Spis treści
- Miasto tu i teraz
- Zieleń i woda
- Uwaga przesuwa się na Północ
- Prawdziwe życie nie toczy się w katalogach
- Gdzieś pod drodze się pogubiliśmy
- Zbyt mało miejsca na interakcje społeczne
- Człowiek czy ego architekta?
- Miasto-ogród
- 14 lat Weekendu Architektury
- Czy eksperyment się udał?
Miasto tu i teraz
Organizatorzy uznali więc, że warto te pytania wciąż zadawać. Jak zatem kształtować lokalną tożsamość przez architekturę i kulturę przestrzenną? Co znaczy czas w architekturze? Gdzie leży jej kontekst? Czego projektanci poszukują w eksperymentalnych, egzotycznych azylach i enklawach? Wreszcie, jak powinno wyglądać miasto tu i teraz? To ostatnie pytanie wybrzmiało dosadnie podczas pierwszej archidyskusji prowadzonej przez Mariusza Twardowskiego z Politechniki Krakowskiej. Zaprosił on do rozmowy o mieście Jacka Droszcza (pracownia Kwadrat), Agnieszkę Fryzowską-Jurecką (LIS Gdynia), Tomasza Koniora (Konior Studio), Agnieszkę Kalinowską-Sołtys (APA Wojciechowski), Jacka Kołtana (Europejskie Centrum Solidarności) oraz Jakuba Szczęsnego (pracownia SZCZ).
Zieleń i woda
Moderator zaproponował dyskusję o akupunkturze miasta – czyli doraźnym, szybkim poprawianiu przestrzeni tu i teraz. Taką rolę może odgrywać zieleń, o której wpływ zapytał Agnieszkę Kalinowską-Sołtys. Architektka zauważyła, że z punktu widzenia architektury krajobrazu zieleń w aglomeracjach nie jest czymś naturalnym i sadząc ją tam, robimy krzewom czy drzewom krzywdę. Jakoś jednak staramy się w mieście żyć i do niego dopasować, tworząc w nim zaułki czy kieszonkowe parki, jak przywołany w dyskusji park w Bytomiu (proj. Anna Becker, Marlena Pilch). Panelistka zwróciła też uwagę na Finlandię, gdzie w programie szkół są przewidziane dwie godziny dziennie spędzane poza nią. Dziedzińce i miejsca rekreacji są więc tak projektowane, aby zachęcić dzieci i młodzież do wychodzenia z klas. Podobnie rozwiązania urbanistyczne powinny nas motywować do tego, żeby wypić kawę na świeżym powietrzu, np. na placu, spacerować, uprawiać sport, i to niezależnie od pory roku.
Ludzi do miasta przyciąga także woda, o której mówił Jacek Droszcz. Dlatego tak atrakcyjna staje się idea miasta 15-miutowego, dogęszczania jego struktury wokół morza, jeziora czy rzeki. Przykładem zwracania się ku wodzie jest Gdańsk, którego od wody odciął przemysł, zagarniając najlepsze tereny pod produkcję. Teraz miasto ponownie zagospodarowuje tereny stoczniowe.
