W przyszłym roku pracownia JEMS skończy 25 lat. Zdobyliście pozycję, renomę, zespół tworzy dziś blisko 50 projektantów, ale pięcioosobowa grupa wspólników trwa bez zmian.
Rzeczywiście, nie znam żadnego innego zespołu, który przetrwałby tyle czasu. Myślę, że wynika to z wzajemnej tolerancji i tego, że po prostu się lubimy. Nie znaczy to, że nie dochodzi między nami do konfliktów, ale znamy się na tyle, że umiemy je rozwiązywać. Zaczynaliśmy od kilkunastoosobowego zespołu w latach 80. i z przyjemnością wspominam tamte czasy. Jednak, aby móc realizować naprawdę duże projekty, pracownia musi być gotowa, a inwestor pewny, że zrobimy to dobrze i odpowiedzialnie. Wypracowaliśmy w naszym gronie strukturę i podział ról. Wojciech Zych zajmuje się finansami i kwestiami dotyczącymi umów z inwestorami. W negocjacjach uczestniczymy wszyscy. Przyjęło się, że ja jestem wystawiany do bojów z administracją i rozmów z urzędnikami. Oczywiście rozrost zespołu ma też swoje wady. To przede wszystkim ogromna odpowiedzialność za projektantów, dla których musi znaleźć się praca. W kryzysie to jest częsty powód stresu i dylematów: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla zdobycia zlecenia.
Jaka jest granica ustępstw, na które jesteście gotowi?
Staramy się, aby nie było ich wcale, ale w obliczu dużej konkurencji pokerowe zagrania nie zawsze wychodzą. Tych, którzy bez wahania podejmą odrzucone wyzwanie, znajdzie się na rynku wielu. Na pewno nie posunęlibyśmy się do oszukania klienta. Nierzetelni architekci czasami zatajają przed inwestorem sprawy, które wynikają z warunków zabudowy lub przepisów, np. związanych z dozwolonym prawem zacienieniem budynków mieszkalnych. W ten sposób realizacja od samego początku jest prowadzona niezgodnie z przepisami.
A ustępstwa ryzykowne dla samego wizerunku pracowni, niezgode ze stylem, z jakim jest kojarzona?
Tutaj zdarzają się pokusy, ale na szczęście nie jestem sam – mam wspólników, którzy są niezwykle skrupulatni i rzetelni. Pilnujemy się nawzajem i często dyskutujemy na temat poziomu architektonicznego zleceń. Na pewno nie podejmujemy się projektów, w których komercja i arogancja biorą górę nad rozsądkiem. Chodzi o budynki napompowane pod względem metrażu i skali, wypadające z kontekstu otoczenia, nieprzystające do przestrzeni – to sprawy dla profesjonalnych architektów oczywiste.
Do tej pory głównym polem działań JEMS była Warszawa. Planujecie wkroczyć na dużą skalę do innych miast?
Powoli zaczynamy to robić. W stolicy pracujemy już tyle lat, że jej problemy poznaliśmy na wylot. Niestety, ciągle jest to miasto trudne dla inwestorów, z problemami własnościowymi i często fatalnie wykonanymi planami zagospodarowania przestrzennego. W mniejszych miastach nieraz jest pod tym względem lepiej. Mogę posłużyć się tutaj przykładem Katowic. Spotkaliśmy się z dużą pomocą ze strony miasta, dzięki czemu bardzo sprawnie udało nam się ukończyć projekt Międzynarodowego Centrum Kongresowego tuż obok Spodka. Raz ulegliśmy też pokusie i na zaproszenie inwestora pojechaliśmy do Kijowa, gdzie wygraliśmy konkurs na zabudowę placu Europy. Trwała pomarańczowa rewolucja, więc klimat był sprzyjający. Otworzyliśmy tam nawet filię pracowni. Ale rozczarowanie przyszło bardzo szybko – tamtejsze układy są jeszcze bardziej niezrozumiałe niż nasze i wróciliśmy na tarczy. Choć może dobrze się stało – wschodni przepych, z jakim prowadzone są rozmowy, z czasem może odbić się na zdrowiu.
Oprócz kontaktów z urzędnikami, w pracowni specjalizuje się Pan w architekturze mieszkaniowej.
Tak zwana mieszkaniówka zawsze najbardziej mnie bawiła. Moja pierwsza poważna praca była związana z projektowanym w latach 70. warszawskim Ursynowem Północnym i dziś dostrzegam jego zalety. Wbrew temu, co jest teraz, od początku panowały jasne zasady dotyczące tego, ile i jakie mieszkania mają się tam znaleźć, ile będzie szkół. Zajmowali się tym ludzie, którzy chcieli i byli za przygotowanie tych planów odpowiedzialni, choć teoretycznie nad wszystkim „czuwała” partia. Jednak Ursynów jako struktura do dziś świetnie funkcjonuje. Ktoś może powiedzieć, że dziś architekt ma większe pole manewru, ale w rzeczywistości wygląd większości nowych osiedli jest wypadkową zdolności kredytowej przeciętnego obywatela i wymogów dotyczących minimalnego nasłonecznienia mieszkań. Potrzeba dużej zręczności i inteligencji architekta, aby powstało dobrze zaprojektowane osiedle z odpowiednią liczbą niedrogich lokali, mające układ zgodny z przepisami prawa. Architektura mieszkaniowa to dziś skomplikowana układanka i konieczność połączenia ze sobą sprzecznych często potrzeb.
ROZMAWIAŁA URSZULA BIENIECKA
Olgierd Jagiełło, warszawski architekt (dyplom WA PW 1971 oraz ASP 1979), jeden z założycieli pracowni JEMS Architekci, laureat licznych wyróżnień, m.in. Honorowej Nagrody SARP w 2002 r. Autor projektów wielu rozpoznawalnych warszawskich rea - lizacji, w tym: Centrum BMW, budynków mieszkalnych przy ul. Niedźwiedziej, Polnej i Ateńskiej oraz zespółów apartamentowych przy ul. Stryjeńskich i Przy Oranżerii