zaangażowaniu służb konserwatorskich oraz firm rekonstrukcyjnych i niemałych środków inwestora.
Koszyki pokazują, z jak trudną materią się mierzymy i jak istotna jest tu dobra strategia. Hala targowa – budynek publiczny – to nie opuszczona fabryka, w której dla ratowania substancji trzeba wymyślać nową funkcję. Miasto również nie pomagało projektantom, wprowadzając do projektu zbyteczne i szkodliwe korekty nowej zabudowy biurowej w pierzei ul. Koszykowej. Wymuszone uskoki elewacji frontowej, obce szlachetnej, prostej estetyce Jemsów, doprowadziły do niezrozumiałego sztucznego rozedrgania fasad w konkurencji do zabytkowej architektury. Szkoda też, że nie udało się zrealizować dodatkowego, planowanego wejścia od strony ul. Noakowskiego, przez podwórza. Zmieniłoby to postrzeganie zespołu i poprawiło jego dostępność.
Architektura wnętrz pokazuje mistrzostwo warsztatu projektantów. Detale w przestrzeni hali są niezwykle spójne, ale przy tym subtelne i przemyślane. Stare łączy się z nowym bez manifestowania swego rodowodu, w wielu miejscach zacierając różnice obu światów. Ta nowa jednorodna scenografia jest bardzo przekonywująca. Wnętrza, zaproponowane w części przez Medusagroup, w charakterystycznej dla nich surowości, dobrze sprawdzają się w hali targowej. Mam jednak wątpliwości, co do ich jednoznacznego, silnego wizerunku w holach dobudowanych obiektów, bo przestrzenie biurowe z pewnością nie zostaną tam w całości wynajęte przez branżę kreatywną, kochającą takie klimaty. Oczekiwałbym czegoś bardziej ponadczasowego, neutralnego, a nie skrojonego na wąsko nakreślony typ odbiorcy.
Optymistyczne jest to, że po latach funkcjonowania pustki po hali na Koszykach przywrócono Warszawie blask miejsca. To też olbrzymia zasługa inwestora, który śmiało zaryzykował spore środki w realizację tak nowatorskiego, prestiżowego i ważnego projektu. Warszawa zyskała kawał wspaniałej architektury. Czy zyska nowy klimat miejsca dowiemy się za parę lat.