Dla stołecznej metropolii stadion ten jest wydarzeniem porównywalnym ze wzniesieniem Pałacu Kultury – przykładem pojedynczego obiektu, który zmienia dotychczasową skalę miasta. Stało się to niemal z marszu, na podstawie jednej politycznej decyzji, bez solidnych analiz urbanistycznych. Dziś, wypisując uzasadnione gromy o jego przytłaczającym wpływie na dziewiczość prawego brzegu Wisły, na skalę Starówki, Saskiej Kępy, a nawet Alei Jerozolimskich, i o braku sensownych, funkcjonalnych relacji obiektu z otoczeniem, nie obronimy się przed doniosłością tego wydarzenia. Odwiedzające Warszawę wycieczki w pierwszej kolejności udadzą się na stadion, słusznie definiując go jako współczesny symbol i główną atrakcję stolicy.
W skali urbanistycznej obiekt ten przesunął środek ciężkości Warszawy ku Wiśle, czego jednak w ogóle nie wyzyskano właśnie z braku szerszego planowania. Stadion z trzech stron odcinają od miasta i rzeki ruchliwe arterie, rozciągający się wokół obiektu teren, chociaż uległ zagospodarowaniu, jest słabo zdefiniowaną urbanistycznie przestrzenią i, podobnie jak plac Defilad w centrum miasta, ma charakter ziemi niczyjej. W wyniku rozpaczliwej próby zaradzenia temu faktowi, teren otoczono płotem, który przez swoich obrońców przyrównywany jest do ogrodzenia warszawskich Łazienek. Aby tak się stało, musiałaby jeszcze powstać w sąsiedztwie przestrzeń publiczna na miarę Alei Ujazdowskich. I taki scenariusz nadal jest możliwy, jeśli w pełni wykorzystamy kiedyś potencjał tej lokalizacji z już powstającą tu sprawną komunikacją miejską, bezpośrednim sąsiedztwem nadwiślańskich plaż, parku Skaryszewskiego i terenów Portu Praskiego. Dopóki to nie nastąpi, Stadion Narodowy będzie w miejskiej przestrzeni pojazdem kosmicznym.
Oddzielmy grzechy stołecznej urbanistyki od oceny wkładu architektów w jakość samego obiektu. Rozszerzająca się ku górze bryła stadionu przypomina wielki cyrk i tym samym powiększoną do monstrualnych wymiarów budowlę tymczasową. Biało-czerwona plecionka elewacji za dnia razi symboliczną dosłownością, ale podświetlona w nocy ulega ciekawemu odrealnieniu. W bezpośrednim zaś kontakcie budowla ta w wielu miejscach staje się interesująca. Na szacunek zasługuje przede wszystkim potraktowanie z należnym respektem zastanego kontekstu, jakim był zbudowany na zwiezionych gruzach stolicy Stadion X-lecia autorstwa Hryniewieckiego i Leykama. Monumentalne detale tworzące nasyp i wejścia do powojennego stadionu starannie odrestaurowano, lewitująca ponad nimi bryła nowego obiektu, dzięki uniknięciu jej bezpośredniego styku z zastaną strukturą, nie zarżnęła nobliwego charakteru nietuzinkowej architektury sprzed ponad pół wieku.
Największe wrażenie wywiera wnętrze nowego stadionu, będące w istocie niemal zamkniętą kubaturą, nieporównywalną z niczym, co pojawiło się w Polsce do tej pory. Chociaż przestrzeń widowni użytkują kibice, którzy wykupują bilety pierwszej i drugiej klasy, trybuny odbiera się jako przestrzeń w pełni demokratyczną. Obiekt w dniach meczów i innych widowiskowych imprez funkcjonować będzie niczym współczesna ludowa opera z sąsiadującymi z trybunami restauracjami pełniącymi rolę foyer, gdzie można spotykać się towarzysko nawet na dwie godziny przed oczekiwaną imprezą. To stosowane na świecie rozwiązanie diametralnie zmieni nasze dotychczasowe postrzeganie stadionowego życia. Szczęśliwie wnętrza zarówno restauracji, wejściowych holi, jak i przestrzeni dla zawodników zaprojektowano w monochromatycznej kolorystyce przy zastosowaniu surowych i naturalnych materiałów, bez uciekania w naiwną komercję. Konstrukcja zadaszenia stadionu, odwołującą się do zasady rowerowego koła, stanowi mocną decyzję projektową, generując interesującą strukturę przestrzenną, która wyglądałaby znacznie lepiej bez zewnętrznej dekoracji, takiej jak mało udana powłoka elewacyjna.
Stadion Narodowy z racji swojego ogromu i centralnego położenia stanie się w Warszawie najmocniejszym symbolem epoki, w której żyjemy, naznaczonym jej marzeniami o szybkiej zmianie standardu życia i związanej z nim rozrywki oraz pretensjami do monumentalnych osiągnięć bogatego świata. Epoki, w której poza kontrolą specjalistów od miejskiej przestrzeni i z wyprzedzającą jakąkolwiek refleksję dynamiką, z roku na rok wyłania się konwencja przestrzenna stolicy aspirującego państwa – często przerażająca, bo pozbawiona odniesień, na swój sposób wyrazista.