Uwaga przesuwa się na Północ
Mariusz Twardowski zapytał Jakuba Szczęsnego o małe struktury społeczne w mieście. Zdaniem panelisty dzisiaj myśląc o nich strategicznie, musimy brać pod uwagę już nie problemy administracyjne, ale faktyczne – związane głównie z ociepleniem klimatu. Dlatego zadaniem architektów będzie głównie projektowanie przestrzeni, które dadzą schronienie przed negatywnym oddziaływaniem natury. Tymczasem z tym bywa różnie. Krótkowzroczność widać nawet na obrzeżach Słowińskiego Parku Narodowego. Na wiejskich działkach za chwilę będą tworzyć się metropolie małych polskich paskudek, obsługiwanych przez jedną-dwie drogi biegnące wzdłuż wybrzeża. Jego zdaniem nie ma tu myślenia o dobrostanie ludzi, po który przecież ci ludzie tu przyjechali, szukając chłodu. Zauważył, że dopiero teraz zaczynamy się przekonywać do Bałtyku, który wcześniej traktowaliśmy jako morze zbyt chłodne, a na wakacje jeździliśmy nad Morze Śródziemne. Teraz nasza uwaga coraz bardziej przesuwa się na Północ. Dostrzegli to też deweloperzy, których aktywność wzdłuż wybrzeża aż do Niemiec jest obecnie niewiarygodna. To wszystko tworzy struktury, jakich obecnie nie potrafimy nazwać, bo nie mamy na nie jeszcze określeń. Będą one jednak paramiejskie, ale bez tych narzędzi, które miałyby ludziom przynieść dobrostan. Bo nikt przy tym nie zatrudnia architektów, nie widać tam też urbanistów. Zdaniem Szczęsnego obecnie dzieją się więc rzeczy, które nie mają nic wspólnego z sympatyczną akupunkturą miasta.
Prawdziwe życie nie toczy się w katalogach
Agnieszkę Fryzowską-Jurecką moderator poprosił o odniesienie się do miejsc na peryferiach miasta, zapomnianych i o odpowiedź, jak możemy im pomóc. Ekspertka Laboratorium Innowacji Społecznych zwróciła uwagę, że rewitalizacja dotyczy miejsc, które są peryferyjne niekoniecznie geograficznie, a bardziej mentalnie. Gdynia chociażby jest przykładem tego, że to na wylocie z miasta najprężniej rozwijają się osiedla mieszkaniowe zamożnych młodych ludzi, tam też są najlepiej zaprojektowane przestrzenie publiczne. Jej zdaniem w tak zapomnianych miejscach jak Stary Folwark na północy Gdyni zorganizowanie polanki rekreacyjnej okazało się bezcelowe, ponieważ ludzie z niej nie korzystają. Ich głównym problemem jest nie klimat, ale to, że nie mają w swoich mieszkaniach ogrzewania i palą w nich węglem. Podsumowała, że działania akupunkturowe wyglądają dobrze w katalogach, zaś ludzie często napotykają na realne, życiowe problemy i my równie często nie wiemy, jak je rozwiązać doraźnie.
Gdzieś pod drodze się pogubiliśmy
Tomasz Konior zauważył, że większą część uczestników tej dyskusji uczono na studiach, iż architektura to jest gra brył w świetle. To jest scheda Le Corbusiera. Podkreślił, że obserwując świat, stara się sprawdzać, czym architektura faktycznie jest. Jako dziecko modernizmu uznał, że powinien zobaczyć też największe dzieło modernizmu – Brasilię, stworzone przez Oscara Niemeyera. I przeżył rozczarowanie.
To było najbardziej przeklęte miejsce, jakie kiedykolwiek widziałem. Wtedy też dotarło do mnie, że urbaniści i architekci odwrócili się od potrzeb ludzi i zaczęli tworzyć rzeczy dziwne, abstrakcyjne. Miasto, które wygląda jak ptak z lotu ptaka, ale kompletnie nie nadaje się do życia.
Architekt zwrócił uwagę, że takie eksperymenty działy się na ludziach w XX wieku, dlatego że odeszliśmy do starych, dobrych wzorców. Odwołał się przy tym do przykładu średniowiecznej Bolonii, która w miejscu chodników ma wybudowane podcienie, co chroni mieszkańców przed skwarem. Kiedyś także budując miasta, lokalizowano domy blisko siebie, co sprzyjało i bezpieczeństwu, i wspólnocie. Mam poczucie, że te miejsca przetrwają – może i modernizowane, przekształcane wielokrotnie w inne funkcje, natomiast obiekty, które budujemy teraz, starzeją się szybciej od ich autorów. Gdzieś po drodze po prostu się pogubiliśmy.
