Styczniowy wieczór. Wielkie płatki śniegu majestatycznie wirują za oknem. Na jutro zapowiadają siarczysty mróz. Siedząc na kanapie, trzymam w ręku mocno już podniszczony egzemplarz Barbarzyńcy w ogrodzie. Patrząc na okładkę, czuję się jak tytułowy barbarzyńca. Jak wiele z tej książki pozostało w mojej pamięci? Malowidła w Lascaux, doryckie świątynie w Paestum, zabytki Arles, a może katedra w Orvieto? W mojej pamięci pozostanie Siena – tajemnicze miasto wypełnione turystami i słońcem.
Ale niezwykłość polega tu również na wspólnocie odczuwania. Wąska stroma uliczka, hotelik Tre Donzelle (Trzy dziewuszki), w którym mieszkał Herbert. Piekielny upał Mezzogiorno, freski Lorenzettich, Palio – jedyny w swoim rodzaju wyścig konny dookoła Il Campo. Ten krótki esej jest jak spacer po ogrodzie. Pokazuje jego cudowności. Pozwala, byśmy przystanęli i dali się oczarować. Nieżyjący już wspaniały malarz Tadeusz Piotr Potworowski zafascynowany Sieną napisał: Żeby z patrzenia przejść w widzenie, trzeba patrzeć jakiś czas. Czasem sekundę, czasem całe życie... Herbert nam to patrzenie przybliża.