Odnosząc się do słów Tomasz Koniora, Jakub Szczęsny zauważył, że problemem jest to, że te wspaniałe włoskie miasta i miasteczka „piesze”, jak Bolonia i Lukka, dotyczą kilku kwartałów. Wychodząc poza nie, kończy się zabawa i widzi się paskudne miasto, rozlane, pełne aut. To obecnie mamy na talerzu i to wymaga rozwiązania. W odpowiedzi Tomasz Konior stwierdził, że oddzielanie budynków, strefowanie miasta, „paskudzenie” go zaczęło się w XX wieku, kiedy przyszedł bóg modernizmu i powiedział, że to, co wcześniej powstało, to jest chłam. To, co teraz się dzieje, jest konsekwencją tego, co wtedy wyrzekł Le Corbusier i zaprzeczył tradycyjnemu miastu, opartemu o ulice, a przecież w tych kwartałach zabudowy toczy się życie. I ono tam będzie trwać. Natomiast co się stanie z osiedlami z wielkiej płyty, których nie da się dogęszczać, a które trzeba grodzić, bo ludzie nie czuja się bezpiecznie? – dopytywał.
Zbyt mało miejsca na interakcje społeczne
Poproszony o podsumowanie panelu Jacek Kołtan zauważył, że cieszą go te gorące dyskusje, ponieważ w przestrzeni miasta najbardziej mu brakuje interakcji społecznych, być może dlatego, że mamy na nie tak mało miejsca – zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Nie w pełni zgodził się z opinią o konieczności powrotu do starych wzorców, ponieważ akurat Gdańsk jest przykładem tego, jak ciężko żyło się w jego centrum w XIX wieku, stąd mieszkańcy uciekali do takich dzielnic jak Wrzeszcz. Nie bez powodu też po wojnie nie odbudowano na starówce kamienic. Rekonstrukcja Gdańska jest zresztą przykładem czegoś absolutnie niezwykłego. Z jednej strony rytmika kamienic, odbudowa kształtu fasad przywróciła miastu jego ducha, z drugiej – wnętrza stawały się modernistyczne, były przekształcone przez ludzi, którzy oczekiwali czegoś nowego. Dyskusja o dobrej czy złej przeszłości jest zatem skomplikowana, choć faktycznie nowoczesność wniosła szereg ignorancji, która nie miała nic wspólnego z prawdziwymi potrzebami. Symbolika akupunktury miasta jest bardzo ważna, bo możemy punktowo ingerować w jego tkankę, ponieważ znamy go jako „organizm”, jako całość.
Przyznał, że jako mieszkaniec jednego z tańszych osiedli na obrzeżach miasta ma okazję obserwować szaleństwo, które się tam dzieje, m.in. stawianie obok siebie bloków, które nie są ze sobą kompatybilne. Przykładowo wybudowano chodnik do miejsca, w którym zaczyna się droga, a po dwóch latach deweloper dorysował tam białą linią jego kontynuację. To – zdaniem Jacka Kołtana – jedna z najdoskonalszych metafor tego, co wydarzyło się w ostatnich dekadach w Polsce – miasta niezdolne do wyłożenia pieniędzy oddały przestrzeń do dyspozycji i maksymalizowania zysków deweloperom, a sobie zostawiły budowanie dróg. Dlatego desperacko potrzebujemy wyczucia życia i realnych potrzeb, nie zaś kolejnych przypadkowych strzałów akupunkturowych. Smutno w tym sensie wyglądają historie siłowni instalowanych pod chmurką, które w założeniu miały pełnić funkcję przestrzeni do interakcji społecznych, a stały się miejscem pakowania własnych kilodżuli, gdy tymczasem o społecznych kilodżulach i społecznej integracji myśli już niewielu.
Człowiek czy ego architekta?
Artur Celiński, redaktor naczelny „A-m”, zabierając głos w dyskusji, stwierdził, że nie trzeba przenosić się do Brasilii, aby doświadczyć konieczności spalenia swoich kilodżuli podczas przebiegnięcia w ciągu 16 sekund (bo tyle pali się zielone światło) przez 8-pasmową ulicę:
Takie absurdy się zdarzają, ponieważ architekci projektują budynki, urbaniści kwartały, a kto projektuje ulice? Drogowcy. To smutne, że oddajemy ważną część miasta do spotykania się i integracji w ręce osób, które są specjalistami od samochodów.
Zauważył też, że rozmawiając o przestrzeni publicznej mówmy o miejscach do zabawy albo dla kultury, natomiast nie są słyszane głosy tych, którzy w tej przestrzeni chcą zarabiać – handlowców. Przykładowo nowe centrum Warszawy będzie być może piękne, ale też na swój sposób nudne i przeznaczone dla klasy średniej i wyższej, która pije tam kawę i spaceruje wśród zieleni, korzysta z kultury, integruje się. Natomiast nie przewidziano tam ani jednego targowiska, które kiedyś odgrywały ważną rolę na placach czy ulicach miast. Kiedyś szło się na zakupy na targ, bo był blisko, a bliskość jest istotą miasta. Może więc pewien zawód zaufania publicznego powinien wpływać na tę zmianę rozumienia komfortu. Pytał, czy mamy propozycje polityczną, aby tę interakcje w mieście zmieniać.
Odnosząc się do kwestii przestrzeni do handlu, Jakub Szczęsny zwrócił uwagę na zanikanie takich miejsc, np. na Saskiej Kępie w Warszawie dwa projekty deweloperskie zagarnęły plac Przymierza, ale został tam zaprojektowany chodnik na tyle szeroki, że pojawiły się stragany i sprzedawcy, którzy są „tępieni” przez straż miejską. Ciekawy jest fakt, że samorzutnie naprzeciwko sklepów powstały tam te małe biznesy. Może więc jest potencjał w projektowaniu miejsc „niedopowiedzianych”, na zasadzie przywołanej w dyskusji akupunktury? Tomasz Konior wyraził zadowolenie, że pojawiają się głosy o motywowaniu środowiska do zmian, ale – jak pokazała ta dyskusja – sami architekci różnią się w rozumieniu tego, co dla nich jest wartością. On sam znajduje ją w starym mieście – z jego spontanicznością, handlem nocnym, placami-targami, gwarnymi ulicami itd. To ironiczne, że władze drogowcom do projektowania ulic i dróg oddali sami architekci i urbaniści w planach miejscowych. Architekt podkreślił, że nigdy nie było tylu regulacji dotyczących miasta i nigdy nie było z nimi tak źle pod względem jego kształtu. Oczywiście przyczyną może być to, że dziś jest dużo więcej problemów niż kiedyś, ale właśnie dlatego musimy wrócić do starych wzorców, a nie eksperymentować.
Mariusz Twardowski, podsumowując gorącą debatę, zauważył, że dla architektów najbliższy sercu jest człowiek, ale czasem włącza się podczas projektowania ego, aby zrobić coś wyjątkowego i wtedy człowiek schodzi na drugi plan.
Listen to "Wielozmysłowe piękno architektury" on Spreaker.Miasto-ogród
Podczas Weekendu Architektury – być może za sprawą upalnej pogody i równie gorących dyskusji – przewijały się wątki tęsknoty za miastem-ogrodem. Czy to podczas spaceru na Kamienną Górę, która w myśli jego pomysłodawcy – Ryszarda Gałczyńskiego – po I wojnie światowej miała być zieloną, ekskluzywną oazą. Czy to w trakcie prelekcji Agnieszki Kalinowskiej Sołtys o zielonej urbanistyce. Czy też na wieńczącej drugi dzień festiwalu wystawie Plantstoria, autorstwa Barbary Nawrockiej z inicjatywy Bal Architektek, kiedy pokazując swój rodzinny Ciechanów, odnosiła się do jednej z jego dzielnic zaprojektowanej jako Gartenvorstadt (przedmieście-ogród), a także skojarzeń z utopijnym konceptem miasta-ogrodu Ebenezera Howarda. Do tej pory, pomimo późniejszego zagęszczenia zabudowy mieszkaniowej, osiedle jest skąpane w zieleni. To może być dowód na to, że czasami z tęsknot, marzeń i eksperymentów rodzi się trwały projekt.
14 lat Weekendu Architektury
Co różni tę edycję od poprzednich?
Wbrew pozorom uważamy, że choć warto tworzyć ferment, to od 14 edycji wcale nie zmieniamy koncepcji wydarzenia. Uważamy, że mówienie o architekturze, o miastach, zachęcanie ludzi do spacerowania ma sens. I to się sprawdza, dlatego konsekwentnie kontynuujemy tę otwartą formułę, oczywiście włączając w to nowe tematy, nowych prelegentów, nowe wątki do dyskusji
– powiedział nam Jacek Debis z Forum Rozwoju Gdyni, które jest organizatorem spotkań.
Zawsze jednak osią Weekendu są wykłady, wystawy, prelekcje, dyskusje oraz spacery architektoniczne, wszystkie różne i niekoniecznie modernistyczne. Ideą jest, abyśmy wychodzi na miasto i tam spotykali się, działali w tej przestrzeni, aby miasta ożywić
– dodał.
Kuratorami tegorocznej edycji byli Dorota Sibińska i Filip Domaszczyński. W ubiegłym roku także współtworzyli program Weekendu Architektury. Co sprawiło, że organizatorzy zaprosili ich do pełnienia tej funkcji ponownie? Pewnych wątków w ubiegłym roku nie zakończyliśmy, a przynajmniej takie mieliśmy odczucie – tłumaczył Jacek Debis.
Pojawiło się wiele pomysłów. Zaczęliśmy je więc realizować w tym roku, a poprzedziły je setki maili, dziesiątki spotkań, dyskusji. Jestem pewien podziwu dla Doroty i Filipa. Wytworzyli tu naturalną energię. Wiele osób powtarza, że to dzięki ich wizji i zapałowi, oni tutaj są. A to ważne, ponieważ Gdynia nie jest jednak ośrodkiem, gdzie kształcą się architekci, więc miasto na co dzień nie żyje tak mocno debatami, spotkaniami architektonicznymi.
Czy eksperyment się udał?
Zapytaliśmy więc kuratorkę, czy jej zdaniem eksperyment się udał. Eksperyment okazał się dzisiaj bardzo emocjonującym słowem, wywołał burzę, przedłużył dyskusję o godzinę. W kolejnych spotkaniach i debatach zobaczymy, czy jest możliwe porozumienie – podkreśliła Dorota Sibińska. Eksperyment pcha nas do przodu, natomiast niepokojący jest fakt, że eksperymentujemy jednak na ludziach. Z kosztami ewentualnych niepowodzeń trzeba się później zmierzyć. Należy więc do eksperymentu podchodzić ostrożnie, bo może się wymknąć spod kontroli. Jeżeli robimy eksperyment chemiczny i wlewamy jedną ciecz do drugiej, to wybuchnie. Zrobimy drugi, trzeci, czwarty, aż uwarzymy coś, co będzie cenne. W architekturze wybudujemy budynek i co? I zniszczymy przestrzeń. Ale z drugiej strony bez eksperymentu byśmy się nie rozwijali. Kuratorka podkreśliła, że możemy oczywiście eksperymentować na polu materiałów budowlanych, sposobów odzyskiwania energii, zmniejszania śladu węglowego. W przypadku tkanki miejskiej trzeba się nad próbowaniem i sprawdzaniem różnych rozwiązań mocno zastanowić.
Więcej o wybranych wątkach z Weekendu Architektury w Gdyni będzie można przeczytać w październikowym wydaniu „Architektury-murator